sobota, 14 grudnia 2024

Piero Scanziani - I cinque continenti

Siedemnaście dni.

Lub:

Czterdzieści dwa lata. 

Tyle czasu zajęło mi czytanie tej powieści.

Już wyjaśniam, w cziom dieło.

I cinque continenti była to pierwsza powieść w języku włoskim, jaką znalazłam w antykwariacie. A było to 20 sierpnia 1982 roku. Weźcie pod uwagę, że trochę inne to były czasy (i nie było wyboru) 😂



 

Powiem tak: tylko się cieszyć, że miałam jedynie drugi tom trylogii!


 

Więc znalazłam wtedy, kupiłam za 50 zł - nie wiem, ile to wówczas było - i nawet dzielnie przystąpiłam do lektury, ze słownikiem w ręku.

 

I z tym słownikiem dojechałam do 39 strony, po czym poddałam się. Czy znudziła mnie sama powieść czy też wyszukiwanie słówek - tego już nie mogę pamiętać.  

 

Teraz, po tylu latach, postanowiłam zamknąć taką klamrą cały ten czas związany najpierw z nauką, a potem z pracą. Tak, wyciągnęłam z bardzo zakurzonej półki I cinque continenti (bo cały czas je miałam ze sobą, gdziebym nie mieszkała) i powiedziałam sobie, że żadnej innej książki nie będę czytać, dopóki nie przemielę tej.

Matko jedyna, cóż to był za koszmar! Trzech młodych milionerów z Nowego Jorku rusza samolotem jednego z nich w podróż dookoła świata. Czego szukają, co chcą znaleźć, sami za bardzo nie wiedzą, ale John Lucki, ten od samolotu, szuka prawdy. Konkretnie jest zafiksowany na punkcie śmierci - czyli życie jest bez sensu, skoro i tak skończy się śmiercią; chciałby znaleźć wytłumaczenie tego fenomenu. Jeden z towarzyszy podróży ginie podczas przymusowego lądowania w Afryce, drugi traci wzrok, ale dzielny Lucki, mimo wielu zwątpień po drodze, w końcu w Indiach osiąga spełnienie: w ekstazie rezygnuje z wszelkich dóbr i udaje się pieszo w Himalaje 🤣

Było to tak beznadziejne, że 10 stron dziennie wydawało mi się już osiągnięciem na miarę wspomnianych Himalajów. Z tym większym zdumieniem przeczytałam, że autor był dwukrotnie proponowany do Nobla (aczkolwiek zaproponować do Nobla można ponoć bardzo łatwo - każdy uniwersytecki profesor literatury może to uczynić).

Córka powtarzała mi praktycznie każdego dnia, że jestem głupia czytając toto i że okropnie marnuję czas, czyżbym go miała za dużo? I to prawda, ale jak się głupia baba zaweźmie, to jej się wydaje, że NIE MOŻE przerwać. Bo co się niby stanie? Symboliki mi się zachciało...

Wczoraj wieczorem wbrew zasadom siedziałam do północy, żeby już odwalić ostatnie strony - i czy czuję satysfakcję? Jakoś kurna nie 😂

Ale dziś dotarło do mnie, że teraz już mogę wziąć do czytania co tylko chcę, bo miałam trochę takie poczucie, że już nigdy nic nie przeczytam, że będę do końca życia lecieć po parę linijek dziennie Scanzianiego (a' propos, żeby było śmieszniej, to nie był pisarz włoski, tylko szwajcarski). Więc przynajmniej z tego się cieszę.

Chciałam jeszcze zauważyć, że na ebayu taki właśnie egzemplarz (pierwsze wydanie) jest za 40 ojrosów i właściwie ktoś mi powinien zapłacić te pieniądze ☹ Ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!

Koniec:


Wyd. Casa Editrice A.Corticelli, Milano 1942, 333 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 13 grudnia 2024 roku 

 

Dużo się działo przez te siedemnaście dni (jak na życie emeryty), ale o tym zacznę pisać następnym razem, bo by mnie noc zastała. Więc tylko o książkach. Miałam taki projekcik związany z nowymi książkami z knihobudek, ale mi się szybko znudził i została po nim tylko ta KUPA. Czyli do wyniesienia z powrotem.


 

Borykam się z porządkami i próbuję się pozbywać tego o owego. Na przykład tych segregatorów. Dziewięć sztuk wypełnionych przed ćwierćwieczem notatkami, wycinkami, kartkami dotyczącymi Krakowa.


 Mnóstwo pracy włożonej, ale już mi to nie będzie potrzebne, prawda? A ile miejsca na półce zajmuje! Z bólem serca, ale jednak zdecydowałam się pozbyć tego ... jak to mawiała Chmielewska? Naboju?

Wyniosłam do mojej budki, z myślą, że jeśli nie materiały, to same segregatory komuś się przydadzą, a papiery sobie wyrzuci, czego oczy nie widzą... I zniknęły. Jednego dnia cztery, drugiego pozostałe pięć.


 Dalej - papiery porządkuję. Straszna bieda jest z tym, że nie można tego rozłożyć w pokoju na całej podłodze, żeby tak leżało, dopóki się nie skończy segregacji. Jeden cały dzień poświęciłam i niestety odczułam skutki w postaci bólu pleców od schylania się, więc potem już z doskoku, po godzince. Rezultat: ciągle jeszcze nie skończone, właściwie niewiele już zostało, ale ZAWSZE pod koniec jest najgorzej. Pocieszam się, że jeszcze chwila i wszystko będzie w opisanych teczkach: ZUS, skarbówka, spółdzielnia, prąd, gaz, zdrowie, córka, Ojczasty - no takie tam. Sporo wyrzuciłam, trzy albo cztery razy chodziłam z wiadrem do kontenera, natomiast dalej będę się bawić z kartkami zapisanymi dziennymi notatkami, na razie odłożyłam na bok. Wiecie: co szukam tego określenia na uczucie nostalgii przy dźwięku gwizdu pociągu z oddali; to tam gdzieś musi być 🤣


Więc pozbywam się rupieci, typuję też kolejne książki do wydania (siedem!), a tymczasem zaglądam do Jordanówki, a tam starszy pan akurat przyniósł masę lekturek z angielskiego i tak to się kończy 🤔


 

O czy Wam chcę opowiedzieć następnym razem?

  • impreza pożegnalna w pracy
  • trzebienie szafy
  • starania o orzeczenie dla Ojczastego
  • wystawa w MCK
  • wernisaż w Pałacu Sztuki
  • nowa kurtka
  • sprzęt grający
  • lista obowiązkowa

28 komentarzy:

  1. 50 zł w 1982 roku to nie było dużo. Numer Świata Młodych kosztował 5 zł (3 numery w tygodniu, cztery tygodnie w miesiącu). Nowy tom "Pana Samochodzika i tajemnicy tajemnic" (biała seria, ta z okładkami Kobylińskiego) w roku następnym kosztował 120 złotych (miałem akurat pod ręką i sprawdziłem cenę na okładce).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że na Ciebie mogę liczyć w kwestii ceny 😁 W sumie też mogłabym sprawdzić ceny książek z 1982 roku w katalogu, leń jestem najwyraźniej.
      Pragnąc się zrehabilitować właśnie wpisałam 1982 i wyszły mi 94 pozycje. Ale trudno wybrać coś konkretnego, żeby przy szperaniu niechcący nie obudzić domowników 🤣
      Biorę "Sny. Godzina dla każdego" Francisco de Quevedo - 160 zł. Jednakże to dość elitarna pozycja, więc może coś prostszego - "Podróż do Włoch, Sycylii i Malty" Michała Wiszniewskiego: ups, 280 zł. Ale to luksusowe wydanie.
      Szukam dalej, jakiejś zwykłej powieści.
      Jest! Tu w kuchni na półce z literaturą piękną z akcją w Krakowie. "I ja i Franuś" Krystyny Grzybowskiej - 55 zł. Nawiasem - polecam!

      Usuń
  2. Nie pamietam ceny, ale jakis tak w tym samym czasie kupilam slownik wloski z przekonaniem, ze zaczne sie uczyc, nic z tego do dzisiaj slownik nietkniety. Zazdroszcze ilosci ksiazek, nasze budki niby nie puste, ale nie ma co wybrac. Porzadkowanie papierow to niekonczace sie zajecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ho ho słowniki... Widzisz, Ty wtedy byłaś przekonana, że będziesz się uczyć. Młodość ma swoje prawa. A co ja mam powiedzieć TERAZ, gdy ciągle mam to przekonanie i zdobywam nowe? 😂 Na przykład słownik francusko-holenderski, co się gdzieś trafił na gratisach?

      Usuń
  3. Połowa grudnia a Ty dopiero teraz dałaś głos!!!
    To już było niepokojące, teraz czekam na systematyczne odrabianie zaległości.
    Podziwiam cierpliwość w czytaniu tak ciężkostrawnej książki, swoją drogą ten Piero Scanziani, internet znajduje tylko strony w języku włoskim.
    Podziwiam też Twoją cierpliwość i systematyczność w pozbywaniu się zbędnych papierów sugeruję jednak jakiś szaleńczy wieczór (lub poranek) - wyrzucić zawartość całego segregatora bez sprawdzania co tam jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było niepokojące dla mnie samej 😂 i brakowało mi tego pisania!

      Niby można tak zaszaleć... pieniędzy już raczej w nich nie będzie (kiedyś trzymałam gotówkę, ale w książkach - w pandemii, gdy robiłam porządki, co trochę odkrywałam w którejś banknocik). Ale jest inny haczyk czyli dane osobowe.
      W jednym z tych segregatorów znalazłam koszulkę wypełnioną wydrukowanymi mailami - nie mam pojęcia, po co - odłożyłam je osobno, do notatek na czystym odwrocie, potem już można drzeć pojedynczo.

      Usuń
  4. No wreszcie się odzywasz!
    Te stosy, to kiedyś zarwą Ci podłogę!
    Sporo pracy przed Tobą, w sam raz na długie zimowe wieczory.
    Już czekam niecierpliwie na zapowiadane treści.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie strasz, Jotko, bo często miewam takie wizje 😂
      Tak, roboty huk - i to się ma nazywać emerytura!!!
      Rozszerzyłam codzienną listę obowiązkową do TRZYNASTU pozycji. I cztery z nich są czysto porządkowe właśnie. O, o tym też muszę napisać!

      Usuń
  5. Raz tylko przymierzyłam się do czytania książki w oryginale. W końcu w szkole odrobinę liznęłam rosyjski, „Doktor Żywago” to był tytuł nie do pominięcia, toteż pełna wiary we własne siły i pomoc słownika- dam radę!- wzięłam się do czytania. I co? Nie przeczytałam nawet pierwszej strony. To było bardzo dawno temu, ale lekcja na całe życie.
    Dlatego też ogromnie szanuję Twoją wytrwałość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za "Doktora Żywago" w oryginale też bym się nie zabrała! Po prostu wsiadłaś na zbyt wysokiego konia. Gdy ja po latach od szkolnej nauki wracałam do rosyjskiego, zaczęłam od zabawnych kryminałów Doncowej... i na nich skończyłam ha ha ha! Ale nie robię sobie z tego powodu wyrzutów, bo najważniejsze, żeby czytanie w obcym języku bawiło (chyba, że ktoś ma o wiele poważniejsze cele). A żeby bawiło, nie można sobie ustawiać zbyt wysoko poprzeczki.
      Nawiasem mówiąc, czytałam wówczas -cały wieczór pierwszą stronę, bo nawet liter nie pamiętałam 😂

      Usuń
    2. W lato 2023 roku zabrałem ze sobą na wakacje kilka książek—zazwyczaj staram się wybierać albo dobre „czytadło” (np. Grishama), albo rzeczywiście interesującą mnie literaturę faktu. Ale w jakiś sposób pośród tych pozycji znalazł się „Doktor Żywago” (oczywiście, NIE w oryginale, tylko w języku angielskim). Po przeczytaniu kilkunastu stron byłem kompletnie oszołomiony ilością postaci i szybko stwierdziłem, że aby czytać tą książkę, to trzeba robić sobie notatki, jak też absolutnie NIE jest to książka na relaksujące wakacje.

      Po powrocie do domu zajrzałem do „Wikipedia” (jako że telefony komórkowe w tamtych okolicach nie działają) i okazało się, że miałem rację:

      „Fabuła Doktora Żywago jest długa i zawiła. Śledzenie jej może być trudne z dwóch powodów. Po pierwsze, Pasternak posługuje się wieloma postaciami, które przez całą książkę oddziałują na siebie w nieprzewidywalny sposób. Po drugie, często wprowadza postać jednym ze swoich trzech imion, a następnie odnosi się do tej postaci innym z trzech imion lub pseudonimem, nie stwierdzając wyraźnie, że ma na myśli tę samą postać.”

      Również znajdowała się tam „mapa/diagram” postaci występujących w tej książce, z pewnością będąca niezmiernie pomocną dla czytelnika rzeczą: https://en.wikipedia.org/wiki/Doctor_Zhivago_(novel)#/media/File:Character_Map_Boris_Pasternak_Doctor_Zhivago.png .

      Prawdę mówiąc, nie wiem, czy w ogóle przeczytam tą książkę. Od lat posiadam film na DVD i do tej pory wstrzymywałem się z jego obejrzeniem (zazwyczaj po obejrzeniu filmu moje zainteresowanie przeczytaniem książki dramatycznie spada), ale być może pójdę na łatwiznę...

      Usuń
    3. Pamiętam, że z tego samego powodu (trojga imion) miała problem z czytaniem "Mistrza i Małgorzaty" moja Psiapsióła z Daleka. Tylko część "Jezusowa" jej się podobała.
      Masz rację oczywiście. Ja przeczytałam raz i pewnie nie wrócę, bo w dodatku mam egzemplarz z wydania bezdebitowego, z malusieńką czcionką.
      Film z gwiazdorską obsadą i pięknymi pejzażami. Mnie się bardziej podobał rosyjski serial, ale też było mi dość trudno oglądać go w oryginale.

      Usuń
  6. Mocno gratuluje - niesamowite osiagniecie i duza wytrzymalosc, bez wzgledu czy ksiazka byla tego warta. Ja nawet bym sie nie brala za taki projekt. Ba - obiecuje sobie przeczytac zanim umre Pana Tadeusza i Trylogie a nie moge sie za nie zabrac choc przeciez znam jezyk polski.
    Oboje z mezem trzymalismy kontrole nad dokumentami a jednak co jakis czas nalezalo ponownie przegladac, niszczyc przedawnione. A gdy maz zmarl i zaszla potrzeba przenosin pewnych uprawnien na moje imie to wyszlo ze nawet starenki bo 52letni polski akt slubu byl potrzebny i na szczescie mialam go, co mi powiedzialo ze to niszczenie nalezy robic madrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serpentyno, to ja Ci powiem, że Pan Tadeusz jest ekstra, gdy go nie czytasz jako lekturę! Uwielbiam go!
      Papiery mnożą się same, moim zdaniem. Ja z tym nie mam nic wspólnego przecież 😉 Wiadomo, że z dokumentami należy uważać. Gorsza sprawa z papierzyskami takimi bardziej sentymentalnymi. Gdybym miała dom ze strychem, to pewnie wszystko bym trzymała...

      Usuń
    2. Zgadzam się z Małgosią, Pan Tadeusz jest wzruszająco piękny, podobnie mnie rozczulają Sonety krymskie. Przepiękne. Trylogią zaczytywałam się jako dziecko, teraz boję się rozczarowania
      Agata

      Usuń
    3. O, Sonetami mnie zaskoczyłaś. Do tego nigdy nie wracałam...

      Usuń
  7. Mądrą rzecz napisałaś: " Mnóstwo pracy włożonej, ale już mi to nie będzie potrzebne, prawda?"
    Mnie też bywa szkoda przedmiotów, ale nauczyłam się, że tak jak pewne osoby w określonym czasie, tak i one spełniły swoje zadanie i nie będą już potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli przezwyciężyłaś peerelowskie "to się może jeszcze przydać", podziwiam! U mnie to siedzi głęboko i za każdym razem jest walka okrutna.

      Usuń
  8. No nareszcie! Zawzięłaś się z tym Scanzianim. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam takie wyrzuty sumienia na półce, no i oczywiście: Władca pierścieni 😬 Nawet w kinie byłam na jednej części i mi się podobała, a przez książkę nie przebrnęłam.

    U mnie jednym z plusów licznych przeprowadzek było ogarnianie szpargałów, więc jakoś bardzo dużo ich nie ma. Poza tym lubię sobie id czasu do czasu przetrzebić jakąś półkę czy szufladkę
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Władca pierścieni"? O nie. Mój Ślubny był fanem, ale jakoś tak się stało, że książka została u mnie, stoi na półce, ale nie jako żaden wyrzut sumienia, bo nie mam w stosunku do niej planów 🤣 A już filmu na pewno nie będę oglądać, nie moje klimaty, fantasy, nudzi mnie to.

      Cóż, ja z kolei lubię sobie do szufladki czy na półkę dokładać raczej niż ujmować 😉 A potem takie skutki picia wódki. Dziś trochę jeszcze ogarnęłam, ale niedobrze mi się przy tym robiło, fuj.

      Usuń
  9. dla mnie ten włoski byłby dosłownie Himalajami nie do zdobycia...ależ masz zacięcie. no i chyba włoski na poziomie. a zastanawiam się czy ja się kiedyś zafiksowałam tak na książkę i ...owszem Ulissesa Joyca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Ulissesa też się kiedyś zawzięłam, ale nie było to oczywiście tak straszne literacko jak ten Scanziani 😁 Tak że chwilę też trwało, ale jednak nie wspominam tego jako heroicznego wysiłku.

      Usuń
  10. "Zawzięta" jesteś. Ja odpuszczam . To chyba brak ambicji i zwykły leń. Przeczytałam w ten sposób swój pierwszy kryminał po niemiecku, ze słownikiem w ręku, dawno temu (bo jednak pisany niemiecki, to nie to samo, co słuchany i mówiony język). A po jakimś czasie przeczytałam ten kryminał jeszcze raz. I już poszło. Czytam, z zadowoleniem (i wybieram niemieckich pisarzy, nie tłumaczenia).
    A jeśli chodzi o zapiski różne, notatki, to nadal nie zrobiłam z nimi porządku. Nie zawadzają, bo mam ten luksus, że mam 'górkę", gdzie wynoszę to, co odkładam "na jutro". i tak już od 14 lat (tyle lat już mieszkam w domu na wsi). A książki po rodzicach (było ich kilkaset) w dużej części dałam do tworzącej sie biblioteki dla pacjentów, w jednym z powiatowych szpitali. A najładniejsze albumy i ciekawsze książki (nowsze i porządne wizualnie) czekają, aż mój syn wybuduje dom. Zażyczył sobie domu z książkami. No, zobaczymy, czy znajdzie dla książek miejsce? Wiele przeczytanych (raz) książek wydaję znajomym. nie mam już na nie miejsca u siebie (no i jeśli to kryminały, to dla mnie jednorazówki). Niech idą w świat :) Pozdrawiam i zapraszam znów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jednak żaden z Ciebie leń - dałaś radę 😁 Przeczytanie książki z obcym języku to zawsze duża satysfakcja 😍
      Górki zazdroszczę oczywiście. W ogóle z domem jest łatwiej - wyniosłabym papiery do ogródka i podpaliła, zamiast drzeć na drobne kawałeczki... I zatańczyła na zgliszczach 🤣
      Z książkami po rodzicach nie było co zrobić i w końcu zostały w mieszkaniu, a co z nimi począł nabywca tegoż, to już nie wiadomo. Śmietnik? To zapchał na amen chyba...
      Do kryminałów lubię wracać, pewnie dlatego, że zapominam co i jak. Na razie decyduję się wydawać stare podręczniki językowe, jak będzie dalej, zobaczymy (zwłaszcza, że na ich miejsce przybywają nowe ha ha).

      Usuń
  11. Kupiony w natchnieniu thriller po angielsku leży sobie pod schodami od niepamiętnych czasów. Już nie wspomnę ile razy wypożyczałem Pottera w oryginale z myślą o lekturze połączonej z nauką :P No i czekam na temat sprzętu grającego, bo sam jestem pośrodku rozterek audio :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Popieram Twoje waleczne działania i trzymam kciuki Małgosiu :)

    OdpowiedzUsuń