Piszą na okładce, że autorka dwukrotnie wygrała nagrodę na najlepszą czeską powieść kryminalną, więc sobie wyszukałam, co to za nagroda. To Cena Jiřího Marka, przyznawana od 1996 roku. Gdy przejrzałam listę jej laureatów, okazało się, że nie znam nikoguśko. No, ale nic dziwnego, te kilka czeskich kryminałów, które mam (w oryginale), pochodzi z dawnych lat. Grunt, że znam samego Jiřího Marka 😁 od niego chyba zaczynałam czytanie po czesku...
Wracając do Kroków mordercy, czytałam z ciekawością śledząc topografię, ale również ten obraz współczesnego czeskiego społeczeństwa, wyłaniający się spod kryminalnej intrygi. Co prawda to obraz już sprzed 15 lat, ale chyba ciągle aktualny. Dodać do tego należy sprawność Klevisovej w zaskakiwaniu czytelnika kolejnymi zwrotami akcji.
W niedzielny wieczór wróciwszy do domu (w Centrum Komunikacyjnym w Dżendżejowie toaleta nadal nieczynna, ale za to otwarte drzwi do poczekalni, jest postęp) rzuciłam się do oglądania zaległych czeskich Wiadomości, a tam niesamowita nowina: Babiš przegrał wybory (i bardzo się tym zdziwił). Nie przypuszczałam, że jednak się na to Czesi zdobędą, bo nie ma się co łudzić, że wszyscy tacy mądrzy (mądrzejsi od Polaków), jak zwykło się uważać, a na haczyk populistów wielu się łapie. A tu proszę! Napisałam z gratulacjami do praskiej znajomej, ona mi na to, że wreszcie dali radę, neuvěřitelné...a potem: zdravím do Polska, sleduju u vás ten bordel. I tak to.
Początek:
Koniec:
Wyd. Stara Szkoła, Rudno 2019, 439 stron
Tytuł oryginalny: Kroky vraha (nawet w książce nie podali, musiałam poszukać w internecie)
Przełożył: Mirosław Śmigielski
Z biblioteki
Przeczytałam 10 października 2021 roku
Oczywiście nie mogę sobie darować okazji do zamieszczenia paru fotek z Baby. Ale po pierwsze, byłam tam z oprowadzaną wycieczką, więc to był tylko wstępny rekonesans, na focenie i powolne włóczenie się trzeba jechać jeszcze raz, a po drugie Baba to dzielnica międzywojennych funkcjonalistycznych luksusowych willi, natomiast bohaterka kryminału mieszka w zapuszczonym starym domu otoczonym zarośniętym ogrodem - myślę, że bym taki też znalazła, no ale powtarzam - gdy znowu pojadę.
Tutaj się podzielę:
1/ czymś w rodzaju selfie 😁
2/ ciekawym oknem - składanym
3/ sąsiedzkimi relacjami: te pomidory rosną na trawniku przy chodniku, nie na czyjejś działce, i jest napisane, że są dla tych, co tędy idą 😁 a zwłaszcza dla obu Ann B. Matko, jak będą Anny w dopełniaczu?
4/ podglądactwem - tyle, że to był duży zoom, a w pokoju dość ciemno, więc tytułów nie widzę, ale książek nie mogłam przecież odpuścić, prawda?
Tymczasem w domu... w piątki od 17 do 20 będę przez najbliższy rok ślęczeć nad niemieckim 😂 Ajajaj, po co mi to było. Raz, że pan się upiera mówić po niemiecku od razu (oszalał, czy co?), dwa, że kompletnie nie znam Zooma i na razie podczas pierwszych zajęć sprawiał mi trochę kłopotu, ale może się przyzwyczaję?
I na koniec nowy serial (ten to się nieprędko skończy). BBM mnie natchnęła w komentarzu pod poprzednim postem, gdzie było zdjęcie domofonu z Żiżkowa. Tak. Będę za każdym razem umieszczać tu jeden domofon. No bo co w końcu. Do czegoś je muszę wykorzystać 😂
Właściwie powinnam przy każdej takiej okazji poszukać, czy nazwiska są mówiące. Dla rozwoju językowego oczywiście. Tacy Kvačkovi na przykład. W słowniku słowa kvaček nie ma, ale jest kvačit, co książkowo oznacza 'spieszyć się' - dziwne, nie? Kva kva oznacza - UWAGA - 'rech rech' albo 'kum kum' albo 'kra kra'. Jak jest więc 'kwa kwa' po czesku, spytacie. Nie mam pojęcia. Zaś pan Robert Kvaček, niewiele młodszy od Ojczastego, jest historykiem, ale chyba nie z tego domofonu, bo mieszka w Jiczinie 😅 No, dosyć tych głupot, idę coś obejrzeć i lulu.
PS. Co ja czytam?! Ponoć czeska tv planuje serial 7-odcinkowy Kroki mordercy. To ja proszę jak najszybciej! Chcę na Babę!
Sto lat temu, kiedy uczylam sie Esperanto nauczycielem byl Czech. Mowilismy do niego po polsku, ale za nic nie moglam zrozumiec jego czeskiego. W Pradze w restauracji dostalam niekontrolowanego ataku smiechu ja przeczytalam w meniu: Co se vali na pole, do dzisiaj nie znam tlumaczenia, ale smieje sie na wspomnienie.
OdpowiedzUsuńHa ha - to i ja nie znam tłumaczenia 😂
UsuńEsperanto... to była idea! W drodze na stację mijam tablicę pamiątkową Zamenhofa...
Wielokrotnie przechodziłem koło tablicy pamiątkowej w Warszawie (na ulicy Zamenhofa 5), która informowała, że “W tym miejscu stał dom, w którym w latach 1889-1915 żył i pracował D-R Ludwik Zamenhof, twórca języka esperanto”. Może dlatego ją zapamiętałem, że tekst był również w języku esperanto. Sam język jednak się nie przyjął i znałem tylko jedną osobę, która przez krótki czas się jego uczyła. Jednakże osoby znające ten język stanowiły jakoby małą, ale zwartą i prężną grupę i często organizowały wymiany zagraniczne z innymi esperantystami.
UsuńDzięki Tobie się czegoś dowiedziałam 😁 Otóż byłam jakoś tak przekonana, że Zamenhof mieszkał w Krakowie, a Ty o Warszawie, więc zaczęłam szukać i cóż się okazuje: w Krakowie ma tablicę pamiątkową nie, że tu żył, tylko, że mu ulicę poświęcono jeszcze przed wojną, z okazji światowego zjazdu esperantystów.
UsuńOraz jeszcze, że był osiem razy nominowany do pokojowej nagrody Nobla. No szkoda, że nie dostał.
I czemu u nas te nazwiska z domofonów polikwidowali? To takie wygodne było. A teraz człowiek nie wiem, jak się nowi sąsiedzi nazywają i jak chce o kimś powiedzieć, to używa opisowego - przykładowo - "ten po Albanowej", wspominając właścicielkę, która nie żyje przynajmniej od 10 lat.
OdpowiedzUsuńNie czytałem jeszcze żadnego czeskiego kryminału.
Domofony to raz. A moim zdaniem jeszcze gorsza sprawa, że polikwidowano listy lokatorów na klatkach. I istotnie - znam z grubsza cztery nazwiska na 22 mieszkania u siebie.
UsuńA fakt, o listach to nawet zdążyłem zapomnieć, bo one zniknęły już jakoś przed nazwiskami z domofonów. Chyba w tym samym czasie, co wizytówki z drzwi mieszkań.
UsuńAle wizytówki to już oddolna inicjatywa... Myślę, że znikają raczej przy wymianie drzwi, no bo przecież chyba nikt nie odkręca ich i nie zostaje z dziurami, nie?
UsuńZ ciekawości - muszę wjechać na górę i zejść z 10. piętra sprawdzając, jak to u nas wygląda 😉
Gdy mieszkałem w bloku, domofonów wtedy nie było, ale oczywiście lista lokatorów musowo wisiała na parterze przy wejściu! Potem pobudowali niedaleko nas bloki, w których zamieszkało sporo woskowych i chyba z tego powodu list lokatorów w nich nie było (tajemnica państwowa?)
UsuńWojskowych czy wioskowych?
Usuń😂😂😂
Ech, bo by musieli z każdym awansem zmienić listę: zamiast płk Dębski - gen. Dębski etc.
No dobra, wygłupiam się 😉
Wojskowych... chociaż niektórzy wyglądali jak woskowi (tzn. z gabinetu figur woskowych;)
UsuńA mówiąc o figurach woskowych... często pokazuję nie-Polakom to zdjęcie (https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/64/Bundesarchiv_Bild_183-1987-0529-029%2C_Berlin%2C_Tagung_Warschauer_Pakt%2C_Gruppenfoto.jpg) i mówię, że to właśnie jest muzeum figur woskowych - i generalnie w to wierzą!
UsuńDobre 🤣🤣🤣
UsuńChyba miałam podobne skojarzenie, bo też na Kwaczkowych zwróciłam uwagę.
OdpowiedzUsuńA czeskie określenie naszej sytuacji - bardzo trafne!
Właściwie bardzo delikatne 🤣🤣🤣 w końcu burdel to miejsce rozrywki... no, bałaganu też, ale czy to, co u nas się dzieje, można nazwać tylko bałaganem?
UsuńA jakby tak burdel w cyrku?... Trochę zbyt wesoło i frywolnie, co?...Chociaż o szaleństwo się ociera.
UsuńZ jednej strony chcę dać 😂 a z drugiej 😭
UsuńNie potrzeba 'ciekawych' słów szukać w języku czeskim. W latach siedemdziesiątych XX w. zawzięcie chodziłem z ogromnym plecakiem po górach i na jednej z map zobaczyłem dwie niezmiernie 'interesujące' nazwy: "Burdele" oraz "Burdelowa Góra". Niestety, nie udało mi się odwiedzić żadnej z tych lokacji. Sprawdzałem na Internecie i do dzisiaj nazwy pozostają niezmienione.
UsuńPo wakacjach w szkole podstawowej nauczyciele się nas pytali, gdzie byliśmy na wakacjach. Zawsze zastanawiałem się, jak zareagowaliby na odpowiedź nastolatka, że "a ja spędziłem parę dni w Burdelach"...
😂😂😂
UsuńTrzeba było spróbować!
Możliwe, że to od nazwiska jakichś tam właścicieli czy mieszkańców kiedyś, nie?
Prawdopodobnie nazwa Burdele wzięła się od słowa Burdyle, które oznaczało zagrody dla owiec.
UsuńZnam ten ból, jeździłam dwa lata na podyplomówke do Torunia, co sobotę.
OdpowiedzUsuńFajnie odkrywać w książkach znane miejsca, wyobraźnia pracuje...
W moim przypadku aż taki ból to nie będzie, bo nie muszę nigdzie jeździć, nawet tramwajem, skoro wybrałam kurs zdalny. Spryciula, co 🤣
UsuńDwa lata w każdą sobotę... o matko... to jak do roboty!
OdpowiedzUsuńTwoja znajoma dobrze określiła, ten "bordel"... Nazwiska na domofonach takie są sympatyczne, jak w ogóle język słyszany szczególnie przez osoby go nie znające. MS w młodości przez chwilę pracował w Czechosłowacji (wtedy) i czasem opowiada jak wesoło było 🙂
Każda sobota przez dwa lata... Małgosiu, podziwiam!
Halo! To Jotka przez dwa lata co sobotę, nie ja!
Usuń😁😁😁
Tata naszej nowej sekretarki też pracował w Czechosłowacji i ona jako dziecko jeździła tam na wakacje, do tej pory dużo z języka pamięta. Wiadomo, jak dzieci szybko łapią 😊
Patrz pani jak z wiekiem traci się zdolność czytania ze zrozumieniem, hi hi 😁
UsuńPodczas pierwszego pobytu w Szczawnicy mieliśmy mały pokoik z radiem odbierającym tylko jedną słowacką stację. Było dużo śmiechu w związku z tym, bo język cudny (jak i czeski) i do naszego słownictwa weszło "najrukawiczniejszy ze wszech rukawiczek" (jakoś podobnie) i już zawsze używamy 😁
Ciekawe, czego dotyczyła audycja, której słuchaliście 😁😁😁 z życia garbarzy 😂
UsuńJuż nie pamietam. Natomiast rzecz była w tym, że jakby - ilość cukru w cukrze największa :) :) :)
Usuń