sobota, 9 listopada 2024

Wojciech Przylipiak - Czas wolny w PRL

Wstąpiłam do biblioteki na Daszyńskiego przechodząc obok, a tam wśród nowości Czas wolny w PRL. Pani powiedziała, że ledwo ktoś odda, już następna osoba bierze - a wszystkie w moim wieku. No i co się dziwić, każdy lubi wracać do wspomnień z lat młodości. Albo prawie każdy.


 To sobie powspominałam. Wczasy z FWP z obowiązkową zupą mleczną na śniadanie, kolonie, gdzie mieszkało się w szkolnych salach, opróżnionych z ławek, wycieczki z zakładów pracy rodziców. Nie byliśmy zmotoryzowaną rodzina, więc poznawało się Polskę jedynie w ramach wczasów, kolonii i wycieczek szkolnych. To była myślę wielka zdobycz tamtych czasów. Czy byłabym w Łańcucie, gdyby z jakiegoś powodu PeZetZety, w których pracowała mama, nie zorganizowały wycieczki autokarowej? Czy dziś zakłady pracy robią coś takiego? I nie mam tu na myśli sławetnych wyjazdów integracyjnych. Nie jeździliśmy pod namiot z braku samochodu, ale to akurat sobie chwalę 😂 raz byłam na obozie harcerskim i mi wystarczy 😂 W dalszej rodzinie byli kolejarze i to pamiętam, że oni mieli wczasy wagonowe, wówczas im tego zazdrościłam, bo to takie inne. Propaganda wiadomo, musiała być, ale nie wbiła się specjalnie w pamięć, więc chyba słabo wypadała. Należałam do harcerstwa, ale to była zabawa i przygoda. Czyny społeczne - tak, były. Pochody 1-majowe - były. Traktowało się to jako spotkanie towarzyskie, no bo byli na nich wszyscy 😉

Lato z radiem oczywiście pamiętam, ale chyba nie słuchaliśmy W Jezioranach. Może Matysiaków? Rano była gimnastyka przy pianinie, prawda?

Ale wiecie, jaki smutny obraz wyłania się z tego reportażu? Że masa ludzi nie wiedziała, co zrobić z wolnym czasem, nawet gdy go miała (co nie zawsze było takie oczywiste). I kto wie, czy to się nie zmieniło? Tylko kobiety, żony, matki, miały czas zawsze zagospodarowany...


 


 


 Wyd. Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2020, 382 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 8 listopada 2024 roku


Wczoraj po obiedzie miałam wychodne, prawie 4-godzinne (co było możliwe dlatego, że odwiedziłam między innymi pewien dzielnicowy  Dom Kultury - z toaletą 😂) i oto rezultat wycieczki, razem z dzisiejszą przebieżką...

Moja córka jest wielką fanką Piratów z Karaibów, dlatego wzięłam tę Zemstę Salazara, ja jestem fanką notesów, więc zabrałam z "mojej" biblioteczki Koci Notes, a reszta to przecież normalka 😂 Dzienniki Osieckiej to znów radosna twórczość kierowniczki z biblioteki (wyrwana kartka tytułowa). Jakoś ostatnio jestem napalona na książki, których nikt nie czyta - oczywiście stare - dlatego przyniosłam do domu i ten Wyrok śmierci. Mówię do córki, że powinnyśmy mieć gdzieś zaraz w przedpokoju skrzynię na skarby - miejsce, gdzie się będzie wrzucać przynoszone egzemplarze, przeznaczone do przeczytania i odniesienia z powrotem. Byłoby to bardzo wygodne, kończysz czytać jedną, zagłębiasz rękę w skrzyni i wyciągasz coś na chybił trafił, bez zbytniego zastanawiania się, co teraz. Niestety - pomijając fakt, że nie mamy skrzyni (bo tę zawsze dałoby się skołować ze Śmieciarki) - to nie mamy też miejsca na skrzynię. W ogóle to powinnam zażądać od Szyszkodara kolejnej dostawy, ale i na to nie bardzo jest miejsce, tyle się nazbierało moich nowych starych, kurka wodna!

A' propos Szyszkodara - to on zamieścił info na FB, że jest regał z gratisami w owym DK (dlatego pojechałam spenetrować). A że ma zwyczaj przy takiej okazji zostawić jakiś swój rysunek... no znalazłam, choć nie szukałam - i nie oparłam się temu bigbitowcowi 🤣 Tylko nie wiem, co tam po japońskiemu jest napisane 😁

Ale wracając do knihobudek. Niby ich założenie jest takie - nazywają się zresztą 'biblioteczki plenerowe' - żeby sobie z nich książkę pożyczyć, przeczytać i odnieść, coby przeczytali i inni. Więc tak się zastanawiam nad tym moim gromadzeniem. Już mówiłam, że będę wydawać po przeczytaniu - ale halo halo, nie w każdym wypadku się na to zdobędę 😉 Na przykład jamniki, srebrne kluczyki - nagle zaczęłam je kolekcjonować. Albo Słownik idiomów angielskich widoczny wyżej. No przecież czegoś takiego się nie przeczyta, po czym odda. Ktoś wyniósł do budki, bo sam nie potrzebuje, ale nie jest to coś, co będzie krążyć - chyba, że za jakiś czas sama stwierdzę a na co mi to, i tak nie korzystam. Co zresztą jest bardzo prawdopodobne: ja i angielskie idiomy?

A jeszcze w związku z łupami. Była w "mojej" biblioteczce taka publikacja Kuchnia znad rozlewiska, niejakiej Kalicińskiej, zabrałam ewidentnie tylko, by przejrzeć i ewentualnie sfocić (zfocić? obie wersje mi podkreśla wężykiem) jakiś przepis. No i proszę, oto on 🤣 Czy ktoś podejmuje się wyceny tego ciasta? Ja wszystko rozumiem, świąteczne, ale to przecież jakiś absurd przy dzisiejszych cenach, zresztą chyba nie tylko dzisiejszych. Tak że - jeśli ktoś chce spektakularnie zbankrutować przed świętami (jedno ciasto!), to polecam!
 


Nowy zwyczaj na emeryturze to karteczka PRZYSZŁY TYDZIEŃ na tablicy ogłoszeń (oprócz tego jest też na cały miesiąc). Córka myśli, że jest dowcipna, gdy dopisuje kupić kalendarzyczek, tymczasem JA wiem, o co chodzi, sprawa jest bardzo prosta: kalendarz to ten formatu A5, gdzie jest strona na każdy dzień i gdzie wszystko zapisuję, a kalendarzyk to taki malutki do torebki, gdzie w obecnej sytuacji życiowej zapisuję jedynie wizyty u lekarzy i wyjazdy do Pragi 😁

Podeszłam teraz, żeby wykreślić kalendarzyk, bo dziś kupiłam; pomyliłam się, to jest karteczka na LISTOPAD, nie na PRZYSZŁY TYDZIEŃ (czyli ten, który się kończy). Składany lejek to już z myślą o Pradze 😁 ścierek Viledy nie ma na całym osiedlu, zaciski do torebek rozlazły się po całej kuchni i nie ma żadnego na zapasie, a rata na dywan to taki projekcik: ponieważ Ojczasty systematycznie zaplamia przy jedzeniu nowy dywan w kuchni, postanowiłam odkładać co miesiąc do skarboneczki banknocik, żeby kupić sobie nowy bez bólu sięgania do oszczędności, gdy już nadejdzie ten czas 😂
 

Czwartek: 6.031 kroków - 3,4 km

Piątek: 13.674 kroki - 7,6 km


29 komentarzy:

  1. miałem kiedyś, ileś lat temu taką jazdę, że trafiło mi się kilka książek takich wspominkowych o czasach PRL-u i ta wspomniana też chyba tam była... za to bigbitowiec, to kreska jak z "Bolka i Lolka", widać podobny styl grafiki...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak podoba mi się działalność Szyszkodara, tak nie dostrzegam niczego atrakcyjnego w tych jego rysunkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wiosnę wybieram się na tour szlakiem jego murali 😁

      Usuń
    2. Murale też są w estetyce dla przedszkolaków?

      Usuń
  3. Widzę książkę Halika i przypomniało mi się spotkanie z nim w warszawskim empiku:-)
    Lato z radiem to był obowiązkowy składnik wakacji, rozbrzmiewało wszędzie, nad basenem, nad jeziorami, w lesie!
    Nie mam aż tyle do zapisywania, wystarcza mi karteczka na tablicy korkowej:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam usnąć wczoraj i zastanawiałam się, co by tu z książek wydać (to a' propos Halika). Z moich starych książek. I nawet wytypowałam CZTERY 🤣
      Matko jedyna, muszę coś z tym przecież zrobić! Dotarło do mnie wreszcie, że gdy w domu nie ma miejsca i panuje zagracenie i ciasnota, to oznacza po prostu, że należy się rzeczy pozbyć. Bez sentymentów. Ale jak pozbyć się sentymentów właśnie.

      Tę muzyczkę zawsze w głowie słyszę, gdy pomyślę Lato z radiem. Zawsze. To jest jedna z tych rzeczy określających dzieciństwo w PRL.

      Skoro nie masz wiele do zapisywania, to oznacza, że - szczęściaro - pozbyłaś się już wszelkich obowiązków. Oraz nadrobiłaś wszelkie zaległości.

      Usuń
  4. mam taką robotę, ze na nic nie mam czasu, Oczywiście były spotkania w Cepelinie, bo pan Wojciech jest ze Słupska :-)Dziennikarz zajmujący się popkulturą. W jego książkach występują m.in. słupszczanie, opisuje także słupskie historie. Dzięki, że mi przypomniałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo mnie się u kalicińskiej nad rozlewiskiem te przepisy właśnie podobały ale żeby je od razu wprowadzać w życie, co to to nie.
      oraz ja z tego pokolenia co to pod trzepakiem, w gume, w kapsle, w noże, w indian, w podchody i po drzewach. Za żadne kolonie, bo nie znosiłam obcych i rozkazywania. byłam zuchem. ale w szkole to już niestety sie wolność skończyła. skrzypce, balet, treningi. dużo czytałam, zaczęłam dość późno, gdyz szkoła była dla mnie elementem obcym ;-))i sie buntowałam.
      chyba dzięki babce Antoninie, która była fanka kryminałów Agaty C. zaczęłam czytac namiętnie i nałogowo. więcej grzechów nie pamiętam.

      Usuń
    2. Oczywiście, że nie masz, jasna sprawa. Jednakże: nawet (NAWET) artyści miewają czas wolny, a to mianowicie w wakacje 😂 I wtedy jadą do Juraty. Albo do Chałup.

      Usuń
    3. Ja widocznie byłam przystosowana przez energiczną i wszystkim zarządzającą mamę do słuchania się, bo kolonie uwielbiałam. Mam jeszcze zeszyt z piosenkami i czasem zaczynam coś zawodzić, gdy mnie najdzie na wspomnienia, ale córka mnie stopuje (bo faktycznie słoń mi na ucho nadepnął i słuchanie mnie nie jest miłe).

      Usuń
    4. Teatralna:) Ja dokładnie jak Ty - niczym siostra bliźniaczka - trzepak, noże, Indianie, podchody, drzewa, zuchy i żadne kolonie, nawet raz w życiu 😃 a szkoła to najgorsza zmora dotąd czasem się śni 😃 Wakacje - Tenczynek u babci, książki czytane na drzewie, gdzie mnie nikt nie widział i miałam spokój 😍
      Małgosiu :) W życiu się nie nudziłam i czas wczesnej młodości wspominam z sentymentem, matko, ile książek wtedy połykałam ... jeszcze ślepa nie byłam, to mogłam 😃

      Usuń
    5. Z mojego dzisiejszego punktu widzenia szkoła jest straszna i opresyjna, ale wtedy się jej tak nie odbierało 😉 Teraz sobie nie wyobrażam takiego kieratu; z pracy przynajmniej jak się przyjdzie już do domu, to ma się czas dla siebie aż do następnego dnia. Na szczęście daaaawno już mi się szkoła nie śniła 😁 ale miałam taki okres, że często i co ciekawe - że jest przerwa, szybko do ubikacji, a tam jak z Bareji, kible pozatykane, stoi w nich brązowa woda po brzegi, pływają pety. O matko, co za koszmar!

      Usuń
    6. Mnie się przyśniło, nie tak dawno, że maturę z matematyki mam zdawać że a ja przecież nic nie umiem i nie pamiętam 😀 Najgorzej jak ktoś nie umiał i jeszcze zapomniał 😀

      Usuń
    7. Matura z matematyki też mi się, bywało, śniła; mam nadzieję, że nigdy więcej!

      Usuń
    8. anka, i ja czytałam na drzewach i w stodole :-))
      dobrze macie dziewczyny, że szkoła to już tylko koszmar nocny :-DD
      ja w tym opresyjnym systemie tkwię. Choć sie staram, zeby na moich lekcjach opresyjny nie był.
      i częściej mi się śni inny koszmar, scena, spektakl a ja nie pamiętam co to za spektakl i jaka jest moja kwestia...omatkoicorko horror.

      Usuń
  5. Generalnie moje wspomnienia z PRL są dobre a więc również na temat wolnego czasu.
    Istotne było dla mnie, że mocno promowano kulturę - kino, teatr, książki, muzyka klasyczna - bardzo niskie ceny, bogaty repertuar. Prócz tego były domy kultury a tam działało wiele kółek zainteresowań.
    A gdy zacząłem pracować - wczasy i wycieczki organizowane przez Związki Zawodowe.
    Ciekawostka - PRL - dyktatura proletariatu a w fabryce pracownicy fizyczni przez pierwsze 10 lat pracy mieli tylko 2 tygodnie urlopu, umysłowi - miesiąc. Zmienił to chyba dopiero Gierek.
    Osobna sprawa - w fabryce, w której pracowałem, bardzo niechętnie dzielili urlop, były naciski żeby brać w całości. Wytłumaczenie - urlopy kilkudniowe ludzie biorą żeby wykonać jakieś prace - remont mieszkania, praca u kuzyna na wsi - czyli człowiek wraca z urlopu bardziej zmęczony niż przed urlopem. A miesięczny urlop - znajomy mówił - po 2 tygodniach już jesteś wypoczęty a po trzech tak cię energia rozpiera, że szukasz okazji żeby komuś dać w mordę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha dobre tłumaczenie. I logiczne 😂 Rzeczywiście wspomina o tym autor, że fizyczni mieli najpierw krótszy urlop. Ciekawe, jaka tu była z kolei argumentacja. Głowa się bardziej męczy i potrzebuje więcej czasu na regenerację?

      Tak, kultura była bardzo mocno dotowana przez państwo. Plus punkty za pochodzenie przy egzaminach na studia - to umożliwiło masie ludzi awans społeczny, a co za tym idzie i kulturalny.

      Usuń
  6. Z tego wszystkiego nie zaznałam słuchowisk radiowych i campingu. Byłam za to w liceum z harcerzami (ale jako nie-harcerka) na obozie pośrodku niczego na Mazurach, matkobosko namioty, śpiwory, menażki, latryny, sami gotowaliśmy, komary, jakies dziwne paramilitarne zajęcia. W końcu uciekłyśmy stamtąd z koleżanką 😂
    A tak to standard: trzepak, gra w gumę, oranżada w proszku zlizywana z ręki, zuchy, wczasy z zupką mleczną którą o dziwo (tam tylko) chętnie jadlam, kolonie (ach te miłości kolonijne). Pochody pierwszomajowe uwielbiałam i skrycie marzyłam, żeby ktoś mnie podniósł do trybuny do samego Gierka😂 bo czasem tak dzieci z kwiatami do niego podnosili. Łaskawie je tam po główkach głaskał.
    Kurcze aż sobie chyba to wypożyczę, chociaż raz sie nacięłam na straszliwe "Chcesz cukierka Idź do Gierka".

    Czas wolny bez problemu sobie umiem zorganizować, a jakby co to przecież zawsze można POCZYTAC, nie?

    Rozlewisk nie trawię, to i gotować bym nie chciała. A czterogodzinne wychodne wyobraziłam sobie jako jakąś rozpustę typu wino z koleżankami, a Ty znowu w knihobudkach!

    A wiesz, że ja nigdy tej słynnej żółtej ścierki Vileda nie miałam. I myślałam, że przyszywasz ŁATĘ na dywanie, a nie że raty zbierasz.

    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oranżada w proszku, który chyba nigdy nie był rozpuszczany w wodzie, tylko się go właśnie z dłoni zlizywało, pychota!
      W Dżendżejowie Gierka nie było, a do miejscowego I Sekretarza nikt by się chyba nie pchał 😁 Ale za to pamiętam występy na stadionie, jakieś takie gimnastyczne, w specjalnych kostiumach, które dziś byłyby rozkoszą pedofila 🤣 I te próby wcześniej, chyba w czasie lekcji!

      Na obozie harcerskim w Zawoi wytrzymałam do końca, ale dziś mdleję na samą myśl - w namiotach nie było podłogi i te wszystkie robale... A myć się chodziliśmy do górskiego potoku z lodowatą wodą pełną czerwonych żyjątek 🤣 Ech, młodość wszystko zniesie!

      Wino z koleżankami??? To mi nawet do głowy nie przyszło 😂 Przede mną ciągle impreza pożegnalna w robocie i słabo mi.

      Ścierkę kupiłam przy okazji Nowej Kuchni i jest genialna, nie tylko do okien, ale i do luster i do lakierowanych frontów szafek. Płyn do szyb od tej pory ciągle jeszcze stoi nieużywany.
      Łatę na dywanie 😁 Do takiego stopnia desperacji jeszcze nie doszłam!

      Usuń
    2. My się myliśmy w jeziorze, natomiast nikt nie pomyślał organizując tam obóz, że dziewczyny to jednak potrzebują się porządniej i częściej umyc, przynajmniej wiadomo kiedy🙈
      No ja nie eiem czemu, bo na pewno rodzice mi tego nie wpoili, byłam fanką Gierka, a szczególnie mnie krecilo, że on mieszkał kiedyś we Francji haha. Oczywiście to było jakoś na przełomie przedszkola i podstawówki.
      No właśnie się zdziwiłam, że już skreślone łatanie dywanu😆
      Agata

      Usuń
    3. Masakra. Nasza (jaka tam nasza, już przecież nie moja) nowa sekretarka wróciła właśnie z Nepalu, gdzie była na trekkingu z maniakiem tego sportu, swoim chłopakiem. No więc myli się tam co dwa dni, a ona oczywiście w międzyczasie miała okres. Czego to ludzie nie zrobią, żeby sobie udowodnić, że dadzą radę 🤣

      Usuń
  7. Dobrze pamietam opisane przez Ciebie czasy i zwyczaje - przeciez w nich wyroslam. Rzeczywiscie bylo dokladnie jak piszesz. Ja mam jednak odczucie ze ten ograniczony wybor rozrywek byl dobrze wykorzystywany, nigdy ani ja ani moi rodzice nie nudzili sie a urlopy byly wyczekiwanym i drogocennym wydarzeniem, chocby nawet byly spedzane w domu. Kolonie i wczasy pracownicze byly popularne a osobiscie mam dobre wspomnienia z nich, trafialy mi sie same w niezlych okolicach i dobrych warunkach.
    Teraz jestesmy troche rozpieszczeni nowoczesnoscia, mamy inne wymagania, wiec to dawne wydaje sie ubogie i prymitywne a wcale takimi nie byly.
    Dotarlam do niemal konca wyboru ksiazek w obecnej bibliotece - bede sie przenosic do innej. Ksiazek juz ani kupuje ani gromadze nie tylko ze moje obecne mieszkanie jest duzo mniejsze ale rowniez nie chce zagracac niczym by pozniej dzieciom nie spadlo na glowe to co mnie - likwidwania ogromnej ilosci tego i owego.
    Zycze dobrego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedni po prostu się nigdy nie nudzą, a inni... cóż.
      Pewnie, że mamy teraz inne wymagania, choćby łazienka w pokoju - pamiętam czasy w Spale, mieszkało się w drewnianych domkach, a ogólna łazienka była w osobnym domku, takim baraczku. Dziś, gdy szukam hotelu w Pradze, pierwsza rzecz, na którą patrze, to czy jest z łazienką. Mimo, że przecież szukam rozwiązań budżetowych, wiadomo. Od dawna już mam na oku klasztor kapucynów na Hradczanach, ale tam właśnie są wspólne łazienki :(

      Jak Ty zdążyłaś już wyczerpać zasoby nowej biblioteki, to nie wiem 😂

      Usuń
    2. Moje dzieci są w szoku, jak im opowiadam, że kiedyś wręcz normą był brak łazienki na wczasach. Samej mi sobie to trudno teraz wyobrazić. Jeszcze z lat 90.pamiętam wyjazdy z chłopakiem do domków kempingowych i właśnie chodzenie do kibelka i pryszniców gdzieś daleko. W domku była tylko miednica i wiadro.
      Agata

      Usuń
    3. Wędrówki z ręcznikiem na ramieniu i mydłem w ręku 🤣🤣🤣

      Usuń
    4. A na tzw.obizie zerówkowym przed studiami mieliśmy łazienki koedukacyjne 😁
      A.

      Usuń
    5. To w ramach lepszej integracji 🤣

      Usuń
  8. Ja bym to ciasto zrobiła, ale z 1/3 porcji, bo nawet takiej dużej foremki nie mam żeby zrobić w oryginale. Piernika staropolskiego nie nastawiłam w tym roku, to może w zamian będzie bakaliowiec. Brzmi apetycznie. mMa

    OdpowiedzUsuń