Pańcia sobie chciała osłodzić żywot i pożyczyła taki humorystyczny kawałek. Ale wiecie, wesołe to to wcale nie jest...
Oni naprawdę mieli gorzej niż my. Tyle że potrafili przyjmować z humorem wszelkie zrządzenia losu, co wiemy choćby z czeskiej kinematografii. Potrafili też w razie potrzeby być konformistami, o czym mówi już pierwsza strona książki.
Czyta się Šabacha lekko, więc zajrzałam w Ulubionym Praskim Antykwariacie, co tam jego mają aktualnie i jedną mieli, więc...
Tak tak. Bowiem złamałam się i zrobiłam zamówionko. Najpierw myślałam o obarczeniu osobistym odbiorem Věry, ale trochę się tych książek nazbierało, no i teraz wyobraźcie sobie, że miałabym je w maju sama przywieźć! Toż nie zostało by mi miejsca na żadne inne, a mam już listę takich, co w międzyczasie wyszły. Książki w drodze, co rozgrzeszyło mnie z niewykonania planu (upchania gdziesik tych kupionych jeszcze w sierpniu), razem się to zrobi 😁
Początek:
Koniec:
Wyd. Afera, Wrocław 2020, 212 stron
Tytuł oryginalny: Babičky
Przełożyła: Julia Różewicz
Z biblioteki
Przeczytałam 9 stycznia 2023 roku
LISTY
Bowiem achtung achtung wreszcie zlikwidowałam wszystkie pudła! W rezultacie tegoż na podłodze leżą ostatnie praskie zakupy oraz te książki, które przytargałam z pracy w czerwcu, gdy myślałam, że się z nią rozstaję na amen. Powstał również problem listów.
Dałam je do pojemnika z Castoramy, ale okazał się za mały, więc znów kupiłam w Pepco taki większy. Przy okazji się wkurzyłam, bo po Nowym Roku pojawiły się na półkach te rzeczy, za którymi uganiałam się bezskutecznie w czasie remontu, na przykład niebieski kosz do segregacji, którego dosłownie nigdzie nie było i w końcu kupiłam dwa żółte. No przecież teraz nie wyrzucę tego żółtego, żeby go podmienić na niebieski 😥 Albo ta bambusowa wkładka na sztućce nagle jest. Aaa, niech mnie teraz pocałują.
Więc wpakowałam listy do większego pudła, pudło pod sufit w kuchennej szafce (ciężkie jak cholera) i ta sprawa przynajmniej - na razie - załatwiona.
Przy tych przetasowaniach wpadły mi w ręce niektóre artefakty... i oto na przykład TELEGRAM! W ogóle znalazłam ich więcej, tych polskich, okazało się, że były w kopertach. Podobnie ten włoski.
😍
I wreszcie wiem, gdzie wtedy mieszkałam, mam adresik i nie omieszkam go użyć na Google Streets (na razie nie miałam czasu)!
Ciekawsza będzie jednak ta kartka. Zwróćcie uwagę na datę, to Wam pozwoli łatwiej zrozumieć, o czym mowa w związku z wojskiem. No, oczywiście jeśli odcyfrujecie tę łacinę 😎
Już tłumaczę, vo co go. Tę kartkę napisał chłopak Ani, z którą mieszkałam wówczas w akademiku. Myśmy były wszystkie cztery na pierwszym roku różnych kierunków, a on był starszy o rok i studiował oczywiście filologię klasyczną. Gdy nas wykopali do domów, widocznie poprosiłam go o adres Ani (ciekawe, że miałam jego, a jej nie).
Zastanawiające jest, że tym razem obyło się bez pieczątki OCENZUROWANO (czyżby ze względu na tę łacinę?). Ale wiem na pewno, że mam też listy i kartki z taką pieczątką. Pewnie w tej walizce... bo mam jeszcze małą skórzaną walizeczkę na pawlaczu, wypchaną korespondencją 😁
Ja teraz nie miałam czasu przeglądać tego wszystkiego, ale coś jeszcze wyhaczyłam. List od innej Anki - tej, z którą poznałyśmy się na zimowisku w ósmej klasie i potem pisałyśmy do siebie przez całe liceum. Jej listy są w tej walizeczce właśnie, ale tu był list ostatni, a od dawna go szukałam. Otóż ona nagle, ni z tego ni z owego, zaraz po maturze napisała, że poszła do zakonu. To był cios, naprawdę. Dziewczyna w typie dusza towarzystwa, pełna planów i marzeń i nagle coś takiego. Ja ją pojechałam odwiedzić - raz jeden jedyny - i pamiętałam tylko, że jechało się tramwajem, że ta szeroka ulica była wtedy cała rozkopana i potem szło się pod górę trochę i był albo drewniany budynek albo rodzaj drewnianej werandy. Nie znałam jeszcze Krakowa i potem, po latach, gdy chciałam to zlokalizować, było ciężko, aczkolwiek wychodziło mi na to, że to będą Łagiewniki.
No i faktycznie, do Faustyny poszła.
To spotkanie wtedy było straszne, nie umiałam z nią rozmawiać, nic nie rozumiałam, być może też jakaś siostra przy tym asystowała (nie pamiętam), chciało mi się płakać - i nigdy więcej się nie widziałyśmy.
Powodów nie znam do tej pory. W liście ich nie podaje, tylko suche informacje, jakie ma ubranie, kiedy zacznie nowicjat, kiedy obłóczyny, kiedy złoży śluby i że wkrótce dostanie nowe imię.
Gdybym chciała ją odszukać, nawet bym nie wiedziała, kogo.
Inna sprawa, że nie wiem, czy bym się na to zdobyła?
Bez sensu te wszystkie klasztory. Dla mnie to równa się więzieniu z dożywociem.
OdpowiedzUsuńNatomiast z "Babć" zdecydowanie przypadła mi do gustu babcia Maria :-)
Zauważ, że w dawnych czasach do klasztoru szły głównie panny bez posagu albo po jakichś emocjonalnych przejściach - rodzice chcieli się pozbyć kłopotu. Więc to porównanie z więzieniem z dożywociem jest jak najbardziej na miejscu 😉
UsuńA jak jest dziś? O tym bym chętnie poczytała.
Listy to wspaniała sprawa. Będąc w siódmej czy ósmej klasie podstawówki mój adres ukazał się w "Płomyku". Dostawałam wówczas mnóstwo listów! Uwielbiałam pisać i otrzymywać takie listy. Listonosz nie był zachwycony. Żałuję, że wszystko przepadło w myśl porządków. Super takie pamiątki :) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMiałam identiko 😂 Nasz listonosz nawet posunął się do propozycji, żeby sobie założyć skrytkę na poczcie 🤣 Ja w sumie byłabym bardzo dumna, mając taką skrytkę, no ale wiadomo, za nią trzeba było płacić...
UsuńTak to prawda! :)
UsuńW miesięczniku/tygodniku "Radar" w PRL-u też była lista takich adresów osób do korespondencji i czasem pisałem do nich w moim szkolnym języku angielskim. Fajne czasy!
UsuńRadar to był chyba dla starszej młodzieży? Nie pamiętam dokładnie. Czy to ten, gdzie były wkładki ze zdjęciami zespołów?
UsuńPewnie masz na myśli "Bravo" z wkładkami ze zdjęciami zespołów. "Radar" to był miesięcznik/tygodnik, redagowany przez dość kontrowersyjnego Jerzego Klechtę. Było w tym piśmie coś specjalnego i bardzo lubiłem go czytać, nawet jakiś czas prenumerowałem w Kanadzie. https://pl.wikipedia.org/wiki/Radar_(czasopismo)
UsuńBravo na pewno nie, bo nigdy z nim nic nie miałam :) zresztą to chyba były późniejsze czasy... Wobec tego to, o czym myślę, może się nazywało "Razem"?
Usuń"Razem" pamiętam, ale nigdy go nie czytałem. A w ogóle to miło wspominam wiele magazynów z PRL-u, szczególnie tych apolitycznych.
UsuńJa też 😉
UsuńA co z MARKIEM? Kocha wciąż??
OdpowiedzUsuńOj, chyba nie za bardzo 😉 Marek, o ironio losu (był człowiek miejski i bardzo towarzyski), po rozmaitych przejściach zamieszkał na wsi, gdzie żyje hodując parę kur i wyrabiając nalewki. Twierdzi, że teraz "je małą łyżką". Niepokoi mnie, że nie ma nawet ubezpieczenia zdrowotnego. Niedługo osiągnie wiek emerytalny, ale nie mam pojęcia, czy będzie mu się należała choć minimalna emerytura (w sensie, czy ma lata pracy - zapłacone składki). Na razie w przeżyciu pomaga mu jeszcze mama-emerytka z Niemiec. Tak się dziwnie plotą losy...
Usuńaż, mną wstrząsnęło kiedy przeczytałam o tej koleżance zakonnicy, bo przypomniała mi się moja koleżanka, znałyśmy się trochę , spotykałyśmy się na zawodach, czasami nas odwiedzała w naszym mieście , i dopiero potem się okazało, że w wieku 18 lat poszła do zakonu, i dopiero wtedy zaczeliśmy drążyć dlaczego i okazało się, że matka alkoholiczka , zakonnice widocznie postanowiły jej pomóc, szkoda , że my jej znajomi na to nie wpadliśmy wcześniej
OdpowiedzUsuńTaki przypadek to z kolei dla mnie dowód na inny powód pójścia do zakonu: ucieczka. Ucieczka przed patologiczną rodziną i środowiskiem.
UsuńO chęci pomocy ze strony zakonnic się nie wypowiadam. Być może. To nie jest tak, że zakładam z góry to, co najgorsze.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoniko, odpowiem najpierw Tobie, w swoim imieniu, ale być może wyrażając również zdanie innych.
UsuńOtóż piszesz o uszanowaniu czyjejś decyzji, wyboru. Powiem brutalnie: gówno, a nie wybór. Żeby mówić o świadomym wyborze, trzeba mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, co człowieka czeka.
Owszem, mając 18 lat dokonuje się też (przynajmniej w teorii) wyboru drogi życiowej, podejmując np. konkretny kierunek studiów. Tyle że nawet jeśli pójdziesz na medycynę, a dopiero na trzecim roku studiów zrozumiesz, że to kompletnie nie dla Ciebie - dalej masz wybór: możesz zrezygnować, zmienić kierunek, wreszcie wyjechać w Bieszczady. Możesz zrezygnować i po 10 latach pracy jako lekarz, i zostać kasjerką dla świętego spokoju.
Gdy pójdziesz do zakonu, możliwość rezygnacji znika.
To znaczy w teorii oczywiście istnieje i zdarzają się takie przypadki, ale jest to bardzo bardzo trudne. Bo po pierwsze zazwyczaj pochodzisz z pobożnej rodziny i teraz wielki wstyd, no bo jak to. Więc to Cię przeważnie wstrzymuje przed odejściem. A po drugie - nie masz dokąd odejść. Nie masz nic i nikogo. Zauważ, że księża, którzy porzucają Kościół, to są zwykle ci, którzy odchodzą do kobiety (ona im stwarza jakieś zaplecze). Inni chcieliby, ale tkwią w tym, bo muszą.
/nawiasem mówiąc, chciałabym przeczytać książkę napisaną przez była zakonnicę/
Zakonnica, młoda dziewczyna nie mająca pojęcia o życiu i świecie, nagle odkrywa, że jej romantyczne wyobrażenia o życiu w klasztorze mają się nijak do rzeczywistości. I co ma zrobić?
Rodzice powinni byli ją przed tym ustrzec, stanąć na uszach, żeby nie dopuścić do samej decyzji o pójściu do zakonu.
Możliwe, że częstym powodem tej decyzji jest jakiś pierwszy zawód miłosny i otwarcie się na żarliwą wiarę. Na tego Oblubieńca. Tyle że życie w klasztorze to coś podobnego do wojska, najważniejszą zasadą jest dryl i posłuszeństwo. Komu samodzielnie myślącemu może to odpowiadać w dorosłym życiu?
Różnica jest taka, że w zawodowym wojsku wracasz po pracy do normalnego domu. Tu nigdy.
Więc wracając do szacunku dla czyjejś decyzji - tak, ale gdy tę decyzję podejmuje dorosła kobieta, a nie naiwne dziewczątko.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPo pierwsze zakonnica to tak jak każda inna kobieta - mają swoje wady i zalety, małe i większe przyjemności, zainteresowania, pod habitem lubią być "dobrze" ubrane i nosić dobrej jakości obuwie, czasami też rywalizują ze sobą. To, że klasztor i że modlitwa, to nie znaczy, że ideał. Po drugie - należy odróżnić siostry w zakonach kontemplacyjnych, odciętych zupełnie od świata, od sióstr z zakonów, które z ludźmi pracują. Po trzecie - do złożenia ślubów wieczystych - jesteś zasadniczo wolna (śluby czasowe) i możesz odejść bez żadnych konsekwencji (tzn. w przyszłości zawrzeć małżeństwo kościelne). Śluby wieczyste są na całe życie i ich złamanie jest grzechem ciężkim.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPani Moniko, szkoda, że Pani usunęła komentarze. Warto dyskutować i wymieniać się poglądami :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń"/nawiasem mówiąc, chciałabym przeczytać książkę napisaną przez była zakonnicę/"
UsuńCzytałem książkę "Hope Endures: My Story of Losing Faith, Leaving Mother Teresa, and Finding My Purpose" autortwa Colette Livermore. Autorka opuściłą zakon i została lekarką.
Miałem kontakt z zakonnicami "bez habitu", były niezmiernie aktywne, dużo podróżowały w różne części świata, gdzie prowadziły szkoły, szpitale, kliniki oraz pomagały w obozach dla uchodźców--z pewnością nie siedziały zamknięte 24/7 w murach zakonnych.
Podobnie znałem księży, którzy spędzili dziesiątki lat na misjach--i muszę przyznać, że ich podziwiam za to, bo warunki były fatalne, a często w kilka godzin ich cała praca wielu lat została zniweczona-czy przez jakiś "rebeliantów", czy też zwykłych przestępców. Nie wyobrażam sobie tego rodzaju zajęcia, nawet za dobre pieniądze. Powróciwszy z misji, bardzo często cierpieli na różne choroby tropikalne i jeden z nich szybko zmarł, a inny do końca życie borykał się z różnorakimi problemami.
Szkoda, że nie mogę przeczytać komentarzy p. Moniki, jedynie odpowiedzi. Zawsze lubię wysłuchać opinii dwóch stron.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDziękuję za komentarz.
UsuńNa pewne tematy jest niezmiernie trudno dyskutować, bo każdy ma zbyt silnie zakorzenione opinie. Bardzo często radzi się, aby w czasie różnego rodzaju spotkań towarzyskich nie rozmawiać na temat religii, aborcji i polityki, bo takie konwersacje generalnie do niczego nie prowadzą, a zazwyczaj kończą się nieprzyjemnie i destrukcyjnie. Chociaż osobiście mam na te 3 tematy bardzo mocne opinie, to unikam wdawania się w rozmowy czy polemiki—chyba że jestem w grupie ludzi, którzy mają podobne poglądy.
Będąc na tygodniowych wakacjach w prawie 30 lat temu, jedna z uczestniczek zaczęła złorzeczyć na posunięcia ówczesnego rządu w Ontario i szukała każdej okazji, aby coś tam negatywnego przykleić rządzącym politykom. Chociaż nie przyjechałem na wakacje w celu prowadzenia tego rodzaju dysput, trudno było mi nie zareagować. W końcu wyraziłem swoją opinię, która diametralnie różniła się od jej poglądów. Kobieta była kompletnie zszokowana i zbulwersowana moimi wypowiedziami i do końca pobytu ze sobą nie rozmawialiśmy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTe pieczątki OCENZUROWANO tak całkiem od czapy stawiali. Powinienem mieć w domu kartkę z pozdrowieniami od stryja - coś w stylu "Pozdrawiam z wycieczki... [gdzieś tam]" (stryj był kierowcą autokarów wycieczkowych) - ozdobioną takim stemplem.
OdpowiedzUsuńOd czapy? Siedział gostek i stemplował, taka robota 😂
UsuńA stryj powinien był raczej napisać "pozdrowienia z pracy", skoro był kierowcą 😀
Mam kilka takich listów ze stanu wojennego z pieczątką "Ocenzurowano". Muszę kiedyś zrobić skany i wstawić na mój blog, to już historia! Ciekawy bardzo jestem, jak podchodziła cenzura do listów w obcych językach, szczególnie bardziej 'egzotycznych'-czy rzeczywiście zatrudniali tłumaczy?
UsuńCzytałem, że turyści, będący w Korei PÓŁNOCNEJ, chcący wysłać kartkę pocztową, powinni zawsze napisać na niej coś chwalącego panujący rząd koreański, wtedy kartka ma jakoby o wiele większą szansę bycia dostarczoną do nadawcy, bo cenzor pewnie przybija specjalną pieczątkę "EXPRESS".
Tłumaczom pewnie dawano tylko te listy, które były adresowane do osób podejrzanych. Reszcie przybijano pieczątkę jak leci i załatwione :)
UsuńListów też mam masę i kartek, jakoś nie potrafię się z nimi rozstać jak to chomik... 😀 Zakon kojarzy mi się z niewolą, dobrowolną i bezsensowna. Jak ktoś chce "czynić dobro" może i w cywilu, wierzyć też może w co i jak chce, ale to własny (oby) wybór konkretnej osoby. Czasem jakaś się wyrwie i opowiada co przeżyła...
OdpowiedzUsuńNo właśnie o tym, co przeżyła, chętnie bym poczytała, żeby sobie rozszerzyć horyzonty.
UsuńKiedyś na YT trafiłam na jakiś kanał prowadzony przez młode zakonnice (chyba nowicjuszki), takie pełne entuzjazmu etc, ale moim zdaniem już między wierszami można było wyczytać, że nie jest dobrze.
Choć oczywiście - jak ktoś chce być zniewolony, to niech sobie będzie...
Kiedyś otworzę tę walizeczkę z pawlacza 😁 Mam też trochę listów jeszcze w Dżendżejowie. To są skarby, tyle Ci powiem 😍
Pewnie, że skarby! Mam schowane listy moich rodziców z okresu narzeczeństwa, trudno czytać bo ja ślepa a zielony atrament bardzo zblakł (?)zblednął (?) . Na dodatek nie mam czasu. Obiecuję sobie, że jak ogarnę przestrzeń wokół siebie i sprawy niezależne ode mnie się unormują - to się za nie wezmę. O ile zdążę w tym wcieleniu... 😀
UsuńWłaśnie - jak zdążymy w tym wcieleniu (które z mojego punktu widzenia jest jedyne)...
UsuńNa praktykach studenckich w stolicy mieszkałam w akademiku z dwiema dziewczynami z Krakowa, my do galerii i teatrów, one po kościołach latały.
OdpowiedzUsuńDużo później okazało się, że zakonnicami zostały...
Ile Ty ciekawych artefaktów trzymasz! kopalnia ciekawostek!
jotka
Konsekwentne :)
UsuńBBM: Niedawno robiłam przegląd starej korespondencji i trafiłam na listy dawnej przyjaciółki.Ona nie żyje, sprawy, o których pisałyśmy, straciły na znaczeniu... wszystkie przeczytałam- i spaliłam. I nie żałuję. Nie chciałabym, żeby po mojej śmierci ktoś do nich sięgał. Były TYLKO DLA MNIE!
OdpowiedzUsuńCzasami warto zrobić radykalne posunięcie i odłączyć się od przeszłości.
UsuńNo niby tak, to zresztą zależy, jak bardzo osobiste były opisywane sprawy, prawda?
UsuńPamiętam, że moja dawna koleżanka od dzieciństwa pisała pamiętniki (miała wiele zapisanych notesów) i - około czterdziestki- martwiła sie, co się z nimi stanie po jej śmierci, bo była samotna (chyba nadal nie ma rodziny, dzieci na pewno nie ma). Czy w którymś momencie (ale kiedy?) wszystko spalić?
OdpowiedzUsuńNawet jak się ma tę rodzinę/dzieci, to jeszcze powstaje pytanie, czy nasze zapiski są przeznaczone dla ich oczu?
UsuńMyślę że można mieć osiemnaście lat i dokonać dobrego wyboru i mieć czterdziestkę na karku i każdy wybór może być niewypałem. Szczęście czy pech? Dojrzałość czy jej brak?
OdpowiedzUsuńBabcie - o jaka fajna lektura na Dzień Babci.Teresa.
I tak może być. Przy czym, że to był dobry wybór, może się okazać dopiero z perspektywy czasu, bo tak się złożyło, bo trafiło się na fajnych ludzi, bo coś tam. Lub na odwrót.
UsuńMuszę poszukać tej książki w bibliotekach. W końcu sama jestem Babcią więc powinnam ja znać...
OdpowiedzUsuńLektura łatwa i przyjemna, choć o trudnych czasach.
UsuńZaciekawiła mnie książka o babciach.
OdpowiedzUsuńZajrzę na stronę wydawnictwa
Wydawnictwo ma sporo takich.
UsuńDla mnie chec i decyzja pojcia do zakonu jest niepojeta! Oczywiscie calosc opiera sie na wierze ktorej nie mam.
OdpowiedzUsuńGdy bylam swieza emigrantka szukajaca jakiejkolwiek pracy podjelam jaka mi wpadla w rece : zlobek-przedszole - podstawowa szkola prowadzona przez zakonnice. Miescilo sie w kompleksie budynkow lacznie z malym kosciolem wiec mialo rowniez swego ksiedza. Przebywajac wsrod nich kazdego dnia nasluchalam sie jego opowiadan jako ze 30 lat zycia spedzil w Afryce jako misjonarz. Ogladalam rowniez zdjecia i filmy obrazujace jego pobyt. Bylo fascynujace ale oczywiscie nie dla mnie takie zycie. Zakonnica ktora byla odpowiedzialna za ma grupe dzieci byla jedna z trzech siostr , jak ona zakonnicami i tez w tym przedszkolu. Czwarta siostra tez byla w zakonie ale w innym miejscu. Kochaly swoj "zawod", prace z dziecmi, byly temu bardzo oddane wiec robilo wrazenie ze byly zadowolone ze swego wyboru ale i tak nigdy nie moglam pojac ich decyzji.
Nie dziwie sie ze gdy odwiedzilas swa przyjaciolke nie potrafilas z nia rozmawiac - dla mnie tez taka osoba stalaby sie inna i nie ta ktora znalam wczesniej, zatopiona w nieznanym mi swiecie.
Ze slyszenia znalam taka (to mialo miejsce w Polsce i wiele lat temu) ktorej tez strzelilo do glowy pojsc do zakonu. Jednak w polowie drogi zrezygnowala, odeszla, ponadto zawrocila sobie glowe romansem z zonatym mezczyzna z ktorym miala dziecko. On w rezultacie rozwiodl sie z zona a raczej zona z nim i ozenil sie z ta wspomniana kobieta. Sa w tej chwili starym i udanym malzenstwem ale dla mnie to wszystko brzmialo jakos brudno, ze tak okresle.
Gdy jeszcze mieszkalam w Polsce mialam mala kolekcje sekretnych liscikow i zdjec z mlodosci ale wyjezdzajac do USA wyrzucilam. Probowalam odnalezc tych znajomych z mlodosci poprzez Internet ale wszedzie gdzie zagladalam trzeba placic za to wiec zrezygnowalam choc nadal jestem ciekawa co sie z nimi stalo?
W ostatni weekend zajrzałam do sekretarzyka w Dżendżejowie i okazało się, że są tam listy od tej Anki. Te wcześniejsze listy. Mogłam sprawdzić, czy coś się wcześniej kroiło, czy można było coś wyczuć... ale nie miałam siły na to. Kiedyś...
UsuńZ misjonarzami to jest tak, że oczywiście robią kawał pożytecznej roboty, opiekując się chorymi, organizując szpitale czy szkoły. Ale dla mnie z tyłu głowy zawsze siedzi ten fakt, że jednocześnie robią propagandę.
Jestem również po porządkach. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale po każdym sprzątaniu zostają mi jakieś rzeczy, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Klątwa jakaś, czy co?
OdpowiedzUsuńMam tak samo 😂 To chyba wynika z braku miejsca, z tego, że nie każda rzecz ma swoje przypisane miejsce, więc powstaje ten problem. W ogóle najgorzej jest właśnie pod koniec porządkowania - zostają same takie nie-wiadomo-co.
UsuńBBM: Niepokoję się Twoim przedłużającym się milczeniem. Czy u Ojczastego wszystko dobrze?…
OdpowiedzUsuńNa szczęście tak.
Usuń=> Monika, BBM
OdpowiedzUsuńNie nie, wszystko w porządku. Jeśli można nazwać porządkiem moje aktualne samopoczucie...
Właśnie przyszłam, żeby wreszcie coś skrobnąć. Tak że zabieram się za chwilę do pisania.