sobota, 9 listopada 2024

Wojciech Przylipiak - Czas wolny w PRL

Wstąpiłam do biblioteki na Daszyńskiego przechodząc obok, a tam wśród nowości Czas wolny w PRL. Pani powiedziała, że ledwo ktoś odda, już następna osoba bierze - a wszystkie w moim wieku. No i co się dziwić, każdy lubi wracać do wspomnień z lat młodości. Albo prawie każdy.


 To sobie powspominałam. Wczasy z FWP z obowiązkową zupą mleczną na śniadanie, kolonie, gdzie mieszkało się w szkolnych salach, opróżnionych z ławek, wycieczki z zakładów pracy rodziców. Nie byliśmy zmotoryzowaną rodzina, więc poznawało się Polskę jedynie w ramach wczasów, kolonii i wycieczek szkolnych. To była myślę wielka zdobycz tamtych czasów. Czy byłabym w Łańcucie, gdyby z jakiegoś powodu PeZetZety, w których pracowała mama, nie zorganizowały wycieczki autokarowej? Czy dziś zakłady pracy robią coś takiego? I nie mam tu na myśli sławetnych wyjazdów integracyjnych. Nie jeździliśmy pod namiot z braku samochodu, ale to akurat sobie chwalę 😂 raz byłam na obozie harcerskim i mi wystarczy 😂 W dalszej rodzinie byli kolejarze i to pamiętam, że oni mieli wczasy wagonowe, wówczas im tego zazdrościłam, bo to takie inne. Propaganda wiadomo, musiała być, ale nie wbiła się specjalnie w pamięć, więc chyba słabo wypadała. Należałam do harcerstwa, ale to była zabawa i przygoda. Czyny społeczne - tak, były. Pochody 1-majowe - były. Traktowało się to jako spotkanie towarzyskie, no bo byli na nich wszyscy 😉

Lato z radiem oczywiście pamiętam, ale chyba nie słuchaliśmy W Jezioranach. Może Matysiaków? Rano była gimnastyka przy pianinie, prawda?

Ale wiecie, jaki smutny obraz wyłania się z tego reportażu? Że masa ludzi nie wiedziała, co zrobić z wolnym czasem, nawet gdy go miała (co nie zawsze było takie oczywiste). I kto wie, czy to się nie zmieniło? Tylko kobiety, żony, matki, miały czas zawsze zagospodarowany...


 


 


 Wyd. Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2020, 382 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 8 listopada 2024 roku


Wczoraj po obiedzie miałam wychodne, prawie 4-godzinne (co było możliwe dlatego, że odwiedziłam między innymi pewien dzielnicowy  Dom Kultury - z toaletą 😂) i oto rezultat wycieczki, razem z dzisiejszą przebieżką...

Moja córka jest wielką fanką Piratów z Karaibów, dlatego wzięłam tę Zemstę Salazara, ja jestem fanką notesów, więc zabrałam z "mojej" biblioteczki Koci Notes, a reszta to przecież normalka 😂 Dzienniki Osieckiej to znów radosna twórczość kierowniczki z biblioteki (wyrwana kartka tytułowa). Jakoś ostatnio jestem napalona na książki, których nikt nie czyta - oczywiście stare - dlatego przyniosłam do domu i ten Wyrok śmierci. Mówię do córki, że powinnyśmy mieć gdzieś zaraz w przedpokoju skrzynię na skarby - miejsce, gdzie się będzie wrzucać przynoszone egzemplarze, przeznaczone do przeczytania i odniesienia z powrotem. Byłoby to bardzo wygodne, kończysz czytać jedną, zagłębiasz rękę w skrzyni i wyciągasz coś na chybił trafił, bez zbytniego zastanawiania się, co teraz. Niestety - pomijając fakt, że nie mamy skrzyni (bo tę zawsze dałoby się skołować ze Śmieciarki) - to nie mamy też miejsca na skrzynię. W ogóle to powinnam zażądać od Szyszkodara kolejnej dostawy, ale i na to nie bardzo jest miejsce, tyle się nazbierało moich nowych starych, kurka wodna!

A' propos Szyszkodara - to on zamieścił info na FB, że jest regał z gratisami w owym DK (dlatego pojechałam spenetrować). A że ma zwyczaj przy takiej okazji zostawić jakiś swój rysunek... no znalazłam, choć nie szukałam - i nie oparłam się temu bigbitowcowi 🤣 Tylko nie wiem, co tam po japońskiemu jest napisane 😁

Ale wracając do knihobudek. Niby ich założenie jest takie - nazywają się zresztą 'biblioteczki plenerowe' - żeby sobie z nich książkę pożyczyć, przeczytać i odnieść, coby przeczytali i inni. Więc tak się zastanawiam nad tym moim gromadzeniem. Już mówiłam, że będę wydawać po przeczytaniu - ale halo halo, nie w każdym wypadku się na to zdobędę 😉 Na przykład jamniki, srebrne kluczyki - nagle zaczęłam je kolekcjonować. Albo Słownik idiomów angielskich widoczny wyżej. No przecież czegoś takiego się nie przeczyta, po czym odda. Ktoś wyniósł do budki, bo sam nie potrzebuje, ale nie jest to coś, co będzie krążyć - chyba, że za jakiś czas sama stwierdzę a na co mi to, i tak nie korzystam. Co zresztą jest bardzo prawdopodobne: ja i angielskie idiomy?

A jeszcze w związku z łupami. Była w "mojej" biblioteczce taka publikacja Kuchnia znad rozlewiska, niejakiej Kalicińskiej, zabrałam ewidentnie tylko, by przejrzeć i ewentualnie sfocić (zfocić? obie wersje mi podkreśla wężykiem) jakiś przepis. No i proszę, oto on 🤣 Czy ktoś podejmuje się wyceny tego ciasta? Ja wszystko rozumiem, świąteczne, ale to przecież jakiś absurd przy dzisiejszych cenach, zresztą chyba nie tylko dzisiejszych. Tak że - jeśli ktoś chce spektakularnie zbankrutować przed świętami (jedno ciasto!), to polecam!
 


Nowy zwyczaj na emeryturze to karteczka PRZYSZŁY TYDZIEŃ na tablicy ogłoszeń (oprócz tego jest też na cały miesiąc). Córka myśli, że jest dowcipna, gdy dopisuje kupić kalendarzyczek, tymczasem JA wiem, o co chodzi, sprawa jest bardzo prosta: kalendarz to ten formatu A5, gdzie jest strona na każdy dzień i gdzie wszystko zapisuję, a kalendarzyk to taki malutki do torebki, gdzie w obecnej sytuacji życiowej zapisuję jedynie wizyty u lekarzy i wyjazdy do Pragi 😁

Podeszłam teraz, żeby wykreślić kalendarzyk, bo dziś kupiłam; pomyliłam się, to jest karteczka na LISTOPAD, nie na PRZYSZŁY TYDZIEŃ (czyli ten, który się kończy). Składany lejek to już z myślą o Pradze 😁 ścierek Viledy nie ma na całym osiedlu, zaciski do torebek rozlazły się po całej kuchni i nie ma żadnego na zapasie, a rata na dywan to taki projekcik: ponieważ Ojczasty systematycznie zaplamia przy jedzeniu nowy dywan w kuchni, postanowiłam odkładać co miesiąc do skarboneczki banknocik, żeby kupić sobie nowy bez bólu sięgania do oszczędności, gdy już nadejdzie ten czas 😂
 

Czwartek: 6.031 kroków - 3,4 km

Piątek: 13.674 kroki - 7,6 km


42 komentarze:

  1. miałem kiedyś, ileś lat temu taką jazdę, że trafiło mi się kilka książek takich wspominkowych o czasach PRL-u i ta wspomniana też chyba tam była... za to bigbitowiec, to kreska jak z "Bolka i Lolka", widać podobny styl grafiki...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak podoba mi się działalność Szyszkodara, tak nie dostrzegam niczego atrakcyjnego w tych jego rysunkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wiosnę wybieram się na tour szlakiem jego murali 😁

      Usuń
    2. Murale też są w estetyce dla przedszkolaków?

      Usuń
    3. Jak obejrzę, to Ci powiem 😁 Generalnie Szyszkodar siedzi w bajkowych i leśnych klimatach, zgodnie ze swym nickiem.

      Usuń
  3. Widzę książkę Halika i przypomniało mi się spotkanie z nim w warszawskim empiku:-)
    Lato z radiem to był obowiązkowy składnik wakacji, rozbrzmiewało wszędzie, nad basenem, nad jeziorami, w lesie!
    Nie mam aż tyle do zapisywania, wystarcza mi karteczka na tablicy korkowej:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam usnąć wczoraj i zastanawiałam się, co by tu z książek wydać (to a' propos Halika). Z moich starych książek. I nawet wytypowałam CZTERY 🤣
      Matko jedyna, muszę coś z tym przecież zrobić! Dotarło do mnie wreszcie, że gdy w domu nie ma miejsca i panuje zagracenie i ciasnota, to oznacza po prostu, że należy się rzeczy pozbyć. Bez sentymentów. Ale jak pozbyć się sentymentów właśnie.

      Tę muzyczkę zawsze w głowie słyszę, gdy pomyślę Lato z radiem. Zawsze. To jest jedna z tych rzeczy określających dzieciństwo w PRL.

      Skoro nie masz wiele do zapisywania, to oznacza, że - szczęściaro - pozbyłaś się już wszelkich obowiązków. Oraz nadrobiłaś wszelkie zaległości.

      Usuń
  4. mam taką robotę, ze na nic nie mam czasu, Oczywiście były spotkania w Cepelinie, bo pan Wojciech jest ze Słupska :-)Dziennikarz zajmujący się popkulturą. W jego książkach występują m.in. słupszczanie, opisuje także słupskie historie. Dzięki, że mi przypomniałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo mnie się u kalicińskiej nad rozlewiskiem te przepisy właśnie podobały ale żeby je od razu wprowadzać w życie, co to to nie.
      oraz ja z tego pokolenia co to pod trzepakiem, w gume, w kapsle, w noże, w indian, w podchody i po drzewach. Za żadne kolonie, bo nie znosiłam obcych i rozkazywania. byłam zuchem. ale w szkole to już niestety sie wolność skończyła. skrzypce, balet, treningi. dużo czytałam, zaczęłam dość późno, gdyz szkoła była dla mnie elementem obcym ;-))i sie buntowałam.
      chyba dzięki babce Antoninie, która była fanka kryminałów Agaty C. zaczęłam czytac namiętnie i nałogowo. więcej grzechów nie pamiętam.

      Usuń
    2. Oczywiście, że nie masz, jasna sprawa. Jednakże: nawet (NAWET) artyści miewają czas wolny, a to mianowicie w wakacje 😂 I wtedy jadą do Juraty. Albo do Chałup.

      Usuń
    3. Ja widocznie byłam przystosowana przez energiczną i wszystkim zarządzającą mamę do słuchania się, bo kolonie uwielbiałam. Mam jeszcze zeszyt z piosenkami i czasem zaczynam coś zawodzić, gdy mnie najdzie na wspomnienia, ale córka mnie stopuje (bo faktycznie słoń mi na ucho nadepnął i słuchanie mnie nie jest miłe).

      Usuń
    4. Teatralna:) Ja dokładnie jak Ty - niczym siostra bliźniaczka - trzepak, noże, Indianie, podchody, drzewa, zuchy i żadne kolonie, nawet raz w życiu 😃 a szkoła to najgorsza zmora dotąd czasem się śni 😃 Wakacje - Tenczynek u babci, książki czytane na drzewie, gdzie mnie nikt nie widział i miałam spokój 😍
      Małgosiu :) W życiu się nie nudziłam i czas wczesnej młodości wspominam z sentymentem, matko, ile książek wtedy połykałam ... jeszcze ślepa nie byłam, to mogłam 😃

      Usuń
    5. Z mojego dzisiejszego punktu widzenia szkoła jest straszna i opresyjna, ale wtedy się jej tak nie odbierało 😉 Teraz sobie nie wyobrażam takiego kieratu; z pracy przynajmniej jak się przyjdzie już do domu, to ma się czas dla siebie aż do następnego dnia. Na szczęście daaaawno już mi się szkoła nie śniła 😁 ale miałam taki okres, że często i co ciekawe - że jest przerwa, szybko do ubikacji, a tam jak z Bareji, kible pozatykane, stoi w nich brązowa woda po brzegi, pływają pety. O matko, co za koszmar!

      Usuń
    6. Mnie się przyśniło, nie tak dawno, że maturę z matematyki mam zdawać że a ja przecież nic nie umiem i nie pamiętam 😀 Najgorzej jak ktoś nie umiał i jeszcze zapomniał 😀

      Usuń
    7. Matura z matematyki też mi się, bywało, śniła; mam nadzieję, że nigdy więcej!

      Usuń
    8. anka, i ja czytałam na drzewach i w stodole :-))
      dobrze macie dziewczyny, że szkoła to już tylko koszmar nocny :-DD
      ja w tym opresyjnym systemie tkwię. Choć sie staram, zeby na moich lekcjach opresyjny nie był.
      i częściej mi się śni inny koszmar, scena, spektakl a ja nie pamiętam co to za spektakl i jaka jest moja kwestia...omatkoicorko horror.

      Usuń
    9. Moja koleżanka z pracy (już eks-pracy) po latach uczenia w szkole przeszła do nas, mając go serdecznie dość. Ale właściwie nie tyle samego uczenia (mówi, że tęskni), co otoczki, dyrekcji, koleżeństwa, rodziców, atmosferki.

      Usuń
  5. Generalnie moje wspomnienia z PRL są dobre a więc również na temat wolnego czasu.
    Istotne było dla mnie, że mocno promowano kulturę - kino, teatr, książki, muzyka klasyczna - bardzo niskie ceny, bogaty repertuar. Prócz tego były domy kultury a tam działało wiele kółek zainteresowań.
    A gdy zacząłem pracować - wczasy i wycieczki organizowane przez Związki Zawodowe.
    Ciekawostka - PRL - dyktatura proletariatu a w fabryce pracownicy fizyczni przez pierwsze 10 lat pracy mieli tylko 2 tygodnie urlopu, umysłowi - miesiąc. Zmienił to chyba dopiero Gierek.
    Osobna sprawa - w fabryce, w której pracowałem, bardzo niechętnie dzielili urlop, były naciski żeby brać w całości. Wytłumaczenie - urlopy kilkudniowe ludzie biorą żeby wykonać jakieś prace - remont mieszkania, praca u kuzyna na wsi - czyli człowiek wraca z urlopu bardziej zmęczony niż przed urlopem. A miesięczny urlop - znajomy mówił - po 2 tygodniach już jesteś wypoczęty a po trzech tak cię energia rozpiera, że szukasz okazji żeby komuś dać w mordę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha dobre tłumaczenie. I logiczne 😂 Rzeczywiście wspomina o tym autor, że fizyczni mieli najpierw krótszy urlop. Ciekawe, jaka tu była z kolei argumentacja. Głowa się bardziej męczy i potrzebuje więcej czasu na regenerację?

      Tak, kultura była bardzo mocno dotowana przez państwo. Plus punkty za pochodzenie przy egzaminach na studia - to umożliwiło masie ludzi awans społeczny, a co za tym idzie i kulturalny.

      Usuń
  6. Z tego wszystkiego nie zaznałam słuchowisk radiowych i campingu. Byłam za to w liceum z harcerzami (ale jako nie-harcerka) na obozie pośrodku niczego na Mazurach, matkobosko namioty, śpiwory, menażki, latryny, sami gotowaliśmy, komary, jakies dziwne paramilitarne zajęcia. W końcu uciekłyśmy stamtąd z koleżanką 😂
    A tak to standard: trzepak, gra w gumę, oranżada w proszku zlizywana z ręki, zuchy, wczasy z zupką mleczną którą o dziwo (tam tylko) chętnie jadlam, kolonie (ach te miłości kolonijne). Pochody pierwszomajowe uwielbiałam i skrycie marzyłam, żeby ktoś mnie podniósł do trybuny do samego Gierka😂 bo czasem tak dzieci z kwiatami do niego podnosili. Łaskawie je tam po główkach głaskał.
    Kurcze aż sobie chyba to wypożyczę, chociaż raz sie nacięłam na straszliwe "Chcesz cukierka Idź do Gierka".

    Czas wolny bez problemu sobie umiem zorganizować, a jakby co to przecież zawsze można POCZYTAC, nie?

    Rozlewisk nie trawię, to i gotować bym nie chciała. A czterogodzinne wychodne wyobraziłam sobie jako jakąś rozpustę typu wino z koleżankami, a Ty znowu w knihobudkach!

    A wiesz, że ja nigdy tej słynnej żółtej ścierki Vileda nie miałam. I myślałam, że przyszywasz ŁATĘ na dywanie, a nie że raty zbierasz.

    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oranżada w proszku, który chyba nigdy nie był rozpuszczany w wodzie, tylko się go właśnie z dłoni zlizywało, pychota!
      W Dżendżejowie Gierka nie było, a do miejscowego I Sekretarza nikt by się chyba nie pchał 😁 Ale za to pamiętam występy na stadionie, jakieś takie gimnastyczne, w specjalnych kostiumach, które dziś byłyby rozkoszą pedofila 🤣 I te próby wcześniej, chyba w czasie lekcji!

      Na obozie harcerskim w Zawoi wytrzymałam do końca, ale dziś mdleję na samą myśl - w namiotach nie było podłogi i te wszystkie robale... A myć się chodziliśmy do górskiego potoku z lodowatą wodą pełną czerwonych żyjątek 🤣 Ech, młodość wszystko zniesie!

      Wino z koleżankami??? To mi nawet do głowy nie przyszło 😂 Przede mną ciągle impreza pożegnalna w robocie i słabo mi.

      Ścierkę kupiłam przy okazji Nowej Kuchni i jest genialna, nie tylko do okien, ale i do luster i do lakierowanych frontów szafek. Płyn do szyb od tej pory ciągle jeszcze stoi nieużywany.
      Łatę na dywanie 😁 Do takiego stopnia desperacji jeszcze nie doszłam!

      Usuń
    2. My się myliśmy w jeziorze, natomiast nikt nie pomyślał organizując tam obóz, że dziewczyny to jednak potrzebują się porządniej i częściej umyc, przynajmniej wiadomo kiedy🙈
      No ja nie eiem czemu, bo na pewno rodzice mi tego nie wpoili, byłam fanką Gierka, a szczególnie mnie krecilo, że on mieszkał kiedyś we Francji haha. Oczywiście to było jakoś na przełomie przedszkola i podstawówki.
      No właśnie się zdziwiłam, że już skreślone łatanie dywanu😆
      Agata

      Usuń
    3. Masakra. Nasza (jaka tam nasza, już przecież nie moja) nowa sekretarka wróciła właśnie z Nepalu, gdzie była na trekkingu z maniakiem tego sportu, swoim chłopakiem. No więc myli się tam co dwa dni, a ona oczywiście w międzyczasie miała okres. Czego to ludzie nie zrobią, żeby sobie udowodnić, że dadzą radę 🤣

      Usuń
    4. Agata-ja też bardzo lubiłem chodzić na pochody, to była okazja spotkania się z różnymi znajomymi, jak też zawsze dopisywała pogoda. Raz wręczono mi sztandar i szedłem na czele pracowników zakładu mojego ojca-wpadłem w oko Piotrowi Jaroszewiczowi i przez kilkanaście sekund machaliśmy do siebie!

      Przed świętem pierwszomajowym w ogólniaku dyrektor zgromadził nas w sali gimnastycznej i bardzo nas zachęcał do przyjścia na pochód (chociaż nie było żadnego sprawdzania listy). Parę uczniów ze starszych klas zaczęło skanować, „Młodzież! Gierek! Partia! i tak się skończyła impreza. Ostatnim razem na pochodzie byłem w 1978 roku w grupie z Pałacu Młodzieży; wtedy też udało mi się zrobić zdjęcia pojazdów milicji obywatelskiej z armatkami wodnymi, które stały w ukryciu na dziedzińcu Pałacu Kultury—ot tak w razie czego, gdyby rzesze ludzi postanowiły iść w złym kierunku...

      Oranżadę w proszku, którą się sypało na dłoń i jadło świetnie pamiętam… Na trzepakach też się bawiliśmy (ciekawe, czy nadal istnieją? Bo wtedy były przy każdym bloku i nieraz trzeba było czekać na swoją kolejkę—ale w zimie kładło się dywany na śniegu i w ten sposób trzepało—potem cały trawnik było pokryty czarnymi odciskami dywanów). I oczywiście wszędzie na koloniach/wczasach/obozach dominowała „kawa”—to znaczy inka—prawdziwą kawę dopiero piłem w wieku kilkunastu lat i mi nie smakowała (na szczęście, bo była kosztowna).
      Co do powiedzenia, „ "Chcesz cukierka Idź do Gierka", to my używaliśmy wyliczankę:

      „Nie ma mięsa, nie ma serka, nie lubimy wujka Gierka.
      Jak zabraknie na kotlecik, podpalimy komitecik.
      Raz, dwa, trzy, po zapałki idziesz ty!”

      Usuń
    5. Ja już się nie załapałam na pochody w liceum, zaraz na początku wprowadzili stan wojenny i dlugo w ogóle niczego nie było.

      A co do kawy to (nie napiszę "na starość"😁) wracam do roślinnych, co prawda Inki nie lubię, ale piję Anatola i Kujawiankę, też znane w PRL.
      Agata

      Usuń
    6. => Jack
      Trzepaki oczywiście nadal istnieją - znaczy na starych osiedlach. Tyle że już młodzieży pod nimi się nie widuje. Czasem mnie dobiegnie zza okna odgłos trzepania i wzbudza to wspomnienia z dzieciństwa, gdy zwłaszcza przed Wielkanocą było wielkie dywanotrzepanie wśród sąsiadów i to był taki znak wiosny 😊

      Wyliczanka świetna!

      Usuń
    7. => Agata
      A ja nie znam w ogóle ani Kujawianki ani Anatola, muszę się rozejrzeć w sklepie na próbę 😁

      Usuń
  7. Dobrze pamietam opisane przez Ciebie czasy i zwyczaje - przeciez w nich wyroslam. Rzeczywiscie bylo dokladnie jak piszesz. Ja mam jednak odczucie ze ten ograniczony wybor rozrywek byl dobrze wykorzystywany, nigdy ani ja ani moi rodzice nie nudzili sie a urlopy byly wyczekiwanym i drogocennym wydarzeniem, chocby nawet byly spedzane w domu. Kolonie i wczasy pracownicze byly popularne a osobiscie mam dobre wspomnienia z nich, trafialy mi sie same w niezlych okolicach i dobrych warunkach.
    Teraz jestesmy troche rozpieszczeni nowoczesnoscia, mamy inne wymagania, wiec to dawne wydaje sie ubogie i prymitywne a wcale takimi nie byly.
    Dotarlam do niemal konca wyboru ksiazek w obecnej bibliotece - bede sie przenosic do innej. Ksiazek juz ani kupuje ani gromadze nie tylko ze moje obecne mieszkanie jest duzo mniejsze ale rowniez nie chce zagracac niczym by pozniej dzieciom nie spadlo na glowe to co mnie - likwidwania ogromnej ilosci tego i owego.
    Zycze dobrego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedni po prostu się nigdy nie nudzą, a inni... cóż.
      Pewnie, że mamy teraz inne wymagania, choćby łazienka w pokoju - pamiętam czasy w Spale, mieszkało się w drewnianych domkach, a ogólna łazienka była w osobnym domku, takim baraczku. Dziś, gdy szukam hotelu w Pradze, pierwsza rzecz, na którą patrze, to czy jest z łazienką. Mimo, że przecież szukam rozwiązań budżetowych, wiadomo. Od dawna już mam na oku klasztor kapucynów na Hradczanach, ale tam właśnie są wspólne łazienki :(

      Jak Ty zdążyłaś już wyczerpać zasoby nowej biblioteki, to nie wiem 😂

      Usuń
    2. Moje dzieci są w szoku, jak im opowiadam, że kiedyś wręcz normą był brak łazienki na wczasach. Samej mi sobie to trudno teraz wyobrazić. Jeszcze z lat 90.pamiętam wyjazdy z chłopakiem do domków kempingowych i właśnie chodzenie do kibelka i pryszniców gdzieś daleko. W domku była tylko miednica i wiadro.
      Agata

      Usuń
    3. Wędrówki z ręcznikiem na ramieniu i mydłem w ręku 🤣🤣🤣

      Usuń
    4. A na tzw.obizie zerówkowym przed studiami mieliśmy łazienki koedukacyjne 😁
      A.

      Usuń
    5. To w ramach lepszej integracji 🤣

      Usuń
  8. Ja bym to ciasto zrobiła, ale z 1/3 porcji, bo nawet takiej dużej foremki nie mam żeby zrobić w oryginale. Piernika staropolskiego nie nastawiłam w tym roku, to może w zamian będzie bakaliowiec. Brzmi apetycznie. mMa

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak się chciało, to w PRL-u było dużo możliwości zorganizowania sobie wakacyjnego wypoczynku. Ja w każde lato jeździłem z rodzicami (a potem już sam) nad morze, do ośrodków nad jeziora mazurskie, w góry, jak też do Bułgarii. Raz czy dwa wyjechaliśmy na wczasy FWP. Owszem, warunki były czasem prymitywne—m. in. mieszkało się „na posadach”—ale nikt specjalnie się tym nie przejmował. Do tego było organizowanych bardzo dużo kolonii, obozów harcerskich i tzw. „półkolonii” („Lato w Mieście”). Chociaż na koloniach byłem tylko raz, niektórzy wyjeżdżali co roku i bardzo sobie je chwalili. Pamiętam, że w drugiej połowie lat 70. XX w. mój kolega pojechał na miesiąc na obóz „przysposobienia wojskowego” za jedyne 300 złoty; powiedział, że były to najlepsze wakacje w jego życiu—m. in. strzelał z karabinu maszynowego i prowadził czołg! A już nie wspominam o moich rówieśnikach, którzy np. byli członkami Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i dzięki temu jeździli na wizyty do naszych wschodnich sąsiadów, intensywnie prowadząc handel do tego stopnia, że niektórzy przyjechali z powrotem do ojczyzny w krótkich spodenkach, bo udało im się wszystko sprzedać!

    Co do obozów harcerskich, to wiem, że niejednokrotnie pierwszą rzeczą było zbudowanie obozowej latryny; przypuszczam, że pryszniców nie było… Kilka razy byłem też na obozach żeglarskich i na obozie płetwonurkowym; do „toalety” szło się do lasu z saperką, na której trzonku była włożona rolka papieru toaletowego… A mycie oczywiście odbywało się w jeziorze. Zresztą co tu mówić—obecnie w Kanadzie, gdy spędzam kilka tygodni pływając na kanu i biwakując w namiocie, często w ogóle nie ma żadnych toalet i bardzo przydaje się nam PRL-owskie doświadczenie!

    A mówiąc o innych, poza wakacyjnych rozrywkach, to w Warszawie było ich bardzo dużo. Do kina chodziłem non-stop, jak też na różne koncerty do Sali Kongresowej czy też na Starym Mieście. A będąc członkiem Pałacu Młodzieży, też dawało mi to różnego rodzaju możliwości uczestniczenia w różnych zajęciach. W każdym razie życie miałem wypełnione po brzegi i obecnie współczuję młodym nastolatkom, którzy non-stop są wpatrzeni w telefony komórkowe—nawet gdy wyjeżdżają na wakacje, to zamiast rozkoszować się zachodzącym słońcem, wolą ekran telefonów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja też chodziłam do Pałacu Młodzieży, super wspominam.
      A na koloniach byłam z 8-10 razy, w tym dwa razy w NRD. Plus juz w liceum i na studiach na tzw. OHP (po znajomosci zalatwiane, bo to bylo bardzo atrakcyjne😎) w Austrii i Czechosłowacji (miesiąc w Pradze, a raz gdzieś na południu, nie mogę sobie przypomnieć, gdzie, musiałabym stare listy i kalendarzyki przegrzebać). Trochę sie tam udawało, że pracuje, ale głównie to się zwiedzało i balowało. Szczególnie fajnie było w Austrii, młodzież była z całej Europy. Pierwszy raz tam jadłam prawdziwa pizzę włoską😋
      Agata

      Usuń
    2. => Jack
      Przypomniałeś mi - na jednych koloniach była jakaś awaria toalet i w wiadomym celu chodziło się do przyległego parku, zdaje się, że to był park podworski, że szkoła, w której mieszkaliśmy, była w dawnym pałacu. W tym parku było jakieś bardzo stare i wielkie drzewo, pień w środku był praktycznie wydrążony i tam właśnie była główna toaleta 🤣

      Usuń
    3. => Agata
      Co do pizzy, to w Krakowie była taka - chyba pierwsza - pizzeria na Szewskiej. Powiedzieć, że pizza była na grubym spodzie, to nic nie powiedzieć 🤣 Obowiązkowo obłożona mnóstwem pieczarek i sera. Wielkości talerza deserowego, nie taka duża. A do tego - tadam! - barszczyk biały czy tam żurek do popicia 🤣🤣🤣

      Usuń
    4. U nas też były z pieczarkami i serem żółtym. Pierwsze zdaje się serwowali na Starówce. A z koleżankami w liceum piekłyśmy pizzę na proszku do pieczenia🤣, więc w Austrii zszokowała mnie cienkość ciasta i że pizza tak naprawdę to jest PYSZNA. Bo te wyroby pizzopodobne to niekoniecznie mi smakowały
      Agata

      Usuń
    5. Na kruchym cieście też kojarzę - chyba podawali w czasopismach takie przepisy 😂

      Usuń