czwartek, 28 listopada 2024

Erle Stanley Gardner - Případ světélkujících prstů

Wspominałam o depresyjce? No to dalej nic mi się nie chce. Staram się codziennie wypełnić te dziesięć punktów obowiązkowych (nie zawsze się uda), a reszta to już tak sobie. Może się polepszy od soboty? Bo jutro mam imprezę pożegnalną na Fabryce i to mnie też jakoś dołuje. Jedyny moment, kiedy czuję nieco energii, to czas przebieżki. Ale zebrać się, żeby na nią iść...

Że jeszcze znajduję chęć na czytanie, to się sama dziwię. Ale jak widać po częstotliwości wpisów - nie za dużo. Z Gardnerem załatwiłam się w cztery dni czyli stosunkowo szybko, a czy to ze względu na to, że po czesku czy że kryminał, diabli wiedzą. Może i to i to. Tytuł oznacza "Sprawa fosforyzujących palców" (jednakże polski tytuł brzmiał Sprawa świetlistych śladów, sprawdziłam), historia jest dość pokręcona i zagmatwana, ale oczywiście Perry Mason sobie z nią poradzi, wiadoma to rzecz. Świetnie pokazana sala sądowa - jak sprytny adwokat może wpłynąć na psychikę ławy przysięgłych i jak wiele zależy od jego umiejętności rozgrywania emocji.


Początek:

Koniec:

Wyd. RIOPRESS Praha 1995, 196 stron

Tytuł oryginalny: The Case of the Fiery Fingers

Przełożyła z angielskiego na czeski: Marie Brabencová

Z własnej półki (kupione w Pradze 9 sierpnia 2024 roku za 9 koron czyli za 1,60 zł)

Przeczytałam 26 listopada 2024 roku



Jednym z dziesięciu codziennych obowiązków jest przeglądanie starych kartek z zapiskami. Żeby chociaż jedną każdego dnia przejrzeć, podrzeć i wyrzucić. Właśnie spędziłam prawie dwie godziny na tej robótce. Zawzięcie szukam pewnego słowa, które kiedyś gdzieś usłyszałam, a może raczej przeczytałam i na 100% zapisałam je. Jest to określenie uczucia nostalgii, gdy się słyszy z daleka gwizd pociągu 😂 Więc ja tak mam właśnie, co wiąże się z tym, że w Dżendżejowie mieszkaliśmy na tyle blisko torów, by słyszeć każdy przejeżdżający skład. A właściwie nie tyle jego przejazd, co ten gwizd. 

Mam teraz nową koncepcję zapisków. Pamiętacie te dwa zeszyty po 500 kartek, które mi córka przyniosła z knihobudki? Jeden z nich, ten formatu A5, został uroczyście przeznaczony na zapisywanie wszystkiego, co się pojawia na bieżąco (czy to film do obejrzenia czy książka do przeczytania czy zalecenia od lekarza czy jakiś czeski zwrot czy godziny otwarcia biblioteki czy czym usunąć kamień na szybie prysznica). Myślę, że te 500 kartek wystarczy mi do końca życia, a wreszcie wszystko będzie do odnalezienia 😂

Plon dzisiejszego wieczoru zamiast jednej przejrzanej i podartej kartki - to pełen kosz na papiery, będę go mogła wynieść jedynie, gdy nie będzie wiatru 😁 Swoją drogą wyobrażam sobie jakiegoś nawiedzonego pracownika MPO, który zbiera te fragmenciki i pracowicie, niczym Amelia, składa je do kupy, żeby przeczytać odpisać na mail Justyny lub wyjąć schab wieczorem. Co oczywiście jest tajnym szyfrem🤣


Nawet do knihobudek mi się nie chce za bardzo... no ale chodzę z obowiązku 😉 Właśnie wczoraj spotkała mnie normalnie TRAGEDIA. Niosę parę książek do budki na Galla, widzę już z daleka, że stoi przy niej jakiś starszy gość, a przede mną kobitka idzie. I ta kobitka nie czekając, aż facet skończy przeglądać i odejdzie, nuże grzebać w budce. Akurat sporo tam było książek. Ja sobie grzecznie stanęłam z boku, przyglądam się temu pojedynkowi i czekam. I co widzą oczy moje? Pani wyjmuje dwie Donny Leon i zabiera 😢😢😢 No ludzie!!! Komisarz Brunetti mi przeszedł koło nosa!!!

Zniechęciło mnie to troszkę do imprezy. I w ogóle postanowiłam, że z budek będę coś brać dla siebie dopiero na wiosnę, z powodu tej wilgoci w powietrzu. Chyba sobie zrobię listę miejsc, gdzie można znaleźć książki do wzięcia nie na dworze (zwanym polem), ale wewnątrz. 

Oczywiście wiem doskonale, że ŻADNYCH książek brać już nie powinnam. Gdy widzę, że nic dla mnie nie ma ciekawego, to z jednej strony ulga, że całe szczęście, ale z drugiej jednak jakiś taki mały zawód, zawodzik jest 🤣

 

Poniedziałek: 10.262 kroki - 6,9 km

Wtorek: 12.745 kroków - 8,1 km

Środa: 16.774 kroki - 9,9 km

Czwartek: 3.769 kroków - 2,4 km


niedziela, 24 listopada 2024

Małgorzata Nocuń - Miłość to cała moja wina


Temat drażliwy w ostatnich latach - ludzi w Rosji. No bo wszyscy ruscy do jednego worka po wybuchu wojny w Ukrainie. Życie jednak nie jest czarno-białe, a poza tym co my wiemy o realiach tam. O zastraszonym na śmierć narodzie, który tak ma od wieków. 

Autorka dzieli się z nami historiami kobiet z Poradziecji, każda z nich chwyta za serce, każda każe myśleć a co ja bym zrobiła, każda w pewien sposób wiele tłumaczy. Książka jest wstrząsająca, bo z jednej strony wiele z opisywanych historii jest typowych i znało się je, ale z drugiej takie nagromadzenie, kondensacja ludzkich tragedii - robi wrażenie.


Początek:

Koniec: 

Wyd. Czarne, Wołowiec 2023, 257 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 21 listopada 2024 roku


Z frontu knihobudki

Ktoś przyniósł kupę książek, poszłam wieczorem poukładać i wtedy zobaczyłam, że ta seria W świetle prawa czy coś to Grisham, bo wcześniej, gdy leżało bezładnie na samej górze, z liter T i P i R wywnioskowałam, że to dzieła Parnickiego i się bardzo zdziwiłam, że coś takiego wyszło, no bo kto dziś czyta Parnickiego 😂 Córka wzięła 3 tomy tego Grishama, ale zdaje się, już odniosła z powrotem, że jej nie leży. Ja nawet nie próbuję, nie wiem, czemu tak mam, że kryminały owszem, ale sensacja nie za bardzo. W każdym razie musiałam zrobić dwa rzędy! Taki ruch w interesie!


Przy okazji możecie zobaczyć, że do deszczu i śniegu budka ma parę metrów. Wszechobecna wilgoć to inna sprawa...


 

Ze Śmieciarki przywiozłam sobie takie łupy. Wiele sobie obiecuję po Kapitańskim stole, ale teraz zaczęłam Gardnera po czesku, bo wreszcie wpisałam do katalogu sierpniowe praskie nabytki.


 

Mężnie wytypowałam kolejne francuzy do wydania (i nawet połowę już wyniosłam, żeby nie kusiło je zostawić).


 

Cóż z tego, gdy w domu wygląda tak. Część to szyszkodary do budek, ale część moje zdobyczne różne. Muszę się naprawdę wziąć w garść!


 

Tymczasem zapragnęłam ogolić kanapę z farfocli i wyciągnęłam z szafy taką golarkę, nigdy nie używaną, bo mi się przypomniało, że posiadam. Była w folii i miała paragon z Biedry z... 2011 roku. Cóż, kiedy użycie wymaga jakichś dziwnych baterii 4x C 1,5 V - sprawdziłam w internecie, to są takie grubaśne, za miliony monet (cztery!) (w Pepco nie mają) lub - uwaga - zasilacza. Według instrukcji dołączonego do urządzenia. Tyle że ani śladu po nim?! Golarka jest nowiutka, przypominam. Czy to możliwe, że kupiłam bez zasilacza, bo ktoś wyciągnął z opakowania, a ja nie wiedziałam, co i jak? Oczywiście, że możliwe! Podobnie jak możliwe jest, że ten zasilacz gdzieś się w domu zawieruszył. A tak w ogóle to przecież gdzieś mam taką malutką golareczkę na dwa paluszki, była w szufladzie biurka przed Nową Kuchnią, a gdzie jest teraz??? Czy uwierzycie, że jak wszystko po remoncie powrzucałam  do szuflad i na półki, tak do tej pory jest? Oczywiście uporządkowanie tego jest jednym z planów na emeryturę, tych bliższych, ale nie chce mi się za to zabrać.


 

Czy Wam też na co drugiej puszce się tak robi?

 

Chyba mnie dopadła mała listopadowa depresyjka. Która z listopadem ma wspólnego jedynie troszeczkę, generalnie chodzi o całą tę sytuację-wiadomo-jaką i odechciewa się żyć (w ten sposób). A jeszcze gdy się człowiek 15 minut ubiera do wyjścia... to i wychodzić się nie chce. 

Zamiast poświęcać się pasjom i kulturze, to tyram przy garach i kiblach. Nie tak to miało wyglądać. Co prawda powtarzam sobie, że Hebius opiekował się babką przez wiele lat i nie narzekał, ale może mu tak nie doskwierała ta opieka? Albo po prostu brał na klatę co przynosił każdy dzień i zbytnio nad tym nie deliberował... Boję się, że potem już mi się nic nie będzie chciało. Nie umiem w tym wszystkim znaleźć jasnych stron, dupa ze mnie, a nie Pollyanna.

Byłam u rodzinnej w celu rozpoczęcia procedury zdobywania grupy inwalidzkiej przez Ojczastego, brałam przy okazji leki i wspomniałam, że już dwa razy w aptece powiedziano mi, że Tamsudil (na prostatę) jest zazwyczaj bezpłatny dla seniora, więc czy może mi tak wypisać receptę. Lekarka na to, że nie ma podkładki. Więc ja:

- Mogę zdjęcie zrobić. 

😂😂😂 

Otóż nie, zdjęcie nie może być. Podkładką w dokumentacji byłoby USG. 

- Ja mogę wypisać skierowanie. Potem trzeba załatwić karetkę, która go zawiezie i przywiezie. 

A idźcie mi tu! To już wolę płacić niż się z tym bujać, nie mogąc nawet w żaden sposób powiedzieć mu, gdzie i po co jedziemy...

Trochę śmieszno, trochę straszno w tej naszej służbie zdrowia.


Niedziela: 5.568 kroków - 2,9 km

Poniedziałek: 7.533 kroki - 4,2 km

Wtorek: 15.466 kroków - 8,8 km (w połowie sikanie w przychodni 😂, dlatego tyle wytrzymałam)

Środa: 10.119 kroków - 5,7 km

Czwartek: 6.619 kroków - 3,6 km

Piątek: 11.151 kroków - 7,6 km

Sobota: 2.511 kroków - 1,5 km

Niedziela: 6.978 kroków - 4,6 km

 

Dopisek

Właśnie wyświetlił mi się taki filmik.

 

Nie oceniam, bo wiadomo, co to jest depresja, miałam epizod, kiedy nie myłam się całymi dniami, nie ma się wtedy na nic siły (nie wspominając o ochocie)... ale że wszystko czemuś służy, przynajmniej dowiedziałam się o tym odkamieniaczu. U nas jest bardzo twarda woda, a odkąd jest Ojczasty, nie mogę użyć do toalety starego sposobu (obłożenie ręcznikiem papierowym nasączonym octem na całą noc; musiałabym chyba zabarykadować drzwi do ubikacji) i ze zgrozą się przyglądam, jak kamień rośnie. Może ten Ecoshine pomoże?

niedziela, 17 listopada 2024

Wojciech Żukrowski - Córeczka

Wzięłam z knihobudki zwabiona tytułem. W sumie nie znam Żukrowskiego - Kamiennych tablic nigdy nie czytałam, a gdy widzę, że to powieść polityczna, to tym bardziej nie zamierzam. Życiorys miał pokręcony, a Córeczka wyszła w czasach stalinowskich i cóż, w kilku miejscach autor oddaje papieżowi, co papieskie, chwaląc nowy ustrój. 

Niemniej jednak podoba mi się ta książka, bardziej niż powieść - zbiór opowiadań, złączonych osobą dziecka, tej Basi, która pojawiła się w życiu pisarza i jego żony i za którą teraz są oboje odpowiedzialni (choć Jan zawsze marzył o córeczce z płomiennie rudymi sterczącymi warkoczykami, którą ubierałby na turkusowo, ale i ta też da się kochać) i osobą pisarza, który ma podpisane umowy, czas płynie, ale trudno mu się zabrać na serio do pisania - kryzys twórczy? zwykła to rzecz, chyba tylko Kraszewski i Balzac go nie przeżywali. O ileż przyjemniej jest patrzeć za okno na drzewa i ptaki czy pójść z Basią do zoo! Jako osoba przyziemna i praktyczna zastanawiałam się nawet, czy do wrocławskiego ogrodu zoologicznego był wolny wstęp w zaraz powojennych latach, bo Jan z córeczką są tam prawie codziennymi gośćmi, ale potem była mowa o kasie przy wejściu i biletach (dla innych). Przyjazne układy z dyrektorem zoo niewątpliwie były, bo książka została mu zadedykowana 😀

A więc córeczka, pisanie, życie małżeńskie, uważna obserwacja otoczenia, sąsiadów, pracowników zoo, . Zwykłe sprawy, powszednie życie. Ale powiem Wam, że bardzo mi się Córeczka spodobała i zostawiam ją sobie. Piękny, ogromnie bogaty język w opisach przyrody, trochę humoru. Polecam.


 Początek:


Koniec:


Wyd. Czytelnik, Warszawa 1981, 126 stron

Seria Kolekcja Polskiej Literatury Współczesnej

Z własnej półki (przyniesione z budki na Orlenie 30 października 2024)

Przeczytałam 16 listopada 2024 roku

 

A teraz o biblioteczce, tej "mojej". W zeszłą niedzielę przyjechał Szyszkodar z nową dostawą (część do mnie do domu, część od razu do niej). Załadowana po brzegi, moja córka - zła, że niby nikt teraz już nic nie może przynieść, bo nie ma miejsca 😂

Bowiem córka się wciągnęła jak diabli, też chodzi codziennie sprawdzać, co się pojawiło, bierze, co jej tam w duszy zagra, ale przynajmniej ona czyta. Czyta i na drugi dzień odnosi. A ja - nędza z tym moim czytaniem. Jak pomyślę, że od lat odkładało się na emeryturę tyle lektur, a teraz jest gorzej niż było, to mi się słabo robi. Gdy pracowałam to przynajmniej czytałam w drodze do i z pracy, a teraz... szkoda gadać: w ciągu dnia absolutnie nic, wieczorem przed samym spaniem chwilę, ale już jest 23.00 i trzeba gasić i to tak. Jutro poczytam więcej. Akurat.


 

Ale nałóg sprawdzania co parę godzin biblioteczki jest. Jeśli wychodzę do sklepu rano, to najpierw tam - i od razu widać, jak urzędowano.


 

Więc co ja robię? Zabieram się za porządki 😂 To jest silniejsze ode mnie, muszę natychmiast równo poustawiać, czasopisma do czasopism, książki do książek, ordnung muss sein.

 

Zabrałam sobie "na Pragę" serię Poczytaj mi mamo, którą ktoś dołożył, w maju będziemy przerabiać 😁


 

A tę oto pozycję po angielsku znalazłam na półce z gratisami w Jordanówce i gdzieś tak za pół roku się z nią spróbuję zmierzyć (jeśli to nie jest zbyt optymistyczne założenie).


 

Zastanawia mnie, że ludzie przynoszą do budek całkiem nowe, porządnie wydane książki. W związku z tym uruchomiłam projekt: chcę się przekonać, ile takich książek pojawi się w ciągu miesiąca - czyli jak szybko można sobie zorganizować własną biblioteczkę z nowościami. Zabieram je teraz i odkładam na stosik u siebie i czekam na koniec projektu za 3 tygodnie 😂 Będziemy wtedy miały co wynosić!

Znowu kupiłam trolle 🤣 To już naprawdę ostatnie... no nie mogłam się im oprzeć, zwłaszcza że je sprzedawali w Pepco po dysze 😉 Kiedyś, gdy kanapa wróci na swoje miejsce (rozumiemy się?), i one będą miały swoje. Słowo harcerza, więcej nie kupuję!


 

Tymczasem taką dekorację zrobił u siebie Ojczasty 😁 Pisałam już, że nieraz coś mu się śni, niby wstanie, że się obudził, ale dalej jest w tym śnie. Tym razem obudziły mnie jakieś szelesty. Siedział na łóżku i obracał w tę i we wtę rolkę papieru toaletowego. Zapalam światło, próbuję gestem zapytać, o co chodzi, ale nie zwraca na mnie uwagi. W końcu podnosi się, doczłapuje te dwa kroki do etażerki i zawiesza tam ten papier, po czym zadowolony wraca do łóżka 😉 Sto pociech, gdyby nie to, że on sobie idzie chrapać dalej, a ja już mam przekichane... Ja się nie dziwię, że w DPS-ach przywiązują pensjonariuszy do łóżek.

No dobra, czas mu robić kolację, zmiatam stąd.



Czwartek: 11.898 kroków - 7,6 km

Piątek: 10.708 kroków - 6,3 km

Sobota: 7.636 kroków - 4,1 km

środa, 13 listopada 2024

Fritz Erpenbeck - Sprawa Fatimy (po raz wtóry)


Po raz wtóry nie dlatego, że takie fajne, tylko że taka skleroza 🤣 Słuchajcie, czytam i już po niedługim czasie tak jakby wiem, w czym rzecz... No przecież taka bystra to ja nie jestem, więc zaczęłam się zastanawiać, czy to możliwe, żebym film taki enerdowski oglądała kiedyś - bo skąd niby wiem? W końcu dla świętego spokoju zajrzałam do wyszukiwarki blogowej i otóż - film nie, ale książkę czytałam ledwie 8 lat temu 😂 Mało tego - nawet osobisty egzemplarz posiadałam i to mniej zniszczony od aktualnego. Wydałam, a teraz skądyś (znaczy z knihobudki którejś) przywlokłam na nowo, no bo przecież kolekcjonuję jamniki i kluczyki 😁

Wtedy nie bardzo mi się Sprawa Fatimy spodobała, dziś - ujdzie w tłoku. Widać na starość wymagania się zmniejszają. Co jest dość niesamowite to to, że przeczytałam/ skończyłam czytać dokładnie tego samego dnia i miesiąca. 

Na wypadek, gdyby ktoś miał tę lekturę przed sobą, daję małe zdjęcie ostatniej strony 😉





Wyd. Czytelnik, Warszawa 1973, 231 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: Der Fall Fatima

Przełożyła: Janina Szymańska

Z własnej półki

Przeczytałam 10 listopada 2024 roku


 

Wracając jeszcze do świątecznych blaszanych puszek, donoszę, że dziś rano w Lidlu widziałam takie, jak poniżej, to są komplety po 3 sztuki za 25 zł.


 I pozostając w kuchennych klimatach. Tak się szczęśliwie złożyło, że ktoś na Śmieciarce wystawił do wzięcia prawie identyczny mikser jak mój (ten żółty). Napisał, że dla sentymentalnych lub na części, ale zapytałam, czy działa - działa - więc pojechałam po niego i dzięki temu teraz nie muszę łazić po żadnych sklepach, a co gorsza podejmować decyzji 😂 Oczywiście nie wiadomo, ile ten z kolei jeszcze pożyje, ale na razie sprawa załatwiona, mogę skreślić punkt z listy. Szukałam w internecie, co zrobić ze starym, okazało się, że nawet po takie drobiazgi przyjeżdża Elektrobrygada i dziś właśnie go odebrali (dzień wcześniej piszą sms-a, o której będą), więc i ten problem z głowy.


Co mi z kolei przypomniało, że w Czechach (a przynajmniej w Pradze) nie ma czegoś takiego, jak u nas wystawianie gabarytów koło domu, że przyjedzie śmieciarka i zabierze za darmo. Tak że - narzekamy, stawiamy Czechów za wzór w wielu dziedzinach, ale niektóre rzeczy u nas są rozwiązane lepiej.

W drodze po mikser prawie dałam się nabrać, dopiero gdy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to prawdziwe sztuczne krowy* 😁


* słynne stwierdzenie mojej córki, gdy po raz pierwszy zobaczyła krowę na polu

Takoż ze Śmieciarki zafasowałam jeszcze opiekacz, ale nie wiem, co robić z tymi wkładkami, znaczy jakieś gofry? 

 

Wspominałam, że w wyniku częściowo bezsennej nocy wytypowałam cztery własne książki do wydania i nie ma się co śmiać, początki zawsze są trudne, no! Jedna jeszcze stoi, ale pierwsze trzy zawiozłam w ramach wdzięczności tam, gdzie wszystko się zaczęło, a mianowicie do tego przejścia w kamienicy, gdzie (chyba?) lokatorzy zaprowadzili sobie własną biblioteczkę. Córka mi o tym powiedziała w sierpniu, gdy wróciłam z Pragi i zaraz tam pognałam. Potem zaczęłam snuć plany, jak by tu zmusić Spółdzielnię do zakupu takowych wieszadeł na nasze osiedle... a skończyło się przytarganiem regału spod innego bloku i sporem egzystencjalnym z Panią z Kiosku 🤣 O dalszych losach przeniesionej już w nowe miejsce biblioteczki oczywiście będę informować. Zwłaszcza, że mam nowy projekcik 😂

Wytypowane do wydania książki jeszcze wyfociłam w tramwaju na wieczną rzeczy pamiątkę, no i przecież muszę je skasować z katalogu, a nie pamiętałam ich tytułów. Takie coś kiedyś można było nabyć w księgarni za 36.300 zł sztuka, a stało się to 23 lipca 1990 roku. Mam jeszcze dwie większego formatu, kupione razem z tamtymi, ale już w innej cenie: 69.450 zł. Skąd to się wówczas wzięło w polskiej księgarni, to nie wiem.



Sobota: 8.016 kroków - 4,4 km

Niedziela: 7.942 kroki - 4,5 km

Poniedziałek: 10.133 kroki - 5,8 km

Wtorek: 11.834 kroki - 6,5 km

Środa czyli dziś: 6.851 kroków - 3,9 km

sobota, 9 listopada 2024

Wojciech Przylipiak - Czas wolny w PRL

Wstąpiłam do biblioteki na Daszyńskiego przechodząc obok, a tam wśród nowości Czas wolny w PRL. Pani powiedziała, że ledwo ktoś odda, już następna osoba bierze - a wszystkie w moim wieku. No i co się dziwić, każdy lubi wracać do wspomnień z lat młodości. Albo prawie każdy.


 To sobie powspominałam. Wczasy z FWP z obowiązkową zupą mleczną na śniadanie, kolonie, gdzie mieszkało się w szkolnych salach, opróżnionych z ławek, wycieczki z zakładów pracy rodziców. Nie byliśmy zmotoryzowaną rodzina, więc poznawało się Polskę jedynie w ramach wczasów, kolonii i wycieczek szkolnych. To była myślę wielka zdobycz tamtych czasów. Czy byłabym w Łańcucie, gdyby z jakiegoś powodu PeZetZety, w których pracowała mama, nie zorganizowały wycieczki autokarowej? Czy dziś zakłady pracy robią coś takiego? I nie mam tu na myśli sławetnych wyjazdów integracyjnych. Nie jeździliśmy pod namiot z braku samochodu, ale to akurat sobie chwalę 😂 raz byłam na obozie harcerskim i mi wystarczy 😂 W dalszej rodzinie byli kolejarze i to pamiętam, że oni mieli wczasy wagonowe, wówczas im tego zazdrościłam, bo to takie inne. Propaganda wiadomo, musiała być, ale nie wbiła się specjalnie w pamięć, więc chyba słabo wypadała. Należałam do harcerstwa, ale to była zabawa i przygoda. Czyny społeczne - tak, były. Pochody 1-majowe - były. Traktowało się to jako spotkanie towarzyskie, no bo byli na nich wszyscy 😉

Lato z radiem oczywiście pamiętam, ale chyba nie słuchaliśmy W Jezioranach. Może Matysiaków? Rano była gimnastyka przy pianinie, prawda?

Ale wiecie, jaki smutny obraz wyłania się z tego reportażu? Że masa ludzi nie wiedziała, co zrobić z wolnym czasem, nawet gdy go miała (co nie zawsze było takie oczywiste). I kto wie, czy to się nie zmieniło? Tylko kobiety, żony, matki, miały czas zawsze zagospodarowany...


 


 


 Wyd. Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2020, 382 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 8 listopada 2024 roku


Wczoraj po obiedzie miałam wychodne, prawie 4-godzinne (co było możliwe dlatego, że odwiedziłam między innymi pewien dzielnicowy  Dom Kultury - z toaletą 😂) i oto rezultat wycieczki, razem z dzisiejszą przebieżką...

Moja córka jest wielką fanką Piratów z Karaibów, dlatego wzięłam tę Zemstę Salazara, ja jestem fanką notesów, więc zabrałam z "mojej" biblioteczki Koci Notes, a reszta to przecież normalka 😂 Dzienniki Osieckiej to znów radosna twórczość kierowniczki z biblioteki (wyrwana kartka tytułowa). Jakoś ostatnio jestem napalona na książki, których nikt nie czyta - oczywiście stare - dlatego przyniosłam do domu i ten Wyrok śmierci. Mówię do córki, że powinnyśmy mieć gdzieś zaraz w przedpokoju skrzynię na skarby - miejsce, gdzie się będzie wrzucać przynoszone egzemplarze, przeznaczone do przeczytania i odniesienia z powrotem. Byłoby to bardzo wygodne, kończysz czytać jedną, zagłębiasz rękę w skrzyni i wyciągasz coś na chybił trafił, bez zbytniego zastanawiania się, co teraz. Niestety - pomijając fakt, że nie mamy skrzyni (bo tę zawsze dałoby się skołować ze Śmieciarki) - to nie mamy też miejsca na skrzynię. W ogóle to powinnam zażądać od Szyszkodara kolejnej dostawy, ale i na to nie bardzo jest miejsce, tyle się nazbierało moich nowych starych, kurka wodna!

A' propos Szyszkodara - to on zamieścił info na FB, że jest regał z gratisami w owym DK (dlatego pojechałam spenetrować). A że ma zwyczaj przy takiej okazji zostawić jakiś swój rysunek... no znalazłam, choć nie szukałam - i nie oparłam się temu bigbitowcowi 🤣 Tylko nie wiem, co tam po japońskiemu jest napisane 😁

Ale wracając do knihobudek. Niby ich założenie jest takie - nazywają się zresztą 'biblioteczki plenerowe' - żeby sobie z nich książkę pożyczyć, przeczytać i odnieść, coby przeczytali i inni. Więc tak się zastanawiam nad tym moim gromadzeniem. Już mówiłam, że będę wydawać po przeczytaniu - ale halo halo, nie w każdym wypadku się na to zdobędę 😉 Na przykład jamniki, srebrne kluczyki - nagle zaczęłam je kolekcjonować. Albo Słownik idiomów angielskich widoczny wyżej. No przecież czegoś takiego się nie przeczyta, po czym odda. Ktoś wyniósł do budki, bo sam nie potrzebuje, ale nie jest to coś, co będzie krążyć - chyba, że za jakiś czas sama stwierdzę a na co mi to, i tak nie korzystam. Co zresztą jest bardzo prawdopodobne: ja i angielskie idiomy?

A jeszcze w związku z łupami. Była w "mojej" biblioteczce taka publikacja Kuchnia znad rozlewiska, niejakiej Kalicińskiej, zabrałam ewidentnie tylko, by przejrzeć i ewentualnie sfocić (zfocić? obie wersje mi podkreśla wężykiem) jakiś przepis. No i proszę, oto on 🤣 Czy ktoś podejmuje się wyceny tego ciasta? Ja wszystko rozumiem, świąteczne, ale to przecież jakiś absurd przy dzisiejszych cenach, zresztą chyba nie tylko dzisiejszych. Tak że - jeśli ktoś chce spektakularnie zbankrutować przed świętami (jedno ciasto!), to polecam!
 


Nowy zwyczaj na emeryturze to karteczka PRZYSZŁY TYDZIEŃ na tablicy ogłoszeń (oprócz tego jest też na cały miesiąc). Córka myśli, że jest dowcipna, gdy dopisuje kupić kalendarzyczek, tymczasem JA wiem, o co chodzi, sprawa jest bardzo prosta: kalendarz to ten formatu A5, gdzie jest strona na każdy dzień i gdzie wszystko zapisuję, a kalendarzyk to taki malutki do torebki, gdzie w obecnej sytuacji życiowej zapisuję jedynie wizyty u lekarzy i wyjazdy do Pragi 😁

Podeszłam teraz, żeby wykreślić kalendarzyk, bo dziś kupiłam; pomyliłam się, to jest karteczka na LISTOPAD, nie na PRZYSZŁY TYDZIEŃ (czyli ten, który się kończy). Składany lejek to już z myślą o Pradze 😁 ścierek Viledy nie ma na całym osiedlu, zaciski do torebek rozlazły się po całej kuchni i nie ma żadnego na zapasie, a rata na dywan to taki projekcik: ponieważ Ojczasty systematycznie zaplamia przy jedzeniu nowy dywan w kuchni, postanowiłam odkładać co miesiąc do skarboneczki banknocik, żeby kupić sobie nowy bez bólu sięgania do oszczędności, gdy już nadejdzie ten czas 😂
 

Czwartek: 6.031 kroków - 3,4 km

Piątek: 13.674 kroki - 7,6 km


czwartek, 7 listopada 2024

Magdalena Filak - Angielski w tłumaczeniach. Słownictwo, poziom A1-A2

 Wczoraj ukończyłam przerabianie pierwszego podręcznika do angielskiego. 

Seria mi się podoba (siedziałyśmy z koleżanką na egzaminie, ja czytałam Pawlowską po czesku, a  ona taki podręcznik do hiszpańskiego, od razu wiedziałam, że tego właśnie potrzebuję na emeryturę) i niewątpliwie nabędę kolejny tom, ale to za jakiś czas, bo teraz zabiorę się za gramatykę z tej serii (też poziom podstawowy), którą zapobiegliwie nabyłam już w lipcu.

Przerabianie polegało na tym, że każdego wieczora przed snem czytałam sobie po jednej stronie - znaczy dwie, bo po lewej polskie zdania, a po prawej ich angielskie odpowiedniki, najpierw próbując przetłumaczyć bez zaglądania na stronę obok. Niestety takie czytanie w łóżku to wiadomo - nie to samo, co usiąść przy stole z zeszytem i robić notatki. Zaczęłam 2 lipca, z przerwą na sierpniową Pragę, tak więc zabrało mi to prawie cztery miesiące. Bardziej niż prawdziwą nauką było wieczorną rozrywką. Ile z tego zapamiętałam - Bóg raczy wiedzieć. Chyba trzeba będzie co jakiś czas zerknąć tam znowu na randomową stronę i zobaczyć, czy jeszcze coś pamiętam.

A, i jeszcze taki drobiazg - do tej pory nie pobrałam z internetu nagrań 😂 Tak że o właściwej wymowie nawet nie mówmy... No, ale jak miałam, skoro brałam podręcznik do ręki o 22.30 w łóżku 😂 OK, umówmy się - dzisiaj to zrobię!

Początek:

Koniec:

Wyd. Preston Publishing, Warszawa 2024 (dodruk),222 strony

Z własnej półki (kupione 20 czerwca 2024 za 37,99 zł w Empiku)

Przeczytałam 6 listopada 2024 roku

 

Ze spaceru z Hałabałą 😂


 

Ktoś zostawił w "mojej" biblioteczce takie dwa zeszyciska, ofoliowane jeszcze, córka zajrzała tam wieczorem (też się wkręciła, masę książek stamtąd przynosi i błyskawicznie czyta i odnosi, nie to co ja) i mi je przyniosła, bo wie, jaki jestem pies na zeszyty. One mają po 500 kartek! Teraz zagwozdka - na co je przeznaczyć 😂


Na drugim planie rezultat Wielkiej i Trudnej Decyzji. Dwie półki teczek z wycinkami i kserami o Krakowie. Wydaję. Nie zaglądałam do tego od lat, więc prawdopodobieństwo, że kiedyś zajrzę, jest małe. Zgłosił się ojciec dziewczyny, która robi właśnie kurs przewodnicki i ma dziś wieczorem zabrać. Pewnie, że mi trochę szkoda, ale - DWIE WOLNE PÓŁKI! I to te wysokie!

 

Zaglądałam do tych teczek szykując je do wydania, tak na chybcika, i oto jedna z nich wyjawiła mi tajemnicę ulicy Wiedeńskiej. To jest obok osiedla i często tam chodzę na przebieżki. Od dłuższego czasu zastanawiałam się, w którym z domów był honorowy konsulat Meksyku, bywałam tam w latach 90-tych i ciekawa jestem, czy ci państwo jeszcze żyją (a nie pamiętałam nazwiska). No to teraz już wiem, pod którym numerem szukać; może zapukam zapytać o ich losy, pan był baaaardzo sympatyczny...

 

W innej teczce na wierzchu leżały trzy skserowane kartki z nie wiem jakiej książki dotyczącej II wojny światowej. Zabierać ich i wtryniać z kolei nie wiadomo gdzie nie miało sensu, ale sfotografowałam je. To byłby fajny projekt (na lato) sprawdzić, czy choć jedno z tych przejść jeszcze istnieje.


 

Kuchennie  

Rozpoczęłam produkcję ciasteczek od przepisu, który na pewno nie wejdzie do pudełek prezentowych, ale za to Ojczasty zeżre 😂 

W dodatku był to przepis już kiedyś wypróbowany, sądząc z notatek. Ale po pierwsze straszliwie słodkie i właściwie to są takie biszkopty, jakie się w sklepie kupuje, a po drugie w trakcie miksowania - na szczęście już pod koniec, gdy dodawałam po trochu mąkę - mikser odmówił współpracy, a tego bym się po nim nie spodziewała 😥 Nie dożył czterdziestych urodzin, biedak! Teraz problemos, bo po nowy trzeba by jechać gdzieś i wybierać, co samo w sobie jest horrorem, a jeszcze ten stary był na tyle wąski, że mieścił się idealnie w luce w jednej z szuflad, akurat znajdę podobny! W sumie pomyślałam, że zlecę zakup w charakterze prezentu pod choinkę mojemu bratu, ale okazuje się, że wybiera się z narzeczoną do Egiptu w ten to świąteczny czas, a poza tym przecież mikser będzie mi potrzebny wcześniej przy produkcji ciastek! Albowiem podjęłam uchwałę nr 1, że co tydzień jakiś przepis wypróbuję. Niezależnie od Nowego Przepisu, też co tydzień mającego mieć premierę w naszej kuchni 🤣 W poniedziałek miało mianowicie premierę buraczane risotto, z racji tej, że po raz pierwszy w życiu nabyłam (oczywiście na promocji) gotowane buraki i szukałam, co z nich zrobić 😂 Przy czym to zdjęcie chyba jest do góry nogami... I chyba następnym razem trzeba pokroić te buraki jeszcze w drobniejszą kostkę.
 


 

Wtorek: 8.186 kroków - 5,2 km

Środa: 10.170 kroków - 5,6 km