wtorek, 13 kwietnia 2021

Katarzyna Siwiec - Święty Ludwik z ulicy Strzeleckiej

Tak sobie myślę, że za mało czytam cracovianów, tyle ich nagromadziłam na lepsze (albo gorsze) czasy i co? I w międzyczasie przyszła Praga i wszystko skasowała. Nie może tak być! Przecież nie straciłam do końca zainteresowania Krakowem. Ono się tylko zmniejszyło, ale ciągle gdzieś się tli 😏

No i właśnie gdy medytowałam, po co teraz sięgnąć, padło na Świętego Ludwika. Czyli monografię szpitala pediatrycznego. Ukazała się pięć lat temu, z okazji niekoniecznie okrągłej, bo 140. rocznicy powstania placówki.

Autorka jest córką Mieczysława Czumy i już od pewnego czasu stanowi część tego tercetu czy tria komponującego kolejne książki o Krakowie: Czuma - Mazan - Siwiec. Zwłaszcza Leszek Mazan często gęsto dostaje zamówienia na monografie rozmaitych zakładów czy instytucji, no a w tym przypadku takie zamówienie złożono u Katarzyny Siwiec. Chyba już miała trochę materiałów gotowych, bo kilka lat wcześniej wydali wspólnie Madame, wkładamy dziecko z powrotem! o dziejach krakowskiej medycyny, napisane dokładnie w takim samym stylu - czyli kalendarium, opatrzonym licznymi ilustracjami i z tą manierą, która mnie, nie powiem, lekko irytuje, mianowicie pisaniem w czasie przyszłym (profesor będzie prekursorem badań nad gośćcem u dzieci, zapisze się w pamięci zespołu jako człowiek niezwykle pracowity itd.). 

W dodatku od początku miałam nerw, bo autorka zaczyna od postaci twórcy szpitala czyli Jakubowskiego i w ogóle nie podaje jego daty urodzin. Pisze, że młody lekarz. No przecież by mnie interesowało, jak młody, skoro się pokusił o tak wielkie dzieło - pierwszy szpital pediatryczny! Kilka stron dalej jest przedstawiona szerzej jego sylwetka i co? I też nie ma ani daty urodzin ani śmierci. Studia, staże zagraniczne - zero dat. Wreszcie pod rokiem 1915 w kalendarium dostajemy informację, że Jakubowski w wieku 78 lat przegrywa walkę z rakiem żołądka. To sobie dopiero czytelnik może obliczyć...

Co jeszcze? Już wspomniałam, książka powstała na zamówienie i to niestety widać, słychać i czuć. Dopóki mowa jest o dawnych czasach, o XIX-wiecznych dziejach szpitala czy nawet początku XX wieku, bywa interesująco. Bo też udało się wykorzystać fragmenty wspomnień pracowników. Natomiast potem jest zgroza czyli wyliczanie kolejnych zmian nazw i reorganizacji, kolejnych zakupionych czy ofiarowanych sprzętów, a im dalej (czy bliżej naszych czasów) tym gorzej, opisy imprez charytatywnych na rzecz, seminariów i bankietów w dworze w Tomaszowicach (dla uczczenia sponsora) i nagród dla talentów menedżerskich obecnej dyrekcji. Uf. Ciężko się to czyta, jak można sobie wyobrazić 😕

Przy okazji prezentów dla hospitalizowanych dzieci: Joe Alex ufundował telewizor. I mamy takie zdanie: Przecież to czasy wspaniałych dobranocek z Jackiem i Agatką, Gąską Balbinką i Bolkiem i Lolkiem. Halo, jest rok 1978! Jaki Jacek i Agatka, jaka Balbinka??? Zgoda jedynie na Bolka i Lolka!

To chyba jedyna ciekawostka z nowszych czasów.
Początek:
Koniec:
Na tej półce z cracovianami jeszcze sporo książek czeka na przeczytanie. Stoi tu inna monografia autorstwa Katarzyny Siwiec, już przeczytana, ale zajrzałam przy okazji do starego postu - a tam, o raju, jeszcze pojedyncze rzędy na półkach! Było, minęło 👀

Wyd. ANABASIS, Kraków 2016, 189 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 10 kwietnia 2021 roku

A, i jeszcze coś! W stopce adres wydawnictwa - ul. Sereno Fenn'a. No szlag mnie dosłownie trafia, jak widzę taką ortografię. Fenn'a! Przecież Fenna. Dlaczego ten apostrof? Zaczęłam za tym szperać, a tu co się okazuje. Cytat z Wikipedii:

Nazwa ulicy zapisywana jest z apostrofem, a więc niezgodnie z zasadami ortografii.

Co znaczy zapisywana jest? Kto zapisuje i dlaczego błędnie?

Alfabetyczny wykaz ulic miasta Krakowa. Aktualizacja 2005 rok. Ja chyba muszę zrobić jakiś raban w tej sprawie! 

Zaraz zaraz. Czy ja się nudzę?

 

Dziś kuchennie. Rozmawialiśmy w pracy z kolegą o rozmiarach posiadanych patelni, ja narzekałam, że mam starą kuchenkę (i w ogóle starą kuchnię), ale że przecież nie wymienia się samej kuchenki, tylko by już trzeba wszystko, nową kuchnię zrobić, a to straszne koszty, a w dodatku nie mam koncepcji. On mówi, że jednak, skoro lubię gotować, to może powinnam się zdobyć... 

Że ja lubię gotować??? Sama nie wiem. Nie umiem do tej pory 😏 Ale chyba rzeczywiście lubię coś upichcić (jeśli jest proste), zwłaszcza nowego. 

No to dzisiaj zrobiłam właśnie coś nowego. Nazywa się to CHŁOPSKIE ZIEMNIACZKI Z PIECZARKAMI. Bo w Lidlu były pieczarki na promocji 😁 Przepis jest tutaj.  Nie dałam sera, bo córka cały czas stęka, że niezdrowo. Fakt, niezdrowo - ale byłoby jeszcze smaczniejsze... Dorzuciłam za to jajka sadzone i sałatę. Szybki to był obiad, tyle, że rano przed pracą ugotowałam ziemniaki - i poczułam się jak moja mama, która zasuwając na siódmą do biura już miała zupę ugotowaną i coś tam jeszcze przyszykowane do obiadu. Wtedy uważaliśmy to za normalne, dziś myślę o tym w kategoriach stachanowszczyzny. Nawet próbowałam córce tłumaczyć, jak bardzo różniło się życie kobiety-pani domu od dzisiejszego. Jak przynosiło się z piwnicy (bo w łazience nie było na nią miejsca) pralkę Franię na tzw. wielkie pranie, a na co dzień wszystko w rękach. Jak trzeba było odstać swoje w kolejce, i to właściwie codziennie, w nadziei, że rzucą to czy tamto, i to mówię jedynie o jedzeniu. Jak ubrania szyło się u krawcowej, więc najpierw polowanie na materiał, potem przymiarki, proszenie się, żeby było gotowe na imieniny... A jeszcze nieraz niezadowolenie z rezultatu. Sama pamiętam jakieś ohydne spodnie, które znienawidziłam od pierwszego wejrzenia, a to już byłam na studiach. 

Wracając jednak do jedzenia: zrobiłam też niedawno po raz drugi ODWRÓCONY PLACEK CEBULOWY - klik (no właśnie, kolega mówił, że ma taką podwójną patelnię, co jest wygodne w przypadku omletów etc., bo nie trzeba ich odwracać za pomocą talerza - ale na takie siupy to na pewno nie mam miejsca).
I tu mi się przydarzyło takie coś - po odwróceniu placka nakryłam znów patelnię pokrywką, za chwilę zaglądam, a tam - SOMBRERO! Tak to przynajmniej ochrzciła moja córka 😁 Podniosło się po bokach i w środku hi hi.
Oraz przypominam, że jeśli już mięso (no, kurczak konkretnie), to koniecznie KOTLECIKI SZU SZU, które też zrobiłam ponownie, delikatniutkie, soczyste, naprawdę dobre. I szybkie (tylko trzeba wcześniej zamarynować). Przepis - tu.

W tym tygodniu nowych dań już nie będzie, w sobotę - jeśli samopoczucie po szczepieniu pozwoli - planuję wrócić do omuraisu, ale gdyby ktoś przypadkiem przechodził z książką kucharską to niech się podzieli jakimś zgrabnym przepisikiem - w weekend zawsze układam plan na następny tydzień, może się przydać. Jak widać, już myślę o końcu tygodnia, ale tak: jeszcze tylko środa i czwartek, potem po pracy szczepienie, w piątek już założyłam, że do pracy nie pójdę, więc... 😎

Drugi kolega, ten, co w grudniu przeszedł covida, poleciał dziś do Islandii (na Islandię?). Jak go wpuszczą, ha ha. Dostał zaświadczenie o poziomie przeciwciał, po polsku, zanosił do tłumacza przysięgłego.

28 komentarzy:

  1. Smakowitości aż zęby bolą i odruch Pawłowa się włącza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest fajnie, jeżeli książka którą chcemy przeczytać z przyjemnością,włącza nam nerw.Tak ostatnio miałam z Białym mazurem.
    Natomiast samych przyjemności dotarczylo Tobie gotowanie i jedzenie ziemniaczkow z pieczarkami.Szybkie, smaczne i proste. Muszę to zrobić, ale nie dam tymianku,albowiem nie lubię.
    Przypomnialas, jak nasze mamy musiały się nabiegac i naglowkowac, żeby wszystko było jak trzeba. Ale popatrz, miały jeszcze czas i ochotę, by często organizować spotkania rodzinne, bądź chodzić w tzw. "gości". Jednak kontakty, nawet z bliską rodziną, są teraz dużo, dużo rzadsze. I akurat pandemia nie ma nic do rzeczy, wcześniej też tak było.Moze nie wszędzie, ale ja tak to widzę po sobie.
    Acha, kotleciki szu szu świetne.
    Pozdrawiam. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, w końcu przecież cieszymy się na przeczytanie książki, przystępujemy do tego z jak najlepszymi intencjami, a potem tak. Mały zawód.
      Tymianku dałam tylko troszeczkę suszonego. Właśnie się zastanawiam, co z ziół w doniczkach dokupić (na razie tylko bazylię wzięłam) i wsadzić do skrzynki na kuchennym oknie. Byłam zaskoczona, bo z zeszłego roku została tam w ziemi cebula i teraz rośnie szczypior, nie przypuszczałabym, że potrafi przetrwać zimę.

      Masz rację z tymi spotkaniami towarzyskimi! Pamiętam imieniny obowiązkowe (urodzin się nie obchodziło) i inne spędy, a nawet przyjazdy znajomych z całą rodziną, poznanych na wczasach. Z nocowaniem! My dzieci spaliśmy wtedy na złączonych fotelach, co było wielką atrakcją :)
      W jednym z zeszytów z przepisami mam wklejony wycinek z jakiegoś czasopisma sprzed lat, gdzie pewna pani domu opowiada właśnie, jak uwielbia przyjmować gości i co dla nich przygotowuje. Pewnie, że i dziś są osoby bardzo towarzyskie i gościnne, ale to faktycznie już coraz rzadziej się spotyka. Wszyscy jesteśmy zagonieni, zalatani, po pracy chcemy już tylko odpocząć :(

      Usuń
  3. Podziwiam uważność czytania. Ja czasem zauważam błąd albo nieścisłość, ale rzadko mi się to zdarza, nie skupiam się pod tym kątem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawyk zawodowy ;) Wydajemy katalogi i takie tam, więc ciągle jakieś korekty.

      Usuń
  4. To na prędko Bauernfrühstück 😊 ugotowne ziemniaki podsmażamy w plasterkach, osobno jajka na patelni, jak na omlet (same, bez mąki) i gdy zetną sie od spodu wrzucamy na nie (te jajka) usmażone ziemniaki, przykrywamy, aż białko sie zetnie, przekładamy na talerz i skladamy na pół (albo nie). Mozna posypac zielenina, mozna do tego dodac, co się chce, np, kapustę kiszoną i masz pełnoprawny obiad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to mi bardzo przypomina hiszpańską tortillę, która u mnie jest jedną z najstarszych potraw. Taka podstawowa wersja to właśnie podsmażone ziemniaki z cebulą, potem wrzucone do miski z rozbitymi jajkami i wylane z powrotem na patelnię.
      W wersji bogatszej z szynką, groszkiem, papryką czy co tam mamy. Jak na więcej osób, to gruba nawet na 3 cm.

      Usuń
    2. No bo to podstawowe jedzenie, proste a sycące:)

      Usuń
  5. A jeśli chodzi o cracoviana - masz Krygowskiego "W moim Krakowie nad wczorajszą Wisłą"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i co z Tobą zrobić?! wrzucam hasło do netu, a google mi na to:
      http://toprzeczytalam.blogspot.com/2013/05/wadysaw-krygowski-w-moim-krakowie-nad.html
      😊

      Usuń
    2. No co ja poradzę :) W końcu to już ładnych parę lat tego bloga, nazbierało się :)

      Usuń
    3. Zainspirowana, poszukałam wczoraj na półkach i znalazłam perełkę, kupioną w Krakowie kilka lat temu (2012), Seweryna Udzieli "Krakowiacy" - znasz? Coś pięknego i niedrogo:)

      Usuń
    4. Co to, to nie - nie mam... Wiem, że istnieje, ale tak sobie zakładałam, że to rzecz jedynie dla etnografów.

      Usuń
  6. Jeszcze do klimatów kulinarnych. Już kilka razy nastawiam nasionka rzodkiewki i brokula na kiełki. Nie mam specjalnego naczynka do kielkowania, robię to w słoiku i wychodzą ok. Świetnie smakują na kanapkach, też daję je na ziemniaki. Ostre i chrupiące,do tego zdrowe.T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiełków to nie tylko nie robiłam, ale nawet nie jadłam... A skąd bierzesz te nasionka? Chcesz powiedzieć, że kupujesz takie w torebce?

      Usuń
  7. A miałem nie jeść dziś kolacji! Ale tak sobie pobudziłem ślinianki przy lekturze tego wpisu, że nie ma rady, muszę iść do kuchni i zrobić przynajmniej dwie kanapki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      Następnym razem będzie o... wizytach i badaniach lekarskich. Ciekawe, jak zareagujesz :)

      Usuń
    2. Reakcji się nie obawiam. Bylem nie trafił na to przy śniadaniu, czy innym posiłku :D

      Usuń
  8. Fajne to sombrero!
    Regionalna bywają ciekawe, sama czasami zaglądam, ale te pisane na zamówienie jakby najmniej ciekawe, nie ma to, jak pasja poszukiwacza.
    Kulinaria zawsze jakieś w domu goszczą, wszak człek jadać musi, ale zależnie od nastroju lub pogody wymyślam to i owo, aczkolwiek chęci coraz mniej.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na brak chęci nie narzekam ostatnio, w pandemii więcej czasu ;)
      Tak sobie myślę, jak się ten czas skurczy, gdy wrócimy do normalności i my na przykład do pracy do 16.00... Byle mnie w ogóle nie wywalili :)

      Usuń
  9. Właśnie tak - kupuję nasiona na kiełki. W sumie są ogólnie dostępne w sklepach ogrodniczych. Te nasionka,z których hodujemy kiełki różnią się od zwykłych nasion tym, że nie zawierają w sobie żadnych środków chemicznych.T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, specjalne na kiełki! Myślałam, że takie zwykłe :)

      Usuń
  10. Ortografia i gramatyka w sferze publicznej - życzę powodzenia, kciuki trzymam. Ja interweniowałam w sprawie strony internetowej Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego (https://www.gdansk.uw.gov.pl/), która zamieszcza daty w zapisie: 14 kwiecień (!). Mnie zęby bolą, więc piszę, najpierw grzecznie, potem wyśmiewam, interweniuję w lokalnych mediach, ktoś nawet mi odpowiada, ze może spróbują... Zgadnij koteczku, z jakim skutkiem?

    OdpowiedzUsuń
  11. Małgosiu, został mi makaron z poprzedniego dnia, miałam też pieczarki, dwa jajka na twardo. Usmażyłam kilka cebul, usmażyłam osobno pokrojone pieczarki (nie za cienko), rozpuściłam ostatnią kostkę grzybową w odrobinie wody, dodałam śmietanę. W naczyniu żaroodpornym ułożyłam na dnie makaron, część cebulki, pieczarki, jajka pokrojone, resztę cebulki, makaron i zalałam to sosem. Posypałam po wierzchu pieprzem. Zapiekłam przykryte folią (teściowa rozbiła przykrycie), pod koniec folę zdjęłam, sypnęłam trochę sera żółtego. Dobre było! Taka moja propozycja do wypróbowania w razie awarii :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zapiekanki z gatunku "czyścimy lodówkę" to dobra i praktyczna sprawa :) Dzięki!

      Usuń
    2. Właśnie zobaczyłam w gazetce Lidla, że będą jutro na promocji boczniaki - a ja jeszcze nigdy ich nie smażyłam, więc spróbuję ;)

      Usuń