sobota, 31 maja 2014

Åke Holmberg - Ture Sventon w Sztokholmie

Trzecia, ostatnia w języku polskim część przygód sprytnego detektywa ze Sztokholmu.
Pierwsza była tu, a druga tu.
Wszystkie razem wyglądają tak:
To są oczywiście stare wydania, ale widziałam w internecie nowe, z twardymi lakierowanymi okładkami, bardzo porządne edytorsko.
Podokienna półka z małymi formatami:
I całość regaliku:


A teraz po kolei. Tym razem sławny już prywatny detektyw Ture Sventon nigdzie się nie wybiera. Właśnie zbliżają się święta Bożego Narodzenia i nasz bohater ma nadzieję na odpoczynek, tak bardzo jest zapracowany.
Nadciągającymi świętami nie cieszy się jubiler Eriksson. To skromny kupiec, handlujący wyrobami platerowymi na ulicy Krasnoludków w sztokholmskiej dzielnicy Vasastad. Pan Eriksson uwielbia za to czytać o szlachetnych kamieniach, klejnotach i brylantach. Pogrążony w lekturze publikacji o Wielkim Mogole ledwie słyszy żonę, która wyraża żal, że nie ma z nimi ciotki Agdy, na pewno z przyjemnością zjadłaby pyszną szarlotkę. Ciotka Agda jest posiadaczką pierścionka ze wspaniałymi rubinami, toteż nic dziwnego, że rodzina ją hołubi.
Po kolacji rodzina Erikssonów udaje się na spoczynek, a rankiem na wspaniale utrzymanej posadzce pani Eriksson odkrywa ze zdumieniem ślady ubłoconych butów.
Mało tego, w kuchni znajduje paskudny, zatłuszczony kapelusz, który z pewnością nie należy do pana Erikssona. Ktoś zakradł się w nocy do ich mieszkania! Ba, zginęły tez domowe klucze!
Następnego dnia w sklepie jubilera pojawia się nieoczekiwany gość: to ciotka Agda. Pewien klient sklepu o twarzy okrągłej jak księżyc pomaga jej wnieść walizki na górę. Pani Eriksson zaś nie może wyjśc z podziwu, że są ludzie, którzy potrafią się zjawić w gości w najgorętszym okresie przedświątecznych przygotowań. Oj, nie dostanie ciotka Agda niczego smacznego na kolację u swych krewniaków - zapasów przygotowanych w spiżarni na święta tknąć nie wolno!
W tym samym czasie w dalekiej oazie Kaf na pustyni arabskiej znany nam już pan Omar czyta "Kurier Palmowy", najlepsze pismo na Bliskim Wschodzie. Akurat ukazał się w nim artykuł opowiadający o tym, jak obchodzi się Boże Narodzenie w Sztokholmie. Piszą w nim o świątecznych podarkach, o bielutkim śniegu pokrywającym ulice, wreszcie o jakichś tajemniczych Mikołajach. Po tej lekturze pan Omar zaczyna marzyć o śniegu i postanawia wyjechać do Sztokholmu.
Ciotka Agda natomiast wstaje w nocy, bo dręczy ją głód po kiepskiej kolacji z puszek, marzy więc o świątecznej szynce. Otwiera drzwi do kuchni i... zastaje tam śpiącego na krześle nieznanego osobnika o twarzy okrągłej jak księżyc!
Pan Eriksson udaje się więc do detektywa Sventona z prośbą o pomoc. Sventon od razu rozpoznaje kapelusz znaleziony przez Erikssonów w ich własnej kuchni jako własność Stefka Niechluja, kryminalisty o twarzy jak okrągły księżyc, znanego z zasypiania na miejscu przestępstwa. Najwyraźniej działa tu Wielki Gang Platerowy!
Choć pan Eriksson już wie, jak się sprawy mają, popełnia tę nieostrożność, że zatrudnia firmę Własny Domowy Mikołaj do rozdania świątecznych podarunków. Naturalnie była to zmyłka Gangu i podczas gościnnego Mikołajowego występu giną kolejne klucze.
A w biurze detektywa pojawia się niespodziewany gość - pan Omar, z arabskimi podarkami i w specjalnym wschodnim płaszczu podróżnym, mającym go zabezpieczyć przed nordyckimi chłodami...
Całe szczęście, że przybył, bo jego pomoc w ujęcie Wielkiego Gangu Platerowego przyda się na pewno!



Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1976, wyd.I, 173 strony
Tytuł oryginalny: Ture Sventon i Stockholm
Przełożyła: Teresa Chłapowska
Ilustrowała: Anna Kołakowska
Z własnej półki - jedna z nielicznych książek pochodzących jeszcze z dzieciństwa (nie to, że było ich tak mało, ale w mairę naszego z bratem dorastania rozłaziły się po krewnych i znajomych Królika)
Przeczytałam 30 maja 2014 roku

piątek, 30 maja 2014

Wasilij Szukszyn - Rodzina Lubawinów

Szukszyna to ja uwielbiam. Przeczytałam tylko dwie jego książki (Rozmowy przy jasnym księżycu i Jest taki chłopiec), ale za to widziałam parę filmów. I całokształt bardzo líbí se mi. A już jak opisuje syberyjską wieś, to odpadam.
Mam pięć pozycji tego autora, ale je oszczędzam, wiecie. Że niby chciałabym je poznać, ale z drugiej strony chciałabym też mieć to jeszcze przed sobą. Więc Rodzina Lubawinów czekała prawie trzy lata, ale w końcu nie mogłam już wytrzymać (zwłaszcza że cała ta seria, która nazywa się Kolekcja Literatury Radzieckiej, bardzo mnie ciągnie) i zdjęłam z półki. Tej tutaj:
Na tym regale:

Mam takie wstydliwe wyznanie do zrobienia: trzydzieści lat temu moja przyjaciółka z czasów licealnych to czytała i ja nie mogłam się nadziwić, że takie pierdoły ruskie ją zajmują. Teraz dopiero dojrzałam i wpadłam w Szukszyna jak śliwka w kompot. Wychodzi na to, że Ewelina była mądrzejsza :) ja wówczas tylko Zachód i Zachód...

Na skrzydełku powieści napisano o autorze:
a na drugim o samej książce:
I wszystko jasne. Trochę mi lektura przypominała Cichy Don tematyką, tyle że w odmiennych warunkach Syberii: też mamy tu świetne opisy warunków życia i obyczajów mieszkańców wsi i też śledzimy losy nielegalnej miłości i walki starego z nowym.

Kiedyś czytałam opis syberyjskiego śniadania, który mnie zachwycił - klik. Tutaj też asystujemy przy śniadaniu:
Śniadanie jedli wszyscy razem.
U szczytu stołu - Jemielian Spirydonycz. Po bokach - synowie.
Jedli w milczeniu, dokładnie, długo. Najpierw był makaron z gęsiną, potem pieczone kartofle z mięsem wieprzowym.
Jemielian Spirydonycz brał z patelni kęsy mięsa palcami i wsuwał je w ginące wśród zarostu usta. Żuł głośno, z zadowoleniem. Lubili zjeść w tym domu.
Wreszcie Jemielian odsunął się, rozdzielił na połowę wielką jak miotła brodę... Kątem oka zerknąwszy na ikony, powiedział:
- Bogu niech będzie chwała!
Zaczęli podnosić się zza stołu. Sięgnęli do kieszeni po kapciuchy.

No i już myślałam, że to tak zawsze i u wszystkich musi być. Że praca ciężka, to i pojeść przed nią trzeba solidnie.
Tymczasem kilkadziesiąt stron dalej natknęłam się na opis obiadu u wioskowych biedaków:
Akuratnie jedli obiad. Na stole dymił garnek kartofli. Na ławkach dokoła stołu porozsiadała się dzieciarnia. Jedno mniejsze od drugiego. Każde wyjmowało z garnka gorący kartofel, obierało, przerzucając z ręki do ręki, maczało w soli i parząc sobie gardło zajadało z chlebem. Dzieci popijały jedzenie mlekiem ze wspólnego kubka, do którego Maria raz po raz dolewała. Mleka było niewiele i dzieciaki bacznie śledziły, żeby dziecko, do którego przechodził kubek, nie przełknęło za wiele. Nikt nic nie mówił.
Trochę szkoda, że sowiecka władza zabrała się za równanie wszystkich... do dołu. Tym, co mają więcej - odebrać. Jak z tym zbożem, którego szukano po wszystkich zakątkach gospodarstw, żeby zabrać dla głodujących robotników. Trudno się dziwić, że ludzie bronili się przed radziecką władzą, uciekali do band, do lasu.
Ale ten świat przestawiony w powieści Szukszyna, dawno nieistniejący, choć surowy i nieraz okrutny, uśmiecha się do nas z daleka i kusi. Ogromna wrażliwość pisarza na urodę natury każe pochylać się nad krajobrazem syberyjskiej wsi. Doskonale przedstawione i scharakteryzowane postaci, z wszelkimi ich duchowymi rozterkami i namiętnościami, pozwalają wniknąć w samą głąb rosyjskiej duszy... cudowna lektura, do której wracać będę z ochotą!


Początek:
i koniec:

Powieść została sfilmowana w 1971 roku:



Wyd. PIW Warszawa 1977, wyd.II, 334 strony
Tytuł oryginalny: Lubawiny/ Любавины
Przełożył: Aleksander Bogdański
Seria: Kolekcja Literatury Radzieckiej
Z własnej półki (kupione na allegro 10 listopada 2011 roku za 3 zł)
Przeczytałam 27 maja 2014 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Jabłuszko wspomniała w komentarzu pod poprzednią notką o książce Tutaj, czyli w Krakowie Ewy Miodońskiej-Brookes. Że fajna. Cóż było robić, zajrzałam na stronę Księgarni Akademickiej, była, za 35 zł. Trudno, odżałuję :) Wpadło mi jednak do głowy, żeby sprawdzić też na allegro i oto znalazłam za 23 zł z odbiorem osobistym i już w dwie godziny później kartkowałam ją w tramwaju w drodze z pracy do domu.
Rzeczywiście smakowite!
Jeśli dziś nie przyjdą ostatnie zakupy z allegro (w ilości 5 sztuk) to koniec z zakupami w maju!

środa, 28 maja 2014

Åke Holmberg - Detektyw na pustyni

Wiecie co, obejrzałam dziś rano film szwedzki według pierwszej z serii powieści o detektywie Ture Sventonie i gorąco zapragnęłam... uczyć się tego języka. To już drugi raz (jak pragnę). Może sobie kupić podręcznik, żeby się zorientować, czy mam szanse? Po drodze z pracy do domu mijam szkołę języków skandynawskich, teoretycznie mogłabym tam wysiadać i udawać się na zajęcia... gdyby nie wstręt przed terminami i cyklicznie zajętymi popołudniami. No nie wiem, nie wiem, waham się.
Detektyw na pustyni to druga część serii:

Całość stoi na tej półce:
A półka na tym małym, podokiennym regaliku:


Po pomyślnie rozwiązanej zagadce z tomu Latający detektyw i schwytaniu Wilusia Łasicy nasz dzielny prywatny detektyw Ture Sventon ma mnóstwo pracy. Zamówienia na przeprowadzenie śledztwa, czy to w sprawie zaginionego kanarka, czy kradzieży sztucznych zębów, sypią się jak z rękawa.Tymczasem przychodzi kuszące zaproszenie od pana Omara, który niegdyś sprzedał Sventonowi latający dywan, by odwiedzić go w oazie Kaf, gdzie spędza urlop. Sventon zaczyna przygotowywać się do wyjazdu i przede wszystkim stwierdza, że jedynym, czego mu będzie brakować na pustyni, są jego ukochane ptysie. Trzeba zabrać odpowiedni zapas ulubionych ciastek - potrzebna więc będzie lodówka o odpowiednich rozmiarach. Detektyw udaje się do znajomego konstruktora lodówek, Hjalmara Hjortrona. Ten wtajemnicza go w swój nowy wynalazek o nazwie ARKTYKA, podręczną, bardzo praktyczną lodówkę.
Wynalazek ów pan Hjortron przechowuje w sejfie, bowiem nie został on jeszcze opatentowany, a wynalazca boi się złodziei. Wszak ARKTYKA to najnowocześniejsza lodówka na świecie, prawdziwy przyjaciel pani domu - wystarczy włożyć do niej świeże jedzenie, a ono zamienia się w malutkie wyschnięte kawałeczki i tak może leżeć dowolnie długo, a po ponownym wyjęciu zamienia się znów w pełnowartościowe świeżutkie jedzenie. Sventon początkowo był sceptycznie nastawiony do rzekomych klopsików z borówkami, wyjętych z ARKTYKI przez konstruktora, ale już po chwili wcinał je ze smakiem.
Pan Hjortron powierza ARKTYKĘ detektywowi (będzie w najlepszych rękach), a on postanawia ją wykorzystać w swej podróży na pustynię. Wszak w lodówce po skurczeniu zmieści się tysiąc dwieście ptysiów! Sventon jednak aż tyle nie potrzebuje, zamawia w ciastkarni Rozalii trzysta sztuk, chowa je do ARKTYKI w swoim gabinecie i udaje się po resztę zakupów, między innymi nabywa kask korkowy i zestaw płyt do nauki języka arabskiego.
W czasie jego nieobecności w biurze pojawia się pewien mały i chudy człowiek, którego panna Jansson, sekretarka detektywa, zostawia samego w pokoju z lodówką. Nieznajomy opuszcza biuro - niestety wraz z lodówką, grożąc pannie Jansson rewolwerem.
To był oczywiście Wiluś Łasica! Sventonowi udało się dowiedzieć, że sławetny zbrodniarz udał się prosto na lotnisko, skąd odleciał... na pustynię! Detektywowi nie pozostało nic innego, jak pójść w jego ślady - oczywiście posłużywszy się latającym dywanem.
Pożegnał się z rodziną wynalazcy i wyruszył w daleką podróż.
Dopiero przelatując nad środkową Szwecją zorientował się, że nie jest na dywanie sam - za bagażami schowało się dwoje dzieci pana Hjortrona: Lars i Liza, którzy bardzo odbyć taką przejażdżkę,a nie spodziewali się, że wyruszą aż na pustynię. Sventon wylądował więc we Flen na tyłach stacji kolejowej i poszedł zadzwonić do rodziców niesfornych dzieciaków, by zawiadomić ich, że ma je pod swoją opieką. Ruszyli dalej, przelecieli nad Alpami, potem zobaczyli z wysoka Morze Śródziemne (było znacznie cieplej, więc Sventon założył lżejszą, jaśniejszą brodę), aż wreszcie pojawiło się morze piasku. Wylądowali w oazie Kaf, gdzie czekał na nich pan Omar.
No a jakie ich tam czekały przygody i czy udało się odzyskać cenną ARKTYKĘ - to już musicie sami doczytać :)



Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1975, wyd.I, 176 stron
Tytuł oryginalny: Ture Sventon i öknen
Przełożyła: Teresa Chłapowska
Ilustrowała: Anna Kołakowska
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 19 czerwca 1989 roku za 250 zł)
Przeczytałam 24 maja 2014 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Tak sobie leżałam wieczorem w łóżku, patrzyłam na moje "nowe" regały (znaczy te ostatnie zrobione) i myślałam, że basta, nic nie kupuję, bo zostało mi tylko cztery i pół bladego Józka... znaczy półki. A przecież musi mi to wystarczyć do końca życia.
Następnego dnia rano wyskoczyłam na chwilę do Taniej Jatki, tak tylko kontrolnie, sprawdzić, czy czegoś z cracovianów nie rzucili. No rzucili:
To wzięłam. Rzucili też tę plotkarską serię o Drugiej Rzeczypospolitej, wzięłam jedną:
A potem to już poooooszło!
Zaś po południu przyjaciółka, co mnie zaopatruje w wydawnictwa uniwersyteckie, przyniosła mi kolejne:
I tak to moje postanowienia spełzły na niczym.
W dodatku w sobotni poranek weszłam na allegro w ruskich celach i w drodze pięć kolejnych nabytków...

poniedziałek, 26 maja 2014

Erzsébet Galgóczi - Wspólna wina

Nostalgia za Węgrami. Nigdy tam nie byłam, pamiętam jeno zestaw różnokolorowych pisaków, jakie przywiózł mi z Budapesztu Ojczasty, ale widać Polak Węgier dwa bratanki ma się we krwiobiegu :) Nawiasem mówiąc, rozmawiałam ostatnio z pewną młodą Węgierką i zapytałam ją przy okazji, jak się wymawia nazwisko autorki... ale nie zapisałam... imię Erżibet, ale nazwisko już mi uleciało.

Książka pochodzi z podwójnej półki:
Musiałam zdjąć pierwszy rząd, żeby zrobić zdjęcie :)
A regał prezentuje się tak:


Na okładce napisano:

Autorka została potraktowana na portalu Lubimy czytać jako mężczyzna, no i faktycznie, sądząc ze zdjęcia, można się było pomylić:

A powieść (o której milczy internet) jest ŚWIETNA! Zwłaszcza że w mojej ulubionej konwencji kryminału :) Jest listopad 1956 roku, na Węgrzech zamieszanie, wędrówka ludów. Gospodarstwo rodziny Sokoraich leży na uboczu, z dala od siedzib ludzkich, na puszcie. Takie samotne gospodarstwo nazywa się tanya. Pewnej nocy przybywa tam dwóch osiemnastolatków, prosząc o nocleg. Idą do austriackiej granicy. Ojciec Sokorai pozwala im przespać się w oborze.
Już od dwóch tygodni nadzwyczajne wydarzenia burzą porządek ich aż niecodziennie codziennego życia. Łańcuch tych wydarzeń rozpoczął się pod koniec października, kiedy to zajechał na ich podwórze ogromny jak krążownik czarny samochód, a krępy mężczyzna, który z niego wysiadł, oznajmił, że ucieka przed kontrrewolucjonistami. Ulotnił się już następnego dnia zostawiając im na karku zawsze milczącą żonę o tragicznych oczach i kapryśną córkę, która przez całe przedpołudnie myła się i robiła toaletę. Potem przez trzy dni pielęgnowali żołnierza straży granicznej z przestrzeloną nogą, dopóki jakiś czołg nie odstawił go do szpitala. Ci z kolei uciekają przed służbą bezpieczeństwa...
Rano matka idąca doić krowę zastaje już tylko jednego z nich, ale ze zmasakrowaną twarzą. Jak tu donieść władzom w takiej sytuacji, gdy wszystko wskazuje na Sokoraich - zabili, żeby okraść. Mało tego - jakim władzom? Administracja nie funkcjonuje. Zarówno przewodniczący rady jak i komendant posterunku uciekli ze wsi i jeszcze do niej nie powrócili. Przy zwłokach nie ma żadnych dokumentów. Nie sposób stwierdzić, kim był zamordowany. Jedyne wyjście z tej sytuacji - zawlec trupa do Dunaju i utopić. To zadanie przypada synowi Imre. Droga do rzeki staje się dla niego drogą na osobistą Golgotę...
Tymczasem paralelnie w mieście major Nadvago prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia młodego Zsigmonda Bohy, który dał się namówić koledze Kuberko na wspólną ucieczkę do Austrii. Wyruszyli obaj na rowerach, tymczasem następnego dnia Kuberko powrócił sam, mówiąc, że w ostatniej chwili zrezygnował z emigracji. Boha jednak nie daje znaku życia z zagranicy, a po jakimś czasie jego ojciec chrzestny zauważa na ręce Kuberki zegarek, który należał do chrześniaka. Wygląda na to, że Kuberko zabił Bohę i ukrył gdzieś ciało, ale śledztwo na razie nie przynosi rezultatów...

Sensacyjny wątek toczy się na wyraźnie zarysowanym tle ówczesnych wydarzeń:
W Gönyű , dziesięć metrów od drogi prowadzącej na plażę, znaleziono na wpół zakopanego w ziemię trupa. Miał w portfelu austriacką legitymację dziennikarską na nazwisko Tihamér Kepes,a także szylingi i stuforintówki. Musiał dostać bardzo silny cios w tył głowy, bo aż pękła mu czaszka. Aresztowano Gézę Mikó z Somorja za przemyt ludzi przez granicę. Brał osiem, dziesięć, a nawet piętnaście tysięcy forintów od łebka i na dodatek prowadził swoich klientów na trzęsawisko w Hanság, gdzie zostawiał ich zdanych na własne siły. W Ravazd zabito radzieckiego żołnierza i do wsi przyjechali dwaj sędziowie wojskowi. Straż graniczna w Kapuvárze znalazła w kanale Hanság dwoje na wpół zamarzniętych dzieci, trzy i pięcioletnie. Przypuszcza się, że rodzice uciekli do Austrii. Wysłano listy gończe do władz austriackich.
Nadzieje naiwnych ludzi na odmianę losu pchają ich do ucieczki: Powiadają, że tam, w Austrii, od razu wszyscy dostają samochody.

Mamy tu też przejmujący opis trudów wieśniaczego życia: obowiązkowe dostawy (Czy ty wiesz, ile produktów trzeba było oddawać? Sześćdziesiąt siedem!), wcielanie siłą do spółdzielni, brak perspektyw dla młodych, jesienią i wiosną koła furmanek grzęzną w błocie po ośki (ech, jak widzę słowo błoto, od razu myślę Noce i dnie), nie ma nawet radia, bo brak elektryczności... jedyną rozrywką dla młodego Imre było czytanie książek pożyczanych od nauczycielki - ale ona też uciekła.
Ze skomlącego wzroku tej chłopki, z całej jej postaci biła ku niemu pusztańska samotność. Nigdzie optymistycznej wieży kościelnej, dymu wijącego się z komina, nigdzie przewodu telegraficznego, gwizdu pociągu, szczekania psów, nawet świeżego śladu kół na zamarzniętej drodze. Trudno uwierzyć, że to żyją ludzie. A jeśli tak, bo przecież siedzą tu przed nim, to skąd mają sól, światło, koszule, szkołę, wiadomości i ciepło ludzkiego stada? Westchnął głęboko.


Szkoda, że w Polsce poza Wspólną winą wyszły tylko opowiadania Galgóczi, bo chętnie jeszcze przeczytałabym jakąś jej dłuższą prozę. Nawet gdyby to miała być ta powieść, według której został nakręcony film Inne spojrzenie.

Tytuły serii KIK w 1986 roku:
Nie mam z tego kompletnie nic.

Początek:
i koniec:


Wyd. PIW Warszawa 1987, wyd.I, 138 stron
Tytuł oryginalny: A közös bűn
Przełożyła: Krystyna Pisarska
Seria: KIK
Z własnej półki (kupione na allegro 8 stycznia 2013 roku za 2 zł)
Przeczytałam 24 maja 2014 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film rosyjski PIĘĆ NARZECZONYCH (Пять невест), 2011, reż. Karen Oganesjan
Jest cały na YT po rosyjsku:

Maj 1945 roku. Cały kraj świętuje koniec wojny i snuje plany na nowe, powojenne życie. Żołnierze, którzy doszli do Berlina, marzą, aby powrócić do domu w glorii bohaterów, lecz nie mogą szybko wyjechać. Rozczarowani tym faktem są dzielni piloci myśliwców: Wadik, Ljosza, Garik, Wania i Misza. Podczas ich nieobecności wszystkie piękne dziewczęta mogą przecież zostać zajęte. Jeden z nich, Ljosza Kaverin ma szczęście, zostaje wysłany w podróż do ojczyzny. Jego towarzysze wpadają na ryzykowny plan. Ljosza ma znaleźć kolegom narzeczone i ożenić się z nimi, używając dowodów tożsamości przyjaciół. Ma na przedsięwzięcie tylko dobę.

2/ film włoski NON CI RESTA CHE PIANGERE (Tylko siąść i płakać), 1984, reż. Roberto Benigni, Massimo Troisi
Na YT scena spotkania z Leonardo Da Vinci:

Nauczyciel i szkolny woźny przenoszą się w czasie. Jest rok 1492, obaj postanawiają udać się do Hiszpanii, by przeszkodzić Krzysztofowi Kolumbowi w odkryciu Ameryki.

3/ film czeski TRUP W KAŻDEJ SZAFIE (Čtyři vraždy stačí, drahoušku!) 1970, reż. Oldřich Lipský
Na YT wybrane sceny:

Dwa gangi bezpardonowo walczą o czek na okrągłą sumkę 1 miliona dolarów, który przez przypadek, dostaje się w ręce szkolnego nauczyciela, George'a Camela (Lubomír Lipský). Ponieważ liczba ofiar wokół Georga ciągle wzrasta, padają podejrzenia, że jest on seryjnym mordercą. Nieśmiały dotąd George, sprytnie wykorzystuje swoja nową, przerażającą reputację, by zdobyć serce ukochanej Sabriny (Jirina Bohdalová), dziennikarki lokalnej gazety. Lecz gdy gangi nie cofają się przed niczym, by zdobyć czek, gra, którą urządził sobie belfer staje się zbyt ryzykowna.


W związku z ostatnimi lekturami postanowiłam obejrzeć ekranizacje powieści Åke Holmberga, mimo że występują one w przyrodzie jedynie w szwedzkim oryginale. Co tam, dam radę :)
4/ film szwedzki TURE SVENTON PRIVATDETEKTIV, reż. Per Berglund, 1972
Na YT cały w 2 częściach:



5/ film szwedzki Ture Sventon i öknen, nieznane dane, ale ci sami aktorzy, co w pierwszym
Znów w oryginale: