Więc Rzeczy. Kiedyś czytałam, ale to było na pewno dawno dawno temu. Chciałam zobaczyć, jak się zmieniło moje postrzeganie dążeń pary bohaterów tej krótkiej powieści.
Tyle że nie pamiętam, jak ja to widziałam przed laty 😁 Może oceniałam surowiej? Dziś już nie potępiam w czambuł tych dążeń do oznak materialnego statusu. Może inaczej - jeśli rzeczy mają służyć tylko pokazaniu, kim jesteśmy, wyznaczaniu naszej pozycji w społeczeństwie, to nie. Ale jeśli marzenia o posiadaniu oprawnych w skórę książek i notesów, aksamitnych poduszek na kanapie Chesterfield, srebrnych sztućców, angielskich robionych na miarę półbutów i fajansowych talerzy zdobnych arabeskami byłyby powodowane przekonaniem, że tak chcemy żyć, że tylko takie życie, wśród takich przedmiotów, przyniesie nam zadowolenie, jeśli nie szczęście, że potrzebujemy tego, jak powietrza - to w gruncie rzeczy jest OK. Czemu nie?
Całe życie zaglądam ludziom do okien po zmroku (zaglądam też za dnia do ich mieszkań pokazywanych w czasopismach), z ciekawości, jak ludzie mieszkają - czyli wśród jakich rzeczy - i czasem z zazdrością. Że mając właśnie te, a nie inne RZECZY, żyją lepiej, bardziej interesująco niż ja.
L'habit ne fait pas le moine, mówi francuskie przysłowie (patrzcie, coś jeszcze pamiętam ze szkoły). Czyli nie szata zdobi człowieka. Czy rzeczywiście?
Piwo prosto z puszki będzie smakować inaczej, niż pite w odpowiednim dla niego szklanym naczyniu. Wina prosto z gwinta też pić nie będę. Więc RZECZY mają dla mnie znaczenie, choć niby jestem przeciwko rozbuchanemu konsumpcjonizmowi. Niekonsekwencja?
Pytanie, czy Sylvie i Jérôme chcą tych rzeczy dla nich samych czy dla tzw. picu, dla pokazania się. Z jednej strony odnosimy wrażenie, że nie potrafią myśleć o niczym innym, z drugiej strony autor każe im nie robić dosłownie nic dla zdobycia wymarzonych, wylizanych przez szyby wystaw rzeczy. Bo oni chcieliby je mieć już, teraz, natychmiast - a niestety nie pochodzą z bogatych rodzin. Więc co, uwiązać się etatami, kredytami i powolutku ściubolić na ten domek na peryferiach? Nie. Chcą być przecież wolni. Potrafią tylko pragnąć, nie realizować pragnienia.
Gdy Rzeczy wychodziły w latach 60-tych były oczywiście wodą na komunistyczny młyn: to przecież krytyka burżuazyjnego, kapitalistycznego, zgniłego Zachodu, skupionego na posiadaniu, totalnej degrengolady społeczeństwa. Co dziś? Przecież ta książka pozostaje aktualna!
Początek:
Koniec:
A z półki to wiem, co będziecie znać - Christie 😁 Dodam jednak, bo zapewne nie wszyscy wiedzą, że książki po lewej stronie to pierwsza wersja serii Proza współczesna, która później przeszła we Współczesną prozę światową czyli popularną czarną serię PIW-u.
Wyd. PIW Warszawa 1967, 129 stron
Tytuł oryginalny: Les choses
Przełożyła: Anna Tatarkiewicz
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 11 stycznia 1988 roku za 100 zł jako 12. książka owego roku; cena okładkowa z 1967 wynosiła 10 zł)
Przeczytałam 29 czerwca 2021 roku
Boje z Flixbusem skończyły się tak, że na drugi dzień w banku nie było śladu po żadnej dla nich płatności, przystąpiłam więc (z duszą na ramieniu) do ponownego zakupu. Tym razem jednak poszło nadzwyczaj gładko - po czesku hladce - i MAM!
Jeszcze nie miałam czasu się nacieszyć, że wyjazd zaczyna przybierać realne formy, ale dzisiaj, jak tylko skończę pisać, zakładam wreszcie zeszyt 😍
Najśmieszniejsze jest to, że o ile wcześniej nawet w najśmielszych snach itd. nie brałam pod uwagę 8-godzinnej podróży autobusem ciurkiem, o tyle jak tylko zaczęły się kłopoty z kupnem biletu, to już jestem szczęśliwa, że się w końcu udało 😂😂😂 Ech, ten relatywizm 😅
Na drzwiach bloku spółdzielnia wywiesiła mowę do ludu, żeby nie wyrzucać jedzenia na trawniki, bo przyciąga to dziki.
Wisiało już drugi dzień, gdy nagle rozległo się za naszym oknem tąpnięcie o parapet. Co to, co to? Lecimy zobaczyć - a to zimioki wylądowały u nas. Ugotowane, nie żeby coś. Tak że nie wszyscy są dzików bojący!
Ale co tam jakieś dziki, jak mam nowy problem!
SKORKI!
W ostatnich dniach spotkałyśmy ze trzy na parapecie, z czego oczywiście wynikła teksańska masakra piłą mechaniczną (czytaj kapciem), ale powstało małe pytanko: trzy na parapecie, a ile gdzie indziej? Oraz gdzie indziej?
Aż tu córka wygląda późnym wieczorem na boży świat przez zamknięte na szczęście okno i cosik widzi na parapecie z tamtej strony. Poświeciła telefonem - a tam! Bal! Impreza na całego! Jeden skorek na drugim (również dosłownie)!
Zrobiła potem research w internetach, żeby się dowiedzieć, że to w gruncie rzeczy miłe stworzonka, że nie włażą do uszu, a potem do mózgu, jak twierdzi fama, że ewentualnie można je przyciągnąć płaskim naczyniem wypełnionym olejem (NIE POTRZEBUJĘ ICH JESZCZE PRZYCIĄGAĆ!) - no, nic pożytecznego.
JA W KAŻDYM RAZIE OD WCZORAJ NIE OTWIERAM OKNA (i nic to, że w dzień ich nie widać, co, dyżur będę trzymać przy parapecie?).
Mówię o rzeczach, a tu - czy na pewno przypadkiem - trafiam na rozmowę z Mariuszem Szczygłem o jego mieszkaniu - całkiem a' propos 😍