sobota, 21 listopada 2020

Marcin Kołodziejczyk - Dysforia. Przypadki mieszczan polskich

Bardzo mi się spodobał ten autor i skoro napisał też coś o prowincji, to obowiązkowo poszukam. Chyba zaczynam się rozsmakowywać w opowiadaniach (za którymi do tej pory przecież nie przepadałam).

Najlepsze (w moim zaćmieniu) jest to, że dopiero pod koniec czytania wstałam do półki ze słownikami, żeby poszukać, co znaczy DYSFORIA 😂

I otóż najlepiej to wyjaśnia Kopaliński:

Dysforia - psych. przygnębienie, depresja, upadek ducha, przeciwieństwo euforii. 

- n.łac. dysphoria 'j.w.' z gr. 'złe samopoczucie; udręka' od dysphoros 'trudny do zniesienia'

Można było samemu wydedukować... 

W tytułowym opowiadaniu bohater ma przez cały dzień włączony telewizor. I ja, choć telewizji nie oglądam od naprawdę wielu lat, nawet nie wiem, ilu (pamiętam tylko, że włączyłam 10 kwietnia 2010 roku, gdy zadzwoniła mama, że coś się stało, oglądałam przez tydzień, no bo to jednak było straszne, co się stało; gdyby człowiek wtedy wiedział, jak to się dalej potoczy, jak się rozjada kariery na trumnach, to by ani nie spojrzał), więc choć nie oglądam - to właśnie wyobrażam ją sobie tak, jak to opisał Kołodziejczyk. 

I gdy o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że to może jednak stereotyp jakiś jest... i że inne opisy innych mieszczan też mogą być stereotypowe... jakoś wiele z nich mi pasuje do tych wnętrz pokazywanych w czasopismach (o czym jeszcze niżej), gdy widzę te mody (które już zdążyły przeminąć, bo aktualnie pism nie kupuję) i w gruncie rzeczy tak podobne do siebie mieszkania, mimo że ich właściciele chcą się za wszelką cenę odróżnić od sąsiadów, to myślę czy to możliwe, żebyśmy wszyscy byli z jednej sztancy i te cierpienia nasze też są jednakowe...

Początek:

Koniec:

Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2015, 284 strony

Z biblioteki 

Przeczytałam 12 listopada 2020 roku 

 

Smutno za oknem, jakoweś chochoły, w końcu jesteśmy w Bronowicach...Ze zgrozą stwierdzam, że skończyły się piękne czasy Aranjuezu, gdy za oknem miałam zieleń. Teraz leżąc (no, właściwie siedząc) w łóżku mogę już zobaczyć, kto wychodzi z klatki w bloku naprzeciwko 😓A przecież jeszcze chwilę temu liście drzew zasłaniały wszystko...

Ładny żywopłot, nie? Kiedyś, kilka la temu, jakieś tam prace były, maszyny wjeżdżały, no i tak już zostało.

Jak widać, wrócił mój laptop. Nie dość, że wydatek na ten nowy dysk, to jeszcze dla uczczenia powrotu syna marnotrawnego - zamiast skoczyć do Lewiatana po szampanskoje igristoje za 6,99 - weszłam na stronę Ulubionego Praskiego Antykwariatu. 

Skończyło się, jak zwykle (choć mogło być gorzej). Do koszyka władowałam 32 pozycje, a potem starałam się je eliminować jedna za drugą, chcąc się zmieścić w tysiącu koron. Zostało 18 sztuk. A co sobie obiecywałam??? 

😈

Najgorsze jest, że naprawdę nie wiem, gdzie się zmieszczą. Więc ambiwalentne odczucia mam po tym wczorajszym wieczorze. 

Ale za to rano (mam taki nowy zwyczaj sobotnio-niedzielny, że po śniadaniu wracam jeszcze do łóżka poleniuchować przy słowie pisanym/czytanym) trafiłam na coś ku pokrzepieniu serc 😎 Czytałam mianowicie jakieś pismo wnętrzarskie sprzed 5 lat i były tam dwie strony z gadżetami kuchennymi, które niewątpliwie są niezbędne dla każdej gospodyni. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie podzielić z Wami kilkoma z nich.

4 komentarze:

  1. Zamienię Muranów na Bronowice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      Ja bym się na takie widoki nie zamieniała, no ale co kto lubi :)

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że te gadżety są absurdalnie tanie w stosunku do tego, co widzę w sklepach/internecie dziś.
    Oglądam czasem na YT kanał Australijki, Ann Reardon, która między innymi testuje z mężem tego typu gadżety (większość trafia do kategorii NEVER):
    https://www.youtube.com/playlist?list=PLPT0YU_0VLHzzI_XKCK5ecRcwFC5oKBwj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, tego nie wiem, bo nie szukam :) Ale Ci wierzę. Cóż, ceny sprzed 5 lat. Obejrzałam jeden filmik - sympatyczni ludzie :) Co do gadżetów: trafiłam akurat na maszynkę do zwijania sushi, doprawdy nie wiem, co by na nią powiedział Mistrz Jiro (albo raczej wiem, ani by na nią nie spojrzał), dalej dzbanek z dziurką w dnie (że niby wlewasz do niego ciasto na naleśniki, naciskasz, żeby nad patelnią otworzyć tę dziurkę i wylewasz porcję), absurdalne po prostu, dalej łopatka do rozprowadzania ciasta naleśnikowego po patelni (a przechylić patelnię to nie łaska? ale wiem, że Francuzi czegoś w tym stylu używają)... Uciekłam, bo jednak wciąga!
      Z jednej strony rozumiem, że takie gadżety mogą się przydać, z drugiej jednak ten zalew plastiku... no ale przecież chodzi już tylko o to w gospodarce, żeby kupować, kupować, kupować...

      Usuń