niedziela, 24 listopada 2024

Małgorzata Nocuń - Miłość to cała moja wina


Temat drażliwy w ostatnich latach - ludzi w Rosji. No bo wszyscy ruscy do jednego worka po wybuchu wojny w Ukrainie. Życie jednak nie jest czarno-białe, a poza tym co my wiemy o realiach tam. O zastraszonym na śmierć narodzie, który tak ma od wieków. 

Autorka dzieli się z nami historiami kobiet z Poradziecji, każda z nich chwyta za serce, każda każe myśleć a co ja bym zrobiła, każda w pewien sposób wiele tłumaczy. Książka jest wstrząsająca, bo z jednej strony wiele z opisywanych historii jest typowych i znało się je, ale z drugiej takie nagromadzenie, kondensacja ludzkich tragedii - robi wrażenie.


Początek:

Koniec: 

Wyd. Czarne, Wołowiec 2023, 257 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 21 listopada 2024 roku


Z frontu knihobudki

Ktoś przyniósł kupę książek, poszłam wieczorem poukładać i wtedy zobaczyłam, że ta seria W świetle prawa czy coś to Grisham, bo wcześniej, gdy leżało bezładnie na samej górze, z liter T i P i R wywnioskowałam, że to dzieła Parnickiego i się bardzo zdziwiłam, że coś takiego wyszło, no bo kto dziś czyta Parnickiego 😂 Córka wzięła 3 tomy tego Grishama, ale zdaje się, już odniosła z powrotem, że jej nie leży. Ja nawet nie próbuję, nie wiem, czemu tak mam, że kryminały owszem, ale sensacja nie za bardzo. W każdym razie musiałam zrobić dwa rzędy! Taki ruch w interesie!


Przy okazji możecie zobaczyć, że do deszczu i śniegu budka ma parę metrów. Wszechobecna wilgoć to inna sprawa...


 

Ze Śmieciarki przywiozłam sobie takie łupy. Wiele sobie obiecuję po Kapitańskim stole, ale teraz zaczęłam Gardnera po czesku, bo wreszcie wpisałam do katalogu sierpniowe praskie nabytki.


 

Mężnie wytypowałam kolejne francuzy do wydania (i nawet połowę już wyniosłam, żeby nie kusiło je zostawić).


 

Cóż z tego, gdy w domu wygląda tak. Część to szyszkodary do budek, ale część moje zdobyczne różne. Muszę się naprawdę wziąć w garść!


 

Tymczasem zapragnęłam ogolić kanapę z farfocli i wyciągnęłam z szafy taką golarkę, nigdy nie używaną, bo mi się przypomniało, że posiadam. Była w folii i miała paragon z Biedry z... 2011 roku. Cóż, kiedy użycie wymaga jakichś dziwnych baterii 4x C 1,5 V - sprawdziłam w internecie, to są takie grubaśne, za miliony monet (cztery!) (w Pepco nie mają) lub - uwaga - zasilacza. Według instrukcji dołączonego do urządzenia. Tyle że ani śladu po nim?! Golarka jest nowiutka, przypominam. Czy to możliwe, że kupiłam bez zasilacza, bo ktoś wyciągnął z opakowania, a ja nie wiedziałam, co i jak? Oczywiście, że możliwe! Podobnie jak możliwe jest, że ten zasilacz gdzieś się w domu zawieruszył. A tak w ogóle to przecież gdzieś mam taką malutką golareczkę na dwa paluszki, była w szufladzie biurka przed Nową Kuchnią, a gdzie jest teraz??? Czy uwierzycie, że jak wszystko po remoncie powrzucałam  do szuflad i na półki, tak do tej pory jest? Oczywiście uporządkowanie tego jest jednym z planów na emeryturę, tych bliższych, ale nie chce mi się za to zabrać.


 

Czy Wam też na co drugiej puszce się tak robi?

 

Chyba mnie dopadła mała listopadowa depresyjka. Która z listopadem ma wspólnego jedynie troszeczkę, generalnie chodzi o całą tę sytuację-wiadomo-jaką i odechciewa się żyć (w ten sposób). A jeszcze gdy się człowiek 15 minut ubiera do wyjścia... to i wychodzić się nie chce. 

Zamiast poświęcać się pasjom i kulturze, to tyram przy garach i kiblach. Nie tak to miało wyglądać. Co prawda powtarzam sobie, że Hebius opiekował się babką przez wiele lat i nie narzekał, ale może mu tak nie doskwierała ta opieka? Albo po prostu brał na klatę co przynosił każdy dzień i zbytnio nad tym nie deliberował... Boję się, że potem już mi się nic nie będzie chciało. Nie umiem w tym wszystkim znaleźć jasnych stron, dupa ze mnie, a nie Pollyanna.

Byłam u rodzinnej w celu rozpoczęcia procedury zdobywania grupy inwalidzkiej przez Ojczastego, brałam przy okazji leki i wspomniałam, że już dwa razy w aptece powiedziano mi, że Tamsudil (na prostatę) jest zazwyczaj bezpłatny dla seniora, więc czy może mi tak wypisać receptę. Lekarka na to, że nie ma podkładki. Więc ja:

- Mogę zdjęcie zrobić. 

😂😂😂 

Otóż nie, zdjęcie nie może być. Podkładką w dokumentacji byłoby USG. 

- Ja mogę wypisać skierowanie. Potem trzeba załatwić karetkę, która go zawiezie i przywiezie. 

A idźcie mi tu! To już wolę płacić niż się z tym bujać, nie mogąc nawet w żaden sposób powiedzieć mu, gdzie i po co jedziemy...

Trochę śmieszno, trochę straszno w tej naszej służbie zdrowia.


Niedziela: 5.568 kroków - 2,9 km

Poniedziałek: 7.533 kroki - 4,2 km

Wtorek: 15.466 kroków - 8,8 km (w połowie sikanie w przychodni 😂, dlatego tyle wytrzymałam)

Środa: 10.119 kroków - 5,7 km

Czwartek: 6.619 kroków - 3,6 km

Piątek: 11.151 kroków - 7,6 km

Sobota: 2.511 kroków - 1,5 km

Niedziela: 6.978 kroków - 4,6 km

 

Dopisek

Właśnie wyświetlił mi się taki filmik.

 

Nie oceniam, bo wiadomo, co to jest depresja, miałam epizod, kiedy nie myłam się całymi dniami, nie ma się wtedy na nic siły (nie wspominając o ochocie)... ale że wszystko czemuś służy, przynajmniej dowiedziałam się o tym odkamieniaczu. U nas jest bardzo twarda woda, a odkąd jest Ojczasty, nie mogę użyć do toalety starego sposobu (obłożenie ręcznikiem papierowym nasączonym octem na całą noc; musiałabym chyba zabarykadować drzwi do ubikacji) i ze zgrozą się przyglądam, jak kamień rośnie. Może ten Ecoshine pomoże?

48 komentarzy:

  1. Piekne to zdjęcie z rowerem z książkami w tle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rower chcę wyeksmitować do piwnicy, żeby nie było tak pięknie 🤣
      A serio to w zimie nie ma sensu, żeby stał w mieszkaniu, skoro o tak się go nie używa... ale córka protestuje. Zresztą bardzo możliwe, że jak się go w piwnicy powiesi, to wózek inwalidzki Ojczastego się nie zmieści. Nikomu się nie chce zabrać za sprawdzenie sytuacji.

      Usuń
  2. BBM: Na co Ci grupa inwalidzka dla Ojczastego? Starość nie wystarczy?!… Chyba że jest jakiś dodatek, bo lekarstwa już po przekroczeniu pewnego wieku / 70 albo 75 lat/ są tańsze, niektóre są za darmo. Czyżby lekarka o tym nie wiedziała?…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak widać, nie do końca z tymi lekarstwami. Ale z grupą chodzi o co innego. Na przykład gdyśmy zamawiali aparaty słuchowe (które zresztą chwilę później już nic nie dawały, absurdalnie zbędny to był wydatek - co innego niedosłuch, co innego kompletna głuchota) to płaciliśmy całość (poza tym zwyczajowym dofinansowaniem z NFZ), bo nie miał grupy. Grupa daje rozmaite przywileje i dodatki, choćby do sprzętu rehabilitacyjnego. Tak czy siak - lepiej mieć niż nie mieć, a lekarka powiedziała, że absolutnie mu się należy.

      Usuń
  3. Rany rany oraz bogowie jak to świetnie wygląda ta ściana książek z rowerem. No miód cud orzeszki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Musiałam najpierw przetłumaczyć sobie słowo Poradziecja...
    Niby wynosisz, ale więcej przynosisz, czy jest szansa to przeczytać?
    Nie boisz się robaków z tych książek, nie wiadomo skąd są. Kiedyś jakaś pani przyniosła nam do biblioteki cała reklamówkę, z której wypadły małe czarne szybko biegające ...
    Z tymi puszkami mam podobnie.
    W służbie zdrowia raczej straszno, śmieszno już było!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że słowo Poradziecja wymyśliła autorka, uważam, że genialnie.

      Zaczynam coraz bardziej wierzyć w to, że... NIE przeczytam. Ale co ja wiem, może nastanie taka chwila, że nie będę robić nic innego, tylko czytać?
      /podobnie jak nastanie taki moment, że zmieszczę się w stare ciuchy 😂/

      Trochę się boję tych książek... Człowiek ma przeświadczenie, że jak nowe z księgarni, to OK, a jak stare, to diabli wiedzą, co. Generalnie przeglądam je i po przyniesieniu do domu wycieram szmatką okładki. No tyle. Patrzę też oczywiście, czy nie za bardzo sterane wiekiem.

      Usuń
  5. Albo płać, albo się bujaj z byle pierdoła po 100 razy, bo papiórek na podkładkę jest najważniejszy - jak ja to dobrze pamiętam :D

    Hebius nie narzekał, bo wiedział, że kto nie doświadczy na sobie to i tak tego nie zrozumie i będzie miał całe jego narzekanie w dupie. Tak mi się przynajmniej wydaje.

    Co do knihobudek na świeżym powietrzu - niestety nastała teraz taka pora roku, że byłoby lepiej nie wynosić tam książek, bo jednak mogą mocno zawilgotnieć. Grishama chyba czytałem jeden tytuł, czy dwa i zawsze oglądałem z przyjemnością ekranizacje jego prozy. Ale to pewnie trzeba lubić sensacje sadowe. Ciekawe, że ktoś tak się wykosztował na cała kolekcję, a teraz wyniósł. Może to jakiś niechciany spadek?

    A! Jeszcze ta golarka. Miałem akumulatorki (a la baterie - zamiast baterii) z ładowarką przy jednym wcześniejszych aparatów fotograficznych i raczej dokupowałem to do aparatu osobno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam jedynie, jak Hebius martwił się odleżynami babki. Oraz utkwiło mi w głowie, że ZANOSIŁ babkę do kąpieli. No to póki co, tego mi oszczędzono...
      Zresztą - ciągle sobie powtarzam: BĘDZIE GORZEJ. Lub w wersji optymistycznej: MOŻE BYĆ GORZEJ.

      Ten ktoś od Grishama przyniósł jeszcze trzy inne serie. Być może właśnie czyścił mieszkanie?

      Z aparatami fotograficznymi miałam tak samo i to z każdym innych musiałam robić zapas. No ale tu jest i na rysunku w instrukcji i wyraźnie napisane, że zawiera.

      Usuń
  6. Moja golarka tylko na baterie, ale ja cie pobijam moja chyba z 2004r. niby rozpakowana, ale tylko raz uzywalam. Z ksiazek chcialabym ta kapitanska dla okladki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pokonałaś mnie 😂
      Ostatnio na FB wpadłam na jakiś profil o starych polskich wydaniach książek (starych w sensie PRL-owskich głównie). Mają cudowne okładki!

      Usuń

  7. Grishama lubię, szczególnie te pierwsze bestsellerowe książki, które miały udane ekranizację. Co kilka lat wracam. Jak wielu innych z czasem poszedł w ilość, nie jakość i już z 10 lat nie śledzę jego twórczości. Ale pisze dobrze moim zdaniem. A ja lubię thrillery prawnicze z tymi absurdalnymi dla mnie zawiłościami amerykańskiego sądownictwa.

    Z puszkami nieczęsto mi się tak zdarza, ale po prostu nienawidzę tego.

    Mnie Rosja od dawna fascynuje, co jakiś czas wypożyczam sobie coś a to o carach, a to jakieś reportaże czy beletrystykę. Wielki kraj, bogaty w surowce naturalne, z potencjałem, wspaniała literatura, muzyka, malarstwo - a od kilkuset lat zwykli ludzie mają tam przesr...

    Też od niedawna mam zintensyfikowane kontakty z NFZ, łączę się w bólu.

    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawiłości amerykańskiego sądownictwa właśnie śledzę u Gardnera 😁
      Tak sobie myślę: jak to dobrze, że nie mam miejsca! Bo inaczej bym chapsnęła tego Grishama, z myślą, że może kiedyś 😂

      O carach to nie - widać mam uraz do historii, jeszcze ze szkoły 😉 Ale o współczesnych czasach czy XX-wiecznych, to tak, też mnie bardzo interesuje. Przypomniałaś mi, że mam trzy grube reportaże Paula Theroux, dziewicze...

      Usuń
    2. A to ja wolę o carach niż tego typu jak ta Nocuń. O ostatnim carze, Rasputinie itp. mam naciągane z 5 ebookow, a jeszcze przecież z biblioteki znoszę (ostatnio o czterech córkach).
      A.

      Usuń
    3. Mnie się takie rzeczy kojarzą źle z nudami z dawnych czasów - w sensie, że kiedyś tam nudnie to pisano 😁

      Usuń
  8. Uwielbiam czytać książki o Związku Sowieckim, PRL i ogólnie o systemie komunistycznym. Życie ludzi w tym systemie, szczególnie w ZSRS, było często niewyobrażalnie trudne. Nie tak dawno przeczytałem dwie książki na ten temat: Pierwsza to „Russia Speaks: An Oral History from the Revolution to the Present” autorstwa Richard Lourie. Ukazuje ona wiele tragicznych historii mieszkańców sowieckiego imperium. Druga—„Lenin's Tomb: The Last Days of the Soviet Empire” autorstwa David Remnick. Zdobyła ona Nagrodę Pulitzera. Niesamowita książka, pokazuje kompletną upadłość tego koszmarnego systemu.

    Niektóre książki Grishama przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem, kilka było naprawdę świetnych, ale były też taki, które mnie bardzo rozczarowały. Dużo się z nich dowiedziałem o systemie prawnym w USA. Zazwyczaj jest to moja „na luzie” lektura wakacyjna, chociaż nie wiem, czy w przyszłości powrócę do tego autora, bo jednak preferuję literaturę faktu.

    Gratuluję „ruchu w interesie książkowym”! Jakbyś postawiła puszkę z napisem „dotacje”, to pewnie nawet wpadłoby kilka groszy—chociaż obawiam się, że i puszka, i jej zawartość, szybko zniknęłaby…
    Jeżeli masz taką możliwość, to częściowe przykrycie półki mocnym, plastikowym przezroczystym brezentem pomogłoby ochronić książki przed warunkami atmosferycznymi.

    „...Czy Wam też na co drugiej puszce się tak robi?…” Robi się, ale bardzo rzadko, może na co dwudziestej puszcze.

    To zdjęcie z rowerem wygląda idealnie tak, jak antykwariat książkowy, który często w lato odwiedzam; jako że liczba książek rosła, parę lat temu przeprowadził się do nowego pomieszczenia—ale i to już pęka w szwach...

    Przez kilkadziesiąt sekund obejrzałem zamieszczony filmik. Znałem faceta, inteligentnego i wykształconego, który mieszkał w małym pokoju tak zagraconym, że nawet jego łóżko było przykryte stertami ubrań, walizek i pudełek; pojęcia nie mam, jak tam spał. To jest poważna choroba.
    Kilkanaście lat temu w Toronto w kilkunastopiętrowym budynku mieszkalnym subsydiowanym przez rząd wybuchł pożar i przez parę miesięcy część mieszkańców nie mogła tam wrócić. Pożar zaczął się od mieszkania wypełnionego (dosłownie) od podłogi do sufitów stertami gazet i magazynów, nawet trudno było uchylić drzwi. Mieszkający w nim dziwak twierdził, że były to… materiały dowodowe w sprawie sądowej, jaką miał zamiar wytoczyć przeciwko rządowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry,
      co do literatury o rosji, to sporo książek jest wymienionych i opisanych tutaj:
      https://ekskursje.pl/2022/04/wojenny-klub-ksiazki/
      Pozdrawiam
      Nieryba

      Usuń
    2. => Jack
      Tak sobie myślę, że gdyby mnie było stać na zmienianie mieszkań na coraz większe, to i tak każde kolejne okazywało by się za małe, tyle książek by przybywało. Ech.
      Pamiętam z dawnych czasów - z tym, że chyba to już nie był PRL - doniesienia prasowe o takich właśnie zagraconych mieszkaniach papierzyskami. Wnoszę, że nie PRL, bo gros tej makulatury to były sklepowe gazetki reklamowe. Naturalnie w tym wszystkim zalęgało się robactwo i jeśli nawet nie wybuchł pożar, to w pewnym momencie interweniowali sąsiedzi.
      Ktoś trzeźwo patrzący mógłby i na mnie donieść - papier jest papier 🤣 Na przykład, że obawia się zawalenia podłogi. Z tym, że (na szczęście) mieszkam na parterze, więc zagrażam jedynie samej sobie 😂

      Usuń
    3. => fieloryb
      Ho ho, jaki długi wątek! Zapisany 😁

      Usuń
  9. "Moja" knihobudka (wielkości budki telefonicznej) stoi na świeżym powietrzu, ale jest zamykana. Trochę niewygodne są te drzwi, bo z sprężynowym samozamykaczem, który przeszkadza w przeglądaniu. Jednak dzięki temu w środku książki nie wilgotnieją. Chyba, że ktoś włoży jakiś felerny egzemplarz.

    Jakiś czas temu znalazłem tam "Sekrety Polihymnii" Jerzego Waldorffa w fatalnym stanie. Ostatni arkusz książki pociemniały, z plamkami suchej pleśni, część tylnej okładki oderwana, ale żal mi było nie brać.

    Mając urządzenie bez zasilacza warto poszukać odpowiedni w sklepach na Allegro. Trzeba tylko dobrać właściwą wtyczkę, moc prądu (A jak Amper) i napięcie (V jak Volt) z tabliczki znamionowej golarki.

    Ta gramatyka Larusse'a to francuska? Mam wewnętrzny przymus gromadzenia książek do nauki języków (angielski króluje) z których niekoniecznie później korzystam. Taki dziwny feblik. Zazdroszczę bezinteresownie tych trzech tomów.

    Pozdrawiam
    Nieryba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Angielska budka telefoniczna, taka klasyczna, stoi niedaleko mnie na terenie jakiejś firmy. Czasem przechodzimy tamtędy podczas spaceru z Ojczastym i mówię wówczas do brata, że przydałabym mi się w mieszkaniu jako miejsce do lektury - ale on nie chwyta aluzji i ciągle mi jej nie kupuje 🤣

      Takich z pleśnią książek nie żałować! Absolutnie nie brać!
      Gdy widzę w biblioteczkach egzemplarze tego rodzaju rozglądam się na boki i wyrzucam do kosza. Nie warto innych książek zarażać.

      Przybijam piątkę! Też gromadzę językowe podręczniki, gramatyki etc. Z budek i Śmieciarki mam już piękną kolekcję: do angielskiego, do niemieckiego (te dwie przynajmniej do użytku, zakładam) oraz różne inne: japoński, niderlandzki, chiński, esperanto, węgierski, norweski, szwedzki... czego tam nie ma 😂

      Tej gramatyki Larousse'a to Ci powiem, że akurat nie ma co zazdrościć, bo to były szkolne podręczniki, w sensie dla małych Francuzów - dlatego tylko je wydałam 😂

      Może zagadnę Szyszkodara, czy by nie miał pomysłu na jakieś zabezpieczenie biblioteczki przezroczystymi drzwiczkami.

      Usuń
    2. -> "Moja" knihobudka...
      pojawiła się razem z książkami z akcji "Bookcrossing" (więcej na Wikipedii). Stoi już kilka lat uzupełniana (również przeze mnie).

      ->Francuska gramatyka...
      ...chyba jednak jest. Naukę nowego języka najchętniej bym zaczynał od książek dla dzieci. W myśl pomysłu: "Wytłumaczone najprościej - najdłużej zapamiętane".
      Ostatnio przygarnąłem z knihobudki drugą część podręcznika do rosyjskiego dla szkół średnich. Fajny jest, bo wydany w latach '90 XX w. Słownictwo codzienne, rysunki, scenki itp. Niestety do niego były kasety, których nie mam. Ale może gdzieś są w odmętach internetu.
      Masz to szczęście, że w zasięgu spaceru masz kilka knihobudek, ja mam tylko jedną.

      ->Książki z pleśnią...
      ...zwykle nie biorę, "Polihymnia" to jest szczególny wyjątek. Gromadzę literaturę popularną na temat muzyki (jazz, rock, biografie, ostatnio muzyka poważna). Trzymam tę "muzę" osobno na biurku, pleśń jest mocno wyschnięta, spojona z papierem i raczej nie ma tam przetrwalników. W domu wilgotność nie pozwala na rozwój grzybów.

      ->blog Wojciecha Orlińskiego (ekskursje.pl)
      ...W.O. jest obecnie nauczycielem, wcześniej był dziennikarzem w Gazecie Wyborczej, pisuje eseje do Polityki. Lubi czytać, wydał kilka książek.

      Ostrzegam - długie wpisy i komentarze na ekskursjach. Wsiąkniesz jak nic!

      Pozdrawiam
      Nieryba

      Usuń
    3. Bookcrossing jest i u nas w osiedlowej bibliotece. Z tym, ze kojarzy mi się z taką bardziej zinstytucjonalizowaną formą wymiany książek - że one mają wklejone karteczki i że obowiązkowo mają krążyć. Czytam teraz na Wikipedii, że na dworcu naszym ponoć jest "Książka w podróży". Na oczy nie widziałam, ale piszą, że "Półki udostępnione są w punktach obsługi klienta InfoDworzec" - to nawet nie mam pojęcia, gdzie coś takiego się mieści.
      W sumie nie wiem, czy po raz pierwszy nie miałam do czynienia z tego rodzaju wymianą książek - na stacji w Bohuminie ("Kniha do vlaku") 😁

      Widziałam ostatnio w jednej z budek podręcznik do geografii z podstawówki z moich czasów. Jakże kusiło, by zabrać 😁 A to dlatego, że z tego podręcznika właśnie wzięło się moje upodobanie do map. Tam były pierwsze wyjaśnienia, jak są oznaczane drogi, lasy etc.

      Orliński! Toż przecie znam! Czytałam biografię Lema. I nawet ją posiadam 😁

      Usuń
    4. „Bookcrossing”… dziękuję za to nowe sformułowanie, sprawdziłem jego znaczenie, coś nowego dla mnie—i pomysł niezmiernie mi się podoba: biorąc pod uwagę, że corocznie dziesiątki książek oddaję do antykwariatów jako dotacja, z przyjemnością „podrzucałbym” je tu i tam. Jeszcze dokładnie nie zapoznałem się z techniczną stroną działania tego systemu, ale rozumiem, że potem mogę monitorować na Internecie, kto i gdzie książkę przeczytał (i może nawet czytać opinie).

      Nota bene, swego czasu na niektórych banknotach była pieczątka typu „Where have I been?” z adresem witryny internetowej—można było wprowadzić numer banknotu i dowiedzieć się jego historii, jak też samemu dodać o nim informacje. Ale już dawno nie widziałem banknotu kanadyjskiego z takim oznakowaniem—może dlatego, że są one od lat „plastikowe” i trudno coś na nich napisać?

      Wracając do „bookcrossing”, to raz spotkałem się z podobnym pomysłem: ktoś pozostawił książkę i na pustych stronach napisał datę oraz krótką opinię o niej, prosząc, aby kolejni czytelnicy też wpisali datę, swoje dane i krótki opis/opinię/informację. Co ciekawe, książkę znalazłem 2010 roku w biblioteczce w prywatnym hoteliku dla turystów (casa particular), w kubańskim mieście Santiago de Cuba—a do tego książka byłą w języku polskim!

      A w bibliotece w Park Rapids, MN, jest pokoik z kilkoma setkami książek (włącznie z audio), które mają przylepioną nalepkę, żeby po przeczytaniu książkę zwrócić do biblioteki kiedy się chce—nie trzeba jej oficjalnie wypożyczać i nie posiada terminu zwrotu.

      Od dziecka kochałem mapy i też pamiętam, jak uczyłem się znaków stosowanych na mapach, a nawet starałem się samemu tworzyć mapy terenów, na których mieszkałem.

      Usuń
    5. "Bookcrossing" to po polsku "książka wędrująca" (ładnie).

      Usuń
    6. Fieloryb: Faktycznie, udana i wdzięczna nazwa. Wczoraj już się zapisałem do "Bookcrossing". W jednym z for znalazłem taki wpis, zrobiony 2 lata temu: "Poszukujemy ochotników do pomocy naszemu zespołowi ds. tłumaczeń polskich (z angielskiego), aby dokończyć polskie tłumaczenie strony BookCrossing.com." Może więc niebawem pojawi się polska strona.

      Usuń
    7. Ciekawe z tą polską książką na Kubie 😁 Od razu by się chciało wymyślać całą historię na ten temat 😉

      Usuń
  10. Mam zupelnie odmiennie bo kocham Grishama - i kazda ksiazke/autora typu "ze sali sadowej".
    Z kolei jak Tobie zdarzaja sie puszki ktorym urwe koluszko i wtedy do otwarcia uzywam tradycyjnego otwieracza. Mam elektryczny tez ale go trzymam w szafce by nie zagracac blatow wiec tym recznym mi latwiej.
    Mam rowniez taka golarke do golenia swetrow ale jest bateryjna wiec prosta w uzyciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja wiem, że Ty to kochasz 😁 To jestem ciekawa Twojego zdania na temat Gardnera - ale to już przy następnym wpisie.

      Usuń
  11. Ja jakoś nie trafiłam na książki z pleśnią czy robalami, chyba mało kto tak zapuszcza księgozbiór, ew.to z piwnicy, strychu czy jakiejś komórki. Jedyne to czasem cspią papierosami, ale to bardziej te z biblioteki. Na szczęście teraz mam słabszy węch po covidzie (a może to nie był covid, tylko przeziębienie, nie byłam u lekarza) I już tego nie czuję. Chociaż ten węch po trochu wraca niestety (bo fajnie było kilka lat nie czuć smrodów i zaoszczędzić na perfumach 😂)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Ci coś powiem - wystarczy trzymać książki przy ścianie zewnętrznej...
      😟😟😟

      Też covidu nigdy nie miałam stwierdzonego, ale epizod z niedziałającym węchem był. I fakt, fajnie było nie czuć smrodów 😁

      Usuń
    2. Agata: Piszesz, „Jedyne to czasem cspią papierosami.” Nie mogę powstrzymać się od komentarza z tym związanego.

      Otóż co roku pewne rodzina dostarczała do mojego biura stos dokumentów, które zazwyczaj odbierała moja sekretarka. Jej pierwsza reakcja—dokumenty tak cuchnęły dymem papierosowym, że zawijała je w dwie torby plastikowe, a gdy musiała wreszcie pakunek otworzyć, to, jak jak mówiła, nigdy jeszcze nie pracowała w tak szybkim tempie! Ja miałem idealnie takie same odczucia. Oboje dobrze myliśmy potem ręce-i wietrzyliśmy biuro. Co jednak było bardzo smutne, to ta rodzina składała się z matki, ojca i stosunkowo młodej córki. Wszyscy palili, jak smoki, rodzice mieli przeogromne problemy zdrowotne, a córka już „zaliczyła” atak serca...

      Usuń
    3. Okropne. Ja jeszcze na książkę przesiąkniętą dymem papierosowym nie trafiłam, ale wszystko przede mną...

      Usuń
    4. No niestety, jest to bardzo specyficzny smród, dla mnie nie do zniesienia. Co ciekawe, przecież kiedyś "wszyscy" palili wszędzie, w domach, kawiarniach, biurach i jakoś wtedy się wytrzymywało. Chociaż pamiętam, że kiedy chodziłam jako nastolatka na dyskoteki, a później do klubów studenckich, to pierwsze co robiłam po powrocie do domu, choćby była 3 w nocy, to myłam włosy, bo śmierdziały papierochami. Tak że świetnie rozumiem Jackową sekretarkę.

      Masz Małgosiu szczęście, bo ja niestety trafiam od czasu do czasu na przesmrodzone książki z biblioteki. Z knihobudek na szczęście się nie zdarzyło, bo tego chyba się nie wywabi:/
      Agata

      Usuń
    5. Masz rację z tym, że paliło się wszędzie. Dziś nie do uwierzenia... Pamiętam całkiem niedawno przecież protesty, gdy wprowadzano zakaz palenia w restauracjach itd. Jakoś się jednak palacze przystosowali 😉
      Ale za komuny nikomu chyba nie przychodziło do głowy protestować przeciwko palącym. Czasem widzę na filmach takie sceny w biurze czy urzędzie, gdzie wszyscy kopcą - chyba bym umarła, gdybym to musiała znosić. Ale ja się kiedyś uczuliłam i to dlatego, wcześniej chyba nie reagowałam jakoś specjalnie.

      Usuń
    6. U mojej mamy w biurze (ministerstwie!) też dużo ludzi paliło, a szczególnie jedna z kobiet, która robiła to non-stop. Pokój był pełen dymu i nawet nie pozwoliła na otwarcie okna, twierdząc, że "od palenia nikt nagle nie umarł, ale za to umierali od zaziębienia z powodu przeciągu." Istna parodia!

      W Kanadzie też się paliło w biurach, na uniwersytecie, w restauracjach, w samolotach... i było to normalne. Gdy wprowadzili zakaz palenia, było na początku trochę problemów, ale szybko ludzie się dostosowali. Obecnie wśród moich znajomych bardzo mało ludzi pali, a jeżeli to robią, to starają się czynić to niezmiernie dyskretnie, dosłownie się tego krępują. Dlatego jeżdżąc na Kubę, wiele ludzi przeżywa szok-że nadal można palić w restauracjach, w hotelach i wielu miejscach publicznych--chociaż to się też już zmienia. Z drugiej strony trudno zakazać kompletnie palenia w kraju słynącym z cygar!

      Nie wiem, czy w ogóle można palić w pokojach hotelowych, ale chyba już nie, bo potem zapachu nie sposób usunąć. Ponad 25 lat temu spędziliśmy parę nocy w motelu-właściciel dał nam ogromną zniżkę, bo zapłaciliśmy gotówką oraz zgodziliśmy się na pokój dla palących. Ten drugi wybór okazał się bardzo zły, ledwie dało się spać, a po przyjeździe do domu wszystko trzeba było prać.

      Niestety, ale obecnie na ulicach, a nawet jadąc samochodem, czuję się ohydny zapach marihuany. Rząd kanadyjski ulegalniając marihuanę, "zapominał" wprowadzić restrykcję i np. biwakując w parkach, sąsiad może ją legalnie palić.

      Agata: ja po przyjściu z takich zadymionych imprez, czy nawet restauracji, od razu musiałem się kąpać i zmieniać ubranie; niestety, całe życie miałem niezmiernie wyostrzony zmysł węchu.

      Muszę też dodać, że sam paliłem, ale b. mało (średnio 2 paczki MIESIĘCZNIE), zwykle na powietrzu lub wyjątkowo na imprezach, i to zazwyczaj wyszukane i drogie papierowy. Palenie rzuciłem 31+ lat temu i od tego czasu ani razu nie używałem żadnych wyrobów tytoniowych, chociaż prawdę mówiąc, z ogromną przyjemnością od czasu do czasu zapaliłbym dobre, kubańskie cygaro!

      Usuń
  12. Tą golarką z Biedronki nie zaprzątaj sobie swej pięknej główki. Wyrzuć daleko i nawet nie patrz w tamtym kierunku. Kup (60zł.) małą golarkę Philips, wiem co mówię, bo dzięki niej odzyskałam dwa swetry i koc. To jest optymalny wybór, przetestowałam ich sporo. Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co w ogóle nie myślę nic z tym robić 🤣 Czyli czekam, aż się samo zrobi - na przykład brakujący zasilacz nagle wypadnie z szafy. No bo kurka wodna musi gdzieś być 😂

      Usuń
    2. Dziesięć lat temu kupiłem na tzw. "Garage Sale" m. in. taką większą golarkę, za $1 (3 zł), NIE na baterię, ale na prąd (na baterię też posiadam bardzo podobną do Twojej, ale jest za słaba do większych rzeczy). Absolutnie świetne urządzenie!

      Co do zasilaczy, to posiadam kilka, które mają
      1) regulowane napięcie, od bodajże 3V do 12V;
      2) zmienną polaryzację +/-;
      3) wiele różnych zamiennych końcówek.

      Wielokrotnie okazały się niezmiernie przydatne. Również w tutejszych (tzn. Kanada) sklepach z używanymi rzeczami często są pudełka, pełne różnych zasilaczy. Przy pewnej dozie cierpliwości można dobrać właściwy i na miejscu wypróbować, czy działa.

      Usuń
    3. Przyszła mi na myśl taka szuflada, obecna w każdym domu - gdzie wrzuca się wszystkie przydasie, które nawiasem mówiąc nigdy się nie przydają 🤣

      Usuń
    4. Taaak, i jest w niej totalny pierdzielnik🤣
      Agata

      Usuń
  13. Nie wyrzucaj, tylko sprawdź, czy w Action nie mają baterii, przetestuj, może się okazać perełką
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle słyszę o tym Action. Czy to stacjonarny sklep czy online?

      Usuń
    2. Stacjonarny mydło i powidło, jest tam sporo fajnych rzeczy, ale i dużo badziewia. Akurat rzeczy typu ładowarki czy baterie mają ok. Ja czasem zaglądam na grupy na FB, ludzie piszą, co warto kupić (np. podobno świetne są majtki, ale koniecznie jakieś bambusowe i ręczniki, ale tylko jeden rodzaj, takie "hotelowe"). Dużo jest rzeczy do kuchni, chemia, papiernicze, słodycze, kosmetyki i ozdoby sezonowe...
      Agata

      Usuń
    3. Dobra, to już wiem, gdzie jest, teraz tylko nabrać chęci na wyprawę (bo to w centrum handlowym, fuj).

      Usuń
    4. U mnie na szczęście w takim małym, Kaufland and company
      Agata

      Usuń