poniedziałek, 28 lipca 2014

Marcel Aymé - La Tête des autres

Czyli Cudza głowa. Chodzi o głowę, którą można stracić, gdy się jest oskarżonym o morderstwo. Chodzi o żonglowanie cudzymi głowami przez przedstawicieli prawa.

Jak to się stało, że akurat teraz to przeczytałam? Stanęłam na chwilę obok półki z francuską literaturą:
Przypomniało mi się, że dawno już nic po francusku nie czytałam, a Simenon na razie poszedł w odstawkę. I tak wybór padł akurat na to.
Niewiarygodnie zakurzone te rzędy książek, a stojące w regałach naprzeciwko wcale. To wina rury od centralnego ogrzewania, która przechodzi przez regalik przy oknie. Regalik ten jest pendant do pokazywanego niedawno drugiego, stojącego po lewej stronie okna. Ten dzisiejszy jednak powstał wcześniej.
To cała historia. Niegdyś w pokoiku z "żółtym" oknem mieściła się sypialnia (stanęła tam tylko stara wersalka, zabrana z domu rodziców po ślubie plus składana półka-regalik na podręczne książki i lampkę nocną oraz wiszące na ścianie półki na kwiaty doniczkowe, których było w domu mnóstwo, Ślubny miał - jak to mówią Włosi - zielony kciuk). Do sypialni wejście było z korytarza, a naprzeciwko niego wejście do "dużego" pokoju. Korytarz kończył się wnęką, która miała zostać zagospodarowana szafą od podłogi do sufitu.
Nie zdążyła. Śmy się rozwiedli. Wtedy zmieniłam koncepcję i zlikwidowałam malutką sypialnię, burząc wzniesione wcześniej ściany. Korytarz zniknął,a w miejscu szafy powstały... no oczywiście, że półki na książki, tyle że ja czując jakby podskórnie, że co za dużo to niezdrowo postanowiłam je przysłonić żaluzją. Że niby są, ale ich nie ma. Obok powstał mały otwarty regalik. I tak oto.

Wracajmy jednak do dzisiejszego bohatera.
Marcel Aymé był dla mnie do tej pory autorem jednej książki. Jeszcze w szkole będąc przeczytałam Przechodzimura i zachwyciłam się.
Zmusiłam nawet brata do przeczytania i do dziś funkcjonuje u nas taki cytat:
Garu garu strach z browaru
zgniecie i zmiecie wszystko na śmiecie.

To właśnie stamtąd.
Tak że gdy później, już w krakowskich czasach, zobaczyłam w antykwariacie zarówno tegoż Przechodzimura w oryginale, jak i Zieloną kobyłę, musiałam nabyć.
Ale jakoś nie przeczytałam. Co tam, najważniejsze to mieć, lektura przyjdzie z czasem.
No i kupiłam też dramat La Tête des autres, grany we Francji do tej pory. Aymé był bardzo popularnym dostawcą sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych, aczkolwiek o zmiennym szczęściu, jeśli chodzi o krytykę. A to go oskarżano o lewicowość, a to o prawicową anarchię, zwłaszcza że do końca bronił skazanego w 1945 roku na rozstrzelanie Roberta Brasillacha, pisarza, ale przede wszystkim zaangażowanego faszysty. I właśnie protestem przeciwko karze śmierci jest sztuka La Tête des autres.

Okazało się, że już kiedyś zaczęłam ją czytać - pewnie zaraz po zakupie. Wpisywałam ołóweczkiem znaczenie nieznanych słówek, a z pewnych pytajników wnioskuję, żem musiała być jeszcze młoda i nie kojarzyć pewnych rzeczy, patrzcie na przykład tutaj:
Nie znalazłam w słowniku i nie wiedziałam, o co chodzi, nie domyśliłam się, że o koktajl po prostu, zapisany niby po francusku :) Dopiero później dała mi szkołę pod tym względem Zazie dans le métro Queneau.
W każdym razie dojechałam z notatkami do 45 strony, potem albo mi się znudziło albo może nawet przeczytałam sztukę do końca, tylko już nie bawiłam się w wyszukiwanie słówek. Pod tym względem zawsze byłam ułomna: zaczynałam pełna dobrych chęci i szybko mi się odechciewało grzebać w słowniku, temperować ołówek.

W niedzielne lipcowe popołudnie, gdy upał spalał wszystko na zewnątrz, a w domku panował przyjemny chłodek (parter, proszpaństwa, parter, słońce tu zagląda tyle co nic) udało się tym razem przeczytać całość. Właściwie lubię czytać teksty sztuk teatralnych - sama nie wiem, czemu tak rzadko to robię - lubię sobie przy tym wyobrażać główne postaci, ich wygląd, sposób mówienia, ubranie. Pytanie, czy lubię potem konfrontować to z prawdziwym spektaklem :) Ale od tak dawna nie chodzę do teatru... migrenicy muszą prowadzić regularny tryb życia, żadnych odchyleń od normy, żadnych późnych powrotów do domu, żadnych wzruszeń przede wszystkim! Teraz czytam Pana Prousta Céleste Albaret i tak sobie porównuję sposób życia jej bohatera ze swoim... on je podporządkował chorobie i ja na swój sposób (mizerny, bo wszak zarabiać na życie muszę) też moje podporządkowuję chorobie.
Znowu się rozgadałam.
To teraz szybciutko.
A więc przedstawiciel prawa - prokurator Maillard. Akcja toczy się w tajemniczej Połdawii, żeby francuscy magistrats się nie przyczepili, że ich znieważono. Jest wieczór, w domu oczekuje go żona, dzieci co prawda położyła spać, ale dopytują się one co chwilę, czy tatuś już wrócił, wpadają też przyjaciele, wszyscy w niepokoju, czy sprawa się powiodła. Kochający mąż i ojciec wnioskował o karę śmierci dla domniemanego mordercy staruszki... oto przybywa... YES! UDAŁO SIĘ! mimo braku przekonywających dowodów muzyk jazzowy Valorin został skazany na szubienicę, poleci głowa! dzieci skaczą w łóżeczkach z radości (synek myślał naiwnie, że tatuś mu dosłownie przyniesie głowę skazanego), kobiety tańczą... przed prokuratorem rysuje się piękna kariera zawodowa!
Niestety wieczór przerywa ukazanie się samego mordercy. Oto samochód, którym był wieziony z sądu miał wypadek i Valorin skorzystał z okazji, by zbiec. Co gorsza, widzi przed sobą kobietę, na której oświadczeniu opierał swą obronę: w wieczór zbrodni był w hotelu z nieznajomą. Niestety nieznajoma owa nie zgłosiła się do sądu, mimo że sprawa była naturalnie nagłośniona w mediach. Ta kobieta to żona innego prokuratora, a jednocześnie kochanka Maillarda. Co teraz? Valorin chce wszystko ujawnić, Maillard nie chce, by wyszedł na jaw jego romans, a sama Roberte boi się konsekwencji, gdy dowie się mąż i opinia publiczna. Dochodzą do wniosku, że jedynym wyjściem z sytuacji jest szukanie prawdziwego mordercy, a tymczasem Valorin będzie się ukrywać. Zbrodniarza udaje się wykryć już po kilku dniach, ale Valorin ma wątpliwości, czy nieszczęsny Arab Gozzo nie został po prostu zmuszony do złożenia zeznań. Muzykowi nie chodzi wyłącznie o uratowanie własnej głowy kosztem innego niewinnego, chce by SPRAWIEDLIWOŚĆ zatriumfowała. Czy to jednak możliwe, gdy jej przedstawiciele to krętacze, oszuści i sami prawie mordercy?


Początek:
i koniec:


Wyd. Bernard Grasset Paris 1971, 175 stron
Seria: Le livre de poche n.180
Z własnej półki (kupione 6 października 1981 roku w nieistniejącym już antykwariacie przy ul. Sławkowskiej za 40 zł)
Przeczytałam 27 lipca 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film radziecki KAKOJE ONO, MORIE?/ Tytuł polski: Gwiazdy w morzu (Какое оно, море?), reż. Eduard Boczarow, 1964
Piąty film z udziałem Stanisława Lubszina, ale przede wszystkim z Wasilijem Szukszynem i lidią Fiedosiejewą-Szukszyną - ich pierwszy wspólny film.
Jest na YT w całości:

Ekranizacja powieści Nikołaja Dubowa Chłopiec nad morzem. Sześcioletni Saszka wypływa na połów z rybakami i zakochuje się w morskiej romantyce. Dojrzewa na oczach rybaków, a ci uznają go za swojego.

2/ kolejny film kanadyjski WYŚNIONE MIŁOŚCI (Les Amours imaginaires), reż. Xavier Dolan, 2010
Na YT w całości z hiszpańskimi napisami:

"Wyśnione miłości" to pełna energii i emocji opowieść o przyjaźni i miłości, rywalizacji i zdradzie. Bohaterowie, Francis i Marie, są dobrymi przyjaciółmi. Pewnej szalonej nocy spotykają Nicolasa, młodego chłopaka, który właśnie przyjechał do Montrealu. Od spotkania do spotkania, od jednej wspólnie spędzonej chwili do drugiej Francis i Marie staja się coraz bardziej zafascynowani nowym znajomym. Wkrótce zorientują się, że ich obsesja na jego punkcie zmienia się w miłosny pojedynek. Rywalizacja o względy i uczucia Nicolasa zagrozi ich przyjaźni, która jeszcze niedawno wydawała się niezniszczalna.

3/ film czeski JEST PANI WDOWĄ! (Pane, vy jste vdova!), reż. Michael Carnes, Václav Vorlíček, 1970
Na YT całość (pokawałkowana) w oryginale:

Rzecz dzieje się w nieokreślonej przyszłości w pewnym fikcyjnym, europejskim państwie. Podczas parady wojskowej przydarza się pewien godny politowania wypadek, który skłania króla Rozebunda V (Jiří Sovák) do podjęcia kontrowersyjnej decyzji o rozwiązaniu armii. Aby uniknąć wszelkich możliwych komplikacji, prosi nadwornego astrologa Stuarta Hamplea (Jiří Hrzán) o przygotowanie horoskopu. Gwiazdy mówią jednak, że na króla szykowany jest zamach. A gwiazdy nie kłamią. Dowódcy armii faktycznie mieli w planach morderstwo króla, ale w tej sytuacji muszą najpierw zająć się likwidacją astrologa.

4/ film japoński GETTING ANY? /Polski tytuł z Filmwebu: Czy wreszcie coś osiągniesz? (Minnâ-yatteruka!), reż. Takeshi Kitano, 1995
Na YT trailer:

Asao to marzyciel, który ma wyjątkowe marzenie. Marzy o tym aby mieć dziki i namiętny seks z piękną dziewczyną w samochodzie. Jako, że nie ma ani dziewczyny ani samochodu wyrusza na poszukiwania pełne przygód by jego marzenia mogły się spełnić. W trakcie przygód nie zawaha się przed niczym nawet przed napadem na bank, zagraniem Zatoichiego w filmie czy sprzedażą organów swojego pradziadka...




niedziela, 27 lipca 2014

Juz. Aleszkowski - Kysz i ja na Krymie

Popatrzcie tylko, jaka wesoła, radosna, wakacyjna okładka! No mogłam nie wziąć? Gdy w dodatku cena wynosiła tylko 4 zł? Przeglądanie zasobów allegrowych sprzedawców popłaca (choć czasem skutkuje rujnacją kieszeni).
Książki w każdym razie przybyły, zostały (prowizorycznie) rozstawione na półkach - według wzrostu, takie jest aktualne kryterium, te pozostałe półki pod sufitem są najniższe - Kysz stanął obok Czukowskiego:
Tradycyjnie na "ostatnim" (tym, co ma mi wystarczyć do końca życia) regale:
Ale ale. Tak sobie siedzę w kuchni w niedzielny poranek i myślę (wiem wiem, nie powinnam). Mam tu taki ślepy kąt. Stoją sobie trzy regały, a koło nich, pod kątem prostym, przy ścianie okiennej, biurko. To znaczy komódki nakryte blatem. Blat obchodził już swoje dwudziestopięciolecie, a że jest biały i dziecko przy nim lubiło urzędować, odkąd w domu jest komputer, na swoje lata wygląda. Blat sięga do samej ściany czyli na głębokość regału zwisa sobie swym końcem w powietrzu.
No ewidentnie marnuje się 60 cm ściany, prawda? Wygląda na to, że w dość nieodległej przyszłości wykonam telefon do Pana Stolarza, coby mi zmajstrował regalik w to miejsce (do wysokości blatu schowek otwierany od góry, a wyżej półki) oraz nowy, krótszy blat. Zawsze to 6 nowych półek czyli 3,5 metra bieżącego książek. Prawda, że dobrze myślę?
A tymczasem, zaraz po rozpoczęciu urlopu (to już w piątek), zlikwiduję te hałdy górnicze na biurku, jak bumcykcyk. One same rosną.
Czy wspominałam, jakie mam plany urlopowe? Widać mi mało zeszłorocznego remontu łazienki... Dostałam od koleżanki namiary na malarza (z którego koleżanka była zadowolona, a to już coś) i będę się z nim umawiać na malowanie kuchni - przed wizytą Psiapsióły z Daleka - a po wizycie, jednego pokoju. Na tym skończę, bo co za dużo, to niezdrowo, mówi zawsze moja Mum. Chciałam przy okazji zmienić coś w kuchni - a konkretnie zbić kafelki (zwane w Krakowie flizami) i rzucić coś na tę ścianę (bez górnych szafek), ale po przejrzeniu czasopism wnętrzarskich, których tyle ostatnio przeczytałam - nie mam pomysłu. Panuje obecnie trend, żeby między szafkami dolnymi a górnymi dawać wielkie zdjęcie na przykład powiększonych owoców czy warzyw czy kwiatów i to przykryć szkłem. No ale nie widzi mi się to. Strasznie jakieś agresywne. Po miesiącu miałabym serdecznie dosyć. Potem wymyśliłam, żeby dać na tę ścianę - lustra. Tak mi to powiększy wnętrze. Ale naczytałam się komentarzy pod jakimś artykułem w necie, gdzie u kobitki było duże lustro w tym miejscu - wszyscy zjechali pomysł z góry na dół, że widocznie ona nic nie gotuje. No, jeśli bym miała spędzać wolny czas z Ajaxem w lewej ręce, a ścierką w prawej - to podziękowawszy. Dodam, że wyciągu nie mam i nie zamierzam mieć.

Więc chyba skończy się jedynie na odświeżeniu ścian, a płytki zostaną na swoim miejscu. Za to córka chce ciemnobrązową ścianę w pokoju za kanapą i pewnie dostanie. I tak sobie pięknie spędzę urlop. Tak że jak czytam o zagranicznych włajażach, to - trochę zazdroszczę, ale wiem, żem za leniwa już. Chciałabym mieć komfortowe warunki (nie mam tu na myśli hotelu z basenem w Egipcie, raczej osobistego szofera), a z kolei czysto krakowski wąż w kieszeni mówi STARA, TY MYŚL O EMERYTURZE. Co prawda szef mnie ostatnio zawołał i poinformował, że ma dla mnie dobre wieści: koleżanka z pracy (ta, u której mieszkałam podczas remontu) za dwa lata odchodzi na emeryturę i możliwe jest, że wskoczę na jej miejsce. NA ETAT, rozumiecie! Z całym dobrodziejstwem inwentarza, z porządną pensją, odpowiednimi składkami ZUS-owskimi, płatnym urlopem, płatnym chorobowym itd. Marzenie!
No ale to ciągle jednak na dwoje babka wróżyła. Bo do tej pory mówiło się, że pewnie po jej odejściu etat zlikwidują. Teraz niby mówią inaczej, ale różnie to może być. Człek jednak jest słaby (na umyśle) i zaraz zaczyna marzyć i planować różne gruszki na wierzbie, już mi wyszło, że przez dziesięć lat na tym etacie spokojnie bym odłożyła na starość 200 tysiaków :) Ale ja już tak mam, lubię sobie pogdybać, dzieckiem będąc ulubionym zajęciem było rozrysowywanie domu, który będę posiadać, jak już dorosnę :)

No, ale my tu gadu gadu przy niedzielnej kawce, a Kysz czeka. I przebiera łapami. Co prawda, nie cierpi już od krymskiego słońca, bo jego młody właściciel Alosza zrobił go (za pomocą nożyczek Anfisy Nikołajewny, ich gospodyni na prywatnej kwaterze) na małego lewka - zostawił mu tylko grzywę na głowie, a resztę wystrzygł. Tak się bowiem złożyło, że tata Aloszy, konstruktor Sierogłazow, dostał skierowanie do sanatorium na Krymie i oczywiście postanowił zabrać rodzinę ze sobą, ale ani żona ani syn ani tym bardziej pies Kysz nie mogli zamieszkać w sanatorium, więc niby są razem, ale trochę oddzielnie :) W dodatku sanatorium zawiaduje jak despota stary Korniej Wikientycz, który przywraca pacjentom ich mięśnie zanikłe od nadmiaru pracy umysłowej za pomocą forsownych ćwiczeń, zajmujących praktycznie cały dzień. Toteż Alosza z mamą będą musieli na własną rękę zagospodarować czas. Problemu z tym jednak nie będzie, bo oto cała masa wydarzeń zmusza do interwencji: na posesję Anfisy Nikołajewny ktoś zakrada się nocą i kradnie ogórki, a nawet sweter taty powieszony na sznurku w ogrodzie, Kysz mało nie topi się w morzu, pseudoturyści dewastują piękną krymską przyrodę, uwieczniając swe nazwiska na skałach i pomnikach, w parku przechadza się nocą Puszkin, tata prosi o pomoc w oszukaniu "samochodu czasu", jacyś beatnicy planują ukraść i usmażyć pięknego jesiotra z parkowej sadzawki... nie wiadomo, w co najpierw ręce włożyć. A jeszcze trzeba wreszcie nauczyć się pływać! Wakacje na Krymie na pewno będą niezapomniane.

Juz Aleszkowski - można o nim poczytać na rosyjskiej Wikipedii - to pisarz, bard i poeta - żyjący! Odbywając służbę wojskową w marynarce dostał cztery lata łagru za naruszenie dyscypliny. Po publikacji swoich pieśni (z których najbardziej znana jest Pieśń o Stalinie) musiał w 1979 roku emigrować i mieszka obecnie w USA.

Товарищ Сталин, вы большой учёный —
В языкознанье знаете вы толк,
А я простой советский заключённый,
И мне товарищ — серый брянский волк.


Napisał jeszcze jedną powieść o wcześniejszych przygodach Krysza i jego właściciela (Кыш, Двапортфеля и целая неделя), która została zekranizowana, chyba sobie ją dzisiaj obejrzę :)


Książkę można przeczytać w oryginale tutaj.


Ilustracje Hanny Czajkowskiej:


Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1978, wyd.I, 246 stron
Tytuł oryginalny: Kysz i ja w Krymu /Кыш и я в Крыму
Przełożyła: Katarzyna Wiewióra
Z własnej półki (kupione 23 lipca 2014 roku za 4 zł na allegro)
Przeczytałam 26 lipca 2014 roku

piątek, 25 lipca 2014

Jonas Jonasson - Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął

Tak to jest, jak się człowiek da nabrać na bestseller. Nigdy więcej! Żałuję każdego grosza z wydanych 16 zł na tę "brawurową historię".
Albo może poczucie humoru mi się zawiesiło? Dosłownie nic w tej opowieści mnie nie bawiło, a jedynym jej plusem było to, że... szybko się przeczytała. I z głowy. Po raz pierwszy w życiu zastanawiam się, czy nie wystąpić na allegro z drugiej strony lustra i jej nie sprzedać. Żeby śladu po niej nie zostało.
Na razie jednak stoi tutaj:
Wśród innych nowości...

Rzućmy okiem na okładkę:
i tutaj:

Po czym następuje dedykacja odautorska, całkiem sympatyczna:
Cóż z tego, gdy zaraz potem zaczyna się opowieść i wkurzanie czytelnika nieprawdopodobnymi historiami. Ja rozumiem, że dziadek lubił wymyślać, ale wnuk przesadził w jego naśladowaniu. Walizka wypchana 50 milionami koron, słoń w szwedzkiej zagrodzie, który podróżuje samolotem, a wcześniej wygodnie dla ekipy bohaterów "rozdżemieżdża" (jak się mawia w mojej rodzinie) bandytę, zamach terrorystyczny w Dżibuti, który równie wygodnie likwiduje pozostałe resztki, student o 30-letnim stażu uniwersyteckim, natychmiast porzucający swój handel, komisarz policji, który przystaje do bandy... o transportowanie zamrożonego trupa drezyną się nie czepiam, bo jak się czytało Chmielewską, to się jest uodpornionym na detale. Ale to wszystko to nic w porównaniu z clou programu czyli życiorysem stulatka, osobistego znajomego wszystkich ważnych postaci polityki XX wieku, a to dzięki swemu zamiłowaniu do dynamitu i umiejętności konstruowania bomby atomowej. Jeśli ktoś chce poczytać, jak się robi idiotów z premierów, prezydentów, przywódców partii itede - to proszę bardzo.
Czemu narzekam? Bo nawet tzw. czytadło musi mieć "coś w sobie", a tu mi tego zabrakło. Stek bzdur, w którym nie potrafiłam się dopatrzeć niczego zabawnego. No chyba, że zabawne jest to, że stuletni mężczyzna sika na swoje kapcie, bo dalej już nie może.

Eee, nie chce mi się nawet o tej bzdurze pisać... Pocieszcie mnie, że lepiej sobie wybiorę następne lektury, co?

Początek:
i koniec:


Wyd. Świat Książki Warszawa 2013, 415 stron
Tytuł oryginalny: Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann
Przełożyła: Joanna Myszkowska-Mangold
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce 11 czerwca 2014 roku za 16 zł)
Przeczytałam 24 lipca 2014 roku

Obejrzałam też film, ale takie samo nic, jak i książka - jeśli nie gorsze :(



NAJNOWSZE NABYTKI
Właściwie weszłam na allegro w poszukiwaniu tej Miłości Lili (druga z lewej u dołu) Rybakowa (złotóweczka) - pisząc notkę o Na wozie i pod wozem... a za nią poszły inne :)
Pożyczalskich w przestworzach wzięłam, bo w domu są dwa tomy w tym wydaniu, warto uzupełnić (a kosztowało tylko 2 zł).
A Kysz i ja na Krymie już się czyta.

No a tutaj prezencik od Psiapsióły, która mnie zaopatruje w wydawnictwa uniwersyteckie:
Mam tego autora Poczet biskupów krakowskich, który czyta się świetnie, więc mam nadzieję, że i ta pozycja jest ciekawie napisana.

Stanowczo przegięłam pałę w tym miesiącu z nowymi nabytkami. A tu jeszcze są w drodze jakieś drobiazgi... a za chwilę będę płacić za Estreichera. W sierpniu dam sobie spokój :)

wtorek, 22 lipca 2014

Daria Doncowa - Skelet iz probirki

Czyli Kościotrup z probówki. Szósta Wiola Tarakanowa. Długo mi zeszło na tej lekturze, a to dlatego, że mam wydanie kieszonkowe, druczek drobny i męczył mi się wzrok, czytałam kilka stron i odkładałam. A że dawno zarzuciłam zwyczaj czytania na raz kilku książek, to parę ładnych dni upłynęło od ostatniej notki.
Do wydłużenia tempa przyczynił się też, niestety, fakt, że tym razem Wiolka była... nudnawa.

Wyszperałam ją na tej oto półce z miękkimi ruskimi (kieszonkowymi) dwurzędowej:
Jedyne, co nie pasuje do "ironicznych kryminałów", jak je w Rosji nazywają, to Timur i jego komanda. Ale formatem się tu wpasował :)
Tak się jakoś rozmnożyły te Doncowe i Marininy, że już w czterech miejscach występują. To jest pierwsze z nich chronologicznie.

Na tylnej okładce napisano:

Strona tytułowa rezerwuje niespodziankę: oto mamy tu dwie książki w jednej.
Nie byłoby to takie dziwne, gdyby chodziło o dwie powieści tej samej autorki, ale tu są dwie różne: Skelet iz probirki Doncowej i Zakon sochranienia wrania Galiny Kulikowej. Przyznam się, że jestem zdumiona. Tym konkretnie, jak Kulikowa się na to zgodziła. Przecież nie widać jej ani na grzbiecie ani na okładce - książka w całości "należy" do Doncowej. Czytelnik rzucający okiem na wystawione na stoiskach koło stacji metra kryminały (główne miejsce ich sprzedaży) nawet nie podejrzewa, że w tej konkretnie Doncowej jest jakaś tam Kulikowa. Nawiasem mówiąc, nie do końca jakaś tam, bo również w Rosji bardzo popularna. Coś tam zresztą już kiedyś czytałam jej autorstwa. No cóż, może w 2003 roku była jeszcze mało znana (choć Wikipedia podaje kilkanaście jej tytułów do tego czasu) i zgodziła się na taką publikację, byle tylko wydać?

To już nawiązuje bezpośrednio do Wioli Tarakanowej, która - jak się wydaje - zrobi wszystko, by stać się znaną pisarką. A właściwie znaną celebrytką, bo do tego sprowadzają się zabiegi piarszczyka z wydawnictwa, które opublikowało jej pierwszy kryminał, zatytułowany Gniezdo begemota. Rozmaite przygody związane z uczęszczaniem na przyjęcia, odpowiednią stylizacją i wymyślonym życiorysem były tą częścią humorystyczną kryminału, tyle że jakoś mnie mało rozbawiły, za dobrze już to wszystko znamy, może gdybym czytała książkę dziesięć lat temu byłaby to dla mnie jakaś nowość, ale teraz to już pozostaje tylko uczucie déjà vu.
A wątek kryminalny? Tym razem dotyczy historii sprzed kilkudziesięciu lat. Oto nasza bohaterka za sprawą liściku znalezionego w kupionej komódce znajdzie się w samym centrum wydarzeń sięgających korzeniami zamierzchłych wydawałoby się czasów II wojny światowej (która, jak to Rosjanie uważają, zaczęła się w 1941 roku). Był sobie pewnego razu... obóz koncentracyjny w Horngoltz czy jakoś tak (transkrypcja nazw niemieckich w rosyjskim to koszmar, nawiasem mówiąc Doncowa palnęła, że dziewczyna niemiecka miała na bluzce dwie litery GJ, co miało oznaczać... Gitler-Jugend :) cóż, tak są przyzwyczajeni do zamieniania G na H, że deczko się pomieszało w głowie), wiadomo, że nazwa fikcyjna. W każdym razie w obozie tym przeprowadzono zbrodnicze badania naukowe na ludzkich królikach doświadczalnych. Jak to się wiąże z dzisiejszymi czasami i mieszkańcami Moskwy - to już trzeba przeczytać osobiście, tajemnicy nie wyjawię, wszak to kryminał :) dodam tylko, że historia kompletnie od czapy i nierealna, a ja lubię, jak kryminał choć trochę trzyma się ziemi...
Wkurzał przyjęty schemat - bohaterka miota się w próbach dojścia do prawdy wplątując się w niebezpieczne dla życia sytuacje, mąż- milicjant nie chce jej pomagać, za to wkracza na końcu i rozwiązuje zamotany kłębek, a wszyscy siedzą wokół stołu w kuchni i wysłuchują jego opowieści. Nosz nudne to się staje!

Podsumowując: mam nadzieję, że skoro autorka napisała 29 kolejnych części przygód Wioli, to znalazła więcej weny i - jeszcze będzie lepiej!

Początek:
i koniec:


Wyd. EKSMO Moskwa 2003, 276 stron
Tytuł oryginalny: Скелет из пробирки
Z własnej półki
Przeczytałam 22 lipca 2014 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Dotarła szczęśliwie tajemnicza przesyłka z allegro. oto ona, tadam!
Bardzo proszę się nie pukać w głowę!
To jest wszystko very very interesting!
A że 120 zł? Przypominam, że za poprzednią dałam 140!
Teraz mam komplecik i któregoś dnia przeczytam obie W CAŁOŚCI! Autobusy wczoraj podczytywałam i bardzo ciekawych rzeczy się dowiaduję, zaczynam doceniać tę miejską komunikację, którą teraz mamy, choć nieraz się na nią psioczy. Po prostu nie mamy pojęcia, jak to kiedyś, całkiem niedawno, bywało!
Nawiasem mówiąc, biję się o kolejną Srebrną Patelnię na allegro. Za dwa dni sprawa się rozstrzygnie (jak ja nie lubię licytacji! dla mnie mogłaby istnieć tylko opcja Kup Teraz), albo mnie ktoś przebije (więcej nie dam), albo nie :)


Miesięcznik KRAKÓW n. 7-8/2014
Najnowszy numer, wakacyjny.

Miesięcznik KRAKÓW n.6/2014
A tu jeszcze zaległy numer - co się odwlecze to nie uciecze. Kosztował mnie 12 zł zamiast 6 zł, bo kupiłam go w kiosku koło tramwaju wracając z pracy i zamiast do domu poszłam jeszcze do sklepu, gdzie położyłam go na tej półeczce w wózku na torebkę... po czym oddałam wózek i tyle widzieli! Wieczorem ładując się do łóżka myślę sobie: no, a teraz sobie poczytam... yhm, gdzie moja gazeta? Mam nadzieję, że ten, co ją znalazł i zabrał - znalazł tam coś interesującego dla siebie :)



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film rosyjski JESLI TY PRAW/ Jeśli masz rację (Если ты прав), reż. Jurij Jegorow, 1963
Czwarty film z udziałem Stanisława Lubszina.
Jest na YT w całości:

Gali spodobał się mechanik od telefonów Aleksiej Gonczarow i często wydzwania do biura napraw, prosząc, by go przysłano. Wkrótce między dwojgiem młodych pojawia się uczucie, a Aleksiej zapoznaje Galę ze swoimi staruszkami, przedstawiając ją jako narzeczoną.
W pracy Aleksiej ma nieprzyjemności - zorientował się, że niektórzy klienci obawiają się, by ich nie okradł. To go obraża, nie chce dla nich pracować. Niezrozumiany przez przełożonych porzuca pracę. Nawet Gala nie podtrzymuje go na duchu. Rozmawia natomiast z jej dziadkiem, byłym represjonowanym czekistą, który po rehabilitacji został pisarzem. Daje on Aleksiejowi do przeczytania swój utwór, gdzie opisuje zdarzenie, które miało miejsce w 1942 roku, kiedy on i jego towarzysze płukali złoto na Kołymie: znaleźli wówczas samorodek o wadze pół kilograma ...

2/ wreszcie zdecydowałam się obejrzeć jeden z ukochanych filmów mojej córki, kanadyjski ZABIŁEM MOJĄ MATKĘ (J'ai tué ma mère), reż. Xavier Dolan, 2009
Na YT w całości z hiszpańskimi napisami:

Bohaterem filmu jest 16-letni Hubert, który po rozwodzie rodziców mieszka z matką, a ojca widuje sporadycznie. Artystyczne talenty Huberta zwracają uwagę nauczycielki języka francuskiego. W ten oto sposób rodzi się przyjaźń dwóch osób, które połączyły bolesne doświadczenia w relacjach z rodzicami. Hubert ma też chłopaka – Antonina, lecz ukrywa ten fakt przed matką. W końcu jednak kobieta odkrywa skrywaną przez syna tajemnicę… "Zabiłem moją matkę" to historia oparta na biografii autora. Opowiada o paradoksie dojrzewania. Młody człowiek marzy o dorosłości i autonomii. Podważa świat wartości rodziców i buntuje się przeciw ich władzy, a jednocześnie nadal pragnie ich bezwarunkowej miłości oraz tęskni za dawną bliskością. Z tych paradoksów rodzi się frustracja, która prowadzi do nieustannych kłótni, zawodów, niespełnionych oczekiwań i wzajemnych niesnasek.

3/ film czeski PANOWIE ZABIŁEM EINSTEINA (Zabil jsem Einsteina, pánové), reż. Oldřich Lipský, 1969
Na YT całość w oryginale znów z napisami hiszpańskimi:

Futurystyczna komedia science fiction. Po wybuchu bomby atomowej kobietom zaczynają rosnąć brody i nie mogą rodzić już dzieci. W czasie spotkania Narodów Zjednoczonych naukowcy dochodzą do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest zbudowanie wehikułu czasu i podróż w przeszłość, aby zabić Einsteina, bez którego obliczeń matematycznych nie wynaleziono by bomby atomowej.

4/ film japoński SONATINA (Sonatine), reż. Takeshi Kitano, 1993
Na YT trailer:

Zbliżający się do wieku średniego Murakawa - niezbyt szczęśliwy członek mafii Yakuza z Tokio - rozmyśla o wcześniejszej emeryturze. Szef posyła go jednak na mediacje między dwoma rywalizującymi gangami do prowincjonalnego miasteczka Okinawa. Cała sprawa wygląda bardzo podejrzanie i wkrótce okazuje się, że nie bez powodu. Po wydostaniu się z krwawej zasadzki Murakawa planuje zemstę.


Z FRONTU AUDIOBOOKÓW
Kupowałam wczoraj w komputerowym sklepie zapas płytek i w gablotce obok lady zobaczyłam takie coś:
No właśnie ostatnio myślałam, że przydałby mi się jakiś mały odtwarzacz empetrójek, bo może bym spróbowała słuchać książek w tramwaju? Gdy jadę do pracy, zawsze się wygodnie usadowię i książkę wyciągam, ale podczas powrotu do domu często gęsto nie ma warunków :)
Zaś w domu wygląda to tak, że czasem sobie przypomnę, że posiadam trochę czytanych powieści i włączę pod wieczór, ale jakoś tak się dziwnie robi, że zasypiam najdalej po 3 rozdziałach. W tramwaju tego pułapu nie osiągnę, bo jadę tylko 20 minut, więc... więc kupiłam szybciutko, obczaiłam i dziś rano dokonałam inauguracji. Tyle że nie słuchałam książki, jeno Chopina, bowiem kończyłam czytać w tradycyjnej formie to, o czym powyżej. Ale za parę godzinek, wracając z arbeitu, posłucham... no oczywiście - co mogłam sobie wgrać na pierwszy rzut? M&M w oryginale :)
Tak więc, drżyjcie ludy, Woland nadchodzi na Patriarsze Prudy!