Włoski sobie zresztą wymyślili bardziej chwytliwy tytuł - w oryginale była to Noc na skrzyżowaniu, a oni z tego zrobili Maigret i dom Trzech Wdów, sama się dałam nabrać, że to będzie jakaś krwawa jatka w wykonaniu trzech kobiet, a tu nic z tych rzeczy, jedynie centrum historii stanowi dom z rozległym parkiem, gdzie kiedyś tam mieszkała wdowa z dwiema córkami (też owdowiałymi), więc w okolicy ciągle go tak nazywają. I to koniec wdów. A nie, przepraszam, jedna się pojawia w toku akcji, taka świeżutka, przyjeżdża zidentyfikować zastrzelonego męża, ale ledwie wysiądzie z samochodu już pada strzał zza węgła i kolejny świeży trup 😂
Początek:
Koniec:
Znakomita większość moich Simenonów jest przepięknie obszarpana. To głównie nabytki z antykwariatów.
Wyd. Arnoldo Mondadori Editore, seria Oscar Mondadori, 1970, 177 stron
Tytuł oryginalny: La nuit du carrefour
Tłumaczyła z francuskiego na włoski: Elena Cantini
Przeczytałam 9 kwietnia 2023 roku
Z własnej półki
Za ile kupione i kiedy? Proszę bardzo:
Co oznacza liczba 138 na końcu zapiski? Moja słodka tajemnica (którą nietrudno będzie rozszyfrować 😁)
Kontynuując tematykę japońską - dziś Mikko Channel. Tam jest chyba dużo o modzie i takich tam niespecjalnie mnie interesujących pierdoletach, ale tu akurat pokazują odnowiony tradycyjny japoński dom:
Z kolei na profilu Tokyo Llama można się przyjrzeć, jak zostaje odnowiony opuszczony dom na japońskiej prowincji. Jest ich bardzo dużo, noszą nazwę akiya, ponoć ich liczba sięgnęła już 8 milionów! Toteż władze oferują korzystne warunki tym, którzy zechcą je odnowić i zamieszkać. Przeczytałam, że przyczyną tego stanu rzeczy (istnienia mnóstwa opuszczonych domów) oprócz faktu starzenia się społeczeństwa i ucieczki młodych do wielkich miast jest:
Dodatkowo, wielu Japończyków wierzy też, że mieszkanie w starych domach, w których zmarł ich poprzedni właściciel, przynosi pecha, więc niewielu jest chętnych, którzy decydują się na zakup tego typu nieruchomości.
A niżej po 3 latach ciężkiej harówy.
Ja tymczasem zaczynam - po pięciu dniach ciężkiej harówy za biurkiem ha ha ha - łikendzik 😁 O matko, jak ja na to czekałam! Konkretnie planuję go rozpocząć projekcją filmu. Tak, wreszcie coś obejrzę! A będzie to Smarkula z 1963 roku w reż. Leonarda Buczkowskiego. Kto ogląda ze mną? Można na YT, można na Ninatece (do końca miesiąca).
Chyba mamy diametralnie różne poczucie estetyki, bo ja wolę, jak stare książki wyglądają porządnie :)
OdpowiedzUsuńWoleć to ja sobie mogę... a na szaleństwa w rodzaju zamawiania nowiuśkich obwolut na "Czuła jest noc" to mnie nie stać 😂
UsuńAle to można samemu sobie polepić i pookładać żeby tak strasznie nie wyglądało :D
UsuńSamemu polepić... Tyś się chyba z ZPT urwał 🤣🤣🤣
UsuńTo ile znasz języków?
OdpowiedzUsuńjotka
Oj tam, od razu ILE znam 😂
UsuńPowiedzmy, że mogę odpowiedzieć na pytanie, w ilu językach czytam książki 🤣 To jest proste, bo wynika nawet z listy etykiet po prawej. Czyli w czterech.
Nad czym najbardziej boleję, to nad słabiutką znajomością angielskiego: mogę obejrzeć jakiś film z angielskimi napisami, ale książki przeczytać to już nie, niestety, za trudne.
Oczywiście od zawsze sobie obiecuję, że NA EMERYTURZE podciągnę ten angielski (niemiecki zresztą również). Ha ha ha.
Tak żeby poszerzyć horyzonty 😉
To podziwiam! Syn znajomej zna chyba cztery, a jeszcze uczy się arabskiego:-)
UsuńPamiętam , że red. Broniarek znal bodajże osiem.
jotka
Arabskiego!!! O nie, na to bym się nie pisała! Chyba już na żaden język z obcymi znaczkami 😂
UsuńWczoraj moja córka mówi (widząc, że znów oglądam jakiś filmik, gdzie wyświetlają się wklejone napisy po koreańsku czy japońsku):
- Myślisz, że te znaczki naprawdę coś znaczą?
🤣🤣🤣
Potrafisz czytac w czterech jezykach! - bardzo imponujace.
OdpowiedzUsuńJakby na sile liczyl ja tez mialam stycznosc z czterema a okreslam tak bo lacine i rosyjski ktorych sie uczylam w ogolniaku ani pamietam ani NIGDY nie byly mi przydatne - czyli zostal polski i angielski. Zyjac w Polsce zawsze chcialam poznac angielski ale nie mialam na to czasu bo wymagaloby uczyc sie go w domu kultury czy jak sie to miejsce wowczas nazywalo. Na szczescie los mnie rzucil tu gdzie jestem i samo przyszlo. Nie tylko mi sie bardzo podoba ale jest uniwersalnym, gdziekolwiek sie jest mozna sie dogadac z ludzmi. Jakos niemiecki wydaje mi sie najokropniejszym jezykiem w brzmieniu, nigdy mi sie ani podobal ani pociagal. Gdy wybieralismy kraj do ktorego sie przeniesc, moglismy osiedlic sie w Niemczech (byl to rok 1984) ale wielka przeszkoda byl sam kraj, jakis niesympatyczny dla nas a glownie ten jezyk. Podoba mi sie Szwajcaria i Austria ale maja podobny jezyk i to nas bardzo od nich odpycha - zwiedzilismy, podziwiali to i owo, glownie Wieden, ale mieszkac tam nie chcielibysmy. Dla nas, poza USA, istnieje jedynie Kanada gdyby nie ich okropne zimy.
Ja tez mam kilka obszarpanych ksiazek i wcale mi nie przeszkadza ze wsrod innych wygladaja na ubogie krewne. Mam 4ksiazkowa serie historii Plantagenetow a poniewaz kupowalam online, kazdy tom z innego miejsca, to kazda jest innego wydania, roznego rozmiaru, z okladkami z rozna grafika i obszarpane - ale sa dla mnie skarbem.
Wiadomo, ze najlepiej poznajesz język w kraju, gdzie nim mówią. Nie ma to jak praktyczna nauka wśród lokalsów i tam, gdzie ten język otacza Cię zewsząd: napisy na szyldach ulicznych, komunikaty na dworcu kolejowym, telewizja etc.
UsuńJa mam taką dziwną przypadłość, skoro już mówimy o językach: gdy wracam z jakiegoś kraju, to przez pierwsze dni po powrocie wydaje mi się, że wszyscy mówią (na ulicy, w tramwaju) właśnie tym językiem 😂
Co do niemieckiego, też wydaje mi się paskudne jego brzmienie, ale z drugiej strony jakoś mnie pociąga. No chciałabym go znać. Jednak 😉
Gdy chodziłam jeszcze do szkoły, bardzo chciałam uczyć się angielskiego, ale była tylko możliwość prywatnych lekcji u jakiejś pani (a to finansowo nie wchodziło w grę). Kursów w domu kultury nie było. Ach, bo nie było jeszcze w Dżendżejowie domu kultury 😁
Tak że angielski w Dżendżejowie był dostępny jedynie dla tych dobrze sytuowanych. Co to znaczyło za komuny? Pamiętam, że moja późniejsza przyjaciółka z liceum chodziła na te prywatne lekcje - jej tata miał prywatny zakład - jak się to nazywało - samochodowy? Mechanik?
Z kolei na pierwszym roku studiów mieszkałam w jednym pokoju z dziewczyną z Kielc, która była ewidentnie mocno "dziana" - była nawet na kursie językowym w Anglii, co już w ogóle wydawało się nam czymś niewiarygodnym - jej ojciec z kolei był badylarzem czyli właścicielem szklarni, tak się wtedy na nich pogardliwie mówiło, bo oczywiście wszelka "prywatna inicjatywa" była podejrzana...
Pamiętam, że próbowałyśmy wtedy urządzać sobie dni angielskie (mieszkałyśmy we cztery) - że danego dnia będziemy między sobą rozmawiać tylko po angielsku. Oczywiście gadała jedynie ona 😂
Kanał Tokyo Llama trochę śledziłam. Rzeczywiście efekty ich ciężkiej pracy są imponujące.
OdpowiedzUsuńAkiya można często nabyć za bezcen, ale żeby taki dom doprowadzić do stanu używalności, to albo trzeba być bardzo zamożnym, albo młodym, silnym, pełnym zapału i cierpliwym. A najlepiej być również architektem albo budowlańcem. Mnie żaden z tych wymienionych warunków nie dotyczy :(, więc pozostaje mi oglądanie i podziwianie efektów czyjejś pracy ;-)
No właśnie, bo to jest tak, jak z tymi osławionymi domami we Włoszech za 1 euro. Co z tego, że masz praktycznie za darmo ruinę?
UsuńOczywiście przypomniałam sobie naszą (męża i moją) historię paryską, kiedy to w 1986 roku usiłowaliśmy tam zostać na trochę i dostaliśmy propozycję zamieszkania w domu nad brzegiem Sekwany - w zamian za prace remontowe i wykończeniowe tamże. Oczywiście mój Ślubny z entuzjazmem się tego podjął, ale - pewnie na szczęście - nic z pozostania nie wyszło (z braku dokumentów). Na szczęście, bo jakoś sobie nie wyobrażam, jak kładę tapety (i one nie odklejają się po chwili) 🤣
BBM: Do nauki języków trzeba mieć szczególne zdolności. Ja ich, niestety, nie mam… :(((
OdpowiedzUsuńTak mówią i chyba coś w tym jest, bo aczkolwiek nauka języka to głównie jednak nauka, wkuwanie, praca - ale jednak musi być coś w głowie specjalnego, co tę rzecz ułatwia 😀
Usuń