czwartek, 23 stycznia 2025

Magdalena Filak, Filip Radej - Angielski w tłumaczeniach. Gramatyka - poziom podstawowy

 

Skończyłam przerabiać kolejny podręcznik z serii Angielski w tłumaczeniach (poprzedni to było Słownictwo, teraz postanowiłam przerobić  gramatykę - będzie tego 6 tomów ha ha). Czyli trochę czasu nad tym spędzę. Niestety nie udaje mi się spełnić zamierzenia z początku roku, że niby będę siadać do biurka na bitą godzinę i to do południa, ze świeżą głową. Nie zdążam. Bo zanim się wyrobię ze śniadaniem Ojczastego i obejrzeniem czeskich Wiadomości, to albo mam chwilę, żeby gdzieś pójść/pojechać coś załatwić albo zrobić zakupy - to w tym przypadku, gdy jest dla niego obiad tylko do podgrzania - albo właśnie muszę zabierać się za gotowanie. Tak więc znów wylądowałam z tym angielskim na wieczornych godzinach i tak bardzo już się nie chce, że no, mówię Wam... robię tylko to niezbędne, czyli jakiś kwadrans na Duolingo plus kilka stron z tego właśnie podręcznika. A i to resztką sił. Potem jeszcze zdołam przeczytać ze dwie strony jakiejś książki i padam na pysk.

Tak że powinnam być zadowolona, że przerobiłam, że zrobiłam testy na końcu książki i że szczęśliwie przeszłam na kolejny poziom. Może kiedyś będzie lepiej. 

W każdym razie jestem bardzo bardzo zadowolona z sytemu stosowanego w tej serii języków w tłumaczeniach, uczenia się całych zdań i tej możliwości ćwiczenia w każdej chwili, że po lewej po polsku, a po prawej po angielsku. Dla samouka to genialna sprawa!

Przy okazji ostrzegam (tylko kogo, jak wszyscy moi czytelnicy najwyraźniej angielski znają), żeby nie kupować na stronie wydawcy, bo drożej - najbardziej się opłaca zamówić w Empiku z odbiorem w salonie. Zamówić, a nie kupić tam z półki, bo też będzie drogo.




Wyd. Preston Publishing, Warszawa 2023, 173 strony

Z własnej półki (kupione 12 lipca 2024 roku za 31,78 zł w Empiku)

Przeczytałam 17 stycznia 2025 roku 


Dzisiaj miało być:

  • o kolejnych wytypowanych do wydania książkach
  • o skwerze z nartami
  • o brakach farmakologicznych
  • o kompasie w Muzeum Narodowym

Aliści tydzień zdominował Dzik Osiedlowy.

Dzik tu osobiście przeze mnie zdyban - okopał się w jeżowisku i śpi sobie słodko, acz czujnie, gdy robiłam zdjęcie, zastrzygł uchem, więc wolałam się pospiesznie, choć godnie oddalić 😂



Wykonałam jakiś milion telefonów, począwszy od Straży miejskiej, a skończywszy na Polskim Związku Łowieckim. Nikt nic nie może zrobić, dzika nie można odłowić i wywieźć do lasu z powodu pomoru świńskiego, a myśliwi nie mogą polować w mieście. Zresztą nie chodziło mi przecież o zabicie bidoka, ale są ferie, dzieciska szaleją na dworze, może dojść do nieszczęścia.

W końcu stanęło na tym, że Dzikiem zajmie się Pogotowie Interwencyjne d/s Zwierząt Łownych. Tak obiecała pani z urzędu. I faktycznie po południu przyjechali i Dzika łapali, jak donieśli mieszkańcy osiedla przeganiani z miejsca na miejsce. Czy złapali, nie wiadomo, ale dziś na FB pojawiły się kolejne zdjęcia z rana, gdzie Dzik (ten czy inny?) ryje sobie koło bloków. Panie z poczty mówią, że widziały trzy sztuki na raz i że petenci bali się wyjść z budynku, tłok się zrobił, bo to malutka poczta 😉 

Tak więc sobie tutaj z dzikami współżyjemy i powoli się przyzwyczajamy 🤣

Niemniej jednak taki przepis odkryłam w jednej z publikacji dziś przywiezionych ze Śmieciarki:


No bo, jak już wspominałam, wyprawy Śmieciarkowe to jedyna rozrywka obecnie w moim niby to emeryckim, a tak naprawdę niewolniczym, życiu. Dziś byłam na Prądniku po zestaw kulinarny, w skład którego wchodziły nie tylko książki, ale również mnóstwo gazetek, a nawet zeszyt z wklejonymi wycinkami 😁


Zgłosiłam się, bo częścią zestawu była Okrągła Książka o Pizzy, a właśnie wczoraj czy przedwczoraj zafasowałam z knihobudki dwie takie Okrągłe Książki o Quiche i o Focacci. Więc teraz mam trzy i ciekawe, czy jeszcze coś wyszło tak wydane. One są takie spore (jak duży talerz z IKEI) i na razie nie wiem, jak toto stoi na półce. Zwłaszcza, że nie mam miejsca na półkach odpowiedniej wysokości 😁


I taka ciekawostka: wczoraj córka narzekała przy obiedzie - był makaron z brokułem i ziemniakiem - że makaronu z ziemniakami się nie je. W kółko to samo gada, a ja w kółko taki makaron robię 🤣 No, więc ja jej powiedziałam:

- Się zdziwisz, jak pizzę z ziemniakami Ci zrobię.

I oto co znajduję otwierając na chybił trafił tę nową Okrągłą:

Ma jak w banku 🤣

 

Wtorek 21 stycznia: 7.220 kroków - 4,8 km

Środa 22 stycznia: 10.223 kroki - 6 km

Czwartek 23 stycznia: 10. 457 kroków - 6,2 km

27 komentarzy:

  1. Okrągłe książki o pizzach, paskowe książki o makaronie - wyraźna przewaga formy nad treścią.
    Ziemniaki z makaronem - oczywiście.
    Przypomniało mi to program ogrodniczy w australijskiej tv, filmowany w ogrodzie szkoły, w której uczył się nasz najstarszy wnuk.
    Spytali dzieci - jeśli miałbyś być jarzyną, to co byś wybrał(a)?
    Nasz wnuk odpowiedział - ziemniak!
    Dlaczego?
    Bo ziemniak nigdy nie umrze!
    Nie pytali skąd taka idea, ale dla dziecka wychowanego na kuchni babci było to oczywiste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z taką paskową książką o makaronach miałby chyba wydawca problem 😁
      A że przerost formy nad treścią? Cóż, tyle jest tego rodzaju książek, że trzeba jakoś konkurować...
      A u nas nastały czasy, kiedy ziemniaki są droższe od bananów!

      Usuń
  2. Gratuluję zdjęcia dzika! Może ten przepis trzeba rozwiesić na terenie, to dziki się wystraszą?
    A swoją drogą przyjemnie byłoby takiego dzika osiedlowego upolować, oczyścić, wbić na rożen i zrobić "party osiedlowe": na pewno ludzie poznaliby się lepiej i mogli długo ze sobą rozmawiać przy ognisku, podczas gdy powoli obracany na rożnie dzik przybierałbym właściwe kolory i zapachy. Coś takiego doświadczyłem na Kubie i nawet myślałem, aby to zrobić na moim ogródku (tzn. nie dzika, ale zwykłą świnię).

    A tak się poluje na dziki w USA-w amerykańskim stylu:

    https://youtu.be/uXs3vJt129M?list=PL8d2eaSc3bCOjFgx9PfcUCkE2BJYrKlCS .

    Ostrzegam, że wideo nie jest dla każdego, jak też nie sugerowałbym używania takiej metody eliminacji dzików na osiedlach.

    Również gratuluję kontynuowania nauki języka angielskiego - i życzę szybkich postępów. Spodziewam się, że niebawem blog stanie się bilingualny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzik integracyjny, powiadasz?
      😂
      Ja kiedyś myślałam, że byłoby fajnie skrzyknąć sąsiadów dla zrobienia wspólnego zdjęcia przed blokiem. Od tej pory już część z nich wymarło... A mam wielu takich, z którymi znamy się przecież z widzenia (zwłaszcza, gdy wychodzą z psami), ale jakoś nikt nie ma odwagi zacząć mówić dzień dobry 😉
      Często widzę nekrolog z imieniem i nazwiskiem i nie mam pojęcia, czy znałam tę osobę czy nie. W Hiszpanii przed laty widziałam nekrologi ze zdjęciami i to uważam jest świetny pomysł.

      Usuń
    2. „….byłoby fajnie skrzyknąć sąsiadów dla zrobienia wspólnego zdjęcia przed blokiem. Od tej pory już część z nich wymarło…”

      Nigdy o tym nie myślałem, ale faktycznie, pomysł byłby super—sądzę, że w mniejszych blokach byłoby to możliwe. Ja sprowadziłem się do nowo wybudowanego bloku w 1969 roku i oczywiście towarzystwo było niezmiernie zróżnicowane (11 kondygnacji, 154 mieszkań), sporo ludzi znałem, bo chodziłem z ich dziećmi do szkoły i razem się bawiliśmy, ale większość to tylko z widzenia. Od samego początku zaczęły pojawiać się klepsydry… dzisiaj nie ma już absolutnej większości oryginalnych mieszkańców.

      Obecnie bez problemu można nekrolog samemu wydrukować, nawet w kolorze, i dodać zdjęcie—u nas też często trzeba było się dopytywać, co to była za osoba, bo nie znaliśmy się nawet z imion—a nikt nie wpadł na prosty pomysł, aby dodać adres lub przynajmniej numer mieszkania.

      Nota bene, w Kanadzie (a przynajmniej w okolicach Toronto) nie ma zwyczaju wywieszania nekrologów. Są jedynie zamieszczane w gazetach, szczególnie wydaniach weekendowych, często wraz ze zdjęciami (nieraz jest po kilka stron) oraz w kościołach pojawiają się informacje wraz ze zdjęciem o odejściu danego parafianina, jak też wzmianki w biuletynie kościelnym.

      Najlepsze, jak pojechałem do Minnesoty i zacząłem wertować tamtejsze „obituaries.” Są one umieszczone alfabetycznie—i pierwsze kilkanaście osób nosiło nazwisko „Anderson”—nawet powiedziałem Catherine, że chyba był jakiś ogromny pożar lub epidemia w domu rodzinnym Andersonów! W tym stanie mieszka ogromna ilość osób pochodzenia nordyckiego (dlatego widuje się tyle blondynek) i nazwiska Szwedzko-Norweskie są niezmiernie popularne—a „Anderson” to chyba taki polski „Kowalski”.

      Usuń
    3. 154 mieszkania, to identyczny blok jak nasz 😂 co w sumie nie dziwi, bo ileż było tych modeli z wielkiej płyty... Nasze osiedle jest chyba z drugiej połowy lat 70-tych i też już sporo pierwotnych mieszkańców powymierało. Ich dzieci czasem mieszkają, czasem sprzedali, a czasem trzymają dla swoich dzieci, w międzyczasie wynajmując. Póki - za komuny - były listy mieszkańców, można było zawsze sprawdzić, jak się nazywa ta z trzeciego piętra. To znaczy ja mogłam, jako napływowa (zamieszkałam tu w 1988 roku), bo inni się znali. Ale nie przyszło mi do głowy, że któregoś dnia te listy znikną... Teraz znam nazwiska ze czterech może lokatorów.
      Nekrologi są zazwyczaj na tablicy ogłoszeń w środku osiedla, oczywiście przed kościołem, no i na drzwiach klatki, w której zmarły mieszkał. Ale to oczywiście zależy, gdzie i czy rodzina zechce je przykleić.

      Usuń
    4. "...Póki - za komuny - były listy mieszkańców,..." To już takich list nie ma? Nie wiedziałem. Za moich czasów były we wszystkich blokach-chociaż był wyjątek, blok dla wojskowych, w nim nie było.

      Nekrologi były zawieszane na ścianie przy wejściu do budynku, ale rzadko, większość rodzin tego nie robiło i po prostu dowiadywaliśmy się od innych mieszkańców.

      Usuń
    5. Chciałam napisać, że list nie ma od czasu, gdy weszło w życie RODO, ale jednak to musiało być grubo wcześniej...

      Kiedyś prawdopodobnie drukowane nekrologi były jedną z płatnych pozycji na rachunku firmy pogrzebowej, a dziś wchodzą w skład całości. Tak myślę przynajmniej.

      Usuń
  3. Podziwiam za systematyczność, bo i tak masz sporo na głowie.
    Ziemniaki to tez nie moje ulubione warzywo, nawet zauważyłam, że frytki mogę, a ziemniaki z wody nie bardzo, dziwne... Pizza z ziemniakami! W jednej restauracji widziałam pizzę z kaszanką!
    Atrakcje macie osiedlowe, że hej! Gorzej, gdy będzie dzików więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle jeszcze nie robiłam frytek we frajerze, a córka mnie nagabuje. Lubię ziemniaki w każdej postaci właściwie...

      No, jeśli ludzie nadal będą dokarmiać zwierzątka wyrzucając jedzenie przez okno, to możemy ich tu mieć dziesiątki!

      Usuń
    2. Ja mam air fryera rok i też frytek nie zrobiłam. Domowych znaczy się, mrożone czasem piekę dla rodzinki ziemniaczane lub z batatów albo takie kuleczki z ziemniaków, też lubią. Ja wiecznie na diecie to nie😁

      Dzikuś czuje się u was swobodnie. Może to i lepiej, że nie mieli mocy przerobowych, bo jeszcze by ubili biedaka.
      Te książki okrągłe śmieszne, ale chyba niewygidne. Pitcy z ziemniakami ani makaronu jeszcze nie jadłam i chyba nie chcę próbować. Ziemniaczki lubię np. młode z koperkiem albo puree mniam mniam
      Agata

      Usuń
    3. Córka nagabuje o te z mrożonych właśnie, tylko jakoś nigdy nie ma miejsca w zamrażalniku 😂
      Dziś Dzika nie widziałam, ale też jakoś nie pchałam się w okolice jego leża. Natomiast widzę wszędzie zryte trawniki. Biednym Basiom wszystkie orzechy powyjada.

      Muszę dzisiaj jeszcze przejrzeć te książki, bo mam pieczarki, które już się proszę o konsumpcję i może znajdzie się jakiś przepis na jutro realizowalny 😁

      Młode ziemniaczki z koperkiem ach!

      Usuń
  4. pizza z ziemniakami jest moją ulubioną od lat i sama też robię :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odkąd mamy elektryczną frytownicę beztłuszczową, to robię frytki znaczy wrzucam zamrożone ;-) bo tez lubię ziemniaki.

      Usuń
    2. O proszę! A taka ciemna masa jak moja córka, jak się uprze, że jak to makaron z ziemniakami, to szkoda gadać. Tłumaczę jak komu mądremu, że dla Włochów ziemniaki to takie samo warzywo, jak każde inne...

      Usuń
  5. Oj, ilez sie u Ciebie dzieje! Faktycznie z polaczeniem zajec domowych trudno pojac jak wszystkiemu dajesz rade i jeszcze jestes pelna dobrego nastroju.
    Ja nigdy nie uczylam sie angielskiego biorac jakies formalne kursy - uczylam sie " z ulicy, z zycia" - od dzieci, znajomych, wspolpracownikow, telewizji (to byly czasy przed komputerowe ), czytajac ksiazki. Po prostu ani nie mialam na nie czasu a takze mieszkalam wtedy na prowincji a tam nie bylo miejsc oferujacych kurs.
    Te okragle ksiazki poloz jedna na drugiej, przeciez moga lezec zamiast stac.
    Przyznaje ze nigdy bym nie skomponowala ziemniakow z makaronem, jakos nie ida w parze. I nie obchodziloby mnie jak jedza wlosi - czyli trzymam za corka, sorry.
    Spotykam, choc nie jadam, pizze rybne ale ziemniaczanych nigdy nie widzialam. I pewnie nie zamowilabym. Ale zapiekanki z dodatkiem ziemniakow bardzo lubie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety dobrego nastroju coraz mniej. Nieprzespane noce mnie wykańczają. Co jest dobre (a raczej do zniesienia) w przypadku młodych matek, tak gdy chodzi o starszą panią już nie. Staram się chwytać te szczęśliwsze momenty i mówić sobie - o, to jest fajna chwila, jest dobrze... ale to pomaga na parę minut jedynie.

      Ty znalazłaś się wśród użytkowników języka, więc sytuacja była inna i rzeczywiście mogłaś się uczyć osłuchując się i komunikując w codziennym życiu. Takie rzucenie na głęboką wodę. Bo podejrzewam, że wyjeżdżając nie miałaś o angielskim pojęcia?

      Ziemniaki z makaronem nie idą w parze dla nas, wyrosłych na codziennym ich jedzeniu w charakterze dodatku do drugiego dania. Ale ja pamiętam, że pierwszy raz - też w czasach przedinternetowych - znalazłam przepis na... opakowaniu włoskiego makaronu 😉 Bardzo możliwe, że go wycięłam i mam gdzieś do tej pory.

      Usuń
  6. Powinnam dodac ze taka nauka jezyka "na zywo" jest bardzo potrzebna bo przeciez uczac sie teraz sama widzisz jak inaczej sie pisze a wymawia. Tego pisania, spellowania, tez trzeba sie uczyc czyli poznanie angielskiego wymaga zapoznanie sie z wymowa, pisownia tez. Wiec choc podreczniki sa potrzebne to jednak dyski tez bo na nich mozesz slyszec wymowe.
    O tak, przybywajac tutaj (41 lat temu!) znalam zaledwie kilka angielskich wyrazow/wyrazen. Przez kilka miesiecy pracujac, bedac wsrod ludzi nosilam ze soba slownik. Zawsze bylo mi latwiej zrozumiec niz samej powiedziec, to rozumienie przyszlo mi szybciej. Z dziecmi bylo inaczej bo jak to mlode umysly - po paru tygodniach mowily i pisaly, czytaly.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pierwszego podręcznika ściągnęłam sobie wszystkie pliki audio (do drugiego jeszcze nie), ale powiem szczerze - one są na laptopie, czyli praktycznie niedostępne, gdy wieczorem zabieram się za angielski. Taka to ta moja nauka 😢
      Może powinnam je mieć na telefonie? Szybciej i łatwiej je włączyć w razie potrzeby. Tylko nie wiem, jak je tam przenieść...

      Usuń
  7. Kilka lat temu byłam w Krynicy Morskiej. Dziki chodziły tam stadami, jakby nauczyły się życia wspólnie z ludźmi. Przyznam, że się bałam…

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    pewnie pytano cię o to setki razy i każda odpowiedź to sprawa charakteru indywidualnego. Jak łatwo uczyć się języka? Skąd bierzesz motywację, kiedy potrzebna jest systematyczność? Co robić żeby umieć mówić (dla mnie to najtrudniejsza część nauki bo zazwyczaj piszę)?

    A dzików nie należy się bać. Nie zaatakowane nie zaszkodzą. No chyba, że głodny dzik. Do wtedy (jak napisał poeta "dzik jest dziki". Wtedy zwyczajnie trzeba mieć w kieszeni jabłko. Dać powąchać i rzucić daleko od siebie.

    Skąd dziki u was? Jestem zadziwiony, bo odkąd zasieki na śmieci są pozamykane to dziki mają mniej okazji, żeby podjeść "na mieście" ;-). Nie macie tam w okolicy jakiś pól/ogrodów/kopców z ziemniakami/ śmietniska bio itp.? Generalnie do miasta sprowadza je święty spokój. OIDW wokół miast jest dwukilometrowy zakaz odstrzału, dlatego myśliwi odmówili zajęcia się sprawą a dziki spacerują w kierunku najbliższego ̶h̶a̶s̶i̶o̶k̶a̶ paśnika.

    Kiedyś pływałem z dzikiem na jednym materacu. Serio. Jeziorko to było w upalny dzień a ja pływałem kiedy obok coś zapluskało. Dziki wdrapał się na mój materac i jakby nigdy nic dał się dowieźć do brzegu. Był oswojony i dość młody. Można sobie takim podjeść :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Napisała dziewczyna na FB:
    "jest cała rodzina. Ta największa nie zostanie złapana bo to jest locha , która spodziewa się młodych i jest w ciąży. Będzie buszować po osiedlu w poszukiwaniu jedzenia aż do czasu urodzenia i będzie koczować w tym legowisku które sobie przygotowała do porodu. Jest coraz cięższa i ona nic nie robi. Problem stanowi bardzo groźny szybko biegający owy mąż Pani lochy i on jest dużo mniejszy. - takie info dostałam dzisiaj od Pana, który był wczoraj przy próbie odławiania. Aha i że problem się zacznie jak urodzi bo wtedy broniąc małych będzie bardzo agresywna i że rodzic będzie na wiosnę."
    Tak że największa rozrywka przed nami. Szukałam w internecie, jak się zachować przy spotkaniu. Generalnie twierdzą, że dzik ma słaby wzrok, więc jeśli go zauważyliśmy z daleka, spokojnie się oddalić. Jeśli natomiast jest blisko, stanąć nieruchomo i udawać słup. No nie wiem, czy bym dała radę 😁 Nikt nie radził tego jabłka - a to wydaje się dobrym pomysłem. O ile nie wtrząchnie natychmiast tego jabłka i nie wróci, nie pobiegnie za mną w nadziei na kolejne 🤣
    Dziki na osiedlach ponoć - i jak najbardziej w to mogę uwierzyć - biorą się z obfitości jedzenia wyrzucanego przez mieszkańców - PRZEZ OKNA, NA TRAWNIK. Tak. Ktoś pokazywał zdjęcie kilkunastu zgniłych jabłek wyrzuconych w ten sposób. Starsze panie lubią też dokarmiać chlebkiem ptaszki...
    Chciałabym to zobaczyć - z daleka - jak dzik wdrapuje się na materac na wodzie 🤣

    Myślę, że łatwo się uczyć języka to można w młodym wieku 😁 Potem już łatwo nie jest. Ileż to razy nadchodził wieczór, a ja zmęczona marzyłam tylko, żeby wleźć pod kołdrę z książką i odłożyć angielski na jutro. Na szczęście zawsze udaje mi się przemóc (jak do tej pory) - bo wiem, że wystarczy RAZ sobie pofolgować i będzie źle. To jest ta moja motywacja. Każdego dnia, choćby pół godziny.
    Z mówieniem jest najtrudniej, wiadomo. Jak się chodzi na kurs, to się wstydzimy przed innymi, że niby narobimy błędów. Chociaż - gdy chodziłam na kurs czeskiego, to gadałam najwięcej ze wszystkich nie przejmując się błędami, ale to chyba dlatego, że byłam najstarsza (właściwie to sami młodzi ludzie byli, 20-30 lat, i tylko ja stara baba) i to oni się przejmowali błędami, a ja to miałam gdzieś 😂 Ale może też być odwrotnie, że będąc starszymi boimy się błędów, bo "ci młodzi się będą z nas śmiać, że nic nie chwytamy".
    A jak się jest samoukiem, to nie bardzo jest z kim gadać 😁 Dlatego cenię sobie te podręczniki z całymi zdaniami do tłumaczenia i staram się je na głos mówić. Czasem też mówię coś do córki po angielsku, dla utrwalenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, z mówieniem jest zawsze kłopot i jeżeli się nie chodzi do szkoły, to po prostu trzeba robić to samemu „do lustra”. Raz jeszcze polecam naukę języka przy filmach na YouTube, wiele z nich wymagają powtarzania wyrazów i zdać, jak też niektóre przewyższają zaletami wszelkie podręczniki.

      Ja jeszcze miałem taką metodę, że się uczyłem praktycznie na pamięć pewnych artykułów z gazet (obecnie można również je wysłuchać), co przynosiło świetnie efekty—a nawet za świetne, bo gdy komuś płynnie zacząłem w tym języku trajkotać np. o sytuacji w Polsce (w 1982 r.) i niektórych wydarzeniach światowych, to przekonani byli, że mój angielski jest na najwyższym poziomie.

      Nawet będąc w Kanadzie nie było (i nie jest) proste znaleźć „native speakers” do rozmowy, chociaż w tym też Internet może być bardzo pomocny. Jeden z Polaków, wówczas chodzący ze mną na kursy językowe, przechadzał się po sklepach i tamże nawiązywał kontakt z kupującymi w celu praktykowania wymowy. Taką metodę i ja nieraz stosowałem (nawet kilka razy w Polsce). W jego przypadku również zaowocowało to spotkaniem pary zamożnych starszych ludzi, u których później znalazł okazjonalnie zatrudnienie, wykonując różne prace w ich domu oraz domku letniskowym na wyspie—do dzisiaj pamiętam opowiedzianą przez niego bardzo ciekawą i pouczającą historię.

      A z tymi dzikami to rzeczywiście macie wesoło!

      Usuń
    2. Ładnie ich wykołowałeś z tą gadką 😂
      Pomysł Polaka na nawiązywanie rozmów w sklepie niegłupi. Rozmów i znajomości!

      Usuń
  10. Do naszego lasku dziki wróciły, ślady są i Szilka się boi. Bidoki, nie pożyją, ulice ruchliwe i jeszcze mają coś budować... Biedne są zwierzaki, którym ludzie zabierają ostatnie skrawki miejsca do życia :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki anonimowy? Jakbym nie wróciła, to bym nie wiedziała, żem incognito wystąpiła 😃

      Usuń