środa, 12 lutego 2025

Maj Sjöwall, Tomas Ross - Žena, která se podobala Gretě Garbo


 Tak lubię te szwedzkie kryminały z dawnych lat i tak lubię czytać po czesku, że NIE WIEM CO 🤣 Tu niżej jest lista pary Sjöwall i Wahlöö - być może mam już wszystkie. Kiedy Wahlöö zmarł, jego partnerka napisała tę powieść z jakimś holenderskim autorem, być może dlatego, że jej akcja rozgrywa się co prawda w Szwecji, ale tytułowa bohaterka (które była podobna do Grety Garbo, nie dajcie się nabrać czeskiemu 😂) jest Holenderką, a do Sztokholmu przylatuje jej szukać ojciec, wspomagany przez byłego dziennikarza, który szuka haków na ministra sprawiedliwości, typa w rodzaju naszego Zera, jeśli chodzi o moralność. Taka ciekawostka 😉

Lewicowe przekonania, zawsze obecne w powieściach Sjöwall i Wahlöö, są i tutaj i postanowiłam, gdy będę czytać kolejne dzieła (bo będę, tak czy siak), zwrócić szczególną uwagę, jak się to u nich rozwijało. Krytyka Szwecji za rządów socjaldemokracji jest w każdym razie bardzo istotną, napędową wręcz częścią tych kryminałów.

Początek:
Koniec:

 

Wyd. Svoboda, Praha 1992, 157 stron

Tytuł oryginalny: Kvinnan som liknade Greta Garbo

Ze szwedzkiego na czeski przełożył: Miloslav Žilina

Z własnej półki

Przeczytałam 11 lutego 2025 roku



Sytuacja się rozwija. Może niekoniecznie w pożądanym kierunku.

W poniedziałek byłyśmy z córką na oddziale u lekarza, który jej zakładał gips (ściągnęłam brata, żeby siedział z Ojczastym). Zlecił kolejny rentgen, nie wygląda dobrze, kość się rozchodzi. W następny poniedziałek znowu ma być rentgen i zdecyduje. 

Tymczasem na dziś miałyśmy termin do poradni (ściągnęłam ojca córki, żeby siedział z Ojczastym) i tam lekarz zlecił kolejny rentgen (czwarty w ciągu 9 dni), po czym oznajmił, że operacja. No, on powiedział zabieg, ale wiadomo, o co chodzi. Płytka, śruby. Jak najszybciej. Ale była już 17.30 i nie było osoby, która ustali konkretny termin. W piątek, w sobotę, w poniedziałek?

Tak więc wisimy teraz w powietrzu, mają zadzwonić - mam nadzieję, że jutro się dowiemy. Tymczasem MUSZĘ pozbyć się Ojczastego na ten czas. I nie mam pojęcia, jak i gdzie. Absolutnie nie można go zostawiać samego w domu, a ja muszę teraz być przy córce, to jest ważniejsze.

Jutro o świcie planuję stanąć w kolejce pod przychodnią, żeby dostać się do rodzinnej i dopytać, czy może go na przykład posłać do psychiatryka na obserwację albo co. Koleżanka z pracy mówiła, że jej babcia też miała omamy/halucynacje, w Kobierzynie zdiagnozowane jako halucynoza organiczna. Dostała tabletki i omamy się skończyły. 

Ojczasty po epizodzie z konklawe i pożarami funkcjonował po staremu, ale w sobotni wieczór znów zaczął mówić do ściany, żeby już tego nie robić, żeby sobie dać spokój etc. Zapodałam mu mocną tabletkę i ponownie spędził calusieńki następny dzień śpiąc, po czym znów jak by nigdy nic. Czyli atak nie był jednorazowy, to się będzie powtarzać i nie znasz dnia ani godziny. Wtedy zjadł kolację, wszystko normalnie, a po 10 minutach już widzi nieistniejące. Miałam na poniedziałek umówioną sąsiadkę, że sobie posiedzi u mnie i tyle, ale po tym epizodzie nie mogłam jej narażać na niespodzianki psychozowe, tym bardziej, że się okazało, iż miała zawał w listopadzie. Dlatego ściągnęłam jednak brata.

Muszą przecież istnieć jakieś procedury na nagłe wypadki?! 

Co gdyby MNIE się teraz coś stało?

Nawiasem mówiąc, potknęłam się przedwczoraj o stos książek na podłodze, które zdjęłam do odkurzania... Poleciałam na lewy bok, tak solidnie. Lewy łokieć, lewa noga. Ja mam jednak jakieś niewiarygodne szczęście, bo nic mi się nie stało. Albo nie mam osteoporozy 😉

niedziela, 9 lutego 2025

Michał R. Wiśniewski - Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci

Ja to chyba jednak już wiekowo nie plasuję się w targecie. I nie chodzi o to, że nie będę już mieć dzieci ani córka ich mieć nie będzie, więc temat mnie osobiście nie dotyczy. Rzecz w tym, że ja nie znam połowy słów używanych przez autora 🤣 To są takie słowa z internetu - cóż, być może też niektórzy używają ich w codziennym życiu, w dyskusjach i rozmowach - i pewnie często padają czy to na blogach czy na forach, ale hm, ja czytam raczej takie skupione na zwykłym życiu, więc mnie to omija... Cieszę się, że wiem, kto to jest influencer i co to prank i przy tym pozostańmy 😂

Słowa to jedno (plus kontekst kulturowy, ale skoro Wiśniewski specjalizuje się w kulturze popularnej i cyfrowej, to kudy tam mnie do niego), treść to drugie. Gdy momentami mam wrażenie, że autor przesadza, natychmiast czuję wyrzut sumienia - że skoro tak uważam, to znaczy, że jestem dokładnie taka, jak jego negatywni bohaterowie, że nienawidzę dzieci, że nie mam dla nich żadnego zrozumienia, a przecież ani tak nie myślę ani tak nie czuję, w końcu sama mam dziecko (co o niczym jeszcze nie świadczy, bo dzieci może mieć każdy - no prawie - a być dobrymi rodzicami to już nie wszyscy potrafią). Tylko że kto niby myśli o sobie źle? Wszyscy mamy takie momenty, że ja rozumiem, że dziecko potrzebuje tego czy owego, ale. To słynne ale. To jest tak samo jak z rasizmem: nie mam nic przeciwko czarnym/żółtym/czerwonym, ale.

Dobra, generalnie ciężka lektura, choć (ale) nie mówię, żeby nie czytać. Owszem, warto, żeby sobie zdać sprawę z pewnych zachowań. Jednak nie przyjmowałabym wszystkich opinii Wiśniewskiego za wiążące. Może jednak kiedyś pożyczę jeszcze jego Wszyscy jesteśmy cyborgami

Uwaga dodatkowa: raczej trudno wmówić czytelnikowi, że to reportaż. To są felietony, czasami zbyt odbiegającego od głównego tematu, jakby na siłę doczepione.




Początek:

Wyd. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, 341 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 4 lutego 2025 roku
 

Po dzisiejszej nocy z Ojczastym właśnie odreagowuję i zażywam w związku z tym elektrolity (hm), ale staram się nie myśleć o tym, więc teraz drobiazgi domowe z ostatnich dni.

W dawnych czasach (znaczy w styczniu jeszcze) kupiłam takie składane siedzonko drewniane - straponten jakby - coby je zainstalować w przedpokoju, trzeba myśleć o starości 😁 Dostałam info, że ze względu na ciężar będzie szło drogą lądową. I teraz podziwiam te włajaż włajaż przez Polskę do Niemiec - wcześniej przesyłka tkwiła kilka dni w Kazachstanie - i (mam nadzieję) z powrotem.


 

Muszę też podzielić się innym swoim zdumieniem. Otóż spaskudziłam sobie obie rękawice kuchenne, wyjmując z piekarnika czarną tortownicę. Najwyraźniej specyfik, jakim jest pokryta, nie przewiduje wysokich temperatur ha ha ha.

Nie mogłam odżałować tej mniejszej ecru, bo właśnie taka wygodna jest, nieduża. A tu patrzę w Pepco są małe, w komplecie po dwie.

Cóż jednak czytam na metce? Nie prać, nie czyścić chemicznie, nie suszyć w suszarce bębnowej. Zgłupieli czy co? Może ze względu na te kropeczki silikonowe? Ale przecież skarpetki dziecięce też mają takie!


 

O dziku nic nie słychać, z tym, że nie łażę teraz po osiedlu, to mogę nie wiedzieć. Na wieczną rzeczy pamiątkę daję jeszcze ukradzione z FB zdjęcie ze stycznia. Kruca bomba, jakie to bydlę!



A jako się rzekło, po osiedlu nie łażę, w sprzyjających okolicznościach (gdy Ojczasty śpi, ale na to nie można za bardzo liczyć, bo w jednej chwili śpi, a w drugiej już nie) lecę jedynie do sklepu i zerkam na budkę. Tak że po siedmiu miesiącach musiałam zrezygnować z przebieżek. I bardzo bardzo bardzo mi tego żal.

wtorek, 4 lutego 2025

Ryzyko - Kapitan Żbik nr 2


 Ktoś przyniósł do budki taki komiks, ale to jest tylko druga część z trzech. Reprint jakiś. Nigdy tego wcześniej nie widziałam, więc zabrałam do przejrzenia. Kapitan Żbik. Czytam teraz na Wikipedii, że wyszły łącznie 53 zeszyty i w sumie jest to dość ciekawa historia - klik

No, ale mnie to niespecjalnie przekonuje, jako że żadna ze mnie wielbicielka komiksów. Co prawda od niedawna zbieram sobie po trochu kryminały z PRL-u, ale jednak ograniczę się do literek, a nie rysunków 😁


 Koniec:

Wyd. ONGRYS, Szczecin 2014

Przeczytałam 3 lutego 2025 roku
 


Słuchajcie, ja nie wierzę, że to się naprawdę dzieje!

Wczoraj po południu umówiłyśmy się z córką, że ona obejmuje dyżur w domu, a ja jadę do miasta. Jestem na Biprostalu, gdy dzwoni i mdlejącym głosikiem prosi, żeby zaraz wracać, bo złamała sobie nadgarstek.

Zamykała okno po wietrzeniu u dziadka, jest tam wąziutkie przejście między jego łóżkiem a regałem, a na podłodze kabel od lampki... Ja też kiedyś zahaczyłam nogą o ten kabel i jak poleciałam, to nawet nie wiem, gdzie, ale skończyło się na siniorach (wyglądałam jak ofiara przemocy domowej). U mojej córki nie poszło tak lekko.


 Tak więc aktualnie mam dwoje pacjentów pod opieką. W związku z obawą przed następną psychozą Ojczastego (nie wierzę, że to był jednorazowy występ) teraz już wcale nie mogę wyjść z domu, bo córka z gipsem na łapie niczemu nie zapobiegnie.

Dzwonię do brata - dalej o niczym nie wie, jutro przyjeżdża, to się dowie - czy zgodnie ze swoją propozycją nie wziąłby Ojczastego do siebie właśnie od jutra.

- Od jutra nie, bo 14-go jadę do Pakistanu, tak wyszło.

No to teraz brakuje tylko, żeby mnie się coś stało. A wiecie, że jak wracałam wczoraj tak pospiesznie do domu, to miałam myśl, że to już jest dla mnie za dużo, ja dostanę jakiegoś udaru.

Jednakże, powiadają, co nas nie zabije, to nas wzmocni, nieprawdaż.

 

Czym się mam pocieszać? Snem nie mogę, bo ten... Ojczasty znów urzęduje po nocy. Daję mu wieczorem tę słabszą tabletkę, ale nie widzę żadnej reakcji. Dziś rano chciałam wyjść na chybcika do sklepu, nawet chleb się skończył, i czekałam, aż w końcu padnie i przyśnie. Guzik! Teraz, jak to piszę, jest 12:20 i dalej nie śpi.

Jedyną radością knihobudki 😂 Z tym, że teraz też nie ma jak iść. Tu jest zdobycz sprzed paru dni, bardzo się ucieszyłam. Panny z mokrą głową nie miałam w ogóle, a Awantura o Basię moja jest w krytycznym stanie.

Niedawno zobaczyłam na wystawce mebel pod tv i przytargałyśmy go z córką i postawiły na sztorc 😁 Ludzie przynoszą gry, puzzle, zabawki, więc jest więcej miejsca.


 


Niedziela 2 lutego: 11.520 kroków - 6,7 km

Poniedziałek 3 lutego: 7.594 kroki - 4,5 km

A teraz to będzie zero przecinek zero chyba...

niedziela, 2 lutego 2025

Gdy wieś szła do miasta. Wnętrza mieszkań chłoporobotników

Taki katalog wystawy był w mojej knihobudce i zabrałam do przejrzenia. Akurat mnie na tyle stać w kwestii lektury...

To jest takie broszurowe wydanie, z 4-stronicowym tekstem kuratora wystawy, ale mizerne to strasznie, tekst nieporadnie napisany (czytając pamiętniki rodzin uderza skromność kuchni) i z fatalną interpunkcją, a sam katalog (duże słowo) tak rozpracowany, że na końcu zostały puste kartki. Tyle że sobie obrazki pooglądałam i trochę przy tym powspominałam, choćby ten syfon, o którym niedawno mówiliśmy. Wódkę z czerwoną kartką znam jedynie z literatury 😉 Makatki w domu nie mieliśmy. 


 Gazetnik z drutu i żyłki owszem, kojarzę.

A taka lampa z półeczką na telefon i z gazetnikiem była u moich rodziców do końca, tylko abażur mama kiedyś zmieniła. Pamiętam, że była dość wywrotna. Książka telefoniczna tam leżała.


A tu mamy talerz, ozdobny do powieszenia na ścianie. Z Chodzieży.

 

I wiecie co - u nas w domu był podobny i ja go nawet zabrałam do siebie przy przeprowadzce Ojczastego. Jedna z nielicznych pamiątek. Teraz sprawdziłam, ten nasz to nie Chodzież, tylko Wawel. Ale też wisiał na ścianie i zawsze mi się kojarzył z Leśmianem, z Przygodami Sindbada Żeglarza.

O, i jeszcze te plastikowe torebki pamiętam i sztuczne owoce - nie mogłam pojąć sensu takiej patery z plastikowymi winogronami i bananami z NRD 😂

 

Wyd. Muzeum Małopolski Zachodniej w Wygiełzowie, 2024

Z knihobudki

Przeczytałam 1 lutego 2025 roku



Byliśmy w piątek u neurologa. Jak spojrzeć na Ojczastego, to można by pomyśleć, że to jakiś trzeźwy 70-latek... Czekaliśmy przed gabinetem, zapytał, co to jest. Żeby mu uświadomić, że jesteśmy u lekarza, opukiwałam go po piersiach. To wrócił do starego tematu - czy w sprawie wyższego ubezpieczenia (kiedyś już o tym mówił, nie wiadomo, o co mu chodzi, nie ma żadnego ubezpieczenia). No, ale cóż robić, potakuje się. No to siedział spokojnie.

Wizyta była zamówiona, bo potrzebna bumaga do orzeczenia o niepełnosprawności. W sprawie środowej psychozy trudno coś powiedzieć. Trzeba by zrobić tomografię. Oczywiście nie da się jej zrobić - jak mu wytłumaczyć, o co chodzi i że ma się nie ruszać? Przypuszczam, że zaraz zaczął by krzyczeć i miotać się, gdyby się zorientował, że jest w jakiejś rurze. 

Gdy gasił pożary, wołał ja chcę żyć!

Tak że tyle - jutro pojadę do urzędu zawieźć ten ostatni papier i będziemy czekać na orzeczenie.

Nawiasem mówiąc, gdy udało się go wsadzić do taksówki, uznał oczywiście, że kierowca to mój brat; wróciwszy do domu dopytywał się, czy już pojechał, bo mu nie zdążył podziękować...

W każdym razie - wszystko (chwilowo?) wróciło do normy. Ani nie wie chłop, co wyczyniał, co się z nim działo. 

Jestem zszokowana tym wszystkim. Że coś takiego jest możliwe i że nie wiadomo, kiedy i czy znów się powtórzy (choć jestem przekonana, że owszem).

Nie wiem nawet, jak to wszystko odreagować. Córka mi znalazła online Twin Peaks i zaraz pójdę obejrzeć drugi odcinek (do naszych płyt nie można się dostać). Angielskiego nie robiłam przez te dni, bo wszystko zeszło na drugi czy trzeci plan, więc z kolei włączyła mi wczoraj serial Friends, żebym sobie obejrzała jeden odcinek najpierw z polskimi napisami, a potem z angielskimi. Może to i dobry sposób?
Była też tak miła, że pojechała do IKEI po spieniacz do mleka, bo wspomniałam, że może by się nam przydał 😉 No i teraz robię sobie kawkę 😂

A w Pepco (jeszcze przed tragedią pożarniczą) były na wyprzedaży deski bambusowe po 12 zł i choć mam pełno desek, oczywiście kupiłam. To się nazywa ten, no, minimalizm 🤣
 



Czwartek 30 stycznia: 6.160 kroków - 4 km (nie mam pojęcia, skąd się tyle wzięło, siedziałam przecież w domu i nasłuchiwałam, czy Ojczasty oddycha... sąsiadka znowu przyszła, żeby jej zrobić milion zakupów w różnych sklepach, może dlatego)

Piątek 31 stycznia: 3.545 kroków - 2 km

Sobota 1 lutego: 1.116 kroków - 0,63 km


Dziś dopiero wyszłam na dłuższy spacer, było cudownie oderwać się od domu i pochodzić po rześkim powietrzu. Najprostsze przyjemności są najlepsze.