poniedziałek, 31 marca 2014

Relacje pracowników Uniwersytetu Jagiellońskiego o ich losach osobistych i dziejach uczelni w czasie drugiej wojny światowej

No! Cały tydzień mi zszedł na tej lekturze. Ale też, moiściewy, tysiąc stron z okładem! Ciężkie jak licho, niewygodnie było na brzuchu opierać :) Niemniej jednak chłonęłam stronę za stroną.
Historia tego tomu przedstawia się następująco. Kraków wyzwolono 18 stycznia 1945 roku. Już 23 stycznia odbyło się pierwsze posiedzenie Senatu uniwersyteckiego, a na szóstym z kolei posiedzeniu w dniu 2 marca prof. Stanisław Kutrzeba przedstawił sprawę historii uniwersytetu i ciała uniwersyteckiego w czasie wojny. Powołano komisję, która najpierw zajęła się kwestią rozliczenia się z przeszłością. Wszczęto postępowania dyscyplinarne - w ich centrum zainteresowania byli pracownicy tzw. Ostinstytutu. Zdecydowano się rozesłać do pracowników UJ ankiety-formularze do wypełnienia, mające zobrazować dzieje tychże pracowników w ciągu sześciu wojennych lat. Uznano, że od tego obowiązku żaden członek Uniwersytetu uchylić się nie może. Wyznaczono miesięczny termin, a dla urzędników i pracowników fizycznych tylko 3 dni.
W czasie prawie dwuletniej pracy komisji nadesłano 412 relacji pracowników, w tym 336 relacji autorskich i 76 relacji pośrednich (dotyczących osób nieżyjących). Wysiłek UJ włożony w gromadzenie relacji nie został jednak spożytkowany. Dopiero po 58 latach zostało zrealizowane to zamierzenie, wysiłkiem Archiwum UJ i dzięki wsparciu finansowemu Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa.
Jak wyglądała ankieta?
Jeśli chodzi o punkt pierwszy, to zaskoczyły mnie opisy ewakuacyjnej wędrówki. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że wyjście z Krakowa 3 września było tak powszechne i praktycznie obowiązkowe, bowiem władze ogłosiły przez radio, że wszyscy mężczyźni powyżej 14 lat mają opuścić miasto. A wiadomo, że żona nie chciała puścić męża samego i zostać bez opieki w Krakowie, co dopiero mówić o matkach nastolatków! A więc w każdej prawie ankiecie powtarza się motyw wędrówki na Wschód, zazwyczaj zakończonej w dniu wkroczenia wojsk sowieckich do Polski - wtedy zawracano do Krakowa, przy czym dostać się do niego było trudniej niż wydostać (zamknięta granica). Ci, którzy byli zmobilizowani i wzięli udział w kampanii wrześniowej zazwyczaj bardzo krytycznie wyrażali się na temat organizacji - a raczej dezorganizacji - jaka panowała w wojsku, kompletnie nie przygotowanym do obrony kraju.
Wiele jest relacji z pobytu w obozie w Sachsenhausen. Niektórzy profesorowie zdobyli się na żartobliwe, ironiczne sprawozdanie, tu najbardziej wbiła mi się w pamięć relacja z organizacji w obozie plantacji i pracy przy nich profesorów, podających się za botaników :)
Niektórzy byli wdzięczni za poszerzenie swego jadłospisu o warzywa:
:)
Inni za uruchomienie życia towarzyskiego:
Jeszcze inni, już w konwencji serio, wyrażali wdzięczność towarzyszom niedoli za ich solidarność i humanitaryzm:
choć trafiło się też zdanie, że ktoś przekonał się, iż uczeni to tacy sami ludzie jak wszyscy inni ( w domyśle: z tym samym odsetkiem cech negatywnych).
Bardzo ciekawe były wypowiedzi na temat warunków życia pod okupacją. Generalnie wszyscy żyli z wysprzedawania się. Nie rozumiem tylko, kto wobec tego kupował :) Przy okazji zastanowiłam się nad swymi zasobami materialnymi - w razie czego. Chyba nie miałabym z czego się wysprzedawać. Wówczas ludzie sprzedawali oczywiście złoto, cenne meble czy dywany, a potem to już różne sprzęty domowe i ubrania oraz bieliznę (!). Zdarzały się przypadki, że ktoś został w jednym ubraniu. Kto by to dziś kupił (a złota i cennych mebli nie mam). Kto kupi używane DVD, gdy można nabyć w sklepie nowe za 150 zł? O second handach z ciuchami za złotówkę nie wspomnę. Oj, zmieniły się czasy.

Często respondenci wspominali, że warunki życia były bardzo ciężkie, bo musieli obywać się bez służącej. Żona zapadła na zdrowiu, bo musiała prać, gotować, sprzątać, robić zakupy. Och żesz ty. Małżonek-uczony w tym czasie poświęcał się literaturze fachowej :) choć nie było to reguła, bo wielu naukowców musiało na okres okupacji zarzucić pracę naukową, by poświęcić się utrzymaniu rodziny. Ale byli i tacy, co udali się na emigrację wewnętrzną, wszelkie starania o byt pozostawiając domownikom.

Wielu uczonych opisywało swój udział w tajnym nauczaniu. I tu dla mnie kolejna niespodzianka: było ono odpłatne! To znaczy studenci nie płacili za naukę, ale profesorzy dostawali za wykłady wynagrodzenie.
Ogólnie sprawą, która spędzała sen z powiek uczonym, było zachowanie księgozbioru. Tymczasem różnie to bywało, bowiem znakomita ich większość została wysiedlona ze swoich mieszkań - wiadomo, Niemcy gdzieś musieli pomieścić dziesiątki tysięcy swoich rodaków, przybywających do pracy w GG - jeśli nawet biblioteki przy tym ocalały, to trzeba je było poupychać po znajomych czy strychach (fatalne nowe warunki mieszkaniowe) i nie miało się do nich dostępu. Tutaj bardzo pomagali pracownicy Biblioteki Jagiellońskiej, pożyczając kolegom literaturę, mimo że oczywiście było to surowo zakazane.

Jakość i długość poszczególnych relacji jest bardzo różna, od kilku linijek, wręcz wypunktowanych i jeszcze pisanych w trzeciej osobie do kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu stron (te głównie dotyczą pobytu w obozie), napisanych literackim językiem. Najprostsze ankiety przedstawili pracownicy fizyczni, woźni, pedele, ogrodnicy, czasem laboranci - widać nieumiejętność wypowiadania się na piśmie, nieraz jasne jak na dłoni jest, że wzajemnie konsultowali ze sobą treść ankiet, używając potem dokładnie takich samych sformułowań ("mienia uniwersyteckiego chroniłem w miarę możności"). Czasem trafiały się humorystyczne akcenty:
Muszę tu wyjaśnić: śmieszne mi się wydało, że pielęgniarka nie może znieść krzyku dzieci (pacjentów), co za zołza, pomyślałam. Potem dopiero do mnie dotarło, że może też chodzić o zbyt wielką wrażliwość :)
Przypomniała mi się też relacja z wędrówki ewakuacyjnej prof. Sinki, który pisząc, że dotarli wreszcie w wędrówce przez las do leśniczówki, nadmienia, że jej DYREKTOR okazał im wiele pomocy. Dyrektor leśniczówki :) Co to jednak znaczy krakowskie podejście do tytułów!
Czasem, niestety, trzeba było przyznać rację Niemcom w ich pogardzie dla polskiego podejścia do pracy:

I niestety cała masa doniesień o donosach. Jako naród nie zdajemy egzaminu.


Wyd. Wydawnictwo i Drukarnia SECESJA Kraków 2005, nakład 600 egzemplarzy, 1091 stron
Z własnej półki (kupione w Księgarni Akademickiej 13 grudnia 2012 roku za 59 zł)
Przeczytałam 30 marca 2014



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film radziecki WITAJ I ŻEGNAJ (Здравствуй и прощай), reż. Witalij Mielnikow, 1972
Jakoś ciężko mi było to znaleźć na YT, więc tylko kawałek, a' propos dyskusji na forum filmu na temat proszku do prania Tide (u nas znany jako Vizir), który pojawia się w jednej ze scen i czy to możliwe wówczas w 1972 roku...
Edit: usunęli to z YT, znalazłam za to trailer:


2/ film włoski AMARCORD, reż. Federico Fellini, 1973
Na YT cały film w wersji oryginalnej z napisami hiszpańskimi czyli dla amatorów-poliglotów :

3/ film czeski LEMONIADOWY JOE (Limonádový Joe aneb Koňská opera), reż. Oldřich Lipský, 1964. Fragment:

4/ film włoski (a myślałam, że to jakaś koprodukcja, bo mówią po angielsku w mojej kopii) SYBERYJSKA EDUKACJA (Educazione siberiana), reż. Gabriele Salvatores, 2013
Trailer:

piątek, 28 marca 2014

Kraków w czasie II wojny światowej - materiały sesji

czyli Materiały sesji naukowej z okazji Dni Krakowa w roku 1991, odbytej pod patronatem Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, hip hip hura niech żyje!

Jak też prezentują się poszczególne artykuły?

Wstęp jak zwykle napisał prof. Jerzy Wyrozumski, prezes Towarzystwa:

Interesująco przedstawił miasto u progu II wojny światowej Czesław Brzoza:

Mnie najbardziej zainteresował artykuł na temat tajnej działalności drukarni i księgarni Stefana Kamińskiego przy ul. Karmelickiej 29. Często o tym myślę przejeżdżając obok tramwajem.
Sprytne z tą wytwórnią ołówków!
Zerknęłam przy okazji do relacji samego Kamińskiego z tych czasów, pomieszczonej w Silva rerum, tej co to ją redagowały sowizdrzały, co Warszawy nie widziały :) Czy znacie tę pozycję? Przedrukowano w niej słynny XIII Przewodnik Bibliograficzny z przedwojnia. Nie omieszkałam znów się rozerwać, podczytując z niego tytuły. Tak sobie nawet myślę, by je tu w odcinkach zaprezentować :)

Kraków w czasie II wojny światowej to jedenasta pozycja z serii KRAKÓW W DZIEJACH NARODU.

Wyd. Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa Kraków 1992, 133 strony, nakład: 1000 egzemplarzy
Z własnej półki (kupiona niegdyś w antykwariacie za 4 zł)
Przeczytałam 23 marca 2014


W książce znalazłam wycinek z Wyborczej, zdaje się, że z przełomu 2000 i 2001 roku. Dotyczy wystawy Janusza Marji Brzeskiego w Myślenicach. Czuję się personalnie związana z tym grafikiem - to on był autorem winiety Przekroju - albowiem w czasie studiów mieszkałam na tzw. stancji u wdowy po nim, przy ul. Siemiradzkiego.
Pani Brzeska miała zwyczaj opierać się plecami o piec w naszym pokoju (który był przechodni do części kuchenno-łazienkowo-gospodarczej), grzać sobie założone z tyłu ręce i snuć opowieści z dawnych czasów. Dziś słuchałabym ich z otwartymi ustami :) Wtedy jednak wychodziłyśmy z przyjaciółką z założenia, że babcia nudzi i zabiera nam czas. Kiedyś nawet nie poszłyśmy na zajęcia, bo wstydziłyśmy się jej przerwać nawijkę :) Dużo też bym dziś dała za takie 4-pokojowe mieszkanie w kamienicy, choćby i z przechodnim pokojem. Zdaje się, że wtedy obowiązywały jakieś przepisy o nadmetrażu i dlatego p. Brzeska wynajmowała studentkom pokój, choć i względy finansowe pewnie grały rolę - świadczy o tym oszczędzanie na węglu - bo nasz piec był jedynym, w którym się rozpalało, właścicielka trzymała otwarte drzwi do sąsiedniego pokoju, który był jej sypialnią i w ten prosty sposób ciepłe powietrze rozchodziło się po obu pokojach. Pozostałe były zamknięte na głucho. Dziesiątki razy rozrysowywałam sobie to mieszkanie, planując jego urządzenie :)
Dziś smutek mnie ogarnia, gdy widzę - a czasem przechodzę specjalnie ulicą Siemiradzkiego - że w tym mieszkaniu rozgościł się jakiś klub karciany i bilard. Sic transit gloria mundi :(


Obejrzałam ruski film
W kiepskiej kopii, ale piękny mimo wszystko. To CZERWONE JABŁKO (Krasnoje jabłoko, Красное яблоко), film kirgiski, naturalnie zrealizowany po rosyjsku, z 1975 roku, w reżyserii Tołomusza Okiejewa, na motywach opowiadania Czingiza Ajtmatowa pod tym samym tytułem.
Na YT można go obejrzeć w kawałkach:


Opowiada historię nieszczęśliwej miłości marynarza Temira do dziewczyny widywanej na ulicy, której imienia nawet nie zna.
Temir chodzi w ślad za ukochaną do biblioteki, przygląda jej się zza rzędów książek, rysuje jej portrety, nie ma jednak śmiałości jej zaczepić, spróbować porozmawiać.
Historię poznajemy po latach - akcja filmu toczy się dwupłaszczyznowo - gdy Temir ma już rodzinę, jest znanym artystą malarzem, ale ciągle wraca pamięcią do dni młodości, gdy kochał tę piękną Kirgizkę.
Żona - prezenterka w telewizji ("taką ma pracę, musi się uśmiechać") domyśla się, że nie ma między nimi prawdziwej miłości i wyjeżdża w długą delegację, zostawiając Temira z córką.
Temir usiłuje odnaleźć harmonię między przeszłością a teraźniejszością, ale ciągle staje mu przed oczyma dawna miłość. Nawet gdy portretuje staruszkę w pięknym ludowym stroju
oczami wyobraźni widzi tamtą:
Córka podekscytowana znalezionym pięknym czerwonym jabłkiem przypomina mu tragiczny dzień sprzed lat, gdy on sam znalazł takie jabłko i wreszcie odważył się podejść do ukochanej, by je jej ofiarować, ten symbol swego marzenia o szczęściu...
Wspaniały klimat powolnej, spokojnej opowieści o poszukiwaniu szczęścia, o prawie do uczucia.

czwartek, 27 marca 2014

Mikołaj Gogol - Szynel

Ach, cóż to za sympatyczna postać, ten Akakiusz Kamaszkin. Urzędnik entej kategorii (wieczny radca tytularny) w pewnym departamencie, nieco dziobaty, nieco ryżawy, z cerą poniekąd hemoroidalną - cóż, tu winien jest tylko klimat petersburski. Przeznaczony był do stanu urzędniczego już od kołyski - wszak przy chrzcie "zapłakał i zrobił taki grymas, jak gdyby przeczuwał, że będzie z niego radca tytularny". Tak więc zgodnie z predyspozycjami urządził się w departamencie przy przepisywaniu pism i choć raz nawet majaczyła przed nim wizja awansu, nic z tego nie wyszło, bowiem dostawszy do przerobienia list - w którym trzeba było zmienić nagłówek i czasowniki z pierwszej osoby na trzecią - spocił się przy tym zadaniu nasz biedny Kamaszkin jak mysz i w końcu zrezygnował z zaszczytu.
- Dajcie mi lepiej coś do przepisania.

A przepisywał doprawdy z miłością - "na twarzy jego malowała się rozkosz; niektóre litery były jego ulubienicami i gdy się dobierał do nich, był po prostu nieswój: i podśmiechiwał się, i mrugał porozumiewawczo, i pomagał sobie wargami". Nawet do domu przynosił przepisywanie, a gdy już żywcem nie było roboty, przepisywał niektóre pisma urzędowe ot tak, dla siebie. Poza tą pracą nic go nie interesowało, chodził ubrany byle jak, jadł byle co, stał się w końcu pośmiewiskiem kolegów, ale na ich ciągłe drwiny nie reagował nawet słówkiem, czasem jedynie, gdy towarzysze niedoli całkiem mu już ciosali kołki na głowie, szeptał:
- Przestańcie. Czemu mnie krzywdzicie?

Tak toczyło się jego skromne życie, aż przyszedł moment zaniesienia szynela do krawca, by porobił niezbędne reperacje. Szynel poprzecierał się tu i ówdzie, podszewka się rozlazła, a tymczasem zbliżał się potężny wróg - wróg tych wszystkich, którzy pobierają rocznie czterysta rubli - petersburski mróz. Naturalnie nasz Akakiusz liczył na sztukę krawiecką znajomego sobie skromnego mistrza igły Pietrowicza (trzecie piętro w tylnej klatce schodowej) - ale się przeliczył. Pietrowicz z wielką satysfakcją oznajmił mu, że - nic z tego, naprawić się nie da, garderoba kiepska. Próbował jeszcze Akakiusz zajść ponownie, licząc na lepszy humor rzemieślnika, ale ten twardo obstawał przy swoim. Trzeba szyć nowy szynel.

Ba, łatwo powiedzieć. A skąd wziąć pieniądze? Toż to wyniesie co najmniej 80 rubli. Co prawda połowę tej sumy był w stanie wysupłać (od lat odkładał po grosiku od każdego wydanego rubla do niewielkiej skarbonki), ale co z resztą? Poczynił Akakiusz niezbędne postanowienia: nie pić herbaty wieczorem, nie palić świeczki, chodzić po ulicach ostrożnie, by nie niszczyć zelówek, jak najrzadziej oddawać bieliznę do prania, w domu siedzieć w starym szlafroku, a w końcu całkiem głodować wieczorem. Odtąd towarzyszką jego życia stała się myśl o nowym szynelu, kto wie - może nawet z kunowym kołnierzem?

Nadszedł wreszcie ten długo wyczekiwany dzień, gdy wraz z krawcem udał się Kamaszkin po zakupy: nabyli sukno znakomite i grubą satynę na podszewkę, Pietrowicz zabrał się do roboty i już w dwa tygodnie później szynel był gotów. Ach, był to dzień najbardziej uroczysty w życiu Kamaszkina! Okazało się, że szynel leży doskonale, tak na ramionach jak i na rękawy - szybciutko poszedł nasz biedny urzędnik do swego departamentu, uśmiechając się do siebie pełen błogości. Jak cieplutko mu było (a właśnie zaczęły się mrozy), jak przyjemnie, jak odświętnie! W pracy wszyscy go obstąpili i gratulowali, ba! nawet domagali się oblania nowego nabytku, co napełniło Akakiusza wielkim stropieniem i skonfundowaniem, na szczęście znalazł się jeden z urzędników, który zaproponował bibkę u siebie, zwłaszcza że miał akurat imieniny. Mieszkał on w odległej dzielnicy - Akakiusz odbył przy okazji spacer oświetlonymi ulicami miasta, w których nie bywał od lat. Na wieczorze znów podziwiano szynel, a potem zajęto się grą w wista. Akakiusz solennie się wynudził, nie nawykłym będąc do życia towarzyskiego, zresztą minęła dawno godzina, w której kładł się spać. Toteż w którymś momencie wymknął się niezauważony i wracał do siebie. Po oświetlonych ulicach mijał odleglejsze dzielnice, świateł coraz mniej a i żywej duszy dokoła. Gdy wtem...

O, moi drodzy! Teraz to już musicie sięgnąć po Gogola, choćbyście nie chcieli!
A ja do innych jego opowiadań...

Początek:
i koniec:

Wyd. Czytelnik Warszawa 1956, str.151-189
Tytuł oryginalny: Шинель
Tłumaczył: Jerzy Wyszomirski
Z własnej półki (4-tomowe Pisma wybrane Gogola, zakupione przez Ojczastego w dalekich latach pięćdziesiątych)
Przeczytałam 23 marca 2014


NAJNOWSZE NABYTKI
Nic nie kupowałam, ale oto w skrzynce na listy objawił mi się zbiór radzieckich opowiadań ironicznych zatytułowany Człowiek z psim węchem, wielkanocny prezent od Marii Orzeszkowej :)
Będzie się z przyjemnością czytać, zwłaszcza że jest tam i Szukszyn.

ALMA MATER nr 163-164
Ukazał się podwójny, lutowo-marcowy numer miesięcznika ALMA MATER:
Wśród materiałów wywiad z prof. Piotrem Sztompką na temat Kongresu Kultury Akademickiej:
Reportaż o prof. Tomaszu Gizbercie-Studnickim:
Ciekawy artykuł prof. Chwalby na temat dziejów Uniwersytetu w latach stalinowskich:
Podsumowanie 135-letniego okresu działalności Chóru Akademickiego:
I kolejne wizerunki krakowskich lekarzy:

wtorek, 25 marca 2014

Tadeusz Konwicki - Sennik współczesny

Jakoś zupełnie przypadkiem przeczytałam pod rząd dwie powieści, które mówią o tym samym: o powrotach do przeszłości i o trudnej historii własnego kraju, o bratobójczych walkach. Tam były Włochy rozdarte między faszystami a partyzantami, tu Polska między nową władzą - komunistami a akowcami, wojującymi o inną Polskę.
To był powrót po latach do Sennika, a chciałabym też wrócić do Małej Apokalipsy, jeno mnie jeszcze mniejsze (wydanie bezdebitowe) literki przerażają.
Senny koszmar, powracająca wojenna przeszłość, atmosfera śmierci, poetyka snu, w której zaczynamy się gubić, nie wiedząc, co jest prawdą, a co bohaterowi tylko się śniło.
O historii najnowszej nie można było mówić wprost, więc posługiwano się metaforą, aluzją, symbolem, mającym przechytrzyć cenzora.
Jak pisał autor gdzie indziej:
Narrator ma na imię Paweł i to właściwie wszystko, co o nim wiemy. Jest, ale "jakby go nie było". Przybył do miasteczka nad Sołą nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Może wyszedł z więzienia? Ma zwyczaj mówienia do siebie, jak ci, którzy przez długi czas żyli w odosobnieniu. Nie ma już rodziny, był tu i tam, nigdzie na dłużej.
Kogoś szuka, chodzi do lasu, dopytuje się o Huniadego, o którym miejscowa legenda mówi, że dalej mieszka w lesie, mimo że minęło już 15 lat, odkąd inni akowcy ujawnili się i zdążyli już nawet odpokutować. Powieść zaczyna się od sceny nieudanego samobójstwa bohatera i odtąd śmierć towarzyszy czytelnikowi na każdym kroku: przyjęcie niczym stypa, krwawiący żywicą pieniek, dom po rodzinie żydowskiej zabity na głucho, zwłoki znalezione w lesie, "kwaśny smród tak pamiętny", krople żywicy - resztka życia umarłego drzewa, łąka bura jak spalony kożuch, zeschnięty kwiat w rękach, umarła łączka, kopczyki grobów, "śmierć na każdych rozstajach leży", "dogasała ostatnia kropla czerwieni", nawet las przedstawia się jako zbiorowisko uschniętych paproci, piszczeli, umarłych drzew, zardzewiałego drutu kolczastego...
A przede wszystkim śmierć wyłania się we wspomnieniach Pawła dotyczących okresu wojny, walki najpierw z Niemcami, a potem z komunistami. I śmierć zagraża miasteczku - chodzą plotki, że wkrótce powstanie tama na Sole i mieszkańcy zostaną ewakuowani, a miasteczko zalane. Kolejny nadchodzący koniec świata. Nic dziwnego, że mieszkańcy, zbiorowisko przesiedleńców z różnych stron, tworzą coś w rodzaju sekty, zbierającej się na codzienne modły:

Początek:
i koniec:


Wyd. ISKRY Warszawa 1963, wyd.I, 341 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 22 marca 2014

poniedziałek, 24 marca 2014

Cesare Pavese - Księżyc i ogniska

I znowu pozycja sprzed lat. Całe życie mam tak samo: czymś się zainteresuję i kompulsywnie gromadzę - a niekoniecznie korzystam. Najważniejsze mieć zapasy. To chyba z PRL-u wyniesione. Tak było z włoskimi książkami lata temu, tak teraz jest z ruskimi filmami :) Więc kupiłam kiedyś tego Pavesego, a nawet do niego nie zajrzałam. Czytałam tylko Plażę oraz Paesi suoi w oryginale. A mam jeszcze Piękne lato w czarnej serii PIW-owskiej. I cóż teraz powiem: doceniam, ale się nie zachwycam. Tak już bywa, że zdajemy sobie sprawę, że coś jest dobre, ale niekoniecznie nam przypadło do serca, niekoniecznie gdzieś tam znalazło swoje miejsce, którego nie opuści. Coś mi nie leży w Pavesem, choć tematyka powieści, powrót po latach, wspominanie przeszłości, szukanie straconego czasu, jest mi przecież bliska...
Informacje ze skrzydełek:
I już właściwie wszystko wiadomo.
Narrator, którego znamy tylko z dziecięcego przezwiska Węgorz, ma teraz około czterdziestki i po latach spędzonych poza wioską dzieciństwa (ale nie rodzoną, bo był bękartem wziętym na wychowanie za pieniądze, które co miesiąc wypłacał szpital) - w Genui, w Ameryce - wraca do doliny rzeki Belbo, usiłując odnaleźć coś z dawnych czasów. Nigdzie w świecie nie znalazł dla siebie miejsca, choć od dzieciństwa czuł, że wioska do niego nie należy i że musi wyjechać daleko, tam gdzie nikt z mieszkańców nie był - musi poznać "resztę świata". Teraz jednak czuje, że ma za sobą nieudane życie, że nigdzie indziej nie znajdzie tego, czego szuka - więc może spróbować ponownie tutaj, w wiosce zagubionej wśród piemonckich wzgórz.
Nie sposób jednak wejść dwa razy do tej samej rzeki.
Akcja dzieje się na dwóch planach czasowych: dzieciństwa z jego odkryciami i pragnieniem przygód i wieku dojrzałego, z jego poczuciem zawodu. Wracają wspomnienia o trzech siostrach z majątku, gdzie Węgorz został oddany na służbę i przede wszystkim wydarzenia z trudnego okresu końca wojny, tak skomplikowanej historii włoskiej, bratobójczych walk partyzantów z faszystami, których echo odzywa się do dziś. W powrocie do wioski towarzyszy Węgorzowi jego dawny przyjaciel Nuto, który był mu zawsze przykładem i wzorem. Obecność Węgorza staje się katalizatorem kolejnych wydarzeń...

Początek:
i koniec:

Wyd. PIW Warszawa 1958, wyd.I, 207 stron
Tytuł oryginalny: La luna e i falò
Tłumaczyła: Maria Stelmachowska
Z własnej półki
Przeczytałam 21 marca 2014


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film radziecki KRASNOJE JABŁOKO (Красное яблоко), reż. Tołomusz Okiejew, 1975, wg opowiadania Czingiza Ajtmatowa
Na YT do obejrzenia, tyle że w kawałkach:

2/ film włoski RZYM (Roma), reż. Federico Fellini, 1972
Na YT cały film w wersji polskiej:

3/ film czeski KELNER, PŁACIĆ! (Vrchní, prchni!), reż. Ladislav Smoljak, 1980

4/ film belgijsko-holenderski W KRĘGU MIŁOŚCI (The Broken Circle Breakdown), reż. Felix Van Groeningen, 2012
Trailer: