czwartek, 17 lipca 2025

Krystyna Boglar - Każdy pies ma dwa końce

No takie se. Sam pomysł, żeby wybrać się na wakacje w ciemno pożyczonym maluchem, bez żadnych rezerwacji noclegowych z dwójką małych dzieci - no cóż. Pozazdrościć fantazji 😂

Jedyne, co mam do dodania, to że wczoraj wieczorem objawiłam w knihobudce czyste (bez tych okropnych foliowych okładek) egzemplarze obu powieści o rodzince Leśniewskich - co za przypadek? - ale tym razem nie miałam najmniejszej pokusy. Do knihobudki wynoszę już ostatnie książki ze stosów i zastanawiałam się, czy domagać się od Szyszkodara nowej dostawy, ale w obecnych okolicznościach (patrz niżej) i w obliczu zbliżającej się Pragi chyba zrezygnuję.

Ciekawostka obyczajowa 😁 


No co, to było normalne!

Początek: 

Koniec:

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978, 157 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 12 lipca 2025 roku
 

Gówniane to życie. 

Będąc wczoraj o 4.30 w toalecie zauważyłam na suficie (trudno było nie zauważyć) świeżą mokrą plamę. Ale co można zrobić o tej porze? Wróciłam do łóżka. Godzinę później już brałam Magiczną Tabletkę, bo z nerwów naturalnie objawił się globus. W końcu wstałam i stwierdziłam przy kolejnym sikaniu 😁 brak zimnej wody, niezbędnej do spłukania. Weszłam na stronę spółdzielni, czy jest jakiś komunikat o awarii. Nie było. Zadzwoniłam więc. Tak, było zalanie na II piętrze, dlatego zimna woda zakręcona (żeby nie można było spłukiwać toalety). Nie można się dostać do mieszkania na III piętrze. 

Mieszkanie na III piętrze jest po nieboszczce, namawiałam brata w zeszłym roku, żeby je kupił i by się tam Ojczastego przeflancowało, ale nic z tego nie wyszło. Stoi puste, słyszałam jednak plotki, że kupili je sąsiedzi z naprzeciwka dla syna. Poszłam więc do nich, nic o zalaniu nie wiedzieli, ale wzięli klucze i poszliśmy - istotnie, woda nie tylko w WC, ale i w przedpokoju i w dużym pokoju. Zabrali się za sprzątanie, a ja wróciłam znów dzwonić do spółdzielni. Przysłali dwóch panów. Okrutne dźwięki zaczęły dochodzić z pionu kanalizacyjnego, ale o 9.00 woda wróciła, wszystko wydawało się OK.

W porze obiadowej znów usłyszałam to okropne coś z pionu - a także zobaczyłam, że plama na suficie w WC ogarnęła już całą głębokość. Tym razem ponoć zalało/wylało na VII piętrze. Taaa.

Ale po południu niby w porządku, nawet wybrałam się do miasta załatwić zaległe sprawy. Wracam około 18.00 zadowolona jak nigdy, bo wszystko załatwiłam, kupiłam też comiesięczne tysiąc koron 😎 więc i to z głowy i już w tramwaju obiecywałam sobie, że w nagrodę obejrzę kolejny odcinek Skradzionego dziecka, bo się wciągnęłam ostatnio.

A tu najpierw mi córka mówi, że z balkonów wyżej leje się woda, a potem zaglądam do łazienki.. 

 

Chryste panie, tego jeszcze nie grali. Pędem po schodach gdzieś na górę, bo słyszałam męskie głosy. Sąsiad z V piętra z  hydraulikiem. Zeszli do piwnicy i facet udrażniał rurę, a my z córką usiłowałyśmy zbierać do miski tę "wodę" u nas. Wtedy zrozumiałam, skąd woda lejąca się z balkonów - sąsiedzi też u siebie zbierali. My, nie mając balkonu, przez okno. Hydraulik w końcu udrożnił, woda spod prysznica zeszła, zostało bagno. I ogromny strach. Bo o co chodzi?

Przedwczoraj wylało na V. Przyszedł gość i przepchnął - ale ten cały czop po prostu zszedł niżej, stąd późniejsze wylania na niższych piętrach. A kręcąc tą żmiją z samej góry poruszyli pokłady kamienia zalegające od 50 lat w rurze i one schodziły niżej i niżej i coraz niżej blokowały światło rury. Gdy ja wróciłam z miasta, pod prysznicem stała woda, a w czasie gdy szukałam hydraulika, ktoś spuścił wodę czy odkręcił kran i proszę, zaczęło już spływać na cała łazienkę i do przedpokoju. Takie to atrakcje, jak się mieszka najniżej. 

Rura ta pod ziemią ma oczywiście większy przekrój, ale diabli wiedzą, czy te "kamienie" też nie zapchają wylotu - czyli w każdej chwili mogę mieć powtórkę z rozrywki. Tyle mojego, że widziałam, gdzie się zakręca i zimną i ciepłą wodę w piwnicy i zapowiedziałam, że jeśli tylko u mnie coś, natychmiast lecę pociągnąć za wajchę. Cztery wajchy w sumie. Sąsiad z siódmego co chwilę przychodził dopytać o sytuację, że jak by co to on powiadomi innych, dlaczego znowu nie ma wody 😉 

Mam też w pokoju naszykowane trzy ręczniki do tamowania potopu (wczorajszy, jedyny, który był pod ręką, bo córka ma na nim fizjo, musiał biedak iść do śmieci). 

Dobra wiadomość w tym wszystkim, a' propos fizjo, jest taka, że wczorajsza godzina była przedostatnią, pan Staszek orzekł, że jeszcze jedna i szlus, że jest dobrze. Noooo, to ja będę znów bogata 🤣 

Tymczasem jest już po 10.00, a ja boję się iść myć... 

Wiecie, to cudem jakimś nie było gówno jako takie, tylko ścieki, no... nawet nie śmierdziało... widać ostatnie, co ktoś używał, może w kuchni albo co... lepiej o tym nie myśleć, ale nie da się... co za obrzydliwość... w dodatku w tej wodzie pływały takie małe robaczki, wijące się... późnym wieczorem jeszcze dwa na podłodze znalazłam... fuj!

Sąsiad z V chce wystosować petycję do spółdzielni o wymianę tego pionu. Niby się kiedyś już o tym mówiło, ale do niczego nie doszło. O to też strach się bać, jak to może wyglądać i co się może wydarzyć. 

Żyjemy na bombie. Epidemiologicznej również.

niedziela, 13 lipca 2025

Krystyna Boglar - Nie głaskać kota pod włos

Leśniewskich musiałam pożyczyć z biblio, swoich nigdy nie miałam - nie moja generacja, wyszło po raz pierwszy w 1978 roku, to już byłam poważną (hłe hłe) licealistką. Ale serial w tv się kiedyś oglądało. Teraz oczywiście mam zamiar go sobie przypomnieć. Natomiast pierwowzór literacki jakoś mnie nie zachwycił. Nie leży mi sposób pisania pani Boglar, najwyraźniej. Nie wiem, czy ona tak zawsze czy tylko tutaj. Córka widziałam, że czytała ostatnio sporo jej młodzieżówek, ale nie podzieliła się uwagami. Dodatkowo - nie jest to lektura wakacyjna sensu stricto, bo z wakacji to właśnie cała rodzinka powróciła, no ale następna będzie jak trzeba 😂

Początek: 


Koniec:

Wyd. Siedmioróg, Wrocław 2000, 124 strony

Ilustracje: Artur Piątek 

Z biblioteki

Przeczytałam 9 lipca 2025 roku
 

W kolorowej gazetce przeczytałam nagle, że już jeden centymetr mniej w talii to niższe ryzyko miażdżycy, zawału serca, arytmii czy udaru mózgu. Że otyłość brzuszna powoduje wzrost poziomu cukru we krwi. Że upośledza pracę układu oddechowego. Że to jeden z czynników prowadzących do niealkoholowego stłuszczenia wątroby. Że to wyższe ryzyko nowotworów przewodu pokarmowego.

Ohoho, pomyślałam. I co tu zrobić?

Radzą: 


Postanowiłam zastosować się do pierwszej rady. Oprócz oczywiście wody.

Regularność posiłków - można spróbować. A nawet od dwóch dni jem kolację o 18.00, jak to czyni Jedna Taka tutaj 🤣 Z tym, że przetrzymanie tylu godzin do śniadania to trudna sprawa.

Punkt trzeci: ni cholery w obecnej sytuacji, wiadomo. Dziś na przykład poza tradycyjnym sikaniem co godzinę mieliśmy a/ daj mi pusty kubek (wywiad wykazał, że miał zamiar do niego wymiotować - tak, do kubka, nie do miski, może kiedyś w cyrku pokazywali? - przy czym następne godziny udowodniły, że to było tylko jakieś nocne bredzenie) b/ dwie godziny później zrób mi kubek herbaty i coś do jedzenia, kolację jakąś - kubek herbaty stał nietknięty do rana, drugiej kolacji oczywiście nie dostał c/ o wpół do czwartej poszedł do łazienki myć czółko gąbeczką. JA ZWARIUJĘ.

Rada czwarta: mój ruch aktualnie to jedynie marsz do sklepu i do knihobudki. W domu to mogę sobie pochodzić w kuchni naokoło stołu ewentualnie, ze względu na zagęszczenie na metr kwadratowy 😂 Ćwiczenia... ech. 

No i w końcu radzenie sobie ze stresem. Zostaje mi chyba jedynie GŁĘBOKIE ODDYCHANIE. 

W tej sytuacji ciężko będzie stracić choć ten jeden wspomniany centymetr... Zmierzyłyśmy sobie rytualnie obwód w talii - i ja i córka, ale co tu o niej gadać, to nie jej problem - o dziwo, wystarczyło centymetra, ale to żadna pociecha, bowiem w artykule jest również wspomniane, że u pań, gdy obwód przekracza 80 cm, to sygnał alarmowy

Tak że tak.

A do zmiany sytuacji jeszcze tak daleko... ustawiliśmy się w kolejce 25 kwietnia, kolejka na rok - nawet mi się nie chce liczyć, jak to długo jeszcze, plus minus oczywiście. 

Miałam na emeryturze chodzić raz w miesiącu do kina. W styczniu jeszcze byłam (zasypiając w trakcie filmu 🤣), potem zaczęły się już te hece z halucynozą i pozamiatane. W czerwcu moja Fabryka robiła przegląd filmowy, zabukowałam sobie trzy wejściówki z myślą co będzie, to będzie (żeby się w tym czasie nic z Ojczastym nie działo) i jak wyszło? Poszłam na pierwszy film, rozczarowanie, poszłam na drugi - po 68 minutach musiałam wyjść na korytarz (atak kaszlu nie do opanowania) i już nie wróciłam, na trzeci z tegoż powodu w ogóle nie poszłam. Tak się złożyło akurat, że byłam przeziębiona 😢 Przezornie wzięłam sobie miejsce zaraz koło wyjścia i dobrze zrobiłam.

No, a teraz zajrzałam na repertuar mojego kina z tanimi biletami dla seniorów i grają dwa filmy, które bym chciała zobaczyć - córka sprawdziła, że nie ma ich online - jeden dziś, austriacki Dzieci z Favoriten*, drugi we wtorek hiszpańsko-francuskie Małe miłości**. Oba po 16.00 czyli idealnie między obiadem a kolacją, byle tylko Ojczasty spokojnie spał... Trzymajcie kciuki!

 Ten film to hołd dla nauczycieli, opowieść pełna wiary w edukację, która może zmienić świat. W sercu wielokulturowego Wiednia, miasta uznanego za najszczęśliwsze w Europie, reżyserka R. Beckermann podąża z kamerą za dziećmi z jednej klasy oraz ich charyzmatyczną wychowawczynię Ilkay. Nauczycielka walczy by stworzyć włączające, wspierające i bezpieczne środowisko dla dzieci. Pomimo braku szkolnego psychologa oraz zajęć wyrównawczych potrafi z sukcesem prowadzić klasę i wspólnie pokonywać przeszkody, a porażki zamieniać w zwycięstwo. Reżyserka rozdaje dzieciom smartfony, aby mogły dokumentować rzeczywistość ze swojej perspektywy. Efektem jest pełen ciepła, poruszający i zaskakująco optymistyczny portret małej wspólnoty, która w atmosferze zaufania i akceptacji uczy się, jak wspólnie przezwyciężać codzienne trudności. 

**  Małe miłości to esencja wakacyjnego kina – skąpany w słońcu film o miłości, życiowych wyborach i związkach na odległość, do których reżyserka przewrotnie zalicza także relacje dorosłych dzieci ze starzejącymi się rodzicami. Z lekkością, czułością i humorem opowiada o wielkich emocjach. Zeskrobuje urazy jak starą farbę ze ścian, a tęsknoty i fantazje puentuje tanecznymi, popowymi piosenkami.

Często słucha ich na telefonie Teresa (María Vázquez), 42-latka, która zmieniła wakacyjne plany, by zająć się matką. Naburmuszona Ani (Ozores) miała drobny wypadek i przez jakiś czas wymaga opieki. Całe lato pod jednym dachem to wyzwanie dla obu kobiet, które spierają się o każdy drobiazg. Ale słońce i czas nieuchronnie rozpuszczają konflikty, więc Teresa i Ani doświadczają też nieoczekiwanej bliskości. Małe miłości Celii Rico Clavellino dają drugą szansę pogrążonym w kryzysie relacjom, nie oceniają miłosnych pomyłek, dowartościowują samotność z wyboru, a przede wszystkim ze zrozumieniem portretują jeden z najbardziej burzliwych związków: matki i córki.

 

środa, 9 lipca 2025

Zygmunt Zeydler-Zborowski - Alicja Nr 3

 

Krajowa Agencja Wydawnicza też miała kryminalną serię, tyle że paskudnie wydawaną - mam na myśli okładki. Ponoć nazywała się właśnie Różowa (Czerwona) Okładka. Kiedyś nią z tego powodu pogardzałam 😂 Dziś, gdy powolutku kompletuję sobie małą kolekcyjkę kryminalną, dobry i KAW. 

Alicję Nr 3 przygarnęłam ze stosów Szyszkodarowych. W maju czytałam Śpiewającego żółwia tego autora i okazuje się, że Alicja jest napisana według tego samego schematu: narratorem jest sam pisarz, żona trzymająca go pod pantoflem to ciągle Bożena, przyjaciel to major Downar, ba! nawet akcja zawiązana jest w ten sam sposób: dziewczyna poznana w samolocie dzwoni do Zygmunta z prośbą o pomoc, ale gdy dochodzi do spotkania, nie chce nic wyjawić.

Bowiem Zygmunt dostał zaproszenie do Włoch od swojej pierwszej żony, która tam sobie upolowała starszego pana na kolejnego męża. Nawciskawszy Bożenie kitów, jak to będzie szukał włoskiego wydawcy (kasa, misiu, kasa) rusza w podróż, niestety samolotem, choć boi się latania jak diabeł święconej wody - w końcu samolot to olbrzymi zbiornik benzyny umieszczony w pobliżu iskrzącego silnika... ale jechać dwa dni pociągiem to nie przelewki. Poznana w samolocie Alicja to piękna dziewczyna, ale coś smutna. Zygmunt cieszy się Rzymem w towarzystwie byłej żony i jej emerytowanego admirała, gdy któregoś dnia Alicja prosi o spotkanie. I tak Zygmunt zostaje wplątany w wielką aferę związaną z przemytem narkotyków i nie tylko. 

Znów ZZ-Z kpi z samego siebie jako autora powieści kryminalnych oraz posiwiałego donżuana: 

 

A tu niespodzianka! Dżendżejów (właściwie wieś koło Dżendżejowa) na tapecie jako miejsce urodzenia niezbyt lotnego, ale za to niepozbawionego muskułów Henrysia, który będzie robił Zygmuntowi za ochroniarza  🤣

 

Jakoś mnie nie dziwi większe zaufanie do młodych i ładnych niż do starych i brzydkich 😁

 

Za nic nie mogę sobie przypomnieć, co ja tu chciałam na tej stronie poniżej 🤣


Początek: 

Koniec: 

No właśnie - milicjant daje cywilowi tysiąc dolarów na drobne wydatki i powierza mu śledztwo w Rzymie 😉 Bujać to my, ale was! Ale przecież to tylko rozrywka 😎

Co mnie jednak teraz zastanawia, to ten Express Wieczorny. Skoro Wieczorny, to jakim cudem ZZ-Z ma go przy drzemce poobiedniej? Myśmy w Krakowie mieli popołudniówkę Echo Dnia. Na Wikipedii piszą, że

przez wiele lat wczesnym popołudniem przed kioskami po „Express” ustawiały się kolejki 

Czyli Bożena skoczyła po gazetę jeszcze przed obiadem? 😉 Express WIECZORNY... oszukiści!

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1977, 235 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 8 lipca 2025 roku

 

W książce znalazłam artefakt z lat 80-tych 😵



Zaraz mi się przypomniało, jak to mama zaczęła dociskać tatę, żeby dał te lisy, co je trzymał u babci i uszyje się dla mnie futro 🤣 Z wielkim bólem serca tata lisy przyniósł, kuśnierz uszył, a ja w tym tałatajstwie nigdy nie chciałam chodzić. No weźcie, lisy!

Apdejt

Musiałam skoczyć po zamówioną książkę do biblio, więc przy okazji zaszłam na Kleparz (dziś będzie fasolka szparagowa na obiad!). A tam winiarnia i apteka pod numerem 14. W którym z tych lokali urzędował pan odświeżacz i renowator wyrobów futrzarskich to już będzie wiedział jedynie ktoś z lokatorów na wyższych piętrach... w sumie mogłam zadzwonić domofonem i zapytać 😉

    

niedziela, 6 lipca 2025

Sławomir Koper - PRL na czterech kółkach


 Koper to specjalista od wszystkiego, co nie zachęca... no ale jakoś tak w bibliotece mi wpadł w ręce ten PRL na czterech kółkach i choć w PRL-u nie miałam do czynienia z czterema kółkami, to wzięłam do przeczytania. Faktem jest, że nigdy w rodzinie (tej najbliższej) nie mieliśmy samochodu, więc te wszystkie syrenki, trabanty i maluchy ominęły mnie. Brat dopiero sobie sprawił pierwszą mydelniczkę, ale to już nie był PRL.

Natomiast doskonale pamiętam z czasów dzieciństwa, że było mi niedobrze, gdy przyszło jechać samochodem z jakiejś okazji, a już w autobusie torsje (nazwijmy to tak delikatnie) były na porządku dziennym, dlatego jeździło się pociągami, jeśli była taka możliwość. 

Dopiero z tej książki dowiedziałam się, dlaczego mnie tak rzygało 😂 W sensie, że była wówczas bardzo marna jakość benzyny i stąd ten okropny smród. 


Dziwna to książka. Zaczyna się anegdotami o celebrytach i gdy już myślę, że tak będzie do końca (i że zaczyna to nużyć), zaczynają się perypetie fabryk samochodów, projektantów, rajdowców... oraz wbrew temu, co deklaruje autor we wstępie, sporo szczegółów technicznych. Generalnie odnoszę wrażenie, że Koper posklejał w jedną całość różne kawałki, a nawet w pewnym momencie widzę, że tak musiało być, bo nagle tłumaczy, czyim synem był Piotr Jaroszewicz, mimo, że w rozdziałach wcześniejszych już sprawa jego powiązań rodzinnych była omawiana.

Zaczynam mieć podejrzenia, że skoro Koper jest autorem 90 książek, jak piszą na skrzydełku, to chyba ma sztab riserczerów i może osób asystenckich*, a sam właśnie skleja wszystko w jedną całość.

* czytałam właśnie, że poprawiony Kodeks Pracy przewiduje, iż w ogłoszeniach o pracy trzeba będzie używać jednocześnie i feminitywów i maskulinatywów, żeby nikogo nie dyskryminować, więc wykręcam się tutaj sprytnie neutratywem 🤣
 




Początek:
 


Koniec:

Spis treści dla chętnych:

 

Ale ale! A' propos czarnej wołgi. Oto wyjaśnienie genezy powstania legendy:


 

Wyd. Harde Wydawnictwo 2024, 298 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 4 lipca 2025 roku 

 

W kwestii lektur

Podawaliście w propozycjach również Lato leśnych ludzi, nie wpisałam go na listę, bo myślę błeeee Rodziewiczówna, starocie jakieś. Aż tu nagle w budce pojawia się mała książeczka we wtórnej oprawie, zaciekawiona zaglądam, co to będzie - a to właśnie to! Wydanie II, nie wiem, z którego roku, nakładem Gebethnera i Wolffa. No to trzeba zabrać 😁

Ale zerknąwszy na pierwszą stronę jestem deczko zniechęcona... 


Kto czytał, niech się podzieli wrażeniami! Czy to aby nie będzie jak Stara baśń? Boję się za to zabrać 🤣
 


W kwestii zakupów

Nie powiodło się z sukienkami, średnio z odkurzaczem, to może chociaż jakieś duperele do domu? Czyli milion rzeczy, bez których można się doskonale obejść, normalnie minimalizm leży i skrzeczy 😂


To szare po prawej występowało jako UWAGA kuchenny ręcznik do rąk. Hm. Kiedyś coś podobnego, ale w formie rękawicy, kupiłam w Castoramie, że do wycierania kurzu. Schowałam do szuflady i oczywiście kompletnie o tym zapomniałam, dopiero teraz coś mi zaczęło świtać, że halo, skądś znam... Mo nic, ręcznik został zawieszony (na nowym wieszaczku), tylko na razie zapominam go używać, siła (nie)przyzwyczajenia 😂



W kwestii rowerów

Córka się uparła, że będzie jeździć i namówiła ojca, żeby jej wyciągnął z piwnicy rower (zawieszony na haku pod sufitem). Ja byłam przeciwna, że sobie może zrobić ziazi w tę złamaną rękę, ale nie podyskutujesz... Stanowczo postawiłam veto, że nie będzie go trzymać w mieszkaniu, no to wymyślili sposób: przypina go do balustrady na ojcowej klatce (u nas się nie da, bo parter, przeszkadzałoby).   

W piątek była się się na nowo zarejestrować w Urzędzie Pracy, ponoć teraz już nie trzeba się meldować co miesiąc? Cztery godziny w kolejce, bo dwa okienka tylko czynne. 

Tymczasem ja z okazji nabycia karty na tramwaj (wreszcie!) wybrałam się z wózkiem zaopatrzyć w parę książek knihobudki na Biprostalu i Orlenie i oto ujrzałam tak zaparkowane rowery. Nowa moda? Wygodniej?



W kwestii podręczników językowych 

Czytałam rozmowę z pewnym młodym człowiekiem baaaardzo nastawionym na naukę i on wspomniał, że błyskawiczne wyniki lingwistyczne uzyskuje między innymi dzięki dobrym podręcznikom. W komentarzach pod wywiadem pojawiły się pytania ale halo, powiedzcie chociaż, jakie to podręczniki i oto jeden z komentatorów wrzucił taką odpowiedź.

Bardzo dużo PRL-owskich podręczników do nauki języków, było znakomitych. Ponieważ książek było mało a chętnych dużo, o wielu tytułach ludzie nie wiedza.

Leszek Szkutnik celował w angielskich podręcznikach. Wyszła tez kilkutomowa pozycja "Essential English"( w USA kosztuje teraz fortunę). I jeszcze legendarny ang -Dobrzycka, Kopczynski.
Do włoskiego polecam - Włoski dla Polaków, Danieli Zawadzkiej..
Do francuskiego - Platkov, Jaworowski - Mówimy po francusku, lub Francuski dla początkujących. I na koniec, świetny podręcznik do łaciny - Łacina bez pomocy Orbiliusza Lidii Winniczuk.
 

Język Francuski dla początkujących - Maria Szypowska.
Le Français mon amour - Godziszewski, Jomini - Balinska, Szkutnik.
No i kazdy z początkujących kursów, ma również wersje dla zaawansowanych. Także spokojnie można się rozwijać.
 

Jak dobrze pamiętam niektóre z nich! A nawet jeszcze posiadam! Trzymam bardziej z sentymentu... 

Jeśli chodzi o mój angielski, dalej nic poza paroma minutami na Duolingo. No nie mam melodii. Do niczego zresztą. Zaraz przyjdzie Męska Siła do Podnoszenia spod Prysznica, będzie kąpanie Ojczastego, a tak już sobie marzyłam, że może odłożymy do jutra... 


środa, 2 lipca 2025

Maria Ziółkowska - Szukaj wiatru w polu

Święcie, święcie byłam przekonana, że niedawno czytałam coś tej autorki. I szukam - i nic. Zdaje się, że ją pomyliłam z Chądzyńską czy kim?

Jest to w każdym razie czwarta książka Ziółkowskiej, przyniesiona w tym roku z knihobudki. Na bogato 😁 Pozostałe to: Ty pójdziesz górą + Powróżyć, karty stawiaćKocha, lubi, szanuje.

Wybrałam do czytania tę, bo była na wierzchu 🤣 Ach, coraz większy bałagan z tymi książkami. No i uznałam, na podstawie pierwszej strony, że nada się do Lektur na wakacje. W końcu, gdy Franek ucieka z PDM-u, jest koniec roku szkolnego.

Właśnie - PDM. Nie znałam takiej nazwy: Państwowy Dom Młodzieży. Zawsze myślałam, że to po prostu Dom Dziecka.

Ten PDM jest przedstawiony w dość wesołych barwach, muszę powiedzieć. Czy tak wyglądała rzeczywistość? Nigdy nie znałam dziecka z takiego domu (no bo u nas go nie było). Życie w Domu Dziecka kojarzy mi się z przemocą, taka to publicity w prasie 🤔

Franek z wielkim sentymentem wspomina poprzedni PDM, w Sopocie, gdzie zza okna dobiegał szum morza. To trochę tak, jak każdy z nas myśli o dzieciństwie - fajnie było, znajome kąty. Ale jego największym marzeniem jest - odnaleźć swoje korzenie: czy jego rodzice żyją, a jeśli nie, to może ma chociaż dziadków. Ma już 14 lat i pod wpływem pewnego zdjęcia, które mu pokazała PDM-owska kucharka, opowiedziawszy przy tym historię góralskich zaręczyn, uparł się, że narzeczona ze zdjęcia to może być jego matka. Szkolny kolega Szczepan pożycza mu pieniądze i razem ruszają po kryjomu w podróż - Szczepan nie chce pokazać się matce z dwóją z biologii, więc wybiera się do wujka, który jest nauczycielem tego przedmiotu i na pewno go podkształci, a Franek? Franek będzie szukał śladów swej przeszłości w kolejnych instytucjach, w których przebywał od czwartego roku życia, aż w końcu zjawi się u domniemanych dziadków w Poroninie.

Kibicujemy Frankowi, widzimy, że dobry z niego chłopak, tylko gubi go fantazja i ta okropna łatwość, z jaką kłamie, sam nie wiedząc, po co i dlaczego. Co oczywiście później się na nim mści. 

Autorka występuje w powieści jako pisarka z Oliwy, która zainteresowała się Frankiem i poświęciła wiele czasu, by wyprostować jego ścieżki. I ten wątek coś mi przypominał, że niedawno czytałam powieść dla młodzieży, gdzie autorka jest bodajże dziennikarką specjalizującą się w tematyce młodzieżowej... czekajcie czekajcie, coś mi świta...

 

Początek:


Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa1974, 222 strony

Seria "cieniowana"

Z własnej półki

Przeczytałam 1 lipca 2025 roku
 

Jak wspomniałam w komentarzu pod poprzednim postem, olałam sprawę odkurzacza. Spakowałam do pudła, upchnęłam w szafie i niech teraz czeka na powrót mojego brata z Madagaskaru, co nastąpi za 3 tygodnie 🤣

Ale trochę zniechęcona do zakupów poszłam oddać sukienki ostatnio nabyte. Że należy brać tylko to, co podoba się już na pierwszy rzut oka i co pasuje. Bo z jedną z tych sukienek była taka historia, że wzięłam dwa rozmiary, żeby w domu przymierzyć. Oba za ciasne w cyckach, jak zwykle. Znaczy opięte zbytnio. Nawet posłałam córkę do innego sklepu, żeby mi kupiła kolejny rozmiar - kupiła - przymierzam - jeszcze ciaśniejszy 🤣 Jak bonia dydy! O kilka centymetrów! Ja nie wiem, czy oni mylnie metki przyszywają czy co. 

Pod spodem rozmiar MNIEJSZY, na wierzchu WIĘKSZY 😂
 

Poszłam jeszcze do krawcowej, czyby mi nie obcięła trochę z dołu - bo to długa sukienka - i nie zrobiła z tego klinów pod pachą. Owszem, może. Koszt - dwa razy tyle co cena sukienki 😁 No dobra, bo to była tania sukienka, ale taka fajna, bawełniana, na ramiączkach. I w dodatku krawcowa idzie na urlop, więc teraz nic nie bierze. Mówi, że może się materiał rozciągnąć, więc, żeby chodzić w niej po domu (póki nie zdecydowałam, czy oddaję czy nie - z metką). I nawet któregoś popołudnia założyłam. Ale tak mnie ten odkurzacz wkurzył, że powiedziałam sobie DOŚĆ WYGŁUPÓW. Teraz już tylko przemyślane zakupy 😂

Pobrałam z tablicy ogłoszeniowej na osiedlu kwiatuszka, przykleiłam u siebie na słupie (tak, mam słup w mieszkaniu) i good. Całe szczęście, że jest tak gorąco, na żadne zakupy się nie wybiorę 😄 Czytam sobie o motoryzacji w PRL 😎