A tak serio to wcale nie żadna pańszczyzna, bo książka mi się bardzo podobała. Tytuł oznacza Jak wyrwać wielorybowi ząb. Miałam ją już od roku, mam też kontynuację - ale wybrałam ją do czytania akurat teraz, ponieważ coś się w Pradze zgadało z moją Věrą o aktorze, małym chłopcu, który grał głównego bohatera w filmie o tym samym tytule. Że zginął młodo i że ma gdzieś w Nuslich tablicę pamiątkową. Więc teraz chciałam obejrzeć film, no ale skoro mam książkę, to najpierw czytanie.
Jest to historia 8-letniego Vaška, który mieszka z mamą, wierzy w to, że jego tata-alpinista zginął pod lawiną jeszcze przed jego urodzeniem i zawzięcie usiłuje mamie znaleźć nowego męża - bo jego największym pragnieniem jest mieć tatę, choćby zastępczego (zwłaszcza, że jego szkolny kolega ma już trzeciego). Zimą jadą z mamą w Karkonosze i tam Vašek poznaje naczelnika ichniego GOPR-u, z którym wchodzi w znakomitą komitywę. Okazuje się jednak, że i mama skądś go zna...
Początek:
Koniec:
Półka - jak to w przypadku czeszczyzny - raczej Wam nieprzydatna do niczego 😁
Z własnej półki (kupione online w pandemii 😏 w Ulubionym Antykwariacie 2 lipca 2020 roku za 10 koron)
Przeczytałam 8 września 2021 roku
Film jest też dostępny aktualnie na You Tube (mówię aktualnie, bo przed chwilą zajrzałam na jakiś stary post z linkiem do YT i tych materiałów już nie było) - no ale po czesku oczywiście. Z tym, że ktoś na Filmwebie napisał, że oglądał to w sieci pod tytułem Jak wyrwać ząb wielorybowi, czyli istnieje po polsku (ma zresztą 280 ocen), pewnie był kiedyś wyświetlany w tv. Film był w Czechosłowacji wielkim hitem, do dziś zresztą przy powtórkach ogląda go liczna publiczność. Mam zamiar o nim napisać szerzej na blogu o czeskim filmie 😏 A książka najprawdopodobniej powstała po nakręceniu i sukcesie filmu (autorka jest jednocześnie reżyserką).
A teraz sprawa kursu czeskiego. Wrzesień, zapisy. Przychodzi jak zwykle mail ze szkoły, żeby się określić, czy się zapisujemy - my, starzy kursanci - zanim otworzą zapisy dla reszty. I tu, prąpaństwa, cztery zmiany. Każda z nich, sama w sobie, nie jest niczym strasznym, ale zebrane dohromady dokuczyły mi.
1/ zmiana ceny - rok temu poszła w górę o stówkę, teraz o kolejną (przy czym zdaję sobie sprawę, że to jednak niszowy język, mamy małe grupy etc.), za chwilę wejdzie kolejny podręcznik i ćwiczenia do niego - koszty, koszty, koszty
2/ zmiana nauczyciela (też wiem, że na pewnym poziomie zawsze taka zmiana następuje i jest to normalne)
3/ zmiana godziny, teraz kurs będzie się zaczynał o 17.20, co oznacza, że miałabym kiblować w pracy całą godzinę, bo jechać do domu to już bez sensu - i w dodatku wieźć już rano ze sobą podręcznik, ćwiczenia, zeszyt
4/ i wreszcie zmiana ze zdalnego na stacjonarny - to chyba najbardziej mi nie odpowiada. I nawet nie, że pandemia, ale stanowczo wolę tę formę, choć ma swoje minusy - zaoszczędza jednak masę czasu i zachodu (z drugiej strony wiem, że wszyscy w mojej grupie jej nie chcieli, bo pracują zdalnie i mają dość siedzenia przed komputerem)
Rozważywszy za i przeciw (przeciw była świadomość, że jeśli teraz przerwę kurs, to być może nigdy już nie wrócę, wiecie, jak to jest; za była myśl, że oszczędzę dwa tysiaki i akurat będę miała na majowy wyjazd do Pragi) - zdecydowałam, że się nie zapisuję.
I wcale nie jest to przyjemne uczucie, zrezygnować w trakcie czegoś, co było taką ważną częścią życia w ostatnich latach 😐 Co mnie też w jakiś sposób określało.
Naturalnie wmawiam sobie, że będę sama się uczyć, że przerobię ten podręcznik, który jeszcze mamy do końca, że będę szukać w internecie ćwiczeń na gramatykę.
Tralalala.
Ale też, że będę sobie słownictwo poszerzać przy czytaniu kolejnych książek w oryginale, wpisując całe zdania do zeszytu - i to może się uda. Książka, o której dziś mowa, idealnie się do tego nadaje, więc może zacznę już dziś?
No dobrze, jutro 😂 Najpierw muszę ustalić sama ze sobą, czy kontynuować rytm raz w tygodniu 2 godziny czy raczej pół godziny codziennie.
I takie nowości.
Tu jeszcze miałam w planie dołożyć linki (sama dla siebie) do dwóch reportaży z czeskich Wiadomości tv, więc niniejszym to czynię, zanim mi ucieknie.
Pierwszy to ten, że do seniorów w domu opieki przychodzi koń. Nie ogranicza się bynajmniej do ogrodu, ale dzielnie wkracza do sali, gdzie seniorzy, ci na chodzie, spędzają wolny czas, a potem jedzie windą na górę, do tych leżących! Ponoć sam dotyk, przytulenie się do końskiego łba, ma dobroczynny wpływ. Chciałabym wiedzieć, co na to nasz Sanepid 😂
Drugi z kolei opowiada o nowinach z francuskich muzeów. Otóż ponoć ludzie nie znają cyfr rzymskich, a nawet w szkołach się ich już nie uczy, więc tabliczki przy obrazach od tej pory będą wyglądały przykładowo Ludwik 15. Ja pierdzielę, do czego zmierza ten świat?
A na końcu taka nieprzyjemna sprawa. Któregoś wieczora zapaliłam światło nad tym regałem i odkryłam coś strasznego. Przyjrzyjcie się okładkom.
Matko i córko!
Tu muszę wyjaśnić, że te książki stoją naprzeciwko drzwi do łazienki. Moja córka bezustannie zostawia te drzwi szeroko otwarte, żeby się wietrzyło. A nawet, jak by tego było mało, wiesza ręcznik do wyschnięcia na kiju opartym o książki (no, taka konstrukcja, możliwa dzięki temu, że nad samym wejściem do łazienki jest otwarty pawlacz). Walczę z nią o to od dawna, tyle, że ze względów raczej estetycznych 😏 Tymczasem tu chodzi głównie o wilgoć chyba! Aha, muszę dodać, że mieszkanie jest na parterze 10-piętrowego bloku i ogólnie jest tu chłodno. A teraz, jak były ciągle deszcze i zimno, to już w ogóle nie mówmy...
Dzisiejszy poranek spędziłam więc pracowicie z rolką papieru toaletowego w oknie, odczyszczając książki. Chodziło o dwie półki tylko, takie oprawione w płótno czy coś podobnego, ale już mi było niedobrze od tej monotonnej pracy.
I okna masz plastikowe w mieszkaniu? Może trzeba sprawdzić wentylacje, czy nie pozasłaniana i intensywniej wietrzy?
OdpowiedzUsuńU mnie na szczęście jest okienko w łazience, szczelnie zamykam je dopiero zimą, przy większych mrozach.
Oczywiście, że plastikowe. Mega szczelne 🙄
UsuńKratki wentylacyjne są regularnie sprawdzane przez spółdzielnię, więc gdybym nawet chciała, nic nie pokombinuję (chyba, że bawiłabym się w ciuciubabkę z kominiarzami). To pewnie wina okien, faktycznie. W czasach, gdy je kupowałam (a było to na pewno ponad 20 lat temu) nikt jakoś nie proponował takich ze specjalnymi wywietrznikami. Widuję czasem ogłoszenia, że niby robią w starych oknach, ale nie wiem, jakoś nie mam zaufania...
A Ty jesteś jak ci tam na Syberii 🤣
Aż tak to nie, ale nie przeszkadza mi niższa temperatura w domu i trochę się niepokoje, że sezon grzewczy mógłby się zacząć już teraz.
UsuńW sensie, że u Was nie ma możliwości regulacji, tak?
UsuńJest w dość ograniczonym zakresie. Te pokrętło do regulacji grzania to się najlepiej sprawdza, gdy jest zakręcone, albo odkręcone na maksa :)
UsuńWybór jednak pozostawia 🤣🤣🤣
UsuńJejku, współczuję pleśni. A może Ty tak naprawdę to w Japonii mieszkasz? ;-) Książki mi co prawda nigdy nie spleśniały, ale np. w łazience jak odpuściłam sobie sprzątanie to potrafiła się pojawić tu i tam.
OdpowiedzUsuńObejrzałam reportaż o koniu. Nic nie zrozumiałam (czeski niby podobny do polskiego...), ale to świetna sprawa i widać, że sprawiał radość seniorom. I do windy się zmieścił :)
Na Japonię mi to nie wygląda 😂 ale wilgoć w mieszkaniu ostatnimi czasy jest... W łazience na fugach pod prysznicem też muszę często szorować, bo pojawiają się takie czarne plamki - to chyba grzyb? Ale w łazience to normalniejsze. Zwłaszcza, że kaloryfer nie grzeje. A ja przegapiłam: bo dzwoniłam kiedyś do spółdzielni w tej sprawie i powiedziano mi, że mogą kogoś przysłać, ale po sezonie grzewczym, jak spuszczą wodę z rur. I jak było po sezonie, to o tym zapomniałam, a teraz już się znów nie da, bo lada moment napełnią rury gorącą wodą 😐
UsuńSłowacki jest bardziej podobny do polskiego niż czeski, wszyscy to mówią. Ja już dziś nie potrafię tego ocenić, bo jednak znając czeski rozumiem o wiele więcej 😀
Ja rowniez mysle ze z wszelkick roznych form nauki jezyka najlepsze, najbardziej produktywne sa kursy - nie mowiac ze dobrym dopingiem jest to ze zaplacone wiec nalezy pilnie uczeszczac. Nauczyciel skoryguje, wyjasni, pokieruje, da uwagi ktore sa Ci przydatne a na dyskach czy w ksiazkach ich nie ma.
OdpowiedzUsuńTak - wilgotne powietrze jest najwiekszym wrogiem papieru. Zbytnie wysuszenie tez wiec nalezy uwazac by nie przesadzic. Niestey mieszkania sa jakie sa i trudno dac ksiazkom idealne warunki jakie daja muzea czy biblioteki. Te plamki w lazience to plesn - i niestety z winy braku wentylacji bo wywietrzniki w drzwiach sa niewystarczajace.
Na moim blogu dalam Ci pewne informacje o suszarkach zapominajac dac najwazniejsza - ze suszarki wymagaja wentylatora w postaci przebicia na zewnatrz budynku. U nas buduja tak ze czy dom prywatny czy apartamentowy kazda pralnia ma je od razu. Gdybys wiec na serio zainteresowala sie moja sugestia zwroc na to uwage i wypytaj sie w sklepie o ta wentylacje a administracji mieszkania czy moglabys przebic taki kanal na zewnatrz. Ta wentylacja moze byc problemem robiacym caly zamiar niemozliwym.
U nas popularne sa psy wizytujace szpitale - slysze tez o kotach i innych malych zwierzetach ale o koniu nigdy nie slyszalam.
Co do kursów - jasne. Pamiętam dobrze początki mojego czeskiego, gdy wyobrażałam sobie, że się sama nauczę. Można, ale potrzeba dużo samozaparcia i samodyscypliny... Oczywiście teraz jest już inna sytuacja, bo to nie są początki...
UsuńSerpentyno, u nas co do suszarek nie ma najwyraźniej takich przepisów, bo w tym wątku, który czytałam na FB, dziewczyny pokazywały zdjęcia i suszarki stoją u ich dosłownie WSZĘDZIE - nawet w tzw. salonie (uch, jak nie lubię tego słowa w odniesieniu do XXI wieku). Bo okazuje się, że są dwa rodzaje: podłączane do instalacji wentylacyjnej oraz takie, które mają tylko pojemnik na wodę (do samodzielnego opróżniania). Tych nie podłączasz do niczego, możesz wsadzić do szafy czy gdziekolwiek chcesz. I o takiej myślałam - ale i tak nie ma miejsca 😐 Myślę, że jeśli wreszcie, kiedykolwiek, zdecyduję się na remont kuchni, to wtedy na pewno gdzieś ją upchnę. Ale chciałabym tę suszarkę już...
To za granicą, operując językiem czeskim, czujesz się jak u siebie w domu? Piękne- uczyć się obcego języka dla przyjemności!
OdpowiedzUsuńMoże nie do końca - ale jednak zawsze się dogadam... a odkąd oglądam codziennie ichni dziennik, to myślę, że na coraz więcej tematów mogę podyskutować 😁
UsuńMyślę, że zawsze uczyłam się obcych języków dla przyjemności. Bo nawet ten rosyjski w szkole nie był dla mnie żadną udręką.
Wspomniany tytuł skojarzył mi się z innym - na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa?
OdpowiedzUsuńWygląda jak pleśń, w dodatku te okładki to tez chyba plastik, mam podobne.
Z piekarnika może być zapiekanka lub tarta:-)
W rezultacie piekarnika nie użyłam, ale córka mówi, że ponoć od jutra znowu będzie padać, to może w tygodniu coś się wykombinuje. Dziś ani na tartę ani na zapiekankę nie było w domu składników. Ten przeklęty zamknięty Lidl 😂 Byłam nawet podczas marszu zajrzeć przez szpary w ogrodzeniu - wszystko jeszcze w proszku.
UsuńNa co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa - musiałam sobie wygooglać 😁 no tak, komiks, skąd miałam znać 🤣
Dasz radę i bez kursu, również dlatego, że czeskiego uczysz się dla przyjemności. Zresztą Ty, znasz już język. Czytasz, mówisz, piszesz, więc czego chcieć więcej.I będziesz to robić cały czas, tyle że w domu i sama.
OdpowiedzUsuńA w maju nagadasz się po czesku do upojenia.��.
Ja dziś byłam na grzybach i nigdy więcej. Nie dość że grzybów nie widzę, to jeszcze boję się zgubić w lesie. Jedyne co rzucało mi się w oczy,to małe, czerwone. I nie były to muchomory, tylko borówki. Zebrałam i mam. Bardzo lubię smażone z jabłkami lub gruszkami.Zebralam tego 3 szklanki, więc absolutnie się nie napracuje.
Tak sobie myślę,czy w Waszym bloku nie ma suszarni? Bo w moim wiem że była. I pamiętam, że suszyło się w niej bardzo dobrze.Duża, widna i pachnącą. Klucz był u pana Gospodarza Domu i nigdy nie było problemu z suszeniem prania, szczególnie zimą (balkon odpadał).
A Ty pleśni się nie poddawaj. Teresa.
Twoje słowa to miód na moje serce 😊 Mam nadzieję, że rzeczywiście będę szła z tym czeskim ciągle do przodu.
UsuńUbawiłam się z Twoimi grzybami! Ja ostatni raz byłam w dzieciństwie. Chodziliśmy na maślaki do Miąsowy, o ile dobrze pamiętam. Ojczasty był wielki fan zbierania maślaków, a mama potem robiła oprócz słoików na później - pyszny sosik do ziemniaków. Sama teraz nigdy bym nie poszła - raz, że też bym się bała zgubić, dwa, że kompletnie na grzybach się nie znam.
Na 2. piętrze miałam sąsiadów, ci byli absolutnie zakręceni na punkcie grzybów i co roku jeździli gdzieś w kieleckie, niedaleko Dżendżejowa chyba nawet, na tydzień czy dwa łowów. A teraz to samo opowiada jeden z naszych panów z ochrony, że koło Dżendżejowa zbierają.
A smaku takich smażonych borówek właściwie nie znam...
Co do suszarni. Teoretycznie jest, tylko wykorzystywana bardziej jako graciarnia. Sama tam kilka lat temu trzymałam rower. Tyle że - nie ma u nas pana Anioła, klucz był właśnie u tych sąsiadów z 2. piętra, a ci "wzięli i umarli"... teraz nie mam pojęcia, kto ma. Ale gorsza sprawa jest, że piwnice u nas nie za ciekawe. Trudno powiedzieć, żeby pachnące. Mało tego - tak ze dwa razy w roku po większych opadach wybija tam studzienka, o czym się dowiaduję, gdy wychodzę na klatkę z mieszkania - oj, wtedy dopiero zapaszek... Mało zachęcające to wszystko do korzystania z piwnicy.