niedziela, 28 lutego 2016

Łukasz Walczy - Dzieje konserwacji Ołtarza Wita Stwosza w Kościele Mariackim w Krakowie

Po tym Kallimachu, a wcześniej Wicie Stwoszu Rożkowym - obowiązkowa lektura ;) Kupiłam kiedyś, bo kupiłam, niby z nadzieją, że przeczytam, ale do końca w to nie wierzyłam... a tymczasem, proszbardzo. Poszło gładko.
No, może trochę anegdoty zabrakło, ale - na Boga - toż to, jak sam autor uprzedza w przedmowie, praca magisterska, aczkolwiek w rozszerzonej wersji.

Teraz już wyjaśnia się tajemnica moich odwiedzin Ołtarza w tym tygodniu ;)
Nie sposób było po tej lekturze nie pójść się pogapić. Wiele się nie dostrzeże nieuzbrojonym okiem, ale zawsze coś. Obserwowałam przy okazji młodego człowieka: przyszedł z dwojgiem nieco starszych ludzi, tamci usiedli i słyszałam, jak kobieta opowiadała o ołtarzu po angielsku. Chłopak zaś - na oko 18-letni - kręcił się w kółko, klękał na stallach, żeby zajrzeć w głąb, poświstywał... jak małe dziecko :( Tylko czekałam, że go służba kościelna zaczepi i będzie robić wymówki za nieodpowiednie zachowanie, a wtedy od starszych usłyszymy, że biedaczek ma ADHD albo inną przypadłość, na którą nic się nie poradzi... ale nie. Dziewczyna z identyfikatorem zachowała kamienny spokój :)
W zaciszu domowym obejrzałam sobie również album z fotografiami ołtarza wykonanymi z bliska, cóż za bogactwo detali, jakie wspaniałe stroje, czepce, ciżmy. Ciekawe, czy artysta zdawał sobie sprawę, czy marzył o tym, że jego dzieło będą oglądać za setki lat i dalej podziwiać.

Nie obeszło się bez zajrzenia do Estreichera. Uważa on konserwację przeprowadzoną po wojnie, po powrocie ołtarza do Polski, za niepotrzebną. Twierdzi, że dziesiątki ludzi z niej żyło po prostu, a Ołtarz tak naprawdę był w dobrym stanie, opowiadanie o fatalnych warunkach przechowywania go w Niemczech to była woda na ich młyn...

A wnioski z lektury Walczego (?) smutne - ołtarza nie powinno się otwierać codziennie, pociąganie drążkiem za skrzydło powoduje jego wichrowanie, pękanie polichromii, odpadanie pozłoty. I żadnej rady na to jeszcze nie wymyślono. A może? Trwa kolejna konserwacja, nie wiem, jaki jest jej dokładny zakres i czy pomyślano o wzmocnieniu konstrukcji. Trzeba czekać na jej wyniki. Na razie SKOZK pisze tylko o "wzmocnieniu struktury drewna".

Początek:
koniec:


Spis ostatnich publikacji z serii Biblioteki Krakowskiej (ostatnich wówczas, czyli w 2012):
Co mi przypomina, że ciągle odkładam na później zakup najnowszych... no bo przecież wiem, że tam na Jana są i czekają w szafie :)

Wyd. Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa 2012, 282 strony
Seria: Biblioteka Krakowska, nr 157
Z własnej półki (kupione w Towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa 11 kwietnia 2014 roku)
Przeczytałam 23 lutego 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Wokół Biprostalu z serii wydawanej przez Muzeum Historyczne m.Krakowa:
Napisali o tym w pierwszym tegorocznym numerze dwutygodnika Krakow.pl (zamieszczono wywiad z autorem) i zaraz zabrałam się za poszukiwania. Wykonałam z pięć telefonów - bez rezultatu. Nikt nic nie wiedział - ani w redakcji ani w jakichś innych instytucjach, typu V dzielnica (bo wywiad przeprowadzili panowie z dzielnicy), do których na odczepnego podawano mi numer ani wreszcie w Krzysztoforach - i to było clou programu, bo nie dzwoniłam przecież na portiernię, tylko do działu wydawnictw czy czegoś w tym guście. Pan nic o takiej publikacji nie wiedział. A tydzień później książka jest już w Księgarni Akademickiej! Profesjonalizm niektórych ludzi powala.

Za to z Cęckiewiczem poszło gładko i szybko. Ledwo znalazłam informację o tej monografii na fejsbuku (o czym za chwilę), już ją miałam w drodze z jakichsiś motyli.
Książka jest cudna, a mówię to ledwie na nią zerknąwszy. Nie mam takich pozycji w domu - mówię tu o współczesnej architekturze - interesuję się (zwłaszcza gdy dotyczy Krakowa, ofkors), ale nie przesadnie :) na wszystko czasu nie starczy... zaglądam na różne wątki na Skyscrapercity i tyle. I tak sobie myślę, że Cęckiewicz może rozbudzić pragnienie wiedzy w tym kierunku :)

A teraz o fejsie. Sytuacja wygląda tak: lata temu pewien członek SKOZK miał fotobloga tam, gdzie i ja, i tak się spiknęliśmy (wirtualnie). I on właśnie poradził mi, bym sobie założyła konto na FB, bo są tam różne ciekawe grupy krakowskie i zawsze można się dowiedzieć czegoś nowego. Konto założyłam, ale raczej go nie używałam :) Aż tu nadejszła wiekopomna chwila, że mię zlecono zajmowanie się pracowniczym FB. I wtedy odkryłam bogactwa fejsowe. I wsiąkłam. No bo nie nadążam przeglądać tego wszystkiego, a chciałabym :) W pracy siedzę na pracowniczym, bo mi się nie chce wylogowywać, przelogowywać, upierdliwe to jest... a w domu przecież staram się od kompa trzymać z daleka, w miarę możliwości... A tam stare zdjęcia, osobiste wspomnienia i opisy... wszystko to chciałoby się gdzieś zatrzymać, takie ulotne...
I tak to. Zawsze sobie człowiek znajdzie nowe zajęcie :)


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
Jeden (słownie jeden) film. To i tak sukces, bo bolał mnie łeb i oglądnęłam mimo to.
Francusko-belgijski - ZUPEŁNIE NOWY TESTAMENT (Le tout nouveau testament), reż. Jaco Van Dormael, 2015
Trailer:


Gdzie mieszka Pan Bóg? W Brukseli. Z rodziną, którą tyranizuje. Największą przyjemność sprawia mu bezmyślne oglądanie telewizji, dokuczanie żonie i wymyślanie praw, które coraz bardziej komplikują ludziom życie. Do czasu. Jego córka Ea nie może go już znieść i postanawia się zbuntować. Wykrada ojcu z komputera hasła i wszystkie tajemnice, dzięki którym będzie mogła urządzić świat zupełnie od nowa.
8/10



DOMOWO
Pobrałam z półki jedną ze starych książek kucharskich, no bo trzeba coś innego od czasu do czasu zapodać, prawda?

Przepisy w Potrawach na cały rok, podzielone są na pory roku. Przejrzałam więc zimę i wybrałam do realizacji w najbliższy wolny dzień zapiekankę wiejską:

Już na etapie lektury przepisu czegoś mi tu brakowało. Ale dobrze, jedziemy z tym koksem. Dokonałam zakupów (pół główki włoskiej kapusty i tacka z mięsem mielonym).
I do roboty.
I co Wam powiem - robi się fajnie :) To naprawdę mega przyjemne uczucie, gdy coś się dłubie w kuchni - oczywiście pod warunkiem, że nie jest to skomplikowane, jak w tym przypadku. Podsmażyć kapustę z cebulą (ach, mój pierwszy raz!), osobno mięso, ugotować makaron, wymieszać, do piekarnika.
Hm. Ale po wyjęciu z piekarnika wyglądało zasadniczo tak samo, jak przed włożeniem. Tyle że makaron, ten na wierzchu, się podpiekł.
No i na talerzu wszystko się rozłaziło.
Wyraźnie brakuje tu czegoś do spojenia całości. Żółty ser? Czymsiś zalać?

Tak więc rezultat taki sobie.
Pomijam, że autorka NOTORYCZNIE nie podaje czasów. Zapiec, upiec, podsmażyć, udusić. Ale jak długo? W jakiej temperaturze? No przecież jako analfabeta kulinarny muszę to wiedzieć!

Córka się naśmiewała nad talerzem i stwierdziła, że wygodniej będzie jeść toto łyżką, bo z widelca spada.
Ale za to znalazłam w książce argument na poparcie swoich słów, że ja z tych książek kiedyś korzystałam. Ona w to nie wierzy. Więc proszę:
Robiło się.

środa, 24 lutego 2016

Jerzy Harasymowicz - Bar Na Stawach

A tak, dla jaj :)
No dobra, wiadomo, że żadnej poezji nie czytuję (poza Panem Tadeuszem)... ale tu mnie skusił tytuł, tak bardzo krakowski, a dokładniej zwierzyniecki. A jeszcze dokładniej z Półwsia Zwierzynieckiego. Baru Na Stawach już nie ma, ale w historii polskiej literatury zaistniał na zawsze. Choć oczywiście głównie dla polonistów, no bo kto czyta jakiegoś tam Harasymowicza. Który w dodatku skompromitował się wierszem o Leninie (dla chleba, panie, dla chleba). Zabrakło mu tego smaku, w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia... ale też zawsze uważałam Herberta za mało chrześcijańskiego w tym jego patrzeniu z wyższością na tych, którzy się nie oparli :(

Wyka pisał tak:

A Błoński tak:

Wiersze w tomiku są trochę bieszczadzkie, trochę praskie (!) i oczywiście krakowskie. Te mnie najbardziej interesowały, choć przeurocze i pełne nostalgii są też wiersze o babci i dziadku.

Znalazłam ciekawą opowieść o przyjaźni Harasymowicza z Makino na blogu:
http://blogpress.pl/node/8757

Wygląda na to, że trzeba się rozejrzeć za kolejną książką...


Początek tomiku:

I wiersz tytułowy:


Wyd. CZYTELNIK Warszawa 1972, 118 stron
Z własnej półki (kupione 8 listopada 2009 roku na allegro za 5 zł)
Przeczytałam 18 lutego 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Doniosłam wreszcie do domu nabytek z zeszłego tygodnia:
Masakra. Z pięć kilo chyba. Bo też doprawdy trzeba było na kredowym papierze drukować... Cena okazyjna, 25 zł, ze strony sklepu Muzeum Narodowego. Dla porównania wielkości położyłam do zdjęcia jeden z Katalogów zabytków :)

Nadeszły z allegro Wspomnienia Stefana Grzybowskiego:
9,90 zł, jeszcze bardziej okazyjnie :)
To mam już dwie z tej serii:
Format mają taki sam, tylko Grzybowski grubszy (810 stron), Zoll - 572.
Nie wiem, czy jeszcze coś wyszło... ale wręcz boję się szukać :)

Wczoraj odebrałam osobiście najdroższy nabytek lutego (tfu tfu, żeby nie zapeszyć, miesiąc się jeszcze nie skończył):
Też jednak okazyjnie, bo za 70 zł (na Bonito 87,-). Co ja się nadźwigam, to głowa boli. Właśnie...
Byłam umówiona na 17.00, z pracy wyszłam o 16.00, bo zamykali :) a tu deszcz lał, cóż było robić, poszłam do Mariackiego pogapić się na ołtarz Wita Stwosza. I mało nie przegapiłam tej 17.00 :) tak się zapatrzyłam. Wyświetlają tam też film o konserwacji górnej części ołtarza, właśnie trwającej. Bardzo mnie skołowała zawarta tam informacja, że figury z głównej sceny mierzą 3,1 m. Całe życie byłam przekonana - i wszędzie tak czytałam - że 2,8m. No to teraz nie wiem, komu wierzyć?!

A te książki czekały na mnie przed odczytem w Towarzystwie - Dziopa z Podgórza znów mnie obdarowała :)
Kredą na tablicy - to obszerniejsza wersja wyboru opowiadań, wydanego dla młodzieży, który kiedyś kupiłam na allegro.
I jeszcze przedstawiła mi kartkę z listą cracovianów, które też mi może sprezentować. Nowy regale, przybywaj!
/tylko, żeby było jasne: nowy regał zastępuje stary, tyle że będzie nieco pakowniejszy/



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

Skończyłam w niedzielę serial rosyjski RIEŁTOR (Риэлтор) z 2005 roku, z wielkim ubolewaniem, bo autentycznie mi się spodobał. Wczoraj nie bolała mnie głowa i mogłam poświęcić wieczór na obejrzenie czegoś... no jednak nie. Odpoczynek. Czytałam sobie :)
Chyba nie wrócę do normy, póki nie będę miała za sobą regału, szafy i malowania.

niedziela, 21 lutego 2016

Dariusz Zaborek - Czesałam ciepłe króliki. Rozmowa z Alicją Gawlikowską-Świerczyńską

To się dawno nie zdarzyło. Zaczęłam czytać pod wieczór i już nie mogłam się oderwać, zarwałam trochę nocki, żeby skończyć. To bardzo przeciwne moim zasadom, bo jak nie zgaszę światła o 23.00, to potem w ogóle nie mogę zasnąć. Starość nie radość i tak dalej.

Z okładki:

Cynk dała Monika. Pofatygowałam się więc na Rajską, gdzie w korytarzu natknęłam się na kobietę, która mnie zna z pracy.
- Pani tutaj???
No faktycznie, dziwne, prawda? Czy ja mam jakiś mało inteligentny wygląd czy co? To może przyszłam po lekturę dla dziecka?
/no dobra, dla wnuka/

Poszukiwania na półce pod literą Z (autor: Zaborek) nic nie dały. Nie ma i nie ma, a przecież przed wyjściem z pracy sprawdziłam, że jest. Zwróciłam się o pomoc. Okazało się, że ktoś włożył książkę między G, w sumie słusznie, bo autorką powinna (też) być pani Alicja, a nie tylko dziennikarz, który przeprowadził wywiad.

W domu książkę podrzuciłam córce, bo sama byłam w trakcie wałkowania tego Kallimacha jeszcze. Przeczytała. Trochę się nawydziwiała, że jak to, to w tych obozach tak lajtowo było? Fakt, można odnieść takie wrażenie, jeśli się nie weźmie poprawki na charakter pani Alicji, na to, że zawsze i w każdej sytuacji postanawiała sobie nie poddać się i przeżyć. Mój Boże, nie dałeś mi nawet jednej dziesiątej tej siły woli i hartu ducha. Zawsze powtarzam, że ja w obozie umarłabym już drugiego dnia - bez herbaty. Pani Alicja jest z tych, co tę herbatę by sobie skombinowali, skoro byłaby im niezbędna do przeżycia.
Pani Alicja odbrązawia obóz, cierpienie i martyrologię, głosi pochwałę życia. Pani Alicja w wieku 92 lat jest jeszcze czynna zawodowo (pracuje jako lekarz w przychodni, oczywiście już nie na całym etacie). Pani Alicja niedawno się zakochała. Pani Alicja bije na głowę wszystkie starsze panie, o mnie, jeszcze nie tak bardzo starszej, w ogóle nie wspominając.
Kapelusze z głów!


Początek:

Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2014, 199 stron
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 16 lutego 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Więc tak. W newsletterze z Muzeum Narodowego była wzmianka o pozycji Średniowieczne domy krakowskie Waldemara Komorowskiego, sprzedawanej w muzealnym sklepie. Już nad nią wcześniej debatowałam, sprawdziłam, że taniej nie ma, więc dobrze, zamawiam.

No i powiem Wam, że się nabrałam. Albowiem byłam święcie przekonana, że to duży format. Stron tylko 383, ale za to DUŻYCH. A tymczasem nie. O co mi chodzi? No o cenę :( całe sześć dych, kurczę :(
Niejako przy okazji wzięłam inną rzecz, Urbs celeberrima, wydaną z okazji 750-lecia lokacji Krakowa. Nie prezentuję, bowiem jej jeszcze nie zdołałam przytargać z pracy (albowiem po odbiór musiałam wyskoczyć w godz. 12-15, nie będę się wypowiadać na ten temat), waży chyba z tonę (albo co najmniej pud), bo oczywiście trzeba było ją wydrukować na kredowym papierze. Ta, widzicie, miała cenę przyzwoitą, bo przeceniono ją na 25 zł.

Jeszcze jest Rynek krakowski odkryty na nowo i tu się waham już od dłuższego czasu, bowiem najtańsza opcja to Bonito za 87 zł :( ale ta chyba rzeczywiście jest większa :) no i grubsza, 707 stron.

Potem tak - na wystawie W kręgu Kremerów była gablotka z książkami Antoniny Domańskiej. I była tam taka rzecz, Trzaska i Zbroja. W bardzo ładnym wydaniu Naszej Księgarni. Ponieważ przeczytałam, że rzecz opowiada o czasach Kazimierza Wielkiego, oczywizda w Krakowie, no to zachciałam mieć. Na allegro - niestety - to wydanie NK chodzi drogo. Wzięłam więc inne, trudno się mówi.
Za to za 4,79 zł.
Googluję teraz, ale nie widzę nigdzie tej ładnej okładki. Z allegro też zniknęła.

No a wczoraj...
Wczoraj rano dostaję newsletter z gumtree, a tam oferta sprzedaży całej kanapy encyklopedii i słowników. Za 30 zł. Osobiście jestem zainteresowana Słownikiem języka polskiego i Frazeologicznym. Dzwonię, pan się zgadza na sprzedaż tylko tych dwóch pozycji. Umawiam się więc na popołudnie na odbiór, mimo że ABSOLUTNIE nie planowałam mycia i ubierania się (ja nie pani Alicja, nie mam tej dyscypliny wewnętrznej, raczej wewnętrzne rozmemłanie) - no ale jeszcze ktoś mi podbierze? Udało mi się nawet namówić córkę (potrzebowałam wszak tragarza) na towarzyszenie mi!
I oto:
I niech mi teraz ktoś powie, gdzie te 27 cm upchnąć???

W tramwaju spotkałyśmy koleżankę moją z liceum. Mówi, że przecież jest elektroniczny Wielki słownik. Ładnie pięknie, ale przecież nie będę za każdym razem odpalać kompa, bo coś potrzebuję sprawdzić. Prawda wygląda tak, że odpalony komp działa jeszcze długo... a to pocztę sprawdzić, a to na bloga zajrzeć...



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

Na tym polu nędza z bidą. Od wtorku nic nie oglądałam. Jak widać można żyć bez powietrza...
Codziennie we wczesnych godzinach popołudniowych zaczyna mnie boleć głowa. Biorę Sumigrę, przechodzi, ale już z filmami daję sobie spokój, żeby nie wróciło.
Apteka ma na mnie potężny zarobek (przypominam, że JEDNA tabletka kosztuje 15 zł), ale najgorsze jest to, że neurolog mi skąpi recept. Wypisuje zawsze na 6 opakowań (czyli 12 sztuk) i ani jednego więcej. Gdy się upominałam, że mi nie starcza (następna wizyta za pół roku), niech idzie do rodzinnego. Rodzinna też wypisuje na 6 opakowań. A jeszcze jest taki zybcyk, że nie można ciągle przychodzić z kartką po receptę, bo raz na pół roku trzeba odbyć wizytę. Tak jakby w międzyczasie coś się mogło z moją migreną stać, na przykład... uwaga, wyleczyła się! Żeby odbyć wizytę, należy ją sobie zamówić - stając o 7.00 rano w kolejce pod przychodnią (czynną od 8.00). No serio - fizycznie nie jestem zdolna do takich poświęceń. Korzystam więc z uprzejmości sąsiada, któremu wstać rano to jak splunąć... ale wiadomo, uprzejmość za uprzejmość... nie mam tu na myśli świadczeń seksualnych co prawda...
Ogólnie - od dawna postuluję (nawet w aptece sugerowałam), żeby uruchomić taki program, że specjalista wpisuje danemu pacjentowi dane lekarstwo na jego konto, a apteka przy każdej sprzedaży odnotowuje ilość i lekarz w każdej chwili może sprawdzić, czy wszystko w porządku. Bo z tym samym się użeram, jeśli chodzi o Euthyrox (tarczyca).
No. To by było na tyle, jeśli z kolei chodzi o film :)
A nie nie. Przecież wczoraj obejrzałam jeden. Prawie się nie liczy, bo nie z projektora tylko w kompie, online. W dodatku nie ma nic na YT. Ani na Filmwebie. Ani na imdb. Rzecz nazywa się CITTADINI DEL NULLA, a reżyserem jest uchodźca afgański Razi Mohebi, zamieszkały obecnie we Włoszech. Tematyka - oczywiście uchodcza. W marcu będzie Pod Baranami przegląd filmów afgańskich.



DOMOWO

Odkryłam, że moja córka założyła sobie zeszycik z przepisami kulinarnymi. Na razie zapisała jeden:
Cóż, od czegoś trzeba zacząć :)





A' propos komentarza Moniki:


środa, 17 lutego 2016

Maryla Szymiczkowa - Tajemnica Domu Helclów

Tym razem poszło błyskawicznie :)
Co kryminał, to kryminał. Choć na okładce napisano, że pastisz.


Nie bardzo rozumiem, dlaczego pastisz - bo co, przyznać się do napisania "ordynarnego" kryminału to wstyd? Czy też chodzi o to, żeby sobie nikt nie pomyślał, że autorzy dołączają do popularnego, może nieco już wyeksploatowanego nurtu literatury sensacyjnej osadzonej w konkretnym mieście w XIX-tym wieku? I dlaczego ciż autorzy używają pseudonimu, skoro i tak na tylnej okładce wyłożona kawa na ławę?
A może jak się korzysta z dawnych wzorców (patrz Agata Christie) to na wszelki wypadek lepiej się asekurować, że to pastisz, a nie dzieło na serio?

No, jak było tak było, a czytało się miło.
Troszkę byłam uprzedzona, ale zmieniłam zdanie podczas lektury. Owszem, recepta na taką książkę jest prosta: wziąć rocznik Czasu, przestudiować kronikę wypadków i ogłoszenia drobne i jak najwięcej z tego wpakować do środka. Nie zapominając o opisach topograficznych. I najpierw myślałam, że mnie to będzie denerwować, że takie tam cymesy w rodzaju skręciła w lewo, minęła dom, w którym zamordowano matkę Bałuckiego i poszła prosto w kierunku kościoła Mariackiego to dobre dla tych, co spoza Krakowa... a jednak! Miło śledzić ruchy bohaterów, fajnie zastanawiać się, czy aby autor nie pomylił się z latami (no ale skoro Myślik sprawdzał tropy cracovianistyczne, to mu wierzymy), frajdę sprawia domyślenie się od razu, że student Tadeusz to pewnie będzie Żeleński... no po prostu miła rozrywka na lutowy wieczór.

Początek:
Koniec:


Wyd. ZNAK Kraków 2015, 282 strony
Z biblioteki w Jordanówce
Przeczytałam 15 lutego 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Wypatrzyłam na stronie Muzeum Narodowego publikację taką, za złotówkę :)
Żeby ją kupić, należało udać się do Gmachu Głównego w godzinach 12-15, poprosić pana z portierni o połączenie z Sekcją Sprzedaży i za chwilę zeszła miła pani z siatką. Ale uprzedzam - tekstu jest tam tylko parę stron, reszta to ilustracje.

Nadeszły też te krakowskie szlaki, co to je zakupiłam po 24 zł.
Były wysłane, zgodnie z moim życzeniem, inpostem, który na stronie śledź przesyłkę doniósł, że 9 lutego w południe dotarła ona do Krakowa i będzie wręczona doręczycielowi. Po czym komunikat ten wisiał 5 dni! A szóstego w południe doręczyciel doręczył. Mnie się nie spieszy, no ale jak to możliwe, żeby paczka gniła gdzieś w magazynie tyle czasu!
A zawierała jeszcze toto:
Bo dokupiłam brakującą część :)
Szczerze mówiąc, do tej pory miałam tom II, cz. 1 - i nie wiem, czy część druga tomu drugiego w ogóle występuje w przyrodzie.

Żeby sprzątnąć z podłogi trzeci tom Kina, musiałam wyeksmitować słownik czeski na górę :)
No i patrzcie, jaki każdy tom jest inny. Mam obawy, że tom czwarty nie zmieści się na wysokość...



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ Na Walentynki zafundowałam sobie komedię romantyczną. Ale żeby nie było za zwyczajnie, chińską. Egzotycznie miało być, panimajetie.
Taaa...
Z egzotyki to jedynie widziałam debilne miny panienek robiących sobie selfie. Ale to już chyba i u nas nastało. Te dziubki, te rozłożone palce przykładane z boku do ust, ta szczególna intonacja frazy ale głupi jesteś...
Film nazywa się SPOSÓB NA MĘŻCZYZNĘ (Sa Jiao Nu Ren Zui Hao Ming), reż. Ho-cheung Pang, 2014 i jest gdziesik tam u nich hitem. Opowiada historię dziewczyny, która od lat kumpluje się z Marco i liczy na coś więcej, ale ten nagle przywozi sobie z podróży do Tajwanu narzeczoną. Więc Angie przy pomocy przyjaciółek zabiera się do nauki flirtowania, by odbić chłopaka.
Trailer:


5/10

2/ A wczoraj stary dobry czeski film czyli SEX W BRNIE, reż. Vladimír Morávek, 2003. Nazwany tak, żeby przyciągnąć durną publiczność, która najwyraźniej nie potrafi inaczej dokonać wyboru. Albowiem tytuł oryginalny brzmi Nuda v Brně.
Fragment:


Pierwszy raz spotkali się na zawodach sportowych w Vyškovie. Standa pchał kulą, Olinka biegła sprinta. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Piszą do siebie od zeszłej wiosny. Standa Pichlak jest trochę powolny - uczęszczał do szkoły specjalnej. Potem uczył się na ogrodnika. Zawsze podobały mu się kaktusy i wierzył, że będzie ich tam dużo. Ale pomylił się. Więc rzucił naukę po roku. Ma żółte papiery, 178 centymetrów wzrostu i waży 75 kilo. Najbardziej z z wszystkiego lubi... swojego brata. Olinka Šimáková, 24 lata, 166 cm, 56 kg. Ma wątpliwą urodę, nieprzeciętnie wielkie serce i duże zmartwienie z nadopiekuńczą mamusią, która bardzo się o nią martwi. Listowna znajomość rozwinęła się na tyle, że musi dojść do kolejnego spotkania, i być może - pierwszej wspólnej nocy. Standa i Olinka chcą rozpocząć życie seksualne - wiedzą już co, nie wiedzą jednak - jak! Trochę opóźnieni w rozwoju i zdominowani przez najbliższych są dziecięco wręcz niewinni w "tych sprawach". Historia spotkania Standy i Olinki urozmaicona jest epizodycznymi opowiadaniami o kilkunastu godzinach z życia mieszkańców jednej z brneńskich kamienic. Mąż - masochista, którego wymaganiom nie chce i nie potrafi sprostać zdegustowana żona, dalej - pracownica uniwersytetu, specjalistka od stosunków damsko - męskich, która wyjątkowo, jak na eksperta - psychologa, nie radzi sobie z mężczyznami, to tylko niektóre z oryginalnych postaci. Wspólnym mianownikiem wszystkich przygód jest strach przed samotnością i pragnienie seksualnego spełnienia, co niekoniecznie ma związek z miłością.
7/10


niedziela, 14 lutego 2016

Joanna Olkiewicz - Kallimach Doświadczony

No nie. Trzy tygodnie! Trzy tygodnie czytałam jedną książkę!
Ale żebym chociaż czytała!
A tu tymczasem albo dwie stroniczki wieczorem, albo kilka w drodze do pracy - albo wcale!
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale kompletnie nie odczuwałam braku lektury (tylko delikatne wyrzuty sumienia).
Wychodzi na to, że skupiam się raczej na posiadaniu niż używaniu, fe, wstyd.
Istotnie coś tam nowego przybywa, projektuję nowy regał... a to w związku z zaplanowanym malowaniem pokoju. Najpierw znalazłam w jednym z wnętrzarskich czasopism (hm, te jakoś czytam) kolor 'zapach Prowansji' i postanowiłam nim upiększyć dwie ściany, doszłam do wniosku, że najpierw jednak trzeba wymienić drzwi do szafy, już umówiłam Pana Stolarza na wizytę i mierzenie, gdy stanęłam przed regałem obok, myśląc o dorobieniu na dole szuflad, na górze nadstawki... i wtedy grom z jasnego nieba! Jakie dorobienie do starego grata! Trzeba zamówić nowy! Głębszy, wyższy, z kilkoma szufladami. No i już. Przepadło. Pan Stolarz pobrał miary, poinstruował mnie, ile trzeba liczyć na każdą półkę, na szuflady, wedle tych instrukcji rozrysowałam sobie całość co do pół centymetra, posłałam skan i teraz czekam. I, jak to mówią Włosi, non vedo l'ora czyli nie mogę się doczekać. Powiedział, że do końca lutego zrobi. Ale ja go znam :) Jednakże... dopiero po tych pracach mogę umówić malarza. A wszystko to chciałabym oczywiście skończyć przed świętami.
A, jeszcze krzesełeczko zamówiłam. Wspominałam, że jestem maniaczką thonetów? No. To już będzie ostatnie.

I chciałam zauważyć, że jak 1 stycznia podpisywałam umowę na dodatkowe usługi, płatne 2,5 tysiąca co dwa miesiące, to z planem, że sobie te pieniądze będę odkładać. Na emeryturę znaczy.
Cóż, chyba nie odłożę, zwłaszcza, że przecież Praga w maju :)

A tu jeszcze taka sprawa wyszła, że padła nagrywarka w laptopie. Jako że jeszcze ją obejmowała gwarancja, udałam się do sklepu oddać sprzęcik do naprawy/wymiany. Wcześniej telefonicznie mnie uprzedzono, że trzy tygodnie bez kompa mnie czekają. Hm. Od jakiegoś już czasu dumałam nad zakupem drugiego, bo niby w domu staram się do komputera mało zbliżać, ale jednak... i bywa, że mi córka stoi nad głową i jojczy, kiedy skończę. W sumie każda powinna mieć swój.
Więc... skorzystałam z okazji i nabyłam ten drugi :) Córka wspaniałomyślnie dołożyła mi pińćset, więc nie to, że się wypstrykałam z ostatnich pieniędzy. Mamy tu Windows 10. Stanęło na umowie dżentelmeńskiej, że stary komp po powrocie z naprawy będzie jej, a nowy mój. To dobrze, bo wolę tę dziesiątkę od paskudnego Windows 8. Aliści. Jest tu ta nowa przeglądarka Microsoft Edge. Na początku założyłam, że jej właśnie będę używać. Ale to nieprzeciętne dziadostwo, niestety. I teraz, gdy zaczęłam konstruować notkę, mało nie zwariowałam, dwie godziny prawie spędziłam na użeraniu się i w końcu przeszłam na ściągniętego przez córkę Firefoxa. Niebo a ziemia.

No i jeszcze to. Jak się ktoś zapisze na newsletter z Magicznego Krakowa, to przy każdym kolejnym newsletterze (co tydzień chyba) dostaje też możliwość uczestniczenia w konkursie. I ja pilnie uczestniczę, bowiem celuję na wygranie biletu wolnego wstępu do Muzeum Historycznego. Na razie mi się nie udało, za to wygrałam wejściówki do Loch Camelot. Takie tam przedstawionko, jak ktoś czytał W oparach absurdu, to wszystko zna :) ale taki oto suchar mi się spodobał:
Syn do ojca:
- Tato, chcę się ożenić.
- No no, a z kim że to?
- Z Mieciem.
- Czyś ty chłopie zwariował??? Przecież to Żyd!

Cały nasz antysemityzm pięknie jak na dłoni :) Konsultowałam się z Włochami, czy dla nich ten dowcip ma sens. Otóż nie. U nich byłoby raczej:
- Przecież to Albańczyk!

Dobra, fajnie mi się tu nawija, ale obowiązki czekają, jeszcze chwila, a obiad trzeba robić (dziś znowu jednak ja - patrz niżej).
Więc - Kallimach.
Po Wicie Stwoszu Rożka obowiązkowy wybór. Wszak właśnie Stwosz jest autorem (projektantem) wspaniałego nagrobka Kallimacha w prezbiterium kościoła Dominikanów.
Książka ma już swoje lata, a została wydana w serii Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, dedykowanej, jak sądzę, młodym ludziom interesującym się historią.
Takie mam inne pozycje:

Ze skrzydełka:

I z drugiego skrzydełka:

I teraz co. Rzecz napisana potoczyście, widać, że z miłością autorki do bohatera (jej pochwały wydają mi się wręcz miejscami przesadne), na szerokim tle nie tylko polskim, ale europejskim, przede wszystkim włoskim - przypominam, że Kallimach to pseudonim florentyńczyka Filippo Buonaccorsi, który musiał zwiewać przed mściwym papieżem Pawłem II aż w dalekie sarmackie krainy - także węgierskim, gdzie spędził kilka młodych lat Zygmunt Stary. To właśnie szerokie tło pozwoliło rozwinąć pracę Joanny Olkiewicz aż do prawie 300 stron, bo przecież sam życiorys Kallimacha i jego "nowatorskiego, postępowego i twórczego wkładu do polskiej kultury" tyle by nie zajął.

Passus ze strony 155, mówiący o śmierci św. Kazimierza królewicza (jednego z wychowanków Kallimachowych), dał mi jednak do myślenia. Brzmi on tak:
Zgnębiony Kazimierz Jagiellończyk wybudował synowi kaplicę nagrobną przy kościele katedralnym w Krakowie, potem zaś zwłoki świętego królewicza przeniesiono na Wawel.
Jedno i drugie ewidentna bzdura. I co z tym zrobić? Dobrze, powie ktoś, pomyliła się autorka. Ale jeżeli pomyliła się tu, to kto mi zaręczy, że i gdzie indziej nie popełniła błędów? Że tu akurat pomyłkę wychwyciłam, ale ile innych błędnych informacji przyjęłam za dobrą monetę?

Załóżmy jednak, że to jednorazowy wybryk i że ogrom wiadomości zawarty w książce może się tylko młodemu człowiekowi przysłużyć :)

Początek:

Koniec:

Wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1981, 277 stron
Seria: nie wiem, jak się nazywa :(
Z własnej półki
Przeczytałam 13 lutego 2016 roku





NAJNOWSZE NABYTKI

Przeczytałam wzmiankę o tej książce w ostatnim numerze ALMA MATER, zadzwoniłam do Akademickiej, mają. Ale tym razem coś mnie tknęło i zajrzałam na allegro. Była, za połowę ceny (15 zł), z odbiorem w Nowej Hucie. Tym razem się obeszło bez ekscesów, znalazłam blok od razu :)
To są wywiady z profesorami UJ.

Poniżej jest za to przykład klasycznego machnięcia się.
Zobaczyłam o poranku, że jest na allegro jeden z tych tomów cyklu Krakowskim szlakiem... których mi brakuje - za 36 zł, ale z odbiorem w Krakowie. Więc hop, biorę.
A następnego ranka pojawiły się kolejne (i ten też), u innego sprzedawcy, po 24 zł. Żesz to!

Te znalazłam na półce w Jordanówce i przywlokłam do domu:
Ale przed chwilą zajrzałam do pierwszego tomu Dzieł Sienkiewicza... a tam są te humoreski :) tak więc trzeba będzie się przespacerować jeszcze raz, żeby oddać.
A córka zabrała się za Godzinę pąsowej róży i z dziesięć razy przychodziła do mnie z pretensjami, że taka tępa ta dziołcha, że nic tylko zabić. Wczoraj skończyła, a dziś rano patrzę, a tu w kompie film :) godzi się zaznaczyć, że córka polskich filmów nie ogląda z zasady, biedna jest pod wielkim wpływem amerykanizacji :)

Dotarł wreszcie do mnie pierwszy tom Wyspiańskiego, kupiony na allegro oj dawno temu, odebrany z domu sprzedawcy przez mojego przyjaciela, który blisko tam mieszka, no ale zobaczyliśmy się dopiero teraz.

Potem byłam na wystawie i przyniosłam katalog:

Następnie zajrzałam jednak do Akademickiej:
To już jedenasty tom z serii monografii uniwersyteckich budynków. W życiu tam nie byłam :(
A to obok to katalog innej jeszcze wystawy, na którą dopiero się wybiorę. Strasznie nie po drodze leży ten Dom Zwierzyniecki i bywam tam rzadko. No ale Dębniki to jedna z krakowskich miłości, więc trzeba :)


DOMOWO

A tu oto jak mnie motywuje córka. Do schudnięcia.
Wracam wieczorem z pracy, a pod poduszką znajduję zapakowane w świąteczny papier:



Hi hi hi. To album na zdjęcia sprzed lat, gdzie włożyłam wycięte z jakiegoś francuskiego czasopisma porady gimnastyczne. Pokutuje toto pod sufitem i nawet nie pamiętałam, że jest, a ona tymczasem wynalazła, dorobiła okładkę i voila :)

Poza tym zwróciła się do mnie z pretensją, że ciągle to samo na obiad.
- Nie ma sprawy, jutro będzie co innego, bo zrobisz Ty!
Zawzięła się, dobrze, zrobi. Pizzę.
Za pierwszy razem nieco jej pomagałam (albo inaczej, ona nieco mi pomagała). Za drugim razem odważyła się na samodzielne zarobienie ciasta. Za trzecim razem już tylko spoglądałam czujnym okiem i musiałam zapalić piekarnik, bo tego się boi. Za czwartym razem... gorąca pizza czekała na mnie po przyjściu z pracy.
Tak. Cztery razy pod rząd była pizza. I to się NIE nazywa ciągle to samo na obiad :)



PRYWATA DO DZIOPY Z PODGÓRZA
Odszukałam tych Helclów (a nie było to proste, bo ubzdurałam sobie, że książka jest większego formatu, miejsc, gdzie takie stoją lub leżą, jest zdecydowanie mniej, przejrzałam wszystko i mało mnie szlag nie trafił - no przecież na pewno miałam! w końcu, dla spokoju sumienia, przepatrzyłam inne i wtedy się znalazło). Tak, jak mówiłam, to materiały z sesji.




A ta inna, co po nią chodziłam (bezskutecznie) do Helclów, to będzie ta:



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film japoński RUDOBRODY (Akahige), reż. Akira Kurosawa, 1965
Trailer:


Rudobrody, to lekarz z kliniki dla ubogich do której zostaje skierowany młody lekarz Yasumoto. Początkowo Yasumoto lekceważy swojego szefa i pracę w jego klinice. W miarę upływu czasu zaczyna widzieć, że Rudobrody jest świetnym lekarzem całkowicie poświęcającym się swojej pracy i pacjentom.
9/10

2/ film polski KALOSZE SZCZĘŚCIA, reż. Antoni Bohdziewicz, 1958
Cały film:


Starsze panie - wróżki Terencja i Felicja - posłużyły malarzowi Makowskiemu jako modele do ilustracji bajek. Po wydaniu książki, na przyjęciu w pracowni okazuje się, że we wszystkich egzemplarzach bajek zniknęły strony z ilustracjami przedstawiającymi wróżki. One tymczasem wędrują po Krakowie. Parasol służy im jako antena, dzięki której kontaktują się z "krainą czarów". Zamierzają udać się na szczyt wieży Kościoła Mariackiego, gdzie dostaną "kalosze szczęścia". Dzięki tym niezwykłym butom można dowolnie przenosić się w czasie i przestrzeni.
8/10

3/ włoska komedia romantyczna na nowe tysiąclecie AMORE OGGI (Miłość dzisiaj), reż. Giuseppe Stasi, Giancarlo Fontana, 2014
Trailer:


Cztery przeplatające się (i przewrotne)historie miłosne z początku XXI wieku.
7/10

4/ czeski film ŻELARY (Želary), reż. Ondřej Trojan, 2003
Trailer:


Eliška jest pielęgniarką działającą w ruchu oporu. Gdy naziści zacieśniają obławę na konspiratorów, musi ukryć się z dala od miasta u prostego chłopa Jozy.
8/10

5/ film nr 37 z listy TOP 250 portali IMDB - OBYWATEL KANE (Citizen Kane), reż. Orson Welles, 1941
Trailer:


Kiedy 76-letni Charles Foster Kane, magnat prasowy, na łożu śmierci wypowiada jedno, jedyne słowo, "Różyczka", wszyscy zgromadzeni w ogromnym zamku Kane'a Xanadu popadają w konsternację. Nawet przeprowadzona przez grupę dziennikarzy wnikliwa analiza kronik filmowych nie daje odpowiedzi na pytanie, co oznacza owa enigmatyczna "Różyczka". Ani w życiu publicznym Kane'a, ani jego życiu towarzyskim i zawodowym nie można znaleźć rozwiązania dręczącej wszystkich zagadki. Jeden z reporterów postanawia rozszyfrować znaczenie tego słowa. Najpierw poznaje szczegóły nieszczęśliwego dzieciństwa Kane'a, a potem przeprowadza wywiady z czterema najważniejszymi postaciami z jego życia. Co gorsza, nikt z nich nie potrafi wyjaśnić znaczenia "Różyczki", a rozwiązanie tej frapującej kwestii staje się coraz bardziej odległe...
10/10

6/ kolejne dwa odcinki (9 i 10) rosyjskiego serialu RIEŁTOR

5/ film amerykański NIENAWISTNA ÓSEMKA (The Hateful Eight), reż. Quentin Tarantino, 2015
Trailer:


Kilka lat po wojnie secesyjnej przez wietrzne pustkowia Wyoming podróżują łowca nagród John Ruth (Kurt Russell), znany jako "Szubienica", oraz zbiegła przestępczyni Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh). Ruth ma zamiar doprowadzić kobietę przed oblicze sprawiedliwości. Podczas podróży spotykają innego okrytego złą sławą łowcę nagród majora Marquisa Warrena (Samuel L. Jackson), niegdyś żołnierza walczącego po stronie Unii, oraz Chrisa Mannixa (Walton Goggins), renegata z Południa i samozwańczego szeryfa miasta Red Rock, do którego zmierzają. Podróżni zbaczają jednak ze szlaku podczas zamieci śnieżnej. Schronienie znajdują w zajeździe na górskiej przełęczy, gdzie zostają powitani przez czterech nieznajomych: Boba (Demian Bichir) opiekującego się lokalem, kata z Red Rock Oswaldo Mobraya (Tim Roth), kowboja Joego Gage'a (Michael Madsen) i byłego konfederackiego generała Sanforda Smithersa (Bruce Dern). Gdy gwałtowna nawałnica uderza w górski przyczółek, ósemka podróżników zaczyna rozumieć, że szanse dotarcia do Red Rock są bardzo małe.
8/10

6/ film węgierski SWOBODNE OPADANIE (Szabadesés), reż. György Pálfi, 2014
Trailer:


"Jaką chcesz herbatę? Mamy miętową" – mamrocze starsza kobieta do apatycznego męża, z którym mieszka w zagraconym mieszkaniu. Następnie wstaje i idzie na dach bloku, skąd patrzy na wieczorne niebo nad Budapesztem. A potem skacze. W miarę jak spada, na mgnienie oka spoglądamy w kolejne okna do innych mieszkań. Potem do nich wrócimy. Siedem pięter, siedem identycznie zaprojektowanych mieszkań, ale zupełnie inne światy. Siedem sytuacji, siedem różnych historii, które mimo wszystko łączą tysiące powiązań. To jakby absurdalne, trochę tajemnicze obrazy współczesnej rzeczywistości widzianej w krzywym zwierciadle.
7/10

7/ film amerykański KUMIKO POSZUKIWACZKA SKARBÓW (Kumiko, the Treasure Hunter), reż. David Zellner, 2014
Trailer:


Japonka znajduje ukrytą kopię filmu "Fargo". Wierzy, że jest to mapa wskazująca miejsce, gdzie schowana została duża suma pieniędzy.
7/10

8/ film włoski LA MADRE (Matka), reż. Angelo Maresca, 2014
Trailer:


Oj, jak mi się nie podobało. To niby luźno na podstawie powieści (czy opowiadania?) noblistki Grazii Deleddy, tyle że przeniesione w nasze czasy. W związku z tym nie obeszło się bez scen seksu, nawet w konfesjonale (jako że rzecz dotyczy księdza). Nie jestem purytanką, ale to było dość ohydne.
Nawet nie dałam oceny (inna sprawa, że filmu nie ma na Filwebie).

9/ film polski KRZYŻ WALECZNYCH, reż. Kazimierz Kutz, 1958
Fragment:


Obraz składa się z trzech nowel, do których scenariusze powstały w oparciu o twórczość Józefa Hena. Akcja wszystkich rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej. Krzyż: Franek Socha to wiejski fajtłapa i poczciwina. Podczas wojny wykazuje się jednak bohaterstwem i zostaje odznaczony Krzyżem Walecznych. Ma nadzieję, że po powrocie do rodzinnej wsi odzyska uznanie w oczach rodziny i znajomych. Wojnę postrzega jednak tylko jako działania frontowe. Po powrocie do domu przeżywa szok, gdy okazuje się, że wojna dotarła także tu, a z jego wsi zostały jedynie zgliszcza. Pies: Studium duchowej patologii spowodowanej przez wojnę. Do oddziału polskich żołnierzy przyplątuje się bezpański pies. Okazuje się jednak, że zwierzę zostało wyszkolone przez esesmanów do pilnowania jeńców w Oświęcimiu. Polacy wyładowują na nim swą nienawiść. Wdowa: Film pełen humoru i łagodnej satyry. Po wojnie, w małym miasteczku na Ziemiach Zachodnich ludzie próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Do miasteczka przybywa wdowa po bohaterze wojennym. Miejscowi traktują ją niemal jak obiekt kultu. Mało kto dostrzega, że jest ona wciąż młodą i atrakcyjną kobietą, która chętniej niż o żałobie, myśli o przyszłości.
8/10

10/ film amerykański PRAKTYKANT (The Intern), reż. Nancy Meyers, 2015
Trailer:


Obejrzałam, bo rzecz o emerycie, który usiłuje zapełnić pustkę życia pozbawionego pracy, a zwłaszcza po śmierci żony, z którą przeżyli 42 lata - stażem w internetowym sklepie z ciuchami dla kobiet.
A ja lubię filmy o starości.
Niestety, to nie film, to bajeczka dla grzecznych dzieci :(
Nie mam nic przeciwko takich filmom... tylko nie powinnam ich oglądać, to dla mnie strata czasu.
6/10

Jak widać, trochę zmieniłam podejście do swoich wyborów. Daję szansę nowszym filmom :)