Wśród książek bibliotecznych, które miały w katalogu hasztag Praga, ze zdumieniem odkryłam pozycję Praga legenda i rzeczywistość, wydaną w ceramowskiej serii PIW-u w 1974 roku. Otóż ja tę książkę, w oryginale, kupiłam niegdyś w praskim antykwariacie, ale zajrzawszy raz czy dwa stwierdziłam, że to będzie na później. Językowo znaczy. A nie miałam pojęcia, że była u nas wydana.
I oczywiście teraz tę książkę po polsku namiętnie pragnę mieć, tyle, że na allegro jeśli występuje tanio, to zawsze w towarzystwie pieczątek bibliotecznych, a jak bez, to już nie tanio 😂 No nic, na razie mam ją z biblioteki i chwilę potrzymam (przeczytam po powrocie), ale tak przeglądając któryś rozdział trafiłam na taki passus (od drugim takim obiektem):
Na następnej stronie wpisał się mąż żonie, że o dzielnicy Na Františku (którą mam w Pradze o rzut beretem) pisał Géza Včelička. No, a przecież tego Včeličku i jego Praską tajemnicę mam! /po polsku powinnam napisać, że mam Včeličkę, ale już mi wychodzi nienaturalnie, skoro wiem, że po czesku mam Včeličku 😀/
Więc lu do półki i zabrałam się za czytanie. I to w tempie sportowym, no bo przecież chciałam skończyć przed wyjazdem, a nie tak rozbabrać i zostawić.
Muszę przyznać, że była to wymagająca językowo lektura. Autor ma bardzo bogaty i barwny język, w dodatku pełen zwrotów i słów z dawnych czasów. A do słownika zaglądać się nie chciało, oj nie.
W dodatku przyznam się, że momentami mnie te wspomnienia z dzieciństwa i młodości przeżytej w dzielnicy największej biedoty - nudziły. Ale nie wtedy, gdy autor opowiadał o życiu swojej rodziny, kolegów ze szkoły i sąsiadów, tylko gdy się zabierał za inwentaryzowanie kolejnych domów. Rozumiem, że nagrzebał się w archiwach i wszystko, co znalazł (typu, że od 1623 do 1645 roku właścicielem domu nr 2312 był rzeźnik taki a taki) chciał w książce uwiecznić, nie na darmo nazywał się Včelička... ale to nie było najciekawsze 😏 Chyba, że wiązało się z jakąś historyjką, sensacyjką - to zawsze docenię 😂
Jednak było parę momentów takich duszoszczipatielnych, a ja jestem coraz bardziej sentymentalna, więc zadowoliły mnie, a jakże.
Oczywiście wpisałam sobie do praskiego zeszyciku parę adresów, ale rzecz polega na tym, że tego Na Františku już dawno nie ma. Pan Pszczółka pisał swą książkę na końcu wojny i już wtedy wielu opisanych tam domów nie było, część wyburzono w ramach asanacji, część jeszcze potem, a niektóre chyba nawet po tym kolejnym wydaniu, które ja mam. Cóż, były to naprawdę nędzarskie domy, gdzie ani się nie śniło o kanalizacji, a największą radością bywało... okno! O myszach, szczurach i robactwie nie ma co wspominać. Dziś to wszystko dałoby się wyprostować, ale wtedy, w ubiegłym stuleciu, najprostszym wyjściem była - demolicja.
Hm - podkreśla mi wężykiem demolicję. Nie ma takiego polskiego słowa demolicja? Bo ja już czasami nie wiem, czy po polsku czy po czesku mówię 😅😅😅
Początek:
Koniec:
Półka tym razem na 100% nieznana nikomu 😎
Wyd. Československý spisovatel, Praha 1978, 310 stron, wydanie szóste, z adnotacją czwarte w Czechosłowacji, czego nie rozumiem - a te dwa poprzednie to niby gdzie? oraz, że skrócone, co mi się jeszcze bardziej nie podoba, ukradli mi część tekstu?
[Już wiem: czwarte wydanie przez Československý spisovatel, a nie w Czechosłowacji, jak mylnie rozszyfrowałam literki ČS; wpadłam na to dzięki sporemu artykułowi na trampskiej stronie - bo Včelička był trampem]
Z własnej półki (kupione 15 września 2017 roku za 29 koron czeskich)
Przeczytałam 4 sierpnia 2021 roku
I to by było na tyle, bo już chyba nic przed wyjazdem nie przeczytam 😁 Natomiast jeśli będę miała co donieść z Pragi, to tu pod spodem doniosę! Tymi ręcami!
MOJA PRASKA ANABAZA
1/ Piątek
Przez szybę autobusu gdzieś po drodze 😁 Abraka dabraka!
2/ Sobota
Magistrat sobie wyłożył przed budynkiem taki dywanik. No, ale wiecie - to jest inny kraj.
Gdybym nie czytała o tym u Szczygła, to bym się zdziwiła. Bita śmietana na mięsie. Ale uznałam, że pierwszy obiad niech tam już będzie czeska klasyka 😂A ponieważ OCZYWIŚCIE rozbolał mnie łeb, zrezygnowałam z połowy sobotniego planu i wróciłam do domu. Myślę sobie - wezmę tabletkę, napiję się herbatki, odpocznę, może pomoże, może nawet jeszcze wyjdę. Tymczasem wchodzę, a na karniszu siedzi gołąb. Co z tego, że praski! Nienawistny gołąb! Ściągnęłam kogo się dało do pomocy (pewną młodą mamę z dwiema córkami, które oczywiście gołębia się nie bały) i już po 20 minutach mogłam zacząć sprzątać te gówna. Obsrał firankę, podłogę i kapę na łóżku - na szczęście nie moim. Chyba siedział od rana już (wyszłam po ósmej) i kakał ze strachu nie potrafiąc znaleźć wyjścia. Przeganiany miotłą latał tylko od karnisza po szczyt szafy, jakby tego okna szeroko otwartego na jego cześć już nie widział.
Teraz się boję zostawić otwarte okno. Będę się dusić? A pani pokojowej już nie było, to się zdziwi, jak zobaczy po niedzieli obesraną firankę. Zaprałabym, ale nie mam jej jak ściągnąć, jest za wysoko.
Oczywiście po tym polowaniu to już mi łeb pęka, a nie boli.
3/ Niedziela
Ha ha, myślę sobie mijając ten budynek, w którym pracował Kafka. Oni stoją od rana w kolejce, żeby zobaczyć, a ja już wczoraj widziałam 😉
Nie na dużo mi się zdało śmieszkowanie, bo gdy stałam ja z kolei w kolejce do Domu Mody, po 10 minutach podeszła pani pilnująca i poinformowała, że stania jest tak przed nami na 50 minut. Ledwo chodzę, a tu mi jeszcze STAĆ każą - co to to nie! Żeby tam chociaż w pobliżu była ta ławka...
Pojechałam więc w inne miejsce, gdzie kolejki nie było i tam mało co nie kupiłam książki.Znalazłam
się bowiem w bardzo ciężkiej sytuacji - nie mam co czytać do
poniedziałku. Antykwariaty zamknięte, niech diabli wezmą te weekendy,
wynalazek szatana! A w tym instytucie dla ślepców, który zwiedzałam,
sprzedawano, w korzystnej zresztą cenie, książkę Klarov. Ja żem myślała, że to monografia tej okolicy i już się napaliłam, a to tylko o tym instytucie, na takie przyczynki to niestety nie mam miejsca...
4/ Poniedziałek
Wreszcie otwarty antykwariat 😂
Nie no, tego nie kupiłam... ale nie mówię, że nic innego 😁Zdobywam aktualnie obywatelstwo Wolnej Republiki Żiżkow - mam już cztery pieczątki w paszporcie!
A na Żiżkowie jak na Żiżkowie - najpierw tak...
A potem tak...Ale ale. Ja jestem na starość coraz większa zaczepiaczka, więc zagaiłam do dziewczyny, która jadła obok takie oto pytanie. Tam na dole (cholibka, nie zrobiłam zdjęcia) po drugiej stronie jest kawiarnia i przesiadują przy stolikach w pasażu starsi panowie, nie dwaj, nie trzej... a każdy z laską. Drewnianą, żeby nie było nieporozumień. Panowie taksują przechodzących pasażem, wspominają może dawne miłości i tak spędzają ten czas, co im został do śmierci.
Kelnerka postawiła przed jednym piwo, a przed drugim szklankę z czymś brązowym. To sobie przypomniałam, że w Czechach dalej jest ponoć popularny turek czyli zalewajka. Ale żeby w Lucernie podawali?
No cóż, klient nasz pan, a dziewczyna potwierdziła 😁 że tak, że to turek, choć z tej odległości kiepsko widzi (ale jak zeszła na dół, bo pierwsza skończyła, to spojrzała tam z bliska i dała mi znak, że owszem). Zapytała, skąd jestem i czy u nas nie piją. No cóż, postanowiłam zrobić dobre wrażenie, że my jednak tacy światowi jesteśmy, więc zapewniłam, że owszem, starsi ludzie w domu tak, ale w kawiarniach W DUŻYM MIEŚCIE nie podają 😂 Pewnie się mylę...
5/ Wtorek
Przez prace remontowe nie jeździ tramwaj na odcinku między dwoma przystankami. A że to wzdłuż Wełtawy, to zaprowadzono zastępczą komunikację wodną. Tego oczywiście nie mogłam darować i choć nie miałam w tamtym kierunku żadnego interesu, udałam się na nabrzeże. Jakżeż się zdziwiłam, gdy podpłynęło toto.
Tym drobiażdżkiem płynęłam kiedyś na Cesarską Łąkę, ale w wiadomościach pokazywali o wiele większą jednostkę pływającą! Na szczęście usłyszałam, jak námořník (bo tak jest po czesku marynarz, morza co prawda nie mają, ale są bardziej logiczni w języku) komuś wyjaśniał, że płynie właśnie na Łąkę. A co z Podolską vodarną, pytam. Machnął ręką w lewo.
I tu poproszę brawa za spostrzegawczość dla mnie 😂 Przystań dla tamtego połączenia była o parę kroków - ale kto by to zauważył...
No dobrze, w końcu plujeme!
No tak, to jedna z tych czeskich śmiesznotek: plujeme znaczy płyniemy. A jak jest pluć? To proste - plivat 🤣🤣🤣 A ja sobie to i tak ciągle mylę.
Podziwiam te kobiety, które tak bardzo potrafią być kobiece w każdych okolicznościach. Noga obandażowana, dwie kule - i sandały na obcasie. Co ja bym ich nie założyła chyba nigdy (mówię chyba, bo nigdy nie mów nigdy, może na jakieś wesele - ale ja nie chodzę na wesela) 😁
6/ Środa
Pozdrowienia z Pragi. Krecik jakiś skomercjalizowany, ale zawsze Krecik!
Środek Pragi zdobyty. Ja bym powiedziała, że to gdzieś na peryferiach, ale Praga jest wielka, więc pewnie dobrze to sobie wymierzyli.
Jeśli ktoś jest zainteresowany ofertą, to proszę pamiętać, żeby dać +420 przed numerem 😂😂😂
Dobrze. Przepatrzyłam dokładniej pudełka po 10 koron. I co mi kto zrobi? Myślę tu o starych szwedzkich kryminałach 😄 Założyłam, że jeśli potem jeszcze trafię na jakieś interesujące pragensie i ciężko się będzie spakować, to detektivky tu na korytarzu zostawię, ku uciesze gości (bo mają na stoliku koło kanapy do dyspozycji jedynie jakieś złote myśli JP2 albo inne kalendarze Cyryla i Metodego).
A potem mi odmówią rezerwacji na przyszłość 😅
7/ Czwartek
Po pierwsze nigdy już nie pójdę na żadną średniowieczną wieżę. Nie że teraz nie - nigdy. Wszyscy latali na górze naokoło, a tylko ja po 5 minutach zabrałam się za mozolne schodzenie z powrotem. Fajnie miał ten strażnik, co tam mieszkał z rodziną, zwłaszcza jak schodził na dół z kubłem, że tak powiem, toaletowym.
Po drugie, w tych różnych muzealnych miejscach związanych z II w.św. to chyba mają za punkt honoru opowiedzieć ci całą wojnę i jeszcze nawet 20 lat do tyłu. Nie dość, żem sobie zamówiła oprowadzenie (bo to nie jest tak normalnie otwarte), to jeszcze namówiłam biedną Věrę, która od rana wybiera się na chatę trawę kosić - i musiała odpokutować swoje dwie godziny 😏
No, ale to już na szczęście za nami. A przed nami taka fajna tablica, ja bym ją sobie właściwie wzięła (na pewno by mi się zmieściła do walizki) i dała u siebie na drzwi. No, ale nikogo nie było, żeby zapytać 😂
Następnie wracałam z obiadu takim małym autobusikiem, który przejeżdża najbliżej domu ze wszystkich środków komunikacji miejskiej. Jak widać, wyposażonym na każdą okoliczność. Albo kierowca taki czyścioszek. Albo gdyby ktoś chciał sobie brudne nogi umyć... będzie miał jeszcze brudniejsze 😂
A teraz zagadka.Z daleka myślałam, że to budka telefoniczna, a jako że budki uległy likwidacji, to chciałam ją szybciutko sfotografować, skoro jedna została. Tymczasem to...
No - słucham propozycji!
8/ Piątek
Jakoś to technicznie musi być rozwiązane...
Poszłam grzecznie zapytać, czy nie mogłabym się dostać do tej przewiązki. Nie 😞 U nas na uczelnię to każdy wejdzie, kurde, a oni to tak pilnują...
Ulubiona miejscowa rozrywka. Wieczory i ranki.
Zesrała się bida i płacze.Albo może... może słyszała już, co się u nas dzieje?
Córka się mnie dopytuje, czy znalazłam już sobie pracę. Chyba się zaciągnę.
Albo przynajmniej dołączę na medytacje?
Rozwiązanie budkowo-drzwiowej zagadki :)
9/ Sobota
Jest 29 stopni i najchętniej bym nie wychodziła z domu, zwłaszcza że to "Morderstwo w Savoyu" całkiem mi się podoba, a w dodatku wczoraj kupiłam pierwszy (i kto wie, czy nie ostatni) film - zniknęły stoiska na przydworcowych stacjach metra, jeszcze mam jedną nadzieję, ale to w tygodniu muszę jechać. Za to książek już mam wystarczająco dostatecznie ajaj moja biedna prawa ręka przy powrocie do ojczyzny 😄
Wczoraj pod wieczór byłam podtrzymywać stosunki bilateralne polsko-czeskie. Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi, ale tego pięknego słowa reasumpcja nie znali. Uświadomiłam ich też pod kątem lingwistycznym co do szmaty na 5 liter.
Tymczasem donoszę, iż myślałam, że to takie zaznaczenie w poziomie ulicy, że samochód dalej nie jedzie, że teraz deptak. A to - okazuje się - jedynie rodzaj leżącego policjanta!
Dawno już nie miałam poczucia, że ktoś mnie tak zrobił w konia. Upał, pójdę zwiedzić ten pałac, co jest blisko, a nigdy nie byłam. A w pałacu - kilka sal, absolutnie pustych, kompletnie zdewastowanych, ewentualnie gdzieniegdzie lustro albo kominek i tylko na końcu piękna sala balowa. Ale żeby 27 zł za to zapłacić???
Stałam więc potem i czatowałam na tramwaj, bo przecież czytałam niedawno w jednej z tych moich czeskich książek, że tam na I piętrze nad tym lewym przejazdem (to właśnie ten pałac) mieszkała w dzieciństwie jedna aktorka i raz jakaś przejeżdżająca ciężarówka wrąbała się jej w podłogę 😁 Tramwaj się jednak mieści 😀
10/ Niedziela
Poranek postanowiłam poświęcić kościołom. No bo one w znakomitej większości są pozamykane w tygodniu, a do środka można się dostać przy okazji niedzielnej mszy (jednej!). Plan obejmował dwa kościoły i został zrealizowany, ale co mnie to kosztowało!
Pierwszy poszedł gładko, stawiłam się na 35 minut przed mszą, więc spoko. W środku jeden pan przebierał różaniec, ale uznałam, że tak bardzo mu przeszkadzać nie będę, gdy się z aparatem pokręcę. To był zresztą chyba proboszcz.
Dopiero przy wyjściu zauważyłam kartkę...
Ale nic to. Moja spostrzegawczość jest... znana. Kościół pożegnał mnie donośnym biciem dzwonów.
Udałam się do następnego, o którym wiedziałam, że miał nabożeństwo (to protestancki, nie wiem, czy mają msze czy tylko nabożeństwa) o 9.30, ale ma być otwarty do 12.30. Na miejscu dowiedziałam się, dlaczego. Otóż o 11.00 zaczęło się nabożeństwo po angielsku. A była 11.10. Oparłam się namowom, żeby zostać, i poszłam zabijać czas naokoło. Zajrzałam do muzeum, gdzie kiedyś zgadałam się z panią z kasy, że to Włoszka i że mamy wspólnych znajomych... no, mniejsza z tym, poszłam ją odwiedzić. Ale pani już tam nie pracuje, a młodzieniec z kasy nie ma od niej wiadomości od roku.Dobrze, jedna sprawa załatwiona. Wróciłam do kościoła. Dalej trwa. Z rozpaczy poszłam do muzeum poczty. Rozumiecie to? MUZEUM POCZTY! Ale mają przynajmniej ładną bibliotekę...
Wróciłam do kościoła. Zawzięłam się. Ale coś Wam powiem - myślałam, że u protestantów to krócej trwa, że jest jakieś ludzkie bardziej 😃 przebierałam nogami, używałam w duchu brzydkich słów, a tymczasem ten czarnoskóry ksiądz w ogóle się nie spieszył - a jeszcze coś, cały czas, jak tam byłam - wszyscy stali w ławkach. Ja sobie chciałam przynajmniej na siedząco poczekać, a tu dupa. Stoją, przekładają kartki w tych śpiewnikach. Ranyściewy. Skończyło się o 12.24. O nie, na protestantów to już mnie nikt nie namówi! Warto było, bo w środku piękny gotyk, ale wymęczyło nie to czekanie okrutnie.
Na chwilkę włączyłam aparat, żeby zobaczyć, która godzina - widzicie tam po lewej? Kosz z zabawkami, dzieciaki to rozwłóczyły, leżały na podłodze z kolorowankami, ta pani z lewej im proponowała książki etc. No trochę inne podejście.
A jeszcze inne podejście było w kościele Braterskim (Církev bratrská), gdzie mnie ściągnęła z ulicy bardzo głośna muzyka. Było to mianowicie When the Saints Go Marchin' In. Dobrze, a teraz idę wyciągnąć kopyta, poczytam trochę o morderstwie w Savoyu. Jak wrócę do domu, to przez dwa dni nie wstanę, mówię Wam! Ciekawe, jak tam moja córka kwiatki podlewa...
11/ Poniedziałek
Powtórka z rozrywki czyli wczoraj po południu już chodziłam jak pokraka, a z łóżka wstać to był znowu wyczyn. Tymczasem byłyśmy umówione z Věrą na ostatniej stacji metra o jakimś bladym świcie. Cel podróży - Kersko. Wyszłam pół godziny wcześniej, bo nie wiedziałam, ile mi zabierze kuśtykanie do metra 😂
Tu Wujek Dobra Rada coś powie - nigdy, przenigdy nie jedźcie do Kerska w poniedziałek. Raz, że knajpy w większości pozamykane, dwa, iż odbierane są wtedy śmieci. Więc nie dość, że w kadrze macie wszędzie powystawiane worki i kosze, to jeszcze te zapachy z przejeżdżającej śmieciarki...
Nie przyjeżdżajcie też absolutnie w weekend, bo nie wyobrażam sobie, co się dzieje w porze obiadowej w słynnej książkowo-filmowej restauracji Gajówka, skoro w poniedziałek było tam zatrzęsienie ludzi!
Celem podróży do Kerska jest oczywiście Hrabal i miejsca związane z filmem Święto przebiśniegu. Koty już nie wybiegają na przystanek autobusowy, odkąd Hrabal nie przyjeżdża z pieczonymi kurczętami dla nich, postawili więc drewniane.
Miejscowi wolą dać drugie życie przedmiotom niż je wyrzucić, więc tu na przykład na płocie powiesili moc apaszek, a niżej poukładali filmy - żeby sobie brać, skoro im już nie służą. Wzięłam ten, ponieważ nie miał pudełka, tylko cienkie opakowanie (a przecież każdy milimetr miejsca w walizce się liczy). Komedia o jakiejś zabitej dechami dziurze na Morawach.
W miejscowym sklepiku z ceramiką nie mogłam się oderwać od półki z książkami.Ale co zrobić, musiałam odejść z pustymi rękami - mam 13 książek zakupionych i ani jednej więcej nie mogę już sobie pozwolić!
Po powrocie do Pragi podjechałam jeszcze w jedno miejsce, gdzie jest stoisko ze starymi książkami i filmami, zawsze się tam w te ostatnie zaopatruję. Věra mówiła, że też na pewno zlikwidowany, a tu niespodzianka, bo nie. W dodatku niepotrzebnie się męczyłam przez weekend, chcąc tam jechać jak najszybciej, a z drugiej strony mówiąc sobie, że pewnie czynne tylko w tygodniu. Mogłam mieć to już za sobą - znaczy te dziewięć filmów dokupionych 😎
Reasumując: 13 książek, 11 filmów. Skromnie w porównaniu z poprzednimi razy, ale ujdzie.
Gdybym dokonała reasumpcji któregoś książkowego zakupu, to bym mogła wziąć dzisiaj z pudełka po 10 koron jeszcze jeden skandynawski kryminał, co tam czekał...
Rano zastanawiałam się, czy nie kupić na jutro biletu i nie wracać do domu, skorom taki paralityk. Ale może przetrzymam. Jak zaczynam chodzić, to się rozchodzę. Gorzej, jak siądę i potem przyjdzie wstać.
12/ Wtorek
Nieco ogłoszeń drobnych.
Coby nie wrzucać reklam, bo tutaj się czyta książki, nie reklamy.
Że psie bobki do kosza.
Że zaginął kameleon (nagroda!).
Że innego pocieszy, co was już nie cieszy 😂
Przy czym oznajmiam, iż za żadne pieniądze bym tych trampek na szpilkach nie wzięła!
Oraz nie mam pojęcia, do czego to mogło służyć, zawieszone na płocie prywatnego domu.Dowiedziałam się z fejsa, że istnieje połączenie kolejowo-autobusowe Pragi z Krakowem firmy Regio Jet i nie dość, że jedzie o półtorej godziny krócej niż ten pociąg Leo, co mam na niego bilet), ale jeszcze kosztuje 63 zł (Leo 122 zł) i przede wszystkim wyjeżdża o 9.50. A ten Leo o 15.40 i weź się człowieku szwendaj po mieście, skoro hotel musisz opuścić o 10.
Sprawdziłam więc na stronie Leo, że ichni bilet mogę zwrócić ponosząc jedynie koszt 5 zł. Zakupiłam nowy bilet na Regio. Przystąpiłam do zwrotu Leo. I wtedy się okazało, że...
Że jako członek Smile Clubu (jak pierwszy raz z nimi jechałam, to chyba się tam zarejestrowałam czy co), kurka wodna, dostanę jedynie jakieś zafajdane kredyty - do wykorzystania w ciągu najbliższych 36 miesięcy - a nie zwrot kasy na kartę. Czyli będą sobie trzymać moją kasę przez 3 lata. A jak nie pojadę z nimi, to do końca świata. To kukizy dopiero!
13/ Środa
Koń (na praskiej ulicy) jaki jest, każdy widzi.
Na praskiej ulicy można robić, co się chce.
Żebym musiała JA przyjechać z Krakowa i prowadzić prażanki do kolumbarium w husyckim zborze, toż to jest zgroza!
Na płocie. Macie troski i kłopoty? Podzielcie się nimi z nami. Napiszcie na kartce i włóżcie ją do sąsiedniej torebki (w sumie były tam trzy).
To jest Molochov. Blok luksusowych domów czynszowych, wybudowanych przed wojną. Mierzy ćwierć kilometra, a te najpiękniejsze mieszkania (i 10-pokojowe) zabierali sobie oczywiście towarzysze za komuny. W czasie pierwszomajowych pochodów mieszkańcy sobie dorabiali wynajmowaniem miejsc w oknach i na balkonach 😁
Prawie w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że miałam go jechać wyfocić. Bowiem napiszę o nim pierwszy w Polsce artykuł. Znaczy post na blogu 😁 A i to wcale nie jest pewne, że pierwszy - nie szukałam 😂
14/ Czwartek
A maseczka gdzie???
To są te świetne pomysły ad hoc. Właściwie przechodziłam tylko przez dworzec, ale za chwilę miał odjeżdżać pociąg - a ja w tym roku nigdzie się pociągiem w Pradze nie wybrałam, wbrew tradycji. No to wsiadłam. I najpierw myślałam, że pociąg sam jedzie... zanim wreszcie kolano wyjrzało zza płota (to rodzinna anegdotka, brat w młodości zabrał się za pisanie powieści i tak właśnie zaczął)...
A potem wylądowałam w środku niczego, bowiem akurat remontują. Tak właśnie wygląda poczekalnia aktualnie 😂
Potem jednak wróciłam do planu czyli wyfocenia Małego Berlina. To taki funkcjonalistyczny blok domów z lat 30-tych, niegdyś w tej okolicy koncentrowała się niemieckojęzyczna społeczność. Patrzcie tylko, zachowały się oryginalne skrzynki na listy 😍 Lapsło mi się, bo wymieniają tam okna i była otwarta jedna z bram, więc się zakradłam do środka. A potem jeden z tych wymieniaczy okien mnie przyuważył i dogonił na ulicy, wypytując, co i jak i skąd jestem (zażyłam go, bo nie powiedziałam, że z Polski, tylko że z Krakowa i wyglądało na to, że w sumie nie wie skąd 😁), ale przy okazji mnie poinformował, że w przyszłym roku będą robić fasady - obiecałam, że znowu przyjdę 😅
Na wieczną rzeczy pamiątkę zrobiłam sobie w Małym Berlinie selfie 😏
15/ Piątek
W piątek się zaczęło, w piątek się kończy. Jako ta ostatnia idiotka prawie wcale nie spałam - i niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego. Przecież do domu jadę. Věra przyjdzie mnie odprowadzić na dworzec, więc jakoś te książki zataszczymy (w tajemnicy przed nią kupiłam wczoraj jeszcze jedną, oczywiście z pudełka po 10 koron i oczywiście jeszcze jeden kryminał szwedzkiej spółki).
Panią z recepcji jednak uprzedziłam, że napiszę, aby skrócić o kilka dni przyszłoroczną sierpniową rezerwację. Nie dla mnie już sznur samochodów 😐 Zapierniczać po mieście od rana do wieczora przez dwa tygodnie jest dobre... dla tych z kondycją. Myślałam, że uprawiając wieczorne spacery tę kondycję sobie wyrabiam, ale - nie śmieszcie mnie! Ja tu już wstaję zmęczona 😂