piątek, 5 grudnia 2025

James Joyce - Listy 1900-1920

Miało mi to zabrać parę lat, bo najpierw założyłam, że będę czytać po jednym liście dziennie. Szybko jednak się przekonałam, że nie ma to wiele sensu (zwłaszcza po policzeniu tych listów) i przerzuciłam się na 3-4 strony. W ten oto sposób pierwszy tom korespondencji Joyce'a zajął mi jedynie niecałe cztery miesiące (zaczęłam 15 sierpnia) 😁 Uznałam, że sposób jest niezły, bo nie wiem, czy dałabym radę przeczytać cały tom ciurkiem. Dziś zabieram się za pozostałą część, a na przyszłość planuję przeczytać w ten sam sposób wszystkie inne epistolografie w moim posiadaniu. Żałuję przy tym, że nie zabrałam z domu niektórych tego typu pozycji, ale cóż, stało się, przepadły. 

 Jako że mam ten durny zwyczaj nieczytania skrzydełek czy blurbów na okładce, teraz dopiero dowiedziałam się, że jest to WYBÓR, a nie całość zachowanej korespondencji. Hm. Wybór rzecz subiektywna, więc diabli wiedzą, co pominięto. 

Inna sprawa, że zastanawiam się, w jaki sposób te listy się zachowały, czy Joyce robił sobie odpisy, czy też te listy wypłynęły na rynek, gdy już nabrały pewnej wartości? 

O życiorysie Joyce'a nie wiem nic, nie wiem też, czy miałabym ochotę czytać jakąś detaliczną biografię (coś tam jest na rynku), więc chyba się zadowolę Wikipedią. Pod tym względem wydanie Listów jest delikatnie mówiąc niezadowalające - mamy tam jedynie stronicowy wstęp, a w przypisach na końcu książki są głównie krótkie objaśnienia dotyczące osób, z którymi pisarz korespondował, a generalnie mało informacji o sprawach poruszanych w listach. 

Pierwszy tom obejmuje lata spędzone we Włoszech i Szwajcarii i nie ma tam ani wzmianki o alkoholizmie Joyce'a, tymczasem teraz we wstępie do drugiego tomu czytam, że w Trieście miewał okresy, gdy dzień w dzień przynoszono go nieprzytomnego do domu. Czyli dowiaduję się o tym po fakcie - bo gdybym wiedziała, to być może gdzieś między wierszami w listach triesteńskich coś bym wyczytała...

Generalnie w listach Joyce porusza trzy tematy: ustawicznego braku pieniędzy, ciągłego poszukiwania mieszkania lub użerania się z gospodarzem/ gospodynią i wreszcie kwestia twórczości - tu z kolei mamy użeranie się z wydawcami, przede wszystkim z tym pierwszym, który przez 9 lat publikował Dublińczyków, w sensie takim, że zwodził Joyce'a, domagał się wykreślenia pewnych ustępów czy wprowadzenia zmian, a w rezultacie wydrukowany nakład został w całości zniszczony - taka ciekawostka, cenzurę ponoć wprowadzał drukarz i odmawiał pracy oraz dyktował, co ma być usunięte 😂 

Czego Joyce'owi nie można odmówić, to poczucie humoru często wybijające się w listach, również na własny temat. W sumie ciekawa lektura, kończąca się wyjazdem z Włoch. O których, jak widać poniżej, nie pisał z wielkim entuzjazmem, zwłaszcza o Rzymie, gdzie miał krótki epizod pracy w banku. 

Początek:
 

Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, 426 stron

Z własnej półki (przyniesione z knihobudki 15 sierpnia 2025 roku)

Przeczytałam 4 grudnia 2025 roku

 

Z życia emerytki w Krakowie

Emerytka wybrała się w pierwszy czwartek grudnia pod pomnik Mickiewicza, albowiem zgodnie z wieloletnią tradycją odbywa się wówczas konkurs szopek. To znaczy szopkarze przynoszą tam swoje dzieła i wystawiają je oczom gawiedzi i reporterów, a w południe przenoszą do Muzeum Historycznego czyli Krzysztoforów, gdzie potem obraduje jury, a od niedzieli można oglądać szopki na wystawie. Póki emerytka pracowała, nie bardzo mogła uczestniczyć (choć parę razy udało mi się wyskoczyć z Fabryki na pół godzinki z aparatem), teraz już nie ma wymówki 😁

Tak więc przedstawiam mały fotoreportaż, z konieczności gdzieś tam zza pleców publiczności, bo ścisk i tłok, a za łańcuch okalający pomnik mogą się dostać jedynie rasowi reporterzy. Ostatnie zdjęcia przedstawiają szopki nietypowe i rzeczą jury jest ewentualne (nie)dopuszczenie do konkursu, bowiem celem tegoż - a więc i szopek samych - jest podtrzymywanie tradycji. Ale jednocześnie jest też oceniana innowacyjność, więc na dwoje babka wróżyła 😁 

















 


Nad głowami krążył dron... słuchajcie, czy to dalej jest tak, jak było w początkach dronowego szaleństwa, że na każdy "lot" wymagane było pozwolenie czy cóś?

 

Gdyby ktoś się wybierał na krakowski jarmark bożonarodzeniowy, to zapraszamy na bułkę z kiełbasą 🤣