To sobie powspominałam. Wczasy z FWP z obowiązkową zupą mleczną na śniadanie, kolonie, gdzie mieszkało się w szkolnych salach, opróżnionych z ławek, wycieczki z zakładów pracy rodziców. Nie byliśmy zmotoryzowaną rodzina, więc poznawało się Polskę jedynie w ramach wczasów, kolonii i wycieczek szkolnych. To była myślę wielka zdobycz tamtych czasów. Czy byłabym w Łańcucie, gdyby z jakiegoś powodu PeZetZety, w których pracowała mama, nie zorganizowały wycieczki autokarowej? Czy dziś zakłady pracy robią coś takiego? I nie mam tu na myśli sławetnych wyjazdów integracyjnych. Nie jeździliśmy pod namiot z braku samochodu, ale to akurat sobie chwalę 😂 raz byłam na obozie harcerskim i mi wystarczy 😂 W dalszej rodzinie byli kolejarze i to pamiętam, że oni mieli wczasy wagonowe, wówczas im tego zazdrościłam, bo to takie inne. Propaganda wiadomo, musiała być, ale nie wbiła się specjalnie w pamięć, więc chyba słabo wypadała. Należałam do harcerstwa, ale to była zabawa i przygoda. Czyny społeczne - tak, były. Pochody 1-majowe - były. Traktowało się to jako spotkanie towarzyskie, no bo byli na nich wszyscy 😉
Lato z radiem oczywiście pamiętam, ale chyba nie słuchaliśmy W Jezioranach. Może Matysiaków? Rano była gimnastyka przy pianinie, prawda?
Ale wiecie, jaki smutny obraz wyłania się z tego reportażu? Że masa ludzi nie wiedziała, co zrobić z wolnym czasem, nawet gdy go miała (co nie zawsze było takie oczywiste). I kto wie, czy to się nie zmieniło? Tylko kobiety, żony, matki, miały czas zawsze zagospodarowany...
Wyd. Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2020, 382 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 8 listopada 2024 roku
Wczoraj po obiedzie miałam wychodne, prawie 4-godzinne (co było możliwe dlatego, że odwiedziłam między innymi pewien dzielnicowy Dom Kultury - z toaletą 😂) i oto rezultat wycieczki, razem z dzisiejszą przebieżką...
Moja córka jest wielką fanką Piratów z Karaibów, dlatego wzięłam tę Zemstę Salazara, ja jestem fanką notesów, więc zabrałam z "mojej" biblioteczki Koci Notes, a reszta to przecież normalka 😂 Dzienniki Osieckiej to znów radosna twórczość kierowniczki z biblioteki (wyrwana kartka tytułowa). Jakoś ostatnio jestem napalona na książki, których nikt nie czyta - oczywiście stare - dlatego przyniosłam do domu i ten Wyrok śmierci. Mówię do córki, że powinnyśmy mieć gdzieś zaraz w przedpokoju skrzynię na skarby - miejsce, gdzie się będzie wrzucać przynoszone egzemplarze, przeznaczone do przeczytania i odniesienia z powrotem. Byłoby to bardzo wygodne, kończysz czytać jedną, zagłębiasz rękę w skrzyni i wyciągasz coś na chybił trafił, bez zbytniego zastanawiania się, co teraz. Niestety - pomijając fakt, że nie mamy skrzyni (bo tę zawsze dałoby się skołować ze Śmieciarki) - to nie mamy też miejsca na skrzynię. W ogóle to powinnam zażądać od Szyszkodara kolejnej dostawy, ale i na to nie bardzo jest miejsce, tyle się nazbierało moich nowych starych, kurka wodna!
A' propos Szyszkodara - to on zamieścił info na FB, że jest regał z gratisami w owym DK (dlatego pojechałam spenetrować). A że ma zwyczaj przy takiej okazji zostawić jakiś swój rysunek... no znalazłam, choć nie szukałam - i nie oparłam się temu bigbitowcowi 🤣 Tylko nie wiem, co tam po japońskiemu jest napisane 😁
Ale wracając do knihobudek. Niby ich założenie jest takie - nazywają się zresztą 'biblioteczki plenerowe' - żeby sobie z nich książkę pożyczyć, przeczytać i odnieść, coby przeczytali i inni. Więc tak się zastanawiam nad tym moim gromadzeniem. Już mówiłam, że będę wydawać po przeczytaniu - ale halo halo, nie w każdym wypadku się na to zdobędę 😉 Na przykład jamniki, srebrne kluczyki - nagle zaczęłam je kolekcjonować. Albo Słownik idiomów angielskich widoczny wyżej. No przecież czegoś takiego się nie przeczyta, po czym odda. Ktoś wyniósł do budki, bo sam nie potrzebuje, ale nie jest to coś, co będzie krążyć - chyba, że za jakiś czas sama stwierdzę a na co mi to, i tak nie korzystam. Co zresztą jest bardzo prawdopodobne: ja i angielskie idiomy?
A jeszcze w związku z łupami. Była w "mojej" biblioteczce taka publikacja Kuchnia znad rozlewiska, niejakiej Kalicińskiej, zabrałam ewidentnie tylko, by przejrzeć i ewentualnie sfocić (zfocić? obie wersje mi podkreśla wężykiem) jakiś przepis. No i proszę, oto on 🤣 Czy ktoś podejmuje się wyceny tego ciasta? Ja wszystko rozumiem, świąteczne, ale to przecież jakiś absurd przy dzisiejszych cenach, zresztą chyba nie tylko dzisiejszych. Tak że - jeśli ktoś chce spektakularnie zbankrutować przed świętami (jedno ciasto!), to polecam!
Nowy zwyczaj na emeryturze to karteczka PRZYSZŁY TYDZIEŃ na tablicy ogłoszeń (oprócz tego jest też na cały miesiąc). Córka myśli, że jest dowcipna, gdy dopisuje kupić kalendarzyczek, tymczasem JA wiem, o co chodzi, sprawa jest bardzo prosta: kalendarz to ten formatu A5, gdzie jest strona na każdy dzień i gdzie wszystko zapisuję, a kalendarzyk to taki malutki do torebki, gdzie w obecnej sytuacji życiowej zapisuję jedynie wizyty u lekarzy i wyjazdy do Pragi 😁
Podeszłam teraz, żeby wykreślić kalendarzyk, bo dziś kupiłam; pomyliłam się, to jest karteczka na LISTOPAD, nie na PRZYSZŁY TYDZIEŃ (czyli ten, który się kończy). Składany lejek to już z myślą o Pradze 😁 ścierek Viledy nie ma na całym osiedlu, zaciski do torebek rozlazły się po całej kuchni i nie ma żadnego na zapasie, a rata na dywan to taki projekcik: ponieważ Ojczasty systematycznie zaplamia przy jedzeniu nowy dywan w kuchni, postanowiłam odkładać co miesiąc do skarboneczki banknocik, żeby kupić sobie nowy bez bólu sięgania do oszczędności, gdy już nadejdzie ten czas 😂
Czwartek: 6.031 kroków - 3,4 km
Piątek: 13.674 kroki - 7,6 km