wtorek, 29 lipca 2025

Joanna Chmielewska - Nawiedzony dom

To jest taka seria Joanna Chmielewska - UTWORY ZEBRANE. Wypisali ich tam 17, a Nawiedzony dom jest pozycją nr 12 - po niej Wielkie zasługi, Skarby, Zwyczajne życieWiększy kawałek świata i Duch - to są chyba wszystkie o Pawełku i Janeczce. Nie czytałam ich w odpowiednim czasie 😁 dopiero jako dorosła, a i to nie jestem pewna, czy w ogóle wszystkie zaliczyłam.

Nawiedzony dom to historia spadku po krewnym z Argentyny - warunkiem przejęcia domu z ogrodem jest zamieszkanie w nim całej rodziny czyli Janeczki i Pawełka z rodzicami, babci i dziadka oraz cioci z synem i narzeczonym. Najpierw należy wyprowadzić powojennych lokatorów z kwaterunku, na to są osobno pieniądze, a potem przeprowadzić remont. Oczywiście już mieszkając, jak to u nas bywa. Są dwa duże problemy: wstrętna baba, która się nie chce nigdzie przenieść oraz przedwojenna armatura, do której potrzebne są reduktorki, nie do znalezienia w Polsce Ludowej. W Pewexie mówią, że mogliby sprowadzić z zagranicy, ale trzeba im podać producenta, a skąd człowiek ma go znać? Janeczka i Pawełek w międzyczasie penetrują strych, na którym ponoć nikt nie był od pół wieku, usiłują wypłoszyć wstrętną babę za pomocą straszliwych dźwięków produkowanych w nocy oraz odkrywają przestępcze działania, współpracując - jak to u Chmielewskiej - z dzielną, inteligentną i kumatą w kwestii czego nie wolno wygadać rodzicom milicją.

Początek: 


Koniec:

Wyd. INTERART, Warszawa 1991, 202 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 26 lipca 2025 roku

 

Z pomocą czytelników znanej nam strony na FB uzupełniłam swoją listę wakacyjnych lektur - będzie na wiele lat 😂 Nawiedzonego domu tu nie ma, bo akcja zaczyna się już po wakacjach. Czy wszystkie pozostałe spełniają ten warunek - oczywiście nie wiem, okaże się w praniu.





Jest jeszcze zaczęta piąta strona 😁

 

Jak dobrze wstać... bez globusa! Bo ostatnio się nie darzyło pod tym względem, ale trudno się dziwić w tak pięknych (obesranych) okolicznościach przyrody. Wczoraj niby miałam lecieć do Spółdzielni z pyskiem, ale leciałam jedynie do kuchni i z powrotem do łóżka. Tak że - dziś?  Akurat jest dyżur członków zarządu od 14.30 do 16.30...

Sąsiad z V piętra przychodził, myślał, że może byłam i chciał wiedzieć, co powiedzieli (a juści, od razu coś powiedzą), bo pranie im się zbiera, a boi się. Uspokoiłam go, że ociec prać, nikt się przecież nie zastanawia w całym pionie, czy się może wykąpać, każdy normalnie funkcjonuje - dopóki znowu się nie przytka. No, a jako że kropla drąży skałę, to w niedzielę ujrzałyśmy, że wybrzuszyły się futryny zarówno w ubikacji jak i w łazience. Ha ha ha. Pocieszam się po polsku czyli tym, że sąsiad z IV ma gorzej, bo wybrzuszyły mu się panele na podłodze w przedpokoju i będzie musiał wymieniać.

 

Czwartek rano

Ach ach ach. Wczoraj wieczorem poszłam do knihobudki uporządkować nędzne resztki, a tam ktoś przyniósł cztery półki rozmaitości, w tym KRYMINAŁY 😂 Wracałam z takim naręczem opartym na brzuchu 😍


sobota, 26 lipca 2025

Helena Bobińska - Lipniacy

Książka z listy wakacyjnej, nieznana mi do tej pory, musiałam ją zamówić z magazynu bibliotecznego (ciekawe, gdzie mają ten magazyn). 

Książka rzeczywiście piękna i wzruszająca, ale ciekawe, czy faktycznie potrafi jeszcze przemówić do dzisiejszych dzieci. Jeśli ją wydają, bo ten egzemplarz jest z 1983 roku.  

Początek: 


Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1983, 109 stron

Ilustracje: Bogdan Zieleniec 

Z biblioteki

Przeczytałam 24 lipca 2025 roku
 

W książce znalazłam taką karteczkę:

 

No ciekawe, jak mu poszło ze zbiraniem piątek i prezentów... I jaka historia stoi za tymi przekreśleniami i dopiskami.

Przy okazji prezentuję dwa inne artefakty: 


Czy madame Bryniarska zaszczyciła przyjęcie? Pewnie nie, bo wypadało zaproszenie potwierdzić i odesłać. Olała Towarzystwo Metalurgiczne, kurka wodna.


Mnie z kolei olal sąsiad.

O w pół do pierwszej w nocy zobaczyłam w WC świeżutką mokrą plamę na suficie i stróżki strużki wody lejące się z góry. Kontrola u sąsiadki na I piętrze - ma gorzej, leje jej się również w przedpokoju z sufitu. Biegiem na II piętro - nikt nie otwiera. Na III nikt nie mieszka. Na IV obudzony Pan od Piwnicy stwierdza, że u nich sucho. Wracam na II piętro, dalej nikt nie otwiera. Sąsiadka z I mówi, że przecież są w pracy (wynajmuje to mieszkanie od niedawna pewien właściciel burdelu, znaczy chciałam powiedzieć klubu nocnego). Dzwonimy na Awarie hydrauliczne. Pan będzie za pół godziny. 

I nawet był, ale wiadomo, co mógł zrobić, skoro nie można się dostać do mieszkania zalewającego. Spisać protokół. I zakręcić w piwnicy wodę. 

Przykleiłam do drzwi na II piętrze kartkę z informacją, że nas zalewa, że woda zakręcona, że ma dzwonić na Awarie.

Być może chwilę przysnęłam, bo nie słyszałam, jak wracali (pewności nie mam). Ale o wpół do czwartej usłyszałam wodę kapiącą w pokoju u Ojczastego. A chwilę wcześniej jak by ktoś spuszczał wodę w ubikacji. No jak to, skoro zakręcona. Biegiem do piwnicy - odkręcona! Biegiem na II piętro - otwiera, niby że zaspany i że u niego w tej chwili nic się nie dzieje...Ale widzę, że ma ślady jakieś na podłodze w toalecie.

Sąsiadka z I decyduje się dzwonić ponownie na Awarie. Pan przyjechał dopiero o 6.00. Udrożnił - tak, tam na II piętrze. Wycieramy, oddychamy z ulgą choć na chwilę. 

To, co w zeszłym tygodniu - ten zator - zostało przepchane niżej, utkwiło między II a I piętrze. Jestem bardzo ciekawa, gdzie znajduje się teraz i kiedy znów wybije. W poniedziałek trzeba z mordą do Spółdzielni. 

Ale powiedzcie mi, jak można być takim skurkowańcem, jak ten z II od burdelu! Wiedział z mojej kartki, że nas zalewa i mimo to polazł do piwnicy odkręcić wodę, żeby się mogli umyć po robocie... To na 100% on, nikt inny by tam po 3.00 nad ranem nie łaził, ludzie tu śpią. A gdy go zapytałam, czy odkręcał wodę:

- Jaaaa? Nieeee. A gdzie to się robi?

I tym durnym pytaniem zdradził się dokumentnie. Ten gość jest z sąsiedniej klatki, całe życie tu mieszka i takie rzeczy wie doskonale. Co za uj obesrany! Raz zrobić karygodną rzecz sąsiadom, dwa nie mieć na tyle odwagi, żeby się przyznać.  

Córka miała radochę, gdy o 6.09 wyszłam w szlafroku przed blok zapytać pana z Awarii, na czym stoimy, a potem rozmawiałam poniekąd na migi z sąsiadem z V piętra - przez okno - który pytał, czemu wody nie ma 😂 

Tak czy siak, jestem dziś nieprzytomna. O 7.00 się położyłam, że na godzinkę może (przecież dziś komisja do Ojczastego), ale o 7.05 wstałam i poszłam się myć, wiedziałam, że i tak nic z tego spania już nie będzie. U Ojczastego sprzątnęłam miskę z brudną wodą, która kapała z sufitu, ale etażerka z jego ciuchami ciągle stoi na środku, a ściana schnie.

Jak nie wymienią w cholerę całego pionu, to się tak będziemy bawić... Córka się teraz boi zostać sama, gdy ja pojadę do Pragi. Upoważniłam ją do wyrzucenia wszystkich dywanów, gdyby wybiło na mieszkanie 😉

A komisja przyszła koło 10.00. Dwie panie zadały milion pytań, jedna pisała w notebooku, druga ręcznie na jakimś formularzu, a na końcu poszły do Ojczastego na konwersację.

- Dzień dobry panu.

- Jak pan ma na imię?

Z moich zeznań wiedziały, że głuchy i nie ma z nim kontaktu, ale pewnie musiały to skontrolować. Ojczasty wytrzeszczał oczy i pewnie coś tam w głowie próbował wykombinować, kto to może być, ale bez rezultatu. 

Decyzja zostanie podjęta w ciągu 4 tygodni.

Poszły, a ja wskoczyłam z powrotem w koszulę nocną i do łóżka. I tak z przerwą na obiad ciągle tu jestem. Wykończona. Nie w moim wieku zarywanie całych nocy. Żebym to jeszcze umiała w dzień odespać, ale nie.

No nic, jutro będzie lepiej.

/o ile znów coś gdzie nie.../ 

środa, 23 lipca 2025

Tadeusz Lewandowski - Chmielewska dla zaawansowanych. Psychobiografia gadana

Ten wywiad-rzekę z Chmielewską przyniosłam sobie, zadowolona jak nie wiem co, z tych bibliotecznych stosów z powyrywanymi nogami kartkami, a teraz - zadowolona jeszcze bardziej (że się pozbywam) - wyniosę do knihobudki. Może nie jestem dostatecznie zaawansowana 😂 ale mnie ta książka mocno wynudziła, a momentami miałam też uczucie niesmaku.

Powyżej charakterystyczna próbka stylu, który znamy, ale już nam się znudził 🤣

Rzecz w tym, że po pierwsze pan Tadeusz jak najbardziej się starał i wywiadował pisarkę na klęczkach i komplementując ją naprawdę PONAD miarę (żenujące), a po drugie nie "wyszła" mu koszmarna baba, tylko się objawiła w całej krasie... Osoba bardzo zadufana, egocentryczna, najmądrzejsza w całej szkole i z bardzo dziwnymi poglądami na różne sprawy*. Daje przy tym dużo dobrych rad w wielu kwestiach. Czasami, wiecie, lepiej się nie odzywać niż pieprzyć trzy po trzy.

*Tak tylko wspomnę, że jest na przykład za karą śmierci.

Nie zniechęci mnie to do powrotów - Wszystko czerwone zawsze będzie rządzić, ale tę lekturę wyrzucam z pamięci natychmiast. Całe szczęście, że mam ją taką słabą, tę pamięć 😉

 


Wydawnictwo i rok nieznane z racji wyrwanej kartki, ale za to stron 377

Przeczytałam 20 lipca 2025 roku

 

Po tym niepowodzeniu czytelniczym miałam w planie taką lekturę:

To było z ostatnich stosów Szyszkodarowych. Nie żeby mnie Chicago jakoś specjalnie interesowało, ale chciałam uwiecznić na blogu dedykację 😁



Jednak ledwo rzuciłam okiem na wstęp - no po angielsku, no - zatrzasnęłam album z powrotem 😂 Przerósł mnie. Nie dość, że drobne literki, to jakieś dziwne słownictwo 😂 A przecież już podtytułu nie zrozumiałam! To znaczy każde słowo z osobna tak, ale całości nie! Co to ma być to remember her by??? Kim jest she??? Okazuje się, że to cała seria jest - Travel Series A Picture Book to Remember Her By. No to niech sobie będzie beze mnie! Do budy!

Znaczy do budki...

Co poza tym. Wspominałam po przyjeździe z Pragi, że przyszło pismo, iż 26 lipca w godzinach od 8.00 do 20.00 nawiedzi nas komisja (czy jak to tam nazwać) i oceni stan Ojczastego w odniesieniu do ewentualnego świadczenia pieniężnego. 

Gdy składałam wniosek, Ojczasty jeszcze nie miał orzeczenia o niepełnosprawności, a to podstawa. Pan wówczas powiedział, że gdy już je będziemy mieli, trzeba je dołączyć do dokumentacji.

No to dzwonię do nich (znaczy na infolinię), żeby się dowiedzieć, czy oni już wiedzą, że orzeczenie jest czy też muszę z nim jechać do urzędu.

- Jesteś dwudziesty w kolejce. Czas oczekiwania 15 minut.

Spoko, wytrzymam, zwłaszcza skoro tak szybko petentów załatwiają 😉 

Miły to był dzionek, taki telefoniczny.

Zostałam połączona po... cóż, trzy i pół godziny minęło 😂 I tak byłam zadowolona, bo spodziewałam się już, że za chwilę mnie rozłączy, bo koniec urzędowania!

- Niby to widzimy, że jest orzeczenie, ale trzeba je dostarczyć.

- Nie, komisji nie można go dać, bo to nie są nasi pracownicy. 

Cóż więc było robić? Zebrałam się w sobie w zeszły piątek (po telefonie do Spółdzielni w celu upewnienia się, że w kwestii gówien nic się dziać nie będzie), ogarnęłam logistycznie - to wyprawa na 4 godziny, a z domu, gdzie Ojczasty, nie wychodzi się ot tak,  jak wiadomo - i fru. Miła pani:

-  Nie, nie trzeba, ja tu widzę, że orzeczenie jest. 

Kurtyna!

 

niedziela, 20 lipca 2025

Rex Stout - Rozbitá váza

Nowinka dla mnie, bo tym razem bohaterem kryminału detektywistycznego Rexa Stouta nie jest sławetny Nero Wolf, ale niejaki Tecumseh Fox, też detektyw zresztą. O ile seria o pierwszym z detektywów liczyła sobie kilka dziesiątek powieści, o tyle ta druga już tylko kilka. Czesi wydali w sumie trzy, u nas nic. Fox jest nieco sympatyczniejszy od Wolfa i jest w jego życiu jakaś mroczna tajemnica - jeżeli uda mi się znaleźć w Pradze pozostałe dwa tomy, może się ona wyświetli.

Historia stłuczonej wazy (wazonu?) z kolekcji chińskiej ceramiki pozwoliła wyświetlić sprawę trzech morderstw. Wszystko zaczęło się nieudanym koncertem debiutanta Jana Tusara, któremu ktoś nalał laku do skrzypiec, w związku z czym instrument brzmiał kompletnie głucho. Tusar popełnił samobójstwo w przerwie koncertu, wiedząc, że kariery już nie zrobi.

Trochę się gubiłam w dużej ilości nazwisk, wszyscy jakoś zamieszani w sprawę - czasem dobrze jest sobie robić notatki przy czytaniu, ale jak rany, to przecież tylko rozrywka 😂

Początek: 


Koniec:

Wyd. BB 1995, 144 strony

Tytuł oryginalny: The Broken Vase

Przełożył z angielskiego na czeski: Michal Strenk

Z własnej półki (kupione 9 sierpnia 2024 roku w Ulubionym Antykwariacie za 9 koron! tak, w zeszłym roku tak było - niestety już nie jest)

Przeczytałam 16 lipca 2025 roku
 

Skoro o czeskim mowa - sukces, bo przygotowałam już dziesięć książeczek na Pragę, tak że relacje będą 😉 Wczoraj w knihobudce odkryłam z uciechą czeską książkę, taką wielgachną, dla dzieci, Wielkie labirynty się nazywała. 

Zaglądam do środka, a tu zonk: same obrazki 😂 Uratowało mnie to przed przywleczeniem do domu 🤣

Ale labirynt zwierciadlany jest na Petrzinie i ja do tej pory tam nie byłam, więc może skoczę? I się zgubię wśród dziesiątek grubych bab?

Oglądałam w czeskiej tv jakiś program i nagle zastrzygłam uszami - w drugą sobotę każdego miesiąca jest otwarte dla publiczności prywatne muzeum lotnicze na południu Pragi. Akuratnie w drugą sobotę sierpnia będę! Nie ma tam bezpośredniego dojazdu i trzeba się od autobusu jakąś leśną dróżką toczyć, więc zapytałam Věrę, czy chętna na wycieczkę - ona zawsze 😁 Tak że mam rozplanowane jedno sobotnie popołudnie. Następnie również z inspiracji tv planuję wyprawę do osady trampów, jedynej na terenie Pragi. Po części zbudowanej ze starych autobusów. Ja wiem, że mam ją dobrze opisaną w jednej książce, ale ta książka jest aktualnie trudno dostępna i codziennie sobie mówię, że jutro to już na pewno zabierzemy się za odsuwanie bambetli, żeby się do niej dostać. Bo to robota dla 2 osób. Na razie więc tylko sprawdziłam, jak tam dojechać (z trzema przesiadkami...).

Rozpisałam też wyprawę na miejsce największej katastrofy lotniczej w historii Czechosłowacji (jako pretekst do zobaczenia okolicy, bo w miejscu wypadku jest jedynie mała tablica). 

No, to zaczynam się już cieszyć 😁 Za dwa tygodnie o tej porze będę wyglądać przez okno autokaru (choć nie ma na co patrzeć, jazda autostradą jest okropnie nudna).
 

Tymczasem w domu 

Trzy szuflady zamrażarki załadowane są po kokardę. Wyciągnęłam ostatnio każdą z nich i spisałam zawartość (przerażona - trzeba to wszystko zużyć jak najprędzej, a niektóre mięsa są z gatunku do smażenia, czyli na razie nie mogę). Dziś rano potrzebuję coś wyjąć do obiadu, chcę sprawdzić na kartce, w której szufladzie mam grzebać - kartki nie ma. Nigdzie. 

To znaczy ona na pewno gdzieś jest, ale GDZIE?

A założenie było, że ją przykleję na wewnętrznej stronie drzwiczek jednej z wiszących szafek... czego się nie zrobi od razu... 

I co z tego, że człowiek stara się jakoś wszystko ogarniać, jak zawsze czegoś nie dopilnuje 😢

Druga sprawa kuchenna z ostatnich dni. Zaparłam się, że jednak spróbuję usmażyć sobie omlet chociaż. Znaczy, że na parze. Internety powiedziały, żeby położyć miskę z jajkami na garnku z gotującą wodą i niech się paruje jakiś kwadrans. OK, wstawione. Na spróbę jedno jajko.


Po piętnastu minutach...


... wygrzebałam łyżką zawartość miski... a samą miskę zalałam wodą i po 24 godzinach doskrobałam nożem, bo inaczej dalej nie szło 🤣

Chwilowo rezygnuję z omletów. 


PS. W sprawie gównianej na razie cisza. Ponoć coś mają robić po niedzieli.

czwartek, 17 lipca 2025

Krystyna Boglar - Każdy pies ma dwa końce

No takie se. Sam pomysł, żeby wybrać się na wakacje w ciemno pożyczonym maluchem, bez żadnych rezerwacji noclegowych z dwójką małych dzieci - no cóż. Pozazdrościć fantazji 😂

Jedyne, co mam do dodania, to że wczoraj wieczorem objawiłam w knihobudce czyste (bez tych okropnych foliowych okładek) egzemplarze obu powieści o rodzince Leśniewskich - co za przypadek? - ale tym razem nie miałam najmniejszej pokusy. Do knihobudki wynoszę już ostatnie książki ze stosów i zastanawiałam się, czy domagać się od Szyszkodara nowej dostawy, ale w obecnych okolicznościach (patrz niżej) i w obliczu zbliżającej się Pragi chyba zrezygnuję.

Ciekawostka obyczajowa 😁 


No co, to było normalne!

Początek: 

Koniec:

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978, 157 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 12 lipca 2025 roku
 

Gówniane to życie. 

Będąc wczoraj o 4.30 w toalecie zauważyłam na suficie (trudno było nie zauważyć) świeżą mokrą plamę. Ale co można zrobić o tej porze? Wróciłam do łóżka. Godzinę później już brałam Magiczną Tabletkę, bo z nerwów naturalnie objawił się globus. W końcu wstałam i stwierdziłam przy kolejnym sikaniu 😁 brak zimnej wody, niezbędnej do spłukania. Weszłam na stronę spółdzielni, czy jest jakiś komunikat o awarii. Nie było. Zadzwoniłam więc. Tak, było zalanie na II piętrze, dlatego zimna woda zakręcona (żeby nie można było spłukiwać toalety). Nie można się dostać do mieszkania na III piętrze. 

Mieszkanie na III piętrze jest po nieboszczce, namawiałam brata w zeszłym roku, żeby je kupił i by się tam Ojczastego przeflancowało, ale nic z tego nie wyszło. Stoi puste, słyszałam jednak plotki, że kupili je sąsiedzi z naprzeciwka dla syna. Poszłam więc do nich, nic o zalaniu nie wiedzieli, ale wzięli klucze i poszliśmy - istotnie, woda nie tylko w WC, ale i w przedpokoju i w dużym pokoju. Zabrali się za sprzątanie, a ja wróciłam znów dzwonić do spółdzielni. Przysłali dwóch panów. Okrutne dźwięki zaczęły dochodzić z pionu kanalizacyjnego, ale o 9.00 woda wróciła, wszystko wydawało się OK.

W porze obiadowej znów usłyszałam to okropne coś z pionu - a także zobaczyłam, że plama na suficie w WC ogarnęła już całą głębokość. Tym razem ponoć zalało/wylało na VII piętrze. Taaa.

Ale po południu niby w porządku, nawet wybrałam się do miasta załatwić zaległe sprawy. Wracam około 18.00 zadowolona jak nigdy, bo wszystko załatwiłam, kupiłam też comiesięczne tysiąc koron 😎 więc i to z głowy i już w tramwaju obiecywałam sobie, że w nagrodę obejrzę kolejny odcinek Skradzionego dziecka, bo się wciągnęłam ostatnio.

A tu najpierw mi córka mówi, że z balkonów wyżej leje się woda, a potem zaglądam do łazienki.. 

 

Chryste panie, tego jeszcze nie grali. Pędem po schodach gdzieś na górę, bo słyszałam męskie głosy. Sąsiad z V piętra z  hydraulikiem. Zeszli do piwnicy i facet udrażniał rurę, a my z córką usiłowałyśmy zbierać do miski tę "wodę" u nas. Wtedy zrozumiałam, skąd woda lejąca się z balkonów - sąsiedzi też u siebie zbierali. My, nie mając balkonu, przez okno. Hydraulik w końcu udrożnił, woda spod prysznica zeszła, zostało bagno. I ogromny strach. Bo o co chodzi?

Przedwczoraj wylało na V. Przyszedł gość i przepchnął - ale ten cały czop po prostu zszedł niżej, stąd późniejsze wylania na niższych piętrach. A kręcąc tą żmiją z samej góry poruszyli pokłady kamienia zalegające od 50 lat w rurze i one schodziły niżej i niżej i coraz niżej blokowały światło rury. Gdy ja wróciłam z miasta, pod prysznicem stała woda, a w czasie gdy szukałam hydraulika, ktoś spuścił wodę czy odkręcił kran i proszę, zaczęło już spływać na cała łazienkę i do przedpokoju. Takie to atrakcje, jak się mieszka najniżej. 

Rura ta pod ziemią ma oczywiście większy przekrój, ale diabli wiedzą, czy te "kamienie" też nie zapchają wylotu - czyli w każdej chwili mogę mieć powtórkę z rozrywki. Tyle mojego, że widziałam, gdzie się zakręca i zimną i ciepłą wodę w piwnicy i zapowiedziałam, że jeśli tylko u mnie coś, natychmiast lecę pociągnąć za wajchę. Cztery wajchy w sumie. Sąsiad z siódmego co chwilę przychodził dopytać o sytuację, że jak by co to on powiadomi innych, dlaczego znowu nie ma wody 😉 

Mam też w pokoju naszykowane trzy ręczniki do tamowania potopu (wczorajszy, jedyny, który był pod ręką, bo córka ma na nim fizjo, musiał biedak iść do śmieci). 

Dobra wiadomość w tym wszystkim, a' propos fizjo, jest taka, że wczorajsza godzina była przedostatnią, pan Staszek orzekł, że jeszcze jedna i szlus, że jest dobrze. Noooo, to ja będę znów bogata 🤣 

Tymczasem jest już po 10.00, a ja boję się iść myć... 

Wiecie, to cudem jakimś nie było gówno jako takie, tylko ścieki, no... nawet nie śmierdziało... widać ostatnie, co ktoś używał, może w kuchni albo co... lepiej o tym nie myśleć, ale nie da się... co za obrzydliwość... w dodatku w tej wodzie pływały takie małe robaczki, wijące się... późnym wieczorem jeszcze dwa na podłodze znalazłam... fuj!

Sąsiad z V chce wystosować petycję do spółdzielni o wymianę tego pionu. Niby się kiedyś już o tym mówiło, ale do niczego nie doszło. O to też strach się bać, jak to może wyglądać i co się może wydarzyć. 

Żyjemy na bombie. Epidemiologicznej również.

niedziela, 13 lipca 2025

Krystyna Boglar - Nie głaskać kota pod włos

Leśniewskich musiałam pożyczyć z biblio, swoich nigdy nie miałam - nie moja generacja, wyszło po raz pierwszy w 1978 roku, to już byłam poważną (hłe hłe) licealistką. Ale serial w tv się kiedyś oglądało. Teraz oczywiście mam zamiar go sobie przypomnieć. Natomiast pierwowzór literacki jakoś mnie nie zachwycił. Nie leży mi sposób pisania pani Boglar, najwyraźniej. Nie wiem, czy ona tak zawsze czy tylko tutaj. Córka widziałam, że czytała ostatnio sporo jej młodzieżówek, ale nie podzieliła się uwagami. Dodatkowo - nie jest to lektura wakacyjna sensu stricto, bo z wakacji to właśnie cała rodzinka powróciła, no ale następna będzie jak trzeba 😂

Początek: 


Koniec:

Wyd. Siedmioróg, Wrocław 2000, 124 strony

Ilustracje: Artur Piątek 

Z biblioteki

Przeczytałam 9 lipca 2025 roku
 

W kolorowej gazetce przeczytałam nagle, że już jeden centymetr mniej w talii to niższe ryzyko miażdżycy, zawału serca, arytmii czy udaru mózgu. Że otyłość brzuszna powoduje wzrost poziomu cukru we krwi. Że upośledza pracę układu oddechowego. Że to jeden z czynników prowadzących do niealkoholowego stłuszczenia wątroby. Że to wyższe ryzyko nowotworów przewodu pokarmowego.

Ohoho, pomyślałam. I co tu zrobić?

Radzą: 


Postanowiłam zastosować się do pierwszej rady. Oprócz oczywiście wody.

Regularność posiłków - można spróbować. A nawet od dwóch dni jem kolację o 18.00, jak to czyni Jedna Taka tutaj 🤣 Z tym, że przetrzymanie tylu godzin do śniadania to trudna sprawa.

Punkt trzeci: ni cholery w obecnej sytuacji, wiadomo. Dziś na przykład poza tradycyjnym sikaniem co godzinę mieliśmy a/ daj mi pusty kubek (wywiad wykazał, że miał zamiar do niego wymiotować - tak, do kubka, nie do miski, może kiedyś w cyrku pokazywali? - przy czym następne godziny udowodniły, że to było tylko jakieś nocne bredzenie) b/ dwie godziny później zrób mi kubek herbaty i coś do jedzenia, kolację jakąś - kubek herbaty stał nietknięty do rana, drugiej kolacji oczywiście nie dostał c/ o wpół do czwartej poszedł do łazienki myć czółko gąbeczką. JA ZWARIUJĘ.

Rada czwarta: mój ruch aktualnie to jedynie marsz do sklepu i do knihobudki. W domu to mogę sobie pochodzić w kuchni naokoło stołu ewentualnie, ze względu na zagęszczenie na metr kwadratowy 😂 Ćwiczenia... ech. 

No i w końcu radzenie sobie ze stresem. Zostaje mi chyba jedynie GŁĘBOKIE ODDYCHANIE. 

W tej sytuacji ciężko będzie stracić choć ten jeden wspomniany centymetr... Zmierzyłyśmy sobie rytualnie obwód w talii - i ja i córka, ale co tu o niej gadać, to nie jej problem - o dziwo, wystarczyło centymetra, ale to żadna pociecha, bowiem w artykule jest również wspomniane, że u pań, gdy obwód przekracza 80 cm, to sygnał alarmowy

Tak że tak.

A do zmiany sytuacji jeszcze tak daleko... ustawiliśmy się w kolejce 25 kwietnia, kolejka na rok - nawet mi się nie chce liczyć, jak to długo jeszcze, plus minus oczywiście. 

Miałam na emeryturze chodzić raz w miesiącu do kina. W styczniu jeszcze byłam (zasypiając w trakcie filmu 🤣), potem zaczęły się już te hece z halucynozą i pozamiatane. W czerwcu moja Fabryka robiła przegląd filmowy, zabukowałam sobie trzy wejściówki z myślą co będzie, to będzie (żeby się w tym czasie nic z Ojczastym nie działo) i jak wyszło? Poszłam na pierwszy film, rozczarowanie, poszłam na drugi - po 68 minutach musiałam wyjść na korytarz (atak kaszlu nie do opanowania) i już nie wróciłam, na trzeci z tegoż powodu w ogóle nie poszłam. Tak się złożyło akurat, że byłam przeziębiona 😢 Przezornie wzięłam sobie miejsce zaraz koło wyjścia i dobrze zrobiłam.

No, a teraz zajrzałam na repertuar mojego kina z tanimi biletami dla seniorów i grają dwa filmy, które bym chciała zobaczyć - córka sprawdziła, że nie ma ich online - jeden dziś, austriacki Dzieci z Favoriten*, drugi we wtorek hiszpańsko-francuskie Małe miłości**. Oba po 16.00 czyli idealnie między obiadem a kolacją, byle tylko Ojczasty spokojnie spał... Trzymajcie kciuki!

 Ten film to hołd dla nauczycieli, opowieść pełna wiary w edukację, która może zmienić świat. W sercu wielokulturowego Wiednia, miasta uznanego za najszczęśliwsze w Europie, reżyserka R. Beckermann podąża z kamerą za dziećmi z jednej klasy oraz ich charyzmatyczną wychowawczynię Ilkay. Nauczycielka walczy by stworzyć włączające, wspierające i bezpieczne środowisko dla dzieci. Pomimo braku szkolnego psychologa oraz zajęć wyrównawczych potrafi z sukcesem prowadzić klasę i wspólnie pokonywać przeszkody, a porażki zamieniać w zwycięstwo. Reżyserka rozdaje dzieciom smartfony, aby mogły dokumentować rzeczywistość ze swojej perspektywy. Efektem jest pełen ciepła, poruszający i zaskakująco optymistyczny portret małej wspólnoty, która w atmosferze zaufania i akceptacji uczy się, jak wspólnie przezwyciężać codzienne trudności. 

**  Małe miłości to esencja wakacyjnego kina – skąpany w słońcu film o miłości, życiowych wyborach i związkach na odległość, do których reżyserka przewrotnie zalicza także relacje dorosłych dzieci ze starzejącymi się rodzicami. Z lekkością, czułością i humorem opowiada o wielkich emocjach. Zeskrobuje urazy jak starą farbę ze ścian, a tęsknoty i fantazje puentuje tanecznymi, popowymi piosenkami.

Często słucha ich na telefonie Teresa (María Vázquez), 42-latka, która zmieniła wakacyjne plany, by zająć się matką. Naburmuszona Ani (Ozores) miała drobny wypadek i przez jakiś czas wymaga opieki. Całe lato pod jednym dachem to wyzwanie dla obu kobiet, które spierają się o każdy drobiazg. Ale słońce i czas nieuchronnie rozpuszczają konflikty, więc Teresa i Ani doświadczają też nieoczekiwanej bliskości. Małe miłości Celii Rico Clavellino dają drugą szansę pogrążonym w kryzysie relacjom, nie oceniają miłosnych pomyłek, dowartościowują samotność z wyboru, a przede wszystkim ze zrozumieniem portretują jeden z najbardziej burzliwych związków: matki i córki.

 

środa, 9 lipca 2025

Zygmunt Zeydler-Zborowski - Alicja Nr 3

 

Krajowa Agencja Wydawnicza też miała kryminalną serię, tyle że paskudnie wydawaną - mam na myśli okładki. Ponoć nazywała się właśnie Różowa (Czerwona) Okładka. Kiedyś nią z tego powodu pogardzałam 😂 Dziś, gdy powolutku kompletuję sobie małą kolekcyjkę kryminalną, dobry i KAW. 

Alicję Nr 3 przygarnęłam ze stosów Szyszkodarowych. W maju czytałam Śpiewającego żółwia tego autora i okazuje się, że Alicja jest napisana według tego samego schematu: narratorem jest sam pisarz, żona trzymająca go pod pantoflem to ciągle Bożena, przyjaciel to major Downar, ba! nawet akcja zawiązana jest w ten sam sposób: dziewczyna poznana w samolocie dzwoni do Zygmunta z prośbą o pomoc, ale gdy dochodzi do spotkania, nie chce nic wyjawić.

Bowiem Zygmunt dostał zaproszenie do Włoch od swojej pierwszej żony, która tam sobie upolowała starszego pana na kolejnego męża. Nawciskawszy Bożenie kitów, jak to będzie szukał włoskiego wydawcy (kasa, misiu, kasa) rusza w podróż, niestety samolotem, choć boi się latania jak diabeł święconej wody - w końcu samolot to olbrzymi zbiornik benzyny umieszczony w pobliżu iskrzącego silnika... ale jechać dwa dni pociągiem to nie przelewki. Poznana w samolocie Alicja to piękna dziewczyna, ale coś smutna. Zygmunt cieszy się Rzymem w towarzystwie byłej żony i jej emerytowanego admirała, gdy któregoś dnia Alicja prosi o spotkanie. I tak Zygmunt zostaje wplątany w wielką aferę związaną z przemytem narkotyków i nie tylko. 

Znów ZZ-Z kpi z samego siebie jako autora powieści kryminalnych oraz posiwiałego donżuana: 

 

A tu niespodzianka! Dżendżejów (właściwie wieś koło Dżendżejowa) na tapecie jako miejsce urodzenia niezbyt lotnego, ale za to niepozbawionego muskułów Henrysia, który będzie robił Zygmuntowi za ochroniarza  🤣

 

Jakoś mnie nie dziwi większe zaufanie do młodych i ładnych niż do starych i brzydkich 😁

 

Za nic nie mogę sobie przypomnieć, co ja tu chciałam na tej stronie poniżej 🤣


Początek: 

Koniec: 

No właśnie - milicjant daje cywilowi tysiąc dolarów na drobne wydatki i powierza mu śledztwo w Rzymie 😉 Bujać to my, ale was! Ale przecież to tylko rozrywka 😎

Co mnie jednak teraz zastanawia, to ten Express Wieczorny. Skoro Wieczorny, to jakim cudem ZZ-Z ma go przy drzemce poobiedniej? Myśmy w Krakowie mieli popołudniówkę Echo Dnia. Na Wikipedii piszą, że

przez wiele lat wczesnym popołudniem przed kioskami po „Express” ustawiały się kolejki 

Czyli Bożena skoczyła po gazetę jeszcze przed obiadem? 😉 Express WIECZORNY... oszukiści!

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1977, 235 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 8 lipca 2025 roku

 

W książce znalazłam artefakt z lat 80-tych 😵



Zaraz mi się przypomniało, jak to mama zaczęła dociskać tatę, żeby dał te lisy, co je trzymał u babci i uszyje się dla mnie futro 🤣 Z wielkim bólem serca tata lisy przyniósł, kuśnierz uszył, a ja w tym tałatajstwie nigdy nie chciałam chodzić. No weźcie, lisy!

Apdejt

Musiałam skoczyć po zamówioną książkę do biblio, więc przy okazji zaszłam na Kleparz (dziś będzie fasolka szparagowa na obiad!). A tam winiarnia i apteka pod numerem 14. W którym z tych lokali urzędował pan odświeżacz i renowator wyrobów futrzarskich to już będzie wiedział jedynie ktoś z lokatorów na wyższych piętrach... w sumie mogłam zadzwonić domofonem i zapytać 😉