niedziela, 30 listopada 2025

Donald E. Westlake - Jak nevyloupit banku


Długo to czytałam, jakoś mi nie szło, zasugerowałam się tytułem (Jak nie ograbić banku), że znów będzie wesoło, niczym w poprzedniej książce Jak nie ukraść szmaragdu, a tymczasem zbyt rozrywkowo ogólnie nie było, choć momentami owszem. Bohater trafia do więzienia za swoje kanadyjskie żarciki i za to, że jest recesistą. Słownik w ogóle nie mówił, kto by to miał być ten recesista, bo uznaje jedynie recesję gospodarczą i tyle. Aliści AI pomogło:

Recesista je osoba, která provádí recesi, tedy žert, kanadský žertík nebo prank, často s cílem vyvolat v ostatních rozpaky, zmatek nebo nepříjemné pocity
.

Nie pojmę, skąd taka nazwa na kawalarza. Druga sprawa to te kanadyjskie żarciki, o których ciągle w książce mowa. Po polsku chyba nie ma takiego terminu? Wikipedia* czeska wyjaśniła mi w końcu, że kanadský žertík to inaczej prank czyli po naszemu psikus.

*Są tam opisy różnych psikusów, niektóre całkiem ciekawe. Chyba najbardziej mi się podoba ten z Paryża, gdy pewien malarz podarował dozorczyni w swoim domu wielkiego żółwia. Po jakimś czasie podmienił tego żółwia na jeszcze większego, potem jeszcze większego. Trwało to jakiś czas, a dozorczyni chwaliła się wszystkim naokoło, że ma takiego czarodziejskiego żółwia. Wtedy ten malarz zaczął z kolei go podmieniać na coraz mniejsze 😂

Więc Harry, który od najmłodszych lat zabawiał się robieniem ludziom rozmaitych psikusów, raz przegiął (przyszła kryska na Matyska), bo trafiło na panów nieznających się na żartach: pewnego pięknego letniego popołudnia położył manekin kobiety z rozłożonymi nogami na bagażniku chevroleta zaparkowanego na poboczu szosy i poszedł do pobliskiej restauracji, a gdy wrócił po trzech kwadransach, okazało się, że zderzyło się siedemnaście samochodów i doszło do zranienia ponad dwudziestu osób, w tym dwóch członków Kongresu i dwóch niezamężnych młodych dam, które z nimi dzieliły wóz... Kongresmeni mu przysolili 15 lat 🤣

Tak więc Harry ląduje w więzieniu i tam, przypadkowo, dowiaduje się o istnieniu pewnej grupki więźniów, którzy mają do dyspozycji... tunel prowadzący na wolność. Przy czym nie po to, żeby uciec, tylko żeby wychodzić na miasto się zabawić. Harry ma do wyboru albo dać się zabić (skoro się o tym dowiedział) albo przystać do grupy. Oczywiście wybiera to drugie i używa życia po tamtej stronie, a nawet poznaje dziewczynę, z którą zaczyna wiązać poważne plany. Jest jednak haczyk: szef tej grupy ubzdurał sobie, że muszą wspólnie dokonać napadu na bank. Najzabawniejsze są właśnie usiłowania Harry'ego, żeby temu zapobiec, jednocześnie nie zdradzając się przed kumplami, że nie jest żadnym wielkim bandytą, jak oni to sobie myślą.

Początek: 

Koniec: 

Wyd. Knižní klub, Praha 1993, 182 strony

Tytuł oryginalny: Help I Am Being Held Prisoner

Przełożył z angielskiego na czeski: Radoslav Nenadál

Z własnej półki (kupione online 15 października 2025 roku w Ulubionym Antykwariacie za 33 korony minus 20%)

Przeczytałam 30 listopada 2025 roku 



Po przeczytaniu pierwszej lekturki angielskiej sporządziłam listę wszystkich posiadanych w kolejności od najłatwiejszych, żebym w grudniu nie musiała szukać, tylko od razu sięgnąć po kolejną. 


 I co? Nie minęły dwa dni, a do knihobudki ktoś złośliwie podrzucił sześć innych 😂 Cała lista na nic!

 

Ale poza tymi lekturkami tygodniowy urobek prezentuje się nader skromnie, co oczywiście cieszy w obliczu braku miejsca 😉 Za biografię Bułhakowa już bym się brała, ale muszę czytać z bibliotek (bo se ktoś zamówił czyli stoi za mną w kolejce).


Dwie wzięłam na wymianę: te stare moje są z lewej strony, nowe z prawej. Czarny mercedes był bardziej sfatygowany, a Czarne stopy trafiły się w twardej okładce 😍


A jeszcze wracając do kwestii purse, to wczoraj znów było na Duolingo 😂 będzie to chyba jedno z nielicznych słówek, które zapamiętam!


Dzień z życia emerytki w Krakowie

Dzisiejszy mianowicie. Byłby całkiem zwyczajny, z szeregiem rutynowych czynności, gdybym koło południa nie zobaczyła na Śmieciarce roweru do wzięcia. A byłam pierwsza! Najpierw zaklepałam, a potem pytałam córkę, czy chce taki 😁 Chciała, więc zaczynam się z chłopakiem dogadywać co do odbioru. On mówi, że do 18.00, ja myślę sobie, że lepiej po ciemku się gdzieś nie szwendać i może pojechać od razu. Obiad zjemy po moim powrocie.

A było tak, że gdzieś na końcu świata. Jeden tramwaj, drugi tramwaj, pętla, tam autobus - aplikacja mi powiedziała, że mam nim podjechać dwa przystanki, będzie już blisko. Pierwotny plan był, że z pętli pójdę pieszo - i było się słuchać planu. Autobus mnie wywiózł gdziesik, skąd szłam i szłam 3 tysiące kroków, w dodatku po błocku, bo drogę robią i NAPRAWDĘ byłoby lepiej, gdybym poszła piechty prostą drogą. Ale doszłam, rower odebrałam (dobrze, że miałam w domu ptasie mleczko na odwdzięczenie się, a wcześniej były teksty po co to kupujesz; przydało się 😂) i ruszyłam w drogę powrotną. 

Czyli do pętli, tam w tramwaj, jeszcze pusty na szczęście - bo z rowerem to musiałam się wtrynić na to miejsce dla wózków. Ale gdy wysiadłam w mieście i poszłam na inny przystanek - Armagedon. Ludziów jak w długi weekend majowy! Tramwaje zapchane, ani mowy nie ma o tym, żeby wsiąść. Nie mam nic przeciwko pójściu z buta, ale wiecie, sikać się już chce... 


Idę na następny przystanek, idę na kolejny, idę Plantami i cały czas się zastanawiam, czy zdołam dojść, zanim się posikam w majty 😂 Na Kleparzu wypatrywałam czwórki, bo ona ma specjalne miejsca dla rowerów i to bodaj trzy, ale gdzie tam, napchane ludźmi do granic możliwości. W sumie doszłam do Urzędniczej i tam udało się zapakować z rowerem, więc resztę już przejechałam. Telefon mi mówi, że zrobiłam 7 km 😁 Fajnie, zwłaszcza, jak się prowadzi rower... I nie, nie mówcie, że mogłam po prostu na nim jechać! Nie na obcym rowerze, nawet nie wiedząc, czy hamulce działają i w ogóle w zimowym odzieniu! A już chyba ze trzy lata nie jeździłam!

Ale najfajniejsze mnie jeszcze czekało. Dwa przystanki przed zadzwoniłam, że jadę i żeby córka wyszła na pętlę. Na pętli jej nie było, chwilę się porozglądałam, nie nadchodziła, więc poszłam do domu. A tam jej też nie było... Pół godziny!!! Pół godziny na nią czekałam, bowiem nie zabrałam kluczy. To już sobie przysięgłam, że nigdy więcej z domu bez klucza nie wyjdę, nie ma co na kogo liczyć... Pojechałam na koniec świata i z powrotem i się nie posikałam, a przed własnymi drzwiami mi to groziło. Po pół godzinie, kiedy sterczałam przed wejściem do klatki, bo mi się nudziło w środku, usłyszałam (ciemno już było) biegnącą dziołchę. Tyle czasu jej zabrało skumanie, że skoro mnie tam na pętli nie ma, to może się minęłyśmy. 

Dżizas jak mnie wkurza, że ona nie ma telefonu! 

Tak że obiad zjadłyśmy o piątej 😁 a ja potem padłam i stać mnie było jedynie na obejrzenie odcinka serialu zamiast filmu, który był w planie. A potem sobie przypomniałam, że jeszcze muszę napisać post, bo książka jest listopadowa, a toż dzisiaj ostatni dzień miesiąca. Więc właśnie go napisałam i chyba pójdę do łóżka. Rower stoi oparty o regał z książkami, pieczołowicie wyczyszczony przez nią mokrymi chusteczkami. Oczywiście ani ani że on tam będzie miał swoje miejsce, więc jutro musi sobie kupić jakieś zabezpieczenie i dać go gdzieś na schodach przy barierce.

Tyle słowa na niedzielę!

piątek, 28 listopada 2025

Irina Tokmakowa - Rostik i Kiesza

Taka radziecka książeczka o tym, jak Rostik był na koloniach i umieszczono go w izolatce, bo kaszlał (a on tylko zakrztusił się kaszą), więc mu się nudziło, a tu pojawił się piesek o imieniu Kiesza i poprosił go o pomoc w odnalezieniu chłopca Gleba, który mieszka w wiosce po drugiej stronie rzeki. Bo tak się składa, że Rostik rozumiał, co Kiesza do niego mówił (znaczy szczekał) i - uwaga - porucznik milicji Groszew też 😁 Sprawa oparła się o milicję, bowiem Rostik mając dobre serduszko popłynął promem przez rzekę w poszukiwaniu Gleba, ale jakoś tak nie wpadł na to, żeby poinformować o swojej wyprawie wychowawczynię z kolonii (wiadomo, że by go wtedy i tak nie puściła), więc zaniepokojone panie rozpoczęły poszukiwania. Może się utopił? Zadzwoniły nawet do mamy Rostika do fabryki, i ta przerażona rzuca taką kwestię:

- Zaraz złapię taksówkę i przyjeżdżam!

Ha ha, już widzę, jak w Związku Radzieckim łapie taksówkę i przyjeżdża. Doświadczenie z wielu radzieckich filmów mówi jasno - no way! Tam się łapało coś w rodzaju okazji, o których niedawno rozmawialiśmy w komentarzach, ale to było jeszcze inaczej niż u nas, bo zatrzymywało się przejeżdżający samochód osobowy i mówiło, dokąd chce się jechać, uzgadniając jednocześnie cenę. Taki Uber z komuny 😂 Albo się czekało na marszrutkę. 

/och, dawno nie oglądałam radzieckich filmów, muszę sobie coś zapodać/

/dziś obejrzałam Netflixowy Train Dreams i popłakałam się na koniec, tak to już jest ze starymi babami/

/a w ogóle to skończyłam pierwszy sezon Kulawych koni i jestem zachwycona, zwłaszcza Garym Oldmanem, polecam wszystkim oraz dzięki, Teatralna, za cynk!/ 

Oczywiście po różnych przygodach i qui-pro-quo następuje szczęśliwe zakończenie, a dobra mama nawet zgadza się zabrać pieska do domu. To ja taką dobrą mamą nie jestem!



Książka jest formatu A4, ilustrowała ją Maria Mackiewicz. Była wśród książek z dostawy Szyszkodara, niestety ktoś wyrwał jedną kartkę, zanim zrozumiałam, w czym rzecz, myślałam, że dziwnie coś tu się dzieje w akcji 😁


Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1982, 48 stron

Tytuł oryginalny: Rostik i Kiesza

Przełożyła: Danuta Wawiłow 

Z własnej półki (bo mi szkoda wynieść, skoro to radziecka 🤣)

Przeczytałam 28 listopada 2025 roku

 

Doniesienie z placu budowy "mojej" willi

Z tyłu, przy części kuchenno-gospodarczej (jak sądzę) coś budują i nie wiem, co to może być za kombinacja.



To jeszcze nie koniec, bo widziałam też na przestrzał przez okna z zewnątrz, czyli wyburzyli tam jakieś ściany.

A dziś zauważyłam - tylko w biegu, z tramwaju - że są nowe okna, przynajmniej część, w tym to półokrągłe, widoczne na dwóch zdjęciach. Całe szczęście, że zachowali pierwotny kształt. Roboty idą pełną parą!

 

Byłam dziś u pana doktora zakaźnego, mam dobre wyniki (z krwi):

- Czasem tak bywa, przyjdzie jakiś wirus i odejdzie.

Tak sam z siebie. Więc myślałam, że dajemy spokój poszukiwaniom przyczyny i żegnamy się. Nie, on by jeszcze sprawy nie zamykał, mam przyjść za pół roku, ponownie sprawdzimy wyniki. Może być, tyle zniosę... bo trochę się bałam, że teraz wymyśli gastroskopię, a w takim wypadku podziękowałabym za współpracę 😂
 

Z radości, że na długo mam spokój, poszłam robić kroki w okolice szpitala i znalazłam sobie drugą willę do kupienia 🤣 A nawet dwie! Koło siebie! Tyle że okolica nieciekawa, bo w środku miasta, ruch, hałas, spaliny.

 

 

Ale powiedzcie mi - to jest kurde możliwe??? Żeby postawić bloczydło tak blisko drugiego domu, nie tylko okna, ale nawet balkony?


 

Pojechałam do Castoramy po jakiś preparat na tego grzyba i powiem Wam, że się zdziwiłam, bo spodziewałam się całej półki rozmaitych i że będzie l'embarras du choix, a tymczasem wszystkiego były dwa, może trzy. Na wszelki wypadek wzięłam ten droższy 😉 Bardzo się boję całej operacji - którą planowałam na jutro rano - a tu sąsiadka mnie namawia, żeby poczekać ze dwa dni jeszcze, jak ta wilgoć z powietrza zniknie... no bo chodzi o wietrzenie. I oczywiście bardzo mnie kusi, żeby to odłożyć. 

środa, 26 listopada 2025

Zupy siostry Leonilli

Ostatnio chciałam zrobić zupę porową i zamiast szukać przepisu w internecie zajrzałam do tej książeczki, niedawno przyniesionej z knihobudki. Owszem, mam taką pozycję jak Zupy świata, która zawiera 2063 przepisy 🤣🤣🤣 - ale to jest koszmar, nic normalnego tam nie znajdziesz, tylko setki przepisów, gdzie masz po afrykańsku, po karpacku, po dalmatyńsku, tu dodajesz rodzynki, tam słoninę, tam znowu kapary, borówki, przecier z moreli suszonych etc. A tu? Tu spokojniutko, zwykłe przepisy na zupy codzienne, bez żadnych udziwnień. Kilka sobie zaznaczyłam, no bo przecież zakładałam kiedyś, że jak już będę na swojej bidnej emeryturze, będziemy się żywić zupami głównie. Jednakże ostatnio dochodzę do wniosku, że sama zupa to mało, rozżarłam się czy co 😂 Ale zawsze jest fajnie mieć garnek ugotowanej zupki na parę dni, można wtedy zaplanować jakieś skromniejsze drugie danie (tak jak wczoraj: placuszki z płatków owsianych i surówka). 


 

Oczywiście tej porowej i tak nie zrobiłam według przepisu, bo nie przepadam za zupami-kremami, a w ogóle to chciałam z ziemniakami, jednak przepis reprodukuję, bo zawiera jeden z klasycznych błędów pojawiających się w książkach kucharskich - ciekawa jestem, czy zgadniecie, jaki to błąd?

Autorka (niech będzie, że siostra Leonilla) używa słowa potarkowany, potarkować, co mnie ogromnie śmieszy (któż wie, dlaczego), a znam je od Dariusza, który też tak często pisze, może to jakiś regionalizm?

Jedną z obietnic na emeryturę było robienie jakiegoś nowego dania raz w tygodniu. No to się spięłam i zrobiłam nawet dwa, oba z Biedanizmu: kuskus perłowy z fasolą z puszki i innymi takimi tam oraz ryż z soczewicą i pomidorami i co? I nic, nie chwyciło; jak to mawia moja córka - dobre, ale więcej nie rób. Ale się nie poddaję.

Wyd. Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2002, 104 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 26 listopada 2025 roku 




Nabyłam rano drogą kupna bilecik z Pragi do Krakowa na maj przyszłego roku - na pociąg. To będzie debiut, bo jeżdżę od dawna drogą wiązaną: autobus + pociąg, co zapewnia rozprostowanie kości, chwilę wątpliwej rozrywki przy przesiadce i tak dalej. Ciekawa jestem, jak wysiedzę te sześć godzin i 20 minut na jednym miejscu... Ale raz jechałam już autobusem bezpośrednio, jakoś się wytrzymało, choć no cóż, chciało się jajo znieść 😁 Bilet kupiłam, bo promocja - 16,61 zł zapłaciłam 😍  Niestety w tamtą stronę godziny mi nie odpowiadają, więc będę czekać na Regiojet (który jeszcze na maj nie sprzedaje). 

Skoro już w ten sposób ruszyły przygotowania do Pragi, uruchomiłam nowy projekt. Tak, wiem, szkoda słów na te moje projekty... No, ale słuchajcie: w sobotę był jak zwykle telewizyjny program o Pradze Z metropole, tyle że nosił numer 1000! Spodziewałam się Bóg wie, jakich fajerwerków, a tymczasem nic ekstra nie było ha ha (poza życzeniami od rozmaitych osób, często w programie się udzielających). Ale zapamiętałam jedno zdanie: gdyby ktoś chciał wszystkie poprzednie odcinki obejrzeć ciurkiem, zajęłoby mu to 17,5 dnia. Nie zamierzam co prawda przez tyle czasu siedzieć przed komputerem 🤣 ale gdyby tak jeden dziennie? Akurat TRZY LATA zlecą (odliczając programy bieżące oraz wyjazdy do Pragi i ewentualne katastrofy globusowe). 

Jak wiadomo, głupiego robota sama szuka, no to mam. Przy okazji informuję, że projekt Czytam listy Joyce'a jak najbardziej postępuje, tylko patrzeć, jak skończę pierwszy tom. Co mnie zachęca do podobnych zobowiązań na przyszłość, mam tu przecież takie tomy epistolarne jak Katherine Mansfield czy Sylwii Plath albo Mrożka czy Lema; ba! nawet Johna Lennona 😁 O, szkoda, że nie zabrałam z Dżendżejowa korespondencji Chopina! 

Skoro o Dżendżejowie mowa, to rozmawiałam z kuzynką, która dogląda posiadłości brata podczas jego nieobecności - no bo kot. Dziwne to dla mnie jest, żeby sobie brać zwierzęta, jak się ciągle podróżuje... za każdym razem poszukiwania osoby, która tam zamieszka... bo kot jest wychodzący. No i kuzynka mówi, że w grudniu (brata nie będzie tydzień przed świętami) ona na pewno nie zgodzi się, bo ma na święta zapowiedzianych gości i musi sobie wszystko rozplanować i powoli robić. I żebyśmy my przyjechały. Brat już kiedyś wysuwał tę propozycję, ale ja na to eeeee tam. Kuzynka zachwala, jak pięknie zima wygląda koło domu etc. A ja, że jak bez internetu tyle czasu. Opowiadam córce i okazuje się, że chciałaby i ze możemy sobie zrobić reset, będziemy chodzić do lasu (za płotem) i w ogóle 😂 Już się zabrałyśmy za robienie listy rzeczy do zabrania... gdy na drugi dzień sobie przypomniałyśmy, że przecież NIE MOŻEMY NIGDZIE WYJECHAĆ, DOPÓKI NIE WYMIENIĄ PIONU - zalania przecież mamy co i rusz!

Tak że reset odleciał w siną dal 😂 

A teraz gładko przechodzimy z kwestii zalań do filmów. Otóż sięgam ci ja któregoś dnia na półkę z filmami, a tu nie mogę odkleić od ściany jednego. To jest ściana sąsiadująca z łazienką i tam na suficie mam bąble takie po zalaniu, ale nie myślałam, że to poszło w dół... Zdejmuję kilka filmów i co widzą moje piękne oczy??!!!


 Niektóre musiałam wyrzucić, inne wyjęłam same płytki, a do śmieci poszły tylko opakowania, ale rzecz w tym, że trzeba przejrzeć całość, powycierać jakoś tę ścianę i nie mogę się za to zabrać z obrzydzenia... no i ze strachu, ile tam jeszcze jest zniszczonych. Kuźwa, niech mi teraz dają odszkodowanie za filmy!




Obiecałam sobie, że w tym tygodniu już na pewno wszystko przejrzę, może jutro? 

Apdejt wczesnowieczorny

Precz z tą prokrastynacją! Zdjęłam filmy, prawie zemdlałam na widok, a potem wycierałam ręcznikiem kuchennym te ściany. I wietrzyłam, bo to jakąś pleśnią czy czym zajeżdża... Ale jak na złość wietrzyć trudno, bo śnieg zawiewa przez okno... Najgorsze, że nic z tą ścianą na razie zrobić nie można, póki nie wymienią pionu. Znaczy można, ale po co, jak jutro znów może lać się z góry.



Teraz trzeba obejrzeć i przetrzeć KAŻDE pudełko, więc jutro, panie dzieju, jutro. Na dzisiaj mam dość tego syfu, idę sobie coś obejrzeć.
 



niedziela, 23 listopada 2025

H.Q. Mitchell - Lisa Goes to London


No więc - przeczytałam pierwszą książeczkę po angielsku w życiu swoim, zaprowadzam nową etykietę. I obiecuję sobie, w każdym miesiącu jedną przeczytam... ale co ja już sobie nie obiecywałam. Przeglądałam i przeglądałam zapasy, bo przecież od czasów, gdy namiętnie (nie ma co ukrywać) odwiedzam knihobudki, naściągałam takich lekturek do domu sporo. Aż tu patrzę - ta jedna ma napis Starter! O, to będzie coś dla mnie na dziś 😁 I faktycznie, nie ma tam nawet innych czasów poza teraźniejszym i tym całym kontynuującym czy jak mu tam. Jeszcze tylko muszę pogrzebać w płytach, bo nie wiem, może była, może nie, a dobrze byłoby posłuchać wymowy.

Przypomniało mi się, z jakim zainteresowaniem czytałam takie lekturki francuskie w liceum (naturalnie wydawane u nas, a nie oryginalne), jedną sobie nawet z sentymentu zachowałam. Miało się wtedy chłonny umysł, to se nevrátí. A przy tym wydawało się takim oknem na świat, gdy czytało się o dziewczynce, która chodzi po Paryżu (jak tu Lisa po Londynie).

Początek:

Koniec:


Wyd. mmpublications, nie podano roku wydania, 23 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 18 listopada 2025 roku

 

Z moim angielskim jestem aktualnie prawie w połowie podręcznika: 


Ale Duolingo mi coś ciekawego ostatnio powiedziało. Mianowicie, że mam zrobione... 6% 😂 To się cieszę, że jeszcze długo będę się tym bawić! I - chociaż to właśnie bardziej zabawa niż poważna nauka - to jednak coś tam się przydaje. 
Ostatnio mnie zaskoczyło żądaniem przetłumaczenia słowa 'torebka', albowiem nie był to handbag czy cóś, ale purse, pierwszy raz w życiu widziałam. I zaraz następnego dnia oglądam pierwszy odcinek Friends, bo (chyba zapomniałam Wam o tym swego czasu wspomnieć) kiedyś zgarnęłam z budki dziesięć płyt 😎 jako że ponoć są bardzo dobre do nauki angielskiego... więc oglądam ten pierwszy odcinek z angielskimi napisami, a tam przychodzi do kawiarni Rachel w sukni ślubnej, rozmawia przez telefon z ojcem i tłumaczy mu, czemu uciekła ze swojego ślubu: wszyscy jej mówią, że jest shoe, a może ona chce być purse? I bym przecież nie wiedziała, o co kaman, gdyby nie to Duolingo 🤣

 

I teraz mniej lub bardziej zgrabnie przejdźmy do tygodniowego urobku.

Najnowsze nabytki

Tym razem skromnie czyli dobrze 😉 A to dlatego, że cztery sztuki Podróży marzeń są dla brata, nie dla mnie. Znaczy ja bym je sobie chętnie zatrzymała, nie powiem, ale nie mam miejsca na tej półce, gdzie seria u mnie stoi i żadnych wygibasów robić nie będę. Brat zresztą już pożałował, że nie zdążył odebrać - bo wczoraj właśnie poleciał do Portugalii.


I co my tu mamy. W kadrze zakładam, że będę podczytywać i nawet znalazłam już godne miejsce. Złota Praga to pierdółka ze zdjęciami, w kilku językach czyli typowa publikacja dla turystów, może jednak wydam po zapoznaniu się. Tarkowski będzie pretekstem do przypomnienia sobie jego filmów.


Językowe to taka sprawa, że któregoś ranka przychodzę do budki, a tam cały szereg nowiutkich Rozmówek. Dobra, poukładałam i poszłam precz. A potem sobie przypomniałam, że przecież dobrze by było wymienić moje stare na te nowe 😁 Więc z powrotem do budki, a tam już zostały tylko rosyjskie i niemieckie, za to podwójne. I teraz nie mogę się zdecydować, które zostawić, które odnieść.

Zajrzałam do Przysłów i słuchajcie, nie widzi mi się tłumaczenie jedno. To więcej rąk, więcej pracy. Ja takie zdanie rozumiem tak, że ręce dokładają jeszcze więcej pracy, a przecież chodzi o to, że praca zostaje szybciej wykonana? W internecie znalazłam powiedzenie więcej rąk czyni pracę lekką i to by było prawidłowe tłumaczenie chyba?


Te dwie są do przeczytania i oddania. Niby.


I mam tu jeszcze dodatek - zapomniałam o nich przy robieniu zdjęcia całego stosu. Kryminał wiadomo, zostaje, Podręczna też, a przynajmniej do czasu przeczytania (na świętego Nigdy?). Przewodnik z radzieckich czasów na razie sobie będzie stał, potem zobaczymy. Mam jakiś o Moskwie, ale nie o Leningradzie/Petersburgu, poczytać można.


To by było na tyle, jeszcze tylko - w kwestii książek - mogę dodać, że wczorajsze popołudnie spędziłam dalej porządkując i mam wrażenie, że stosy przed telewizorem wcale się nie zmniejszyły, tylko są inaczej poukładane 😂 Mało tego, straciłam wszelką nadzieję, że część wyniosę do brata - albowiem jego jednak bardziej ciągnie do Kielc niż do Krakowa i oglądał tam kolejne mieszkanie. Basen ma zaraz koło bloku i jak sobie kupi karnet, to mu wychodzi 5 zł, a w Krakowie 20 (to a' propos mniejszych kosztów życia, bo się upierałam, że żadna różnica). I ma dwa kina, do których teraz jeździ, w zasięgu spaceru. Nie powiem, żeby mnie to uradowało, ale z drugiej strony rozumiem przecież 😢 A teraz do końca życia idąc do Lidla będę patrzeć na okna tego mieszkania z tarasem, którego nie kupił, i żałować. Ech.


W niedzielny poranek, gdy prószy śnieg, jest tak pięknie 😍 Cały czas nasuwają mi się wspomnienia z dzieciństwa - w domu najpierw mieliśmy piece (tak jest, w 1963 roku wybudowano pierwsze bloki w Dżendżejowie z piecami i tak już zostało, spółdzielnia nigdy się nie zatroszczyła o mieszkańców tego malutkiego osiedla i musieli oni brać sprawy w swoje ręce). Rano było więc w mieszkaniu zimno jak diabli, człowiek się opatulał pierzyną, a tata lub mama dopiero krzątali się koło pieców i rozpalali. Stare pudło radia puszczało żółte oczko i nigdzie nie trzeba było wstawać, taki luksus i poczucie bezpieczeństwa. Za chwilę już z kuchni dolatywał zapach gotującego się niedzielnego rosołu, wszystko było po bożemu 😉 Aż do chwili, gdy słyszeliśmy z bratem:

- Wstawajcie wreszcie na śniadanie, bo kiedy będzie obiad! 

Ta fraza towarzyszyła niedzielom już do końca (czyli do czasu wyjścia z domu na studia) i powiem Wam, że jej z całego serca nienawidziłam 🤣 

Cóż, dziś mnie nikt na obiad, a tym bardziej na śniadanie nie zawoła. I bardzo sobie cenię to, że sama decyduję, co, kiedy i jak - ale wspomnienia są wspomnieniami. 

 

PS. A jak już jesteśmy przy językach - szukałam w słowniku prawidłowej wymowy tureckiej. Tak, albowiem posiadam słownik turecki, no co, wzięłam z budki 🤣


I patrzcie tylko, co im się popierdykało z e, f, g! Nie można wierzyć nawet słownikom!


piątek, 21 listopada 2025

Joanna Chmielewska - Klin

Niedawno wymieniłam swój obśląprany* egzemplarz z 1989 roku na niewiele nowszy, ale stanowczo w lepszym stanie - czyli ten tu właśnie widoczny. 

* podkreśla mi wężykiem ten wyraz, ale co, on istnieje, przynajmniej w moim słowniku mózgowym 🤣

Poprzedni Klin był małego formatu, ten jest normalny, więc nie mogę go dać na miejsce poprzedniego (niska półka) i sprawa wymaga pomyślunku oraz wyszukania, gdzie są inne Chmielewskie takie właśnie większe, żeby je zgrupować. Wiecie co, ja chyba spróbuję policzyć, ile metrów bieżących ścian powinnam mieć (w nowym mieszkaniu, którego mieć nie będę), żeby wszystko poukładać w jednym rzędzie i sensownie. Takie marzenie z gatunku kompletnie nieziszczalnych 😍

Na razie jednak donoszę, że skoro nie wiedziałam, gdzie teraz nowy Klin upchnąć, to go na początek przeczytałam. Bo okazuje się, że odkąd mam ten blog, Klin nie był w robocie. Czyli co najmniej od 20 lat (bo blog jest od 2010 roku, ale spisałam w nim książki przeczytane od 2006). Czas był więc najwyższy, bo co by nie mówić o późnej Chmielewskiej, ta wczesna była świetna.

Joanna jest zakochana w pewnym panu, który co prawda przyjeżdża do Warszawy, ale jakoś nie spieszy mu się ze spotkaniem. Bohaterka dzwoni więc do przyjaciółki, żeby ta zatelefonowała do hotelu i upewniła się, że ukochany tam jest. Przyjaciółka się trochę wzdraga, a tu do rozmowy włącza się nieznajomy o bardzo miłym głosie i proponuje swoje usługi, a w ogóle to uważa, że klin trzeba wybić klinem. Joanna, jako że jest wariatką podatną na każde szaleństwo, zgadza się z nim spotkać. No i się zaczyna, bo pan jest bardzo tajemniczy, a ona musi każdą tajemnicę wytropić, to chyba jasne 🤣

Mnie się nigdy nie zdarzyło, żeby do rozmowy włączył się ktoś trzeci, ale ponoć tak bywało, coś tam przeskakiwało na łączach. Mieliście taki przypadek?

Teraz dumam, czyby nie obejrzeć filmu (Lekarstwo na miłość), który co prawda znam, ale przecież jest tam Łapicki i Jędrusik i w ogóle stare czarno-białe klimaty, więc może powtórka? 

A tu cymesik 😂 Przeczytajcie na dole strony o herbacie! Aż sprawdziłam, z którego roku pochodzi pierwsze wydanie Klinu - no cóż, to był 1964. I debiut Chmielewskiej, okazuje się.


 Początek:

Koniec: 

Wyd. INTERART, Warszawa 1993, 160 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 17 listopada 2025 roku


Dziś rano w budce (położyłam zdjęcie, żeby było wygodniej przeczytać tytuły na grzbietach):

Pomyśleć, jak się teraz ludzie (chyba kobiety głównie) przejmują jakimś tam ślubem, jak się miesiącami /latami przygotowują do tego najpiękniejszego dnia w życiu, w głowie mi się to nie mieści!
 

Tymczasem do budki nie powinnam zaglądać, bo już w środę rano córka mi zapowiedziała, że nie śmiem do końca tygodnia przynieść żadnej książki 😁 Ale co mi tam zakazy! Skoro o tym, co w budce znaleźć można, oto mały przegląd, dość przypadkowy, bo nie zawsze pomyślę, żeby zrobić zdjęcie.


 



Talerze znacie, bo je zabrałam i jemy na nich 😁

 

Gry są bardzo często. Ostatnio gdzieś czytałam o tym, że pewne małżeństwo scalają jedynie planszówki. I tak się zastanawiam - no bo mnie planszówki kojarzą się jedynie z rzucaniem kostką i przesuwaniem pionków w przód lub w tył czyli nuuuda, panie. Ale może teraz są inne rodzaje gier?

 

Spożywcze też się trafiają 😉 Niedawno zabrałam i wsypałam w domu do słoika przyprawę o nazwie zatar i - nie mam pojęcia do czego jej użyć...


 A Mały książę był po śląsku!

 

Książka z kodami pocztowymi kojarzy mi się z Fabryką, bośmy tam też ją mieli i nieraz szukali jakiegoś adresu, nawet wtedy, gdy już internet szybko podpowiadał. Ciekawe, czy w końcu wyrzucili...


Śnieg! Śnieg pada! Nie rozumiem, skąd u mnie (i chyba nie tylko u mnie) ten zachwyt i ta radość 😂 Ale w pierwszy taki dzień to zrozumiałe, prawda? W mieście od razu błocko, wiadomo... Byłam znów na pobraniu krwi i jakimś cudem nie rozbolała mnie głowa, magia zimy 😂