środa, 31 października 2012

Aleksandra Marinina - Szestiorki umirajut pierwymi

Szósta powieść o śledztwie prowadzonym przez Anastazję Kamieńską, opublikowana w 1995 roku. Polski tytuł: Płotki giną pierwsze.
Kim są tytułowe płotki? Oto od kilku tygodni regularnie w każdy weekend w okolicach Moskwy, mniej lub bardziej oddalonych od stolicy, ginie od strzału z rewolweru w tył głowy młody mężczyzna. Ofiar nic ze sobą nie łączy i śledztwo praktycznie stoi w miejscu, odnaleźć tajemniczego snajpera nie sposób. Tymczasem Dmitrij Płatonow z oddziału walki z przestępstwami gospodarczymi prowadzi inne śledztwo; w pewnym uralskim zakładzie wykryto nielegalną sprzedaż za granicę materiałów zawierających złoto za pomocą podstawionych spółek. Współpracownik Płatonowa zostaje zamordowany, a on sam oskarżony o wzięcie łapówki, toteż wybiera ucieczkę. Chroni się w mieszkaniu poznanej w metrze kobiety. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszcza, że dwa śledztwa będą miały wspólny finał...
Przeczytałam 30 października 2012.

Plan na listopad gotowy, mam nadzieję, że się wyrobię, zawsze to krótszy miesiąc :)
1/ Wspomnienia: Wiridianna Fiszerowa - Dzieje moje własne (z poduszczenia Magdy, pożyczyłam w bibliotece; reszta własność osobista)
2/ Projekt Dickens: Dawid Copperfield, 2 tomy
3/ To zielone pod spodem - Literatura polska: Natalia Rolleczek - Drewniany różaniec (po zakładzie w Czupiradełku mi się wspomniało; w szkole zrobiło na mnie wstrząsające wrażenie, zobaczymy, jak będzie teraz)
4/ Na wierzchu - Seria NIKE: Mario Soldati - Aktor (właściwie wypadał pewien Faulkner, ale nie wiedziałam, czy czasem nie należy do całego cyklu, więc na razie ominęłam)
5/ Cracoviana: Krystyna Jabłońska - Ostygłe emocje
6/ Literatura polska: Michał Bałucki - Przebudzeni (powieść o powstaniu styczniowym, jakaś straszna ramota, no ale skoro kupiłam te 9-tomowe dzieła...)
7/ Po rosyjsku: Aleksandra Marinina - Smiert i niemnogo lubwi (Nastia wreszcie wychodzi za mąż, ale z przygodami)
8/ Reportaż: Ewa Krasnodębska - Jak odkrywałam Amerykę (mam cały stos takich dupereli i chcę się przez nie przekopać)
9/ Seria KIK: Sergiusz Antonow - Nie wierzcie papudze (już zaczęłam, jestem na 80-ej stronie, a papugi ani widu ani słychu; za to dużo o gołębiach)
10/ Po francusku: George Simenon - Maigret a peur
11/ Dla dzieci i młodzieży: Wiera Panowa - Sierioża


Obejrzałam włoski film Tutta colpa di Giuda (Wszystko to wina Judasza) w reż. Davide Ferrario z 2009 roku.

Nazywa się to komedia muzyczna.
Historia jest krótka: młoda Jugosłowianka - reżyserka teatralna osiadła we Włoszech - przybywa do zakładu penitencjarnego w Turynie, by ze skazanymi wykonać pewien projekt teatralny. Miejscowy kapelan nakłania ją, by przygotować inscenizację Pasji, choć Irena jest niewierząca i na początku bardzo sceptycznie podchodzi do sprawy, która jednak zmieni jej życie.
Teoretycznie tak, poważne kwestie, hegemonia kulturalna, Państwo i Religia, których więźniami jesteśmy wszyscy... ale było to nudne jak flaki z olejem - toteż nawet nie chce mi się wyszukać zdjęć z filmu :)
No dobra, jedno, z główną bohaterką, którą zagrała nasza polska Kasia Smutniak, ta co to tak pięknie się prezentowała na otwarciu tegorocznego festiwalu w Wenecji :)

poniedziałek, 29 października 2012

Hanna Muszyńska-Hoffmannowa - Córki

Powieść została wydana w serii, którą jako nastolatka bardzo lubiłam i nazywałam na swój użytek serią cieniowaną. Była to kolekcja książek młodzieżowych napisanych w Ludowej Polsce :)
Opis na okładce informuje, że to dalszy ciąg Czupiradełka:
Powieść ma dedykację:
która potwierdza hipotezę o jakimś szczególnym powiązaniu pisarki z Z.Z.P.B. czyli Zambrowskimi Zakładami Przemysłu Bawełnianego, najprawdopodobniej finansowym :)

Autorka wraca do Zambrowa po kilkunastu latach i zastaje drugie pokolenie tkaczek, córki i synów dawnych "dwudziestolatków".
Narrację snuje osiemnastoletnia Zenka, starsza z dwóch bliźniaczek, zamieszkujących "dworek" przy alei Wojska Polskiego wraz z mamą Danką i tatą Wiktorem, babcią Marianną i "przylepionym" bratem Pawłem-Gawłem. Ważną rolę odgrywa też pies Hektor.

Zenka właśnie śpiewająco zdała egzamin na studia w Uniwersytecie Warszawskim i już się widzi magistrem historii, na razie jednak wraca triumfalnie do Zambrowa wraz ze skierowaniem na praktykę robotniczą w miejscowym kombinacie. Niestety, gdyby kózka nie skakała... i tak Zenka nagle znalazła się na oszklonej werandzie na piętrze dworku, unieruchomiona z nogą w gipsie. Na szczęście, z werandy jest doskonały widok na główną ulicę Zambrowa, na bramę zakładów i na budynek miejscowego klubu, więc Zenka będzie mogła kibicować wszystkim wydarzeniom, a co ważniejsze - przyjmie propozycję napisania kroniki dziejów zambrowskich zakładów.

Od tej pory spogląda ze swojej "kurzej stopki" na wszystko, co się dzieje - a emocji nie brakuje przy temperamencie zambrowskich szpulerek i weberek. Oto córka znanej nam już z Czupiradełka statecznej Celiny, z domu Rzędzianki - Róża Mąłgorzata, chodzący wzór cnót, studiujący w Warszawie filologię germańską, perfekcjonuje język w Wiedniu... i zdaje się żyje tam na kartę rowerową ze studentem medycyny. Oczywiście, gdy matka się o tym dowie, nastąpi koniec świata w Zambrowie. Zwłaszcza że do "dworca" Celiny Konopczyny zjechał z emigracji w Stanach ukochany dziaduś, przywożąc nota bene tajemniczy skarb kościuszkowski. Cóż on sobie pomyśli o wnuczce. Cóż on pomyśli o mieszkańcach Zambrowa, gdy skarb zostanie ukradziony podczas zabawy w klubie. Nieraz babcia Marianna będzie musiała ratować swymi medykamentami mieszkańców miasteczka.

Tym razem powieść została napisana o wiele żywszym i barwniejszym językiem, widać, że autorka powoli wyrobiła już i ustaliła swój styl, raczkujący jeszcze w Czupiradełku. Główna bohaterka - z racji swych zamiłowań i zainteresowań historycznych - pisze nieco archaizowanym językiem, odpowiadającym szlacheckim aspiracjom pani Celiny, a także babci Marianny, która wszak w porannej młodości dygała jeszcze przed matką pana Zygmunta Glogera, samą panią Janową Glogerową z domu Michaliną Szuba-Woynianką. Co mi przypomina, iż Muszyńska-Hoffmannowa popełniła też powieść o tej rodzinie.
Zabrakło mi tylko Nastki z Czupiradełka, wspomina się o niej jedynie, że szkoda, iż wyjechała za mężem z Zambrowa.
Przeczytałam 27 października 2012.

W domu znalazłam jeszcze trzy książki tej autorki, dziewicze :)


Obejrzałam włoską komedyjkę Matrimoni e altri disastri (Śluby i inne nieszczęścia), w reż. Niny Di Majo, z 2012 roku.
Oto oficjalny trailer:


Główna bohaterka - Nanà - pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny, prowadzącej rodzinny biznes w postaci winnicy w Toskanii. Matka (zagrana przez Marisę Berenson) była kiedyś aktorką, ale zrezygnowała z kariery po urodzeniu córki. Ojciec był uniwersyteckim profesorem, a Nanà jego oczkiem w głowie. Córka prowadzi księgarnię we Florencji do spółki z przyjaciółką Benedettą (w tej roli znana komiczka włoska Luciana Littizzetto) i znana jest z... braku historii damsko-męskich. Cóż, zraziła się do miłości po tym, jak długoletni narzeczony puścił ją w trąbę, by zostać księdzem.
Przeciwieństwem Nany jest jej młodsza siostra Bea. Ta zmienia mężczyzn jak rękawiczki, ale ostatnio się ustatkowała i pragnie zawrzeć związek małżeński z Alessandro, takim self-made manem, managerem winnicy. Cóż, kiedy na przeszkodzie stoi wyjazd Bei do Stanów. I tak w organizację całego przedsięwzięcia zostaje wmanewrowana Nanà, która nie cierpi ślubów. Alessandro ma jej pomagać, a co z tego wyniknie, można się domyśleć.
Margherita Buy w roli Nany jak zawsze histeryczna :)
Ogólnie taki sobie filmik, nie zapada w pamięć, dziś obejrzany, jutro zapomniany.
Nawiasem mówiąc, organizacja wesela w filmie ogranicza się do kupowania bombonier i ustalenia listy prezentów oraz zamówienia klezmerskiego zespołu. Reszta zrobiła się sama :)

niedziela, 28 października 2012

Hanna Muszyńska-Hoffmannowa - Czupiradełko

Książka stała się mi znaną za sprawą Lirael, która poświęciła jej recenzję, a potem mi ją podarowała - być może chcąc pozbyć się ze swoich zbiorów socrealistycznego produkcyjniaka :)
Tymczasem... tymczasem dalej nie wiem, co to takiego było, ten produkcyjniak, bo jeśli to właśnie TO, to nie mam nic przeciwko :)

Jest to historia kilku dziewcząt, które najpierw kończą kurs zawodowy w Bielawie, a potem przyjeżdżają do Zambrowa, do słynnych Z.Z.P.B. czyli Zambrowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. I stają się prządkami. Czy raczej - jak same się nazywają - szpinerkami lub szpulkami. Pieczę nad nimi obejmuje pani Ela, kierowniczka Domu Młodej Robotnicy. Panienki - ledwie szesnastoletnie - zagospodarowują pokój, a w ramach upiękniania go składaja się nawet na piękne landszafty, malowane na atłasie :D

Narrację prowadzi najstarsza z nich - ruda Nastka "Czupiradełko"., która nie znała innego życia jak zbiorowe: ojciec zginął pod kołami pociągu, a matka z tęsknoty za nim zabrała się "na mogiłki" w kilka miesięcy później. I tak Nastka znalazła się w zakładzie prowadzonym przez siostry zakonne, skazana na wieczne miłosierdzie i wieczne dziękowanie. Toteż przyjmuje pierwszą propozycję wyjazdu-ucieczki z zakładu, właśnie na szkolenie dla przyszłych tkaczek. W sierocińcu zostawia tylko jedna przychylną sobie duszę - siostrę Leokadię, którą po kryjomu nazywała mamą i którą obiecuje sobie zabrać kiedyś do siebie, jak już będzie urządzona.

Świeżo przybyłe do Zambrowa dziewczyny są różne: jest wśród nich poważna i stateczna Celina, ze szlacheckiej okolicy, z Wąsoszy, z tych co to zawsze w mitenkach pieliły ogródek. Są siostry-bliźniaczki Anka i Joanka, które cywilizują się szybko, przechwytując najnowsze mody, choćby ondulację na głowie i pragną wyrwać się do dużego miasta - w końcu rzeczywiście wyjeżdżają do Łodzi. Jest Justyna, która potem okazuje się Dorotą: takie imię ksiądz proboszcz nadawał nieślubnym córkom (chłopcy zostawali Bartkami). Poznajemy innych mieszkańców Zambrowa. Ponoć Muszyńska jest znaną autorką powieści osadzonych na tle historycznym - i to widać w opowiadaniu o pani Zuzannie Bonieckiej i jej romansie z młodych lat. Wyraźnie inne rejestry.

A co do upolitycznienia książki...
No tak, faktycznie pani Ela przytacza jako przykład towarzyszki partyjnej Nadieżdę Krupską. Faktycznie Nastka staje się radną i wreszcie zgłasza akces do partii - nie chciała przychodzić z pustymi rękami :) Faktycznie dużo się tu wspomina o sprawach kombinatu.
Ale ja Czupiradełko przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza: jako czytadełko (bo nie czytadło, to zaledwie 120 stron), obciążone pewnymi naleciałościami z tamtych czasów. Powieść powstała w 1962 roku i obejmuje osiem lat z życia dziewcząt. Czyta się lekko, autorka potrafi zainteresować czytelnika przeżyciami swych bohaterek... a kilkanaście lat później powstanie kontynuacja pod tytułem Córki. O niej w następnym poście.

Notka biograficzna ze skrzydełka:
Deczko zafałszowująca rzeczywistość, bo Muszyńska zadebiutowała jako pisarka jeszcze w 1934 roku, powieścią Rodaczka z Kamerunu. Widać Wydawnictwo Lubelskie w 1962 roku wolało ten niewygodny fakt przemilczeć :)

Lirael książkę kupiła na allegro, a wcześniej należała ona do zbiorów biblioteki szkoły podstawowej w Wiżajnach:

Przeczytałam 25 października 2012.

piątek, 26 października 2012

Boris Akunin - Dekorator

Nie udał mi się ten Akunin. Przypadek albo nie - alem cierpiała przy jego lekturze - fizycznie :) najpierw ta jakaś kolka, następnego dnia paskudna migrena... coś było na rzeczy, jak mawiają w Krakowie :)
Wpadłam na niego przypadkiem w bibliotece, a ponieważ już dawno z autorem nie miałam do czynienia, tym chętniej wzięłam. No ale dajcie spokój, to masakra! Dlaczego Dekorator? Bo morderca po rozpłataniu brzucha swej ofierze wyciąga flaki i dekoracyjnie je układa wokół trupa.
Akurat taką dekorację znaleziono w Moskwie w Wielkim Tygodniu 1889 roku przed zapowiedzianym przybyciem najjaśniejszego pana. Śledztwo zostaje powierzone urzędnikowi szóstej rangi do specjalnych poruczeń przy moskiewskim generale-gubernatorze czyli Erastowi Fandorinowi, znanemu z kilku wcześniejszych powieści Akunina.
Fandorin dochodzi do wniosku, że okoliczności zbrodni (a także osoba ofiary - prostytutka) wykazują dużą zbieżność z działalnością Kuby Rozpruwacza w Londynie i zakłada, że morderca świeżo powrócił z Anglii. Postanawia więc go szukać wśród medyków (ze względu na doskonałą znajomość anatomii i umiejętność posługiwania się skalpelem) przybyłych w ostatnim czasie z zagranicy...
Czytelnika czekają między innymi atrakcje takie jak rozkopywanie zamarzniętych grobów i oglądanie zwłok sprzed kilku miesięcy. Ja dziękuję :) pozostaję natomiast wielbicielką siostry Pelagii!
No ale gratuluję Lirael rozszyfrowania autora i tytułu z tej małej zagadki :)
Przeczytałam 24 października 2012.

Dotarły ostatnie książki z allegro, ten Poniedziałek - trudny dzień mnie mocno kusi, bo to jakaś satyra, wynika z okładki. Teraz się już naprawdę uspokoję :)
W okolicach Targów ma wyjść książka Jakubowskiego o kawiarniach krakowskich, to jeszcze na pewno kupię, choć nie na Targach - mnie ten tłok i hałas i zaduch odstrasza skutecznie. Pomyśleć, że jest tyle ludzi, którzy marzą o przyjeździe na targi z daleka... a tu ja na miejscu ani myślę się na nie wybrać... nie masz sprawiedliwości w życiu :)

Moja córka nagle postanowiła pozbyć się części swoich świętych pamiątek z dzieciństwa, różnych papierzysk i szpargałów - i uwolniła mi całą jedną półkę! Wypełniłam ją od razu takimi większego formatu cracovianami, co to spoczywały na stosie na stole... i szczęśliwam, że jest do nich łatwy dostęp... ale stosów na stole nie ubyło, bo położyłam tam nowe nabytki :(
Mam taki chitry PLAN: w przedpokoju jest kawałek ściany 40 cm, wisi tam lustro. Można by w tym miejscu walnąć wąski regalik do sufitu (ach, będzie z 10 półek, to 4 metry bieżące książek!), zamykany lustrzanymi drzwiami - no bo lustro jakieś jednak musi być :) tylko kto mi to zrobi?

No i już się cieszę na weekend - będę ustalać, co czytać w listopadzie, mam aż za dużo chętek, nie wiem, czy się wyrobię.

PS. Zdjęcia robione z lampą, bo proszpaństwa zaczęła się zima już chyba, rano, zanim wyjdę do pracy - za ciemno, by zrobić zdjęcie - po powrocie do domu to samo. Zostają weekendy i myślenie naprzód :)

czwartek, 25 października 2012

Muriel Spark - Pełnia życia panny Brodie

Książkę wywrócono na nice w zeszłym roku na kilku blogach (dlatego zresztą się nią zainteresowałam i nabyłam na allegro):
- przede wszystkim u Czytanki Anki, gdzie rozwinęła się cała wielka dyskusja
- swoją recenzję opublikowała też Lirael
- a także Dabarai
- i Tamaryszek
- a tutaj w Filetach z Izydora po angielsku kilka stron ze wspomnień pisarki
- plus jeszcze jedna recenzja u Maioofki
Dlatego trudno mi będzie coś dodać do wyrażonych wcześniej i tak obficie opinii :)
Za to skopiowałam opis z tyłu okładki:
Memento mori czytałam, a ten zbiór opowiadań angielskich powinnam mieć na półce, to też sięgnę :)
Pełnia życia panny Brodie wydała mi się powieścią przewrotną, tyle tam drugich den... no i - ze względu na osadzenie akcji w szkole dla dziewcząt - wywołała szereg skojarzeń. Dziś w tramwaju w drodze na zakład zaczęłam czytać z kolei to Czupiradełko, które dostałam od Lirael, a które zaczyna się wspomnieniami z zakładu dla sierot, prowadzonego przez siostry zakonne - więc zaraz Drewniany różaniec... i chyba go wrzucę do planu listopadowego.
Przeczytałam 22 października 2012.

Film. Z obfitych dyskusji na temat książki wiedziałam, że powstał film i to z Maggie Smith, którą bardzo lubię. Wielu go widziało, z czego wniosek, że jak się nie ogląda TV to się jest do tyłu, niestety.
Na YT jest cały, tyle że pokawałkowany i w kiepskiej jakości. No i po angielsku. Ale - jeśli to komuś może ułatwić odbiór - ma napisy chińskie czy tam inne japońskie :)


Coraz częściej myślałam, żeby uruchomić też projekt przeczytania wszystkiego, co mam z serii KIK - nie są to jakieś kolosalne ilości, ale na pewno ponad dwadzieścia sztuk się nazbiera. I słowo stało się ciałem. Przy następnej książce z tej serii postaram się opublikować tytuły z okładek z poszczególnych lat, a tutaj na początek tył panny Brodie i rok 1972. Mam tylko trzy jeszcze z tego roku: Nie wierzcie papudze, chyba Układ w domu jest i Ostatni żaglowiec, bo to włoskie, a włoskie rzeczy kupowałam obficie dawno temu.

Przedostatnie zakupy (bo ostatnia paczuszka jeszcze w drodze). Konsekwentnie radzieckie i voilà, KIK do kolekcji :)

No i przypominam, że pod poprzednią notką ciągle nieodgadnięta książka (już przeczytana, będzie jutro).

Dodałam dwa gadżety na blogusia :) Jeden to szukaj w tym blogu, bardzo przydatny; a drugi to ostatnie komentarze, który też miał być w założeniu przydatny, zwłaszcza przy komentarzach do starszych notek, ale widzę, że działa z jakimś opóźnieniem...

wtorek, 23 października 2012

Jan Stoberski - Każdy inny

Stoberski w pełnej krasie czyli kolejny zbiór krótkich opowiadań. Są to - jak zawsze - charakterystyki znajomych autora, którym ten nadaje śmieszne imiona i nazwiska czy wręcz czasami dziwne zawody, reprezentujący kompletny przekrój społeczeństwa :)
Wyobrażam sobie, jak Stoberski - zgodnie z tym, co o nim czytałam we wspomnieniach internetowych - spędzał dni chodząc od jednego znajomego do drugiego, odwiedzając ich w ich mieszkaniach, słuchając ich rozmów, a potem wracał do swej nory i sporządzał dokładne notatki.

Opublikowało Wydawnictwo Literackie w 1973 roku w nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy. Wydrukowąły Krakowskie Zakłady Graficzne nr 3 przy ul. Berka Joselewicza 24. Przy tej ulicy o mało nie kupiliśmy mieszkania. Oglądaliśmy tam lokal w kamienicy, mieścił się na drugim czy trzecim piętrze, a nad nim był strych 70 metrów. Ten strych najbardziej mnie kusił. No ale... zabrakło nam właśnie na ten strych - osobno płatny. I tak wylądowaliśmy w bloku :)
Przeczytałam 21 października 2012.

Pomyślałam, że najlepiej będzie zaprezentować parę próbek stylu Stoberskiego, mam nadzieję, że w miarę będą czytelne:





Znowu trafił mi się egzemplarz z biblioteki Zarządu Głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego (kupiony oczywiście na allegro):
To muszą być geny, które ściągają do mnie książki stamtąd - moja Mum była nauczycielką gdzieś na zapadłej wsi - dopóki nie wyszła za mąż, nie wróciła do rodzinnego miasta i nie została... księgową (tak, mojemu dzieciństwu towarzyszył stuk drewnianych liczydeł w okresach bilansu).

A wczoraj wieczorem zapoznałam się z opisem wyciągniętych i rozłożonych artystycznie wokół trupa flaków w pewnej powieści i jakoś tak dziwnie mi się zrobiło na duszy... odłożyłam książkę i zgasiłam lampkę, choć nie było jeszcze 22.00.
Cóż, kiedy nie dane mi było zasnąć - czy zasugerowałam się czy co - zaczęło mnie kłuć w lewym boku. Rytmicznie, co minutę i 40 sekund - mierzyłam sobie czas, jakby to skurcze porodowe były :)
Wstałam więc do kompa, dowiedzieć się, czy to nie wyrostek (ach, ten Układ krążenia) i czy nie czas szykować kapcie do szpitala - na szczęście internet wypowiedział się za prawą stroną w przypadku wyrostka, więc nieco uspokojona zaległam znowu.
Córcia dotrzymywała mi towarzystwa przez trzy godziny bawiąc rozmową na tematy wszelakie (przy okazji wyszło na jaw, że nie mam dyplomu - bardzo się zdziwiła, choć nigdy nie twierdziłam, że mam; no i dlaczego; wyjaśnienie, że znudziły mnie już te studia, przyjęła z pewnym niedowierzaniem), aż wreszcie kłuć przestało... dziś jestem deczko nieprzytomna i trochę się boję wrócić do książki... a co to za książka jest? oto właśnie zagadka, prąpaństwa, zachęcam do wypowiedzenia się w tej sprawie, wrzucając małą podpowiedź: szósta to część przygód pewnego detektywa.

Dodane w środę:
Okna nie tknięte, całe środowe przedpołudnie i południe spędziłam na łożu boleści (migrena z okazji zmiany pogody), a teraz dogorywam w zakładzie... tymczasem nikt nie zgaduje detektywa :(
To dorzucę kolejną podpowiedź: zza wschodniej miedzy!

poniedziałek, 22 października 2012

Włodzimierz Majakowski - Kocham

Hm.
Mam co prawda w domu parę tomików poezji.
Ale nie ma tak, że biorę któryś z półki, zasiadam w fotelu i oddaję się delektowaniu wierszami.
O nie.
Wiersze są jakby dla ozdoby. Na co dzień nie zaglądam do nich wcale.
Jedyny sfatygowany tomik to Staff, który był mistrzem mojej córki, gdy oddawała się twórczości (w podstawówce).
Po prostu brak nawyku. Brak potrzeby. Brak odpowiedniej wrażliwości.
Co więc mną powodowało, gdy brałam do ręki Majakowskiego i to jeszcze w bibliotece?

Jakaś ciekawość po lekturze biografii Lili Brik. Tylko tyle i aż tyle. Podparłam się poduszką i przeleciałam przez tego Majakowskiego jak burza. Bo nic specjalnie nie zatrzymało mojej uwagi na dłużej, nie przykuło do książki, nie zafascynowało. Bardziej zainteresowały mnie kwestie językowe, przekładu... wszak to najwyższa szkoła jazdy, przekładanie poezji. Tu mamy do czynienia z takimi nazwiskami jak Mieczysław Jastrun, Anatol Stern, Seweryn Pollak, Bruno Jasieński, Adam Ważyk.
Zabrakło przekładów Tuwima, Słonimskiego i Broniewskiego, ponoć ze względu na to, że Majakowski wprowadził później (już po tych tłumaczeniach) korekty do wierszy.

Brak obwoluty, ale dwujęzyczną serię poetycką Wydawnictwa Literackiego pewnie znacie?
Przeczytałam 20 października 2012.






Obejrzałam - po raz drugi - Jestem miłością Luki Guadagniniego, z 2009 roku. I tak jak nie podobał mi się ten film za pierwszym razem - tak teraz oszalałam na jego punkcie.

Bohaterką jest Emma (Tilda Swinton), żona mediolańskiego przemysłowca. Bohaterką jest bogata rodzina Recchich, żyjąca we wspaniałej willi odseparowanej od świata osobnym budynkiem portierni, tabunem służby i ogrodem.
Bohaterką jest samotność. Bohaterką jest miłość. Bohaterem jest powrót do natury.
Emma jest z pochodzenia Rosjanką. Mąż Tancredi - znany kolekcjoner - był kiedyś w Moskwie w interesach, poznał ją i zabrał ze sobą. Do kolekcji. Znamienne były słowa, jakie wówczas wygłosił do swej matki:
- Poślubiam kobietę piękniejszą od Ciebie.
Nie kobietę, którą kocham.
Emma nigdy więcej nie widziała rodzinnego kraju, wtopiła się w rodzinę męża, straciła nawet swoje prawdziwe imię - do końca go nie poznamy. Jedyne, co jej zostało z przeszłości to język rosyjski, w którym rozmawia z najstarszym synem Edo i jego ukochana zupa rybna, którą nauczyła się przyrządzać jeszcze w kraju.
Emma ma troje dzieci: najbliżej związana jest właśnie z Edo, potem drugi syn Gianluca, z którym nie wydaje się mieć szczególnych relacji i wreszcie córka Betta - aspirująca artystka, malarka, która pragnie zostać fotografem.
To właśnie Betta powoduje pierwszy wyłom, jest pierwszym liszajem na zdrowej skórze rodziny: Emma odkrywa, że córka nie ma zamiaru wyjść za swego narzeczonego, bo właśnie zakochała się... w dziewczynie. W gruncie rzeczy to Betta popycha matkę do tego, co później nastąpi.
Edo planuje otworzyć restaurację do spółki z kucharzem Antonio.
Tak właśnie Emma poznaje Antonio i ulega jego czarowi: najpierw smakuje z rozkoszą przygotowane przez niego jedzenie, by potem ulec magii natury wśród pięknego pejzażu Ligurii.
Romans trwa i Emma wreszcie wydaje się odnajdywać sens życia.
Film nie byłby jednak dramatem, gdyby nie skończył się tragicznie. To ten koniec tak mnie drażnił za pierwszym razem, wydawał się rodem z telenoweli... a teraz mnie przekonał.

W filmie pojawiła się (w roli teściowej) dawno nie widziana Marisa Berenson, gwiazda Viscontiego i Kubricka.

niedziela, 21 października 2012

Arnaldur Indriðason - Grobowa cisza

W sobotni poranek - wobec nachalnych nagabywań mojej Rodzicielki, żebym umyła okna* - wybrałam ciekawszą czynność: kolejny kryminał islandzki. Co prawda tu trup i tam trupy (w futrynach mnóstwo padłych biedronek), ale wolę, jak cudze rączki uprzątają trupy.
Komisarz Erlendur też woli powierzyć wydobywanie kościotrupa z ziemi w wykopie na budowanym właśnie Osiedlu Tysiąclecia rączkom fachowców - czyli archeologów. Trochę się na tym przejedzie, bo archeologom się nie spieszy - wszak jeśli coś leżało w ziemi kilkadziesiąt lat, może poleżeć jeszcze kilka dni, najważniejsze to odpowiednio przesiewać ziemię :)
Erlendur z pomocnikami wdraża jednak natychmiast śledztwo, nie wiedząc nawet jeszcze, jakiej płci był znaleziony człowiek. Ze znalezionych w pobliżu krzaków porzeczek wnioskuje, że kiedyś musiał tu stać jakiś dom... i zaczyna się żmudne odcyfrowywanie przeszłości. Cofamy się aż do lat II wojny światowej, kiedy to w Islandii stacjonowały wojska brytyjskie, a potem amerykańskie. Jesteśmy świadkami okrutnej przemocy domowej i niewiarygodnej historii rodzinnej. Jeden z tropów prowadzi również do starej historii rzekomego samobójstwa, popełnionego przez niedoszłą pannę młodą.
Dowiadujemy się też, dlaczego komisarza fascynują książki opowiadające o zaginionych, a także śledzimy losy jego córki-narkomanki, która w poprzedniej książce W bagnie była w ciąży.
Nie oderwałam się od lektury aż do końca, dzięki czemu obiad był nieco spóźniony :) nabrałam też ochoty na powtórzenie sobie Mankella.
Przeczytałam 20 października 2012.

Odebrane zostały kolejne przesyłki z allegro.
Tutaj mamy te sześć pozycji po złotówce :) zaczęło się od Paltiajewa (w prawym dolnym rogu), doszedł Gorki i Maszkin dla dzieci oraz dwie pozycje czeskie. Już po zakupie okazało się, że w domu jest jeden egzemplarz I ty zostaniesz Indianinem... co prawda jestem Bliźniakiem, ale dwóch egzemplarzy tej samej książki naprawdę nie potrzebuję, więc jeśli ktoś sobie życzy, to PROSZBARDZO :)
Tu z kolei weszłam po Rybakowa, żeby uzupełnić Dzieci Arbatu o kolejny tom... no i tak przy okazji uzupełniłam też Galsworthy'ego i jeszcze Czeszkę, której coś już kiedyś czytałam.
O, zajrzałam na Wiki i okazuje się, że to nie Czeszka, tylko Słowaczka, a to, co czytałam, to Jedynaczka.
No, to jeszcze dwie przesyłki w drodze i schluss.

*własne, nie mamine

sobota, 20 października 2012

Aleksander Minkowski - Układ krążenia

Ta powieść Minkowskiego naprawdę mi się spodobała. Jest to wydanie towarzyszące pierwszej projekcji serialu w telewizji w 1978 roku. Szczerze mówiąc, nie wiem, co powstało najpierw: scenariusz do filmu czy książka, która ma w sobie dużo właśnie ze scenariusza: większość to dialogi. Ale dzięki temu czyta się niezwykle łatwo i szybko, a tematyka jest interesująca: środowisko lekarskie. Chcąc nie chcąc każdy z nas prędzej czy później się z nim zetknie (życzę wszystkim, żeby później), jakoś tak się składa, że ta tematyka jest mi bliska - chyba chcę w ten sposób zaczarować rzeczywistość - żebym nigdy nie musiała się znaleźć w szpitalu (to największy strach mego życia). Nie bez powodu jedną z moich ulubionych książek jest Czarodziejska góra, podobała mi się też Zazdrość i medycyna. A moja córka uwielbia Grey's Anatomy.

Głównym bohaterem powieści jest doktor Bognar, utalentowany chirurg, wplątany w aferę z przedawkowaniem narkotyku umierającemu pacjentowi. Wdowa twierdzi, że zapłaciła lekarzowi za skrócenie mąk męża i Bognar zostaje pozbawiony prawa wykonywania zawodu, a przed nim w perspektywie proces sądowy. Śledztwo toczy się niezwykle ślamazarnie, toteż Bognar postanawia sam znaleźć prawdziwego winnego. W ten sposób z warunków stołecznych przenosimy się do Polski B, gdzie Bognar szuka dawnych towarzyszy broni zmarłego - to któryś z nich obiecał wdowie, że zajmie się sprawą. I tu dopiero robi się ciekawie: Bognar pracuje jako felczer, higienista szkolny, a wreszcie jako pomocnik zielarki. Poznajemy fatalne warunki sanitarne wsi, układziki w małych miasteczkach (które zresztą są jedyniem odbiciem układów w miastach dużych), wszelkie niedostatki służby zdrowia. Taki to układ krążenia.
Przeczytałam 19 października 2012.



Zaczęłam przy okazji oglądać serial, który zawdzieczam Kasi Eire, kochanej dziewczynie.
Na YT tylko króciutki fragment z jakiegoś dalszego odcinka - ja wczoraj wieczorem obejrzałam zaledwie pierwszy - długie one, po półtorej godziny :) Jak zwykle w polskim filmie - prawie nic nie słychać, dialogi niewyraźne jak cholera, nikt nic nie wie to powinno być POLSKI film, a nie czeski!

Serial zrealizował Andrzej Titkow w 1978 roku.

Głowną rolę zagrał Edward Lubaszenko, co ciekawe niegdyś student medycyny i niedoszły lekarz :)

Klasyczna sytuacja - wdzięczny pacjent wyciąga zza pazuchy koniak:

Doktora Karlewicza, kolegę ze szpitala, zagrał Wardejn, który był takim lisem-przecherą w polskim filmie; tutaj też podejrzewamy go o udział w spisku na doktora Bognara.

No i wreszcie obszerny temat: doktor Bognar i kobiety. Przerabia on kobitki prawie we wszystkich miejscach, do których trafia, no ale co się dziwić, jeszcze młody, przystojny (zapomnijmy o tych uszach), wolny.
Zdjęć z serialu w internecie - nomen omen - jak na lekarstwo.

Przyszły dwie kolejne paczki z allegro, ale listonosz zostawił je u teściów i nie ma kto się po nie wybrać (dwie klatki dalej, he he).

piątek, 19 października 2012

Natalia Ginzburg - Le piccole virtu'

Czyli Małe cnoty.
Trochę się rozczarowałam tą lekturą - ale to tylko wina mylnych oczekiwań - spodziewałam się krótkiej powieści w stylu Ginzburg - którą uwielbiam za jej pisanie o rodzinie - a tymczasem to jedenaście szkiców na różne tematy: nieco wspomnień rodzinnych (na szczęście); świetny portret wielkiego przyjaciela Ginzburgów Cesare Pavese, napisany po jego samobójczej śmierci; esej na temat Anglii, w której Natalia przebywała z drugim mężem, mianowanym dyrektorem tamtejszego Włoskiego Instytutu Kultury i która wywarła na pisarkę ogromny wpływ; "On i ja" - fantastyczny pean na cześć męża, zbudowany na zasadzie porównania kontrastów między małżonkami; a w części drugiej eseje na bardziej ogólne tematy: przemyślenia autorki o roli, jaką odegrało w jej życiu pisanie, rozważania na temat stosunków międzyludzkich czy sposobów wychowania dzieci. Do tego ostatniego odnosi się tytuł zbioru - te małe cnoty to na przykład wpajanie dzieciom przyzwyczajenia oszczędzania czy ostrożności lub pragnienia osiągnięcia sukcesu; tymczasem powinniśmy uczyć dzieci cnót wielkich - obojętności na pieniądz, odwagi i pogardy dla niebezpieczeństwa, pragnienia wiedzy.

Natalia Ginzburg właściwie nie była tłumaczona w Polsce poza jedną krótką powieścią Drogi Michele. Ja zachwyciłam się nią po przeczytaniu Lessico famigliare (Wokabularz rodzinny), cudną opowieścią o domu rodzinnym.

Pisarka urodziła się w 1916 roku w żydowskiej rodzinie Levich, w wieku 22 lat wyszła za mąż za literata Leone Ginzburga, który ze względu na swe przekonania antyfaszystowskie najpierw został skazany na zesłanie na południu Włoch (Natalia pojechała za nim wraz z dziećmi), a potem aresztowany, zmarł w rzymskim więzieniu Regina Coeli w 1944 roku w wyniku ran odniesionych podczas tortur. Natalia została z trójką dzieci. Przyjęto ją do pracy w jednym z najważniejszych wydawnictw włoskich Einaudi, współpracownikiem wydawnictwa był też Pavese. Natalia zmarła w 1991 roku. Jeden z jej synów - Carlo Ginzburg - jest znanym historykiem.
Przeczytałam 18 października 2012.

W dniu imienin dotarł prezent od Lirael. Pisała ona u siebie o Czupiradełku, niebacznie wspomniałam, że mam ciąg dalszy czyli "Córki", więc szkoda, że nie poznam "Czupiradełka", no i proszę. "Czupiradełko" już u mnie. Wraz z lubelską zakładką, kartką z boćkiem i kolorowymi samoprzylepnymi zakładeczkami :)

Wlazłam w zeszłym tygodniu na allegro, bo był tanio Aksjonow. W bonusie sprzedawca dołączył obrazek z siostrą Bernardyną, krakowską albertynką :)
No i jak już tam byłam, na tym allegro, odkryłam, że jest osobna kategoria na literaturę radziecką i rosyjską (no tak, po 10 latach...). Dalej to już poszło!
Rybakow i książeczka dla dzieci o przygodach Sierioży:
Kolejna transza kosztowała mnie ogromny wysiłek... wstania z łóżka: był to odbiór osobisty i pan się uparł, żeby zajść do niego po 20.00... a ja miałam chytry plan runięcia w bety zaraz po fajrancie. Trzeba było nastawić budzik i znów się ubierać. Mam nadzieję, że lektura mi to wynagrodzi.
Okudżawa i jakiś Antonow, ponoć zabawny:
Oczywiście, to nie wszystko. W drodze jeszcze cztery paczki!



środa, 17 października 2012

Władysław Siedlecki - Spojrzenie wstecz

To cracovianum wpadło bezczelnie poza kolejką, bo nabrałam ochoty po Kleinie na następne wspomnienia.
Autor - Władysław Siedlecki - to nieżyjący już profesor prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim; wykładał też w Poznaniu, Toruniu i na Uniwersytecie Śląskim. W swoich wspomnieniach (wydanych własnym sumptem w 1989 roku w nakładzie 3 tys. egz.) koncentruje się na sprawach krakowskich: opisuje swoją rodzinę, lata dziecięce (urodził się w 1911 roku), młodość, studia na UJ, pierwszą pracę, dwa pobyty na zagranicznych stypendiach i powrót do kraju bezpośrednio przed wybuchem II wojny światowej. Nie zabrakło reminiscencji z okresu okupacji i pierwszych lat powojennych. W 1951 roku Siedlecki wraz z rodziną przeniósł się do poznania, gdzie zaproponowano mu świetne warunki na uczelni, a także mieszkaniowe - tu więc urywają się wspomnienia, jako nie dotyczące już wydarzeń krakowskich.


Być może niektórzy znają nazwisko ciotki profesora - Marii Siedleckiej, działaczki społecznej, założycielki Koła Pań Towarzystwa Szkoły Ludowej w 1892 roku. Koło to było ośrodkiem działalności kulturalno-oświatowej kobiet w Krakowie.
Dziadek ze strony matki, profesor medycyny Aleksander Stopczański, należał z kolei do oryginałów krakowskich. Wnuk opowiada na przykład historyjkę, jak to na egzaminie "puścił" jakiegoś kiepsko przygotowanego studenta. Inny profesor dziwił się temu, a Stopczański odrzekł:
- A co, Pan Kolega chciał, żebym drugi raz z takim osłem rozmawiał?

Z okresu I wojny światowej Siedlecki zapamiętał, że po domach chodziła specjalna komisja i sprawdzała zapasy żywnościowe rodzin - Kraków jako twierdza uzależniał pobyt w mieście od odpowiedniej ilości worków z mąką (jeden na członka rodziny) itd. Siedleccy mieli 3 worki na 4 osoby, ale ojcu udało się przekonać komisję, że jeden worek wystarczy na dwójkę dzieci. Dowodem pozwolenia na pozostanie w mieście była mosiężna blaszka z literą "K" w środku - trzeba ją było przypinać wychodząc "na pole".

Szczególnie zabawne i ciekawe są wspomnienia dotyczące szkół: najpierw była to szkoła ćwiczeń im. Sebaldy Munichowej, potem gimnazjum im. Sobieskiego, wreszcie studia na Uniwersytecie. Wśród nauczycieli gimnazjalnych był Leon Chwistek - uczył matematyki. Łatwo wpadał w złość i mawiał wtedy: "Difficile est hanc mordam non bić" :) Gdy uczniowie gratulowali mu, że został docentem UJ, odpowiedział im:
- A co wy myślicie sobie, że ja przez całe życie będę srakotłukiem?

W okresie gimnazjum w domu Siedleckiego zaprowadzono światło elektryczne. Toteż pewnego dnia kuzyn autora przywitał go wracającego do domu z ciotką oznajmieniem, że spaliły się stopki.
- Rany boskie, czyje? - zawołała z przerażeniem ciotka.

Przy okazji studiów uniwersyteckich Siedlecki opisuje przedwojenny system uczelniany. Nie było tak łatwo jak teraz. Owszem, na pierwszy rok zapisywano wszystkich, którzy się zgłosili, ale znakomita większość wykruszała się po pierwszych egzaminach. Otóż egzaminy zdawało się WSZYSTKIE W JEDNYM DNIU. Przechodziło się od jednego profesora do drugiego. Od egzaminu poprawkowego była odpowiednio wyższa opłata. Toteż po Krakowie krążyła pogłoska, że jeden z profesorów prawa wystawił sobie z tych egzaminów piękną willę :)
Przeczytałam 16 października 2012.

W Taniej Jatce na Grodzkiej byłam... po Mankella jednego... Mankella nie było, za to rzucili Purchlę:

Z okazji środy (kiedy to mam dopołudnie wolne) udałam się dziś do Króliczej Jamy odebrać nabyte na allegro dwa malutkie cracoviana. W ten sposób mam już komplet, cała serię.


I na koniec prasa. Poszłam do redakcji Alma Mater pobrać październikowy numer, a tu okazało się, że czerwcowo-wrześniowego nie miałam, na szczęście znalazł się egzemplarz. Za Nowymi Książkami musiałam udać się - a fe - do Empiku, bo w Księgarni Akademickiej zabrakło.

A ponieważ mam dziś imieniny, pan z ochrony przywitał mnie wierszykiem ułożonym na mą cześć :D Udało mi się wycyganić rękopis, więc przepisuję:

Po Krakowie lata
pani Małgorzata
jak to krakowianka
w fartuszku, bez wianka.
Krakowiaczka nie chce wcale,
cracovianów szuka stale.


Hi hi.