![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqg17fpSEcRmUbDchEpD96e7-Sz41Su_pyfsj-Wyz-69axhyGJHjO8bJjwVvDyIY4K6eESTcafGIY40EoAQR9Qa7lG0f9Sk3tf3YlcfPJ0VFDy9CjdZq3741aARwQ3knI1fmWHEBqDCJw/s280/IMGP9541_500.jpg)
Własnościowe, jeszcze po tatusiu. Znaczy zachapane z domu w czasach pierwszego zagospodarowywania się, razem z resztą "Dzieł" Lwa. Swoją drogą ciekawe, czy mnie by tak nawet nie drgnęła powieka, gdyby mi Córunia zabrała się za wynoszenie z domu książek. No ale taka sytuacja raczej się nie pojawi - bo gdzież niby się wyprowadzi? Do Irlandii?
Książka z gatunku nietramwajowych - za ciężka do torebki - więc czytana tylko wieczorami do poduszki.
Eh bien, mon prince, Genes et Lucques... - to pierwsze zdanie pamiętam doskonale jeszcze z czasów szkolnych, gdy pierwszy raz za Tołstoja się zabrałam... ale też poległam szybko - za dużo tych opisów bitew :) z wiekiem człowiek łagodnieje i pobłażliwiej na takie sceny patrzy :)
Przeczytane 28 stycznia 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz