czwartek, 30 stycznia 2025

Jacek Stwora - Szukam panny Emilci


Nic nie napiszę - patrz dół notki 😢


Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1970, 108 stron

Z własnej półki (przyniesione z bookcrossingu - fajnie powbijali te pieczątki, na wielu stronach zasłaniając tekst)

Przeczytałam 25 stycznia 2025 roku




 

Zarezerwowałam wizytę na piątek u neurologa, prywatnie oczywiście. Pytam przez telefon, czy na wózku pacjent wjedzie. Tak, oczywiście. Pojechałam sprawdzić. Oszukiści! Znaczy wjechać wjedzie...


 


Znów wyniosłam trochę szpargałów. Przecież i tak nie będę tego czytać...


 I stenografii też się nie będę uczyć.


 W knihobudce można znaleźć różne artefakty 😂 Wzięłam do domu tylko do przejrzenia, odniosłam - i już nie ma.


----------------------------------

To wszystko, co powyżej napisałam i pokazałam - było z lepszego życia. Ono się nagle, jak to zwykle bywa, skończyło. Podgotowałam sobie wcześniej notkę, a tymczasem buch w łeb.

Właśnie w łeb. Ojczasty się kompletnie splątał. Nie spaliśmy całą noc, bo przychodził i snuł opowieści. To się już wcześniej parę razy zdarzyło - że jakby miał taki intensywny sen, że niby się po nim obudził, ale ciągle w nim tkwił i kontynuował na jawie pewne czynności ze snu. Traktowałam to jako zabawną ciekawostkę... Tymczasem w nocy z wtorku na środę trwało to cały czas, przy czym przerzucał się z jednej sytuacji w drugą, na przykład najpierw przyszedł do kuchni, gdzie córka siedziała przed laptopem i pytał, czy już się skończył ten film. Po czym wygłosił całą przemowę o tym, że Europa powinna się wstydzić za to, co w filmie pokazano, taką biedę, konie - żywe kościotrupy, w XXI wieku. Zasnął znowu, po czym z kolei witał się z drogim ojcem. Myślałam, że mu się jego tata przyśnił, ale nie, jestem księdzem jakimś tam i właśnie wracam z konklawe, gdzie wybraliśmy nowego papieża. I tak co trochę coś nowego. Nad ranem zasnął, ja wzięłam tabletkę na mój łeb i jako że udało mi się zdrzemnąć godzinę, pomogła. Gdy wstałam i jadłam śniadanie, niby spał i ciągle jeszcze myślałam, że było minęło. Ale gdy mu szykowałam jedzenie ocknął się, usłyszałam jakieś szuranie, biegnę - a on przeciska się do okna (tam jest wąskie przejście między jego łóżkiem, akurat takie, żebym się zmieściła, gdy chcę wietrzyć).

- Czekam tutaj na żonę.

Osz matko i córko. Dał się położyć. To znowu zaczął wymachiwać kulą w kierunku okna (bałam się, że szybę w końcu stłucze):

- Proszę stąd odejść, to prywatne mieszkanie.

No, a już po śniadaniu zaczęło się na dobre. Najpierw spokojnie, że jakieś zwierzęta tu są (pod sufitem), cały zwierzyniec, trzeba będzie wyłapać i wywieźć do lasu. A potem względny spokój się skończył, bo zaczęły się pożary. Wszędzie wybuchały pożary i należało je gasić. Nie można było odejść ani na minutę (dosłownie). Krzyczał, że się pali i pokazywał gdzie. W ostatniej chwili wyrwałam mu z ręki kubek z resztą herbaty, którą zamierzał chlustać na ogień. Wymyślał na nas, że wody żałujemy, więc udawałyśmy, że lejemy kubkiem, a potem miską. A tu ciągle nowe ogniska.

W końcu zadzwoniłam na pogotowie. Bardzo miły pan wypytał dokładnie o wszystko i udzielił paru rad (o czym potem), po czym wysłał karetkę. Też z bardzo miłą obsadą.

Ojczasty dostał zastrzora na uspokojenie, zapytał, czy to na tężec, jak się zorientował, że mu dupę kłują. Lekarka mnie uświadomiła, że nie ma już innego wyjścia, tylko zakład opieki - ale że to może potrwać. Ona szukała dla swojej babci w osiemnastu miejscach (również prywatnych), ale babcia zdążyła umrzeć, zanim coś się znalazło. No i kazali wziąć receptę od rodzinnej na tabletki uspokajające - wyciszające. Zastrzyk mógł zadziałać przez parę godzin jedynie.

Miałam niewiarygodne szczęście, że - zawoławszy sąsiada do gaszenia pożarów i poleciawszy do przychodni - zastałam rodzinną, która właśnie zaczęła dyżur, a nie skończyła. Dwa rodzaje tabletek, pierwszą dać zaraz i potem co dwa dni, a drugą wieczorem codziennie. Z tą pierwszą uważać, bo wycisza przy okazji wszystko, cały organizm, nerki, serce. Niby na czym ma polegać moje uważanie? 

No, w każdym razie zapodałam, Ojczasty nadal szalał - zastrzyk jakby w ogóle nie podziałał (na filmach to inaczej wygląda...), wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że mu dodało energii, sam odsunął łóżko dalej od okna, bo tam jakieś cholery cały czas zapalały nowe ogniska, ale w biegu godziny przyjął do wiadomości, że pożar ugaszony. Strażacy przyjechali co prawda trochę późno, ale poradzili sobie. Strażakami była ekipa pogotowia w czerwonych kombinezonach 😁 Nawiasem mówiąc jeden z nich zaraz po przyjeździe zapytał, czy Ojczasty był strażakiem, bo miewał takie sytuacje.

Niemniej jednak dalej był pobudzony i wymyślał nowe przygody. Zbierał się do drogi z teczką - musi jechać do tego drugiego szpitala, bo tam kuzyni coś organizują. A to znowu jechał do centrum, do kościoła. Jaki dziwny ten kościół, rzeka płynie przez środek. I już sama nie wiem, co jeszcze. Trzeba było ciągle zawracać go do łóżka. Miał już bardzo niepewny chód i jakby stracił zdolność zakładania kapci. Dałam mu spóźniony obiad, zjadł. W końcu pod wieczór wyciszył się, jeszcze coś tam z łóżka się odzywał - ale bełkotliwie. I około ósmej wieczorem tabletki dały mu radę.

Przespał całą noc.

I teraz jest 8:30 - boję się, co zastanę w łóżku - nie sikał przecież wcale (w sensie do kaczki, bo to mnie zawsze budzi, jak nią manewruje i stuka o podłogę). Wieczorem też nie. Zerknęłam tylko, czy oddycha. Oddycha.

Jestem przerażona, co będzie dalej. Znikąd pomocy. To, co radził pan z dispatchingu (sorry, ale nie mogę sobie przypomnieć właściwego słowa), okazało się nierealne. Powiedział mianowicie, że jest Miejskie Centrum Opieki na Wielickiej i można tam skorzystać z 2-tygodniowego turnusu wytchnieniowego - wytchnienie jest dla rodziny, oni zabierają na ten czas pacjenta. No tak, ale pierwszy warunek to orzeczenie o niepełnosprawności oczywiście. I tak koło się zamyka.

Brat jest w Maroku i nawet do niego o tym wszystkim nie piszę, bo nic nie poradzi, a zepsuję mu urlop. Czekam, aż wróci. Co się będzie działo dziś, jutro, pojutrze? 

Oczywiście, gdyby znów była sytuacja jak z tymi pożarami, zawsze istnieje - myślę - ewentualność, że go pogotowie powiezie do Kobierzyna... No, ale to już ostateczność. I tak to tak. Wydawało mi się do tej pory, że jest źle i że długo nie wytrzymam. Jak określić to, co jest teraz? 😧

A jutro mamy tę wizytę u neuro jeszcze i nie chcę odwoływać, bo przecież potrzebna do orzeczenia...

Sprawdzam teraz pogodę, akurat po południu, gdy mamy jechać, będzie padać. Spróbujemy taksówką, może jakoś wsiądzie.


Apdejt z piątku godz. 10.00

Spał 24 godziny. Cały dzień spędziłam nasłuchując, czy oddycha. Nie wiedziałam, co robić, czy to normalne, czy też należy za wszelką cenę próbować go spionizować. W końcu o 20.00 zadzwoniłam do przyjaciółki dentystki, ona do przyjaciółki pracującej w Kobierzynie. Stanęło na tym, że mam spróbować zbadać odruchy, reakcje (zanim znów zadzwonię na pogotowie). Po lekkim naciśnięciu oka zmarszczył się, mocno zacisnął powieki i sięgnął ręką. Czyli nie udar. Ale to było trochę za mało. Zaczęłam go głaskać po głowie i obudził się, usiadł na łóżku, sięgnął po kaczkę i nawet sporo wyprodukował, choć przecież nie pił od grubo doby. Dałam mu parę łyków herbaty, położył się z powrotem i znów spał. Pomyśleć, że przy całej tej prostacie pęcherz wytrzymał tyle czasu...

No, ale ja już spokojniejsza, że nic się nie dzieje.

Noc przeszła już właściwie normalnie (czyli siadał do sikania, popijał i spał dalej). 

A o 9.00 wtrząchnął w trymiga michę kaszy mannej. W sumie nic nie jadł przecież od 38 godzin...

Nic nie mówi - czyli jest jak zawsze - i przypuszczam, że ani nie wie, co się z nim działo. I się nijak nie dowie 😉

Sama nie wierzę, że wszystko wróciło do normy. Jeśli, to powstaje pytanie, na jak długo? W każdym razie wybieram się z nim po południu na tę zamówioną wizytę u neurologa, zobaczymy, co powie.


Poniedziałek 27 stycznia: 12.911 kroków - 7,9 km

Wtorek 28 stycznia: 5.176 kroków - 3,1 km

Środa 29 stycznia: tyle, co do przychodni i apteki


niedziela, 26 stycznia 2025

Barbara Ehrenreich - Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć

Książka, jak się okazuje, nie nowa (zdaje się wyszła u nas w 2006 roku po raz pierwszy), ale to jest nowe wydanie. Nazwano je wręcz jubileuszowym, bo ukazało się w 20 lat po amerykańskim pierwszym wydaniu.

 

Tak sobie myślę, że powinien ją przeczytać każdy bezkrytyczny wielbiciel Ameryki, o wyznawcach Konfy i wolnego rynku nie wspominając. Autorka po wielekroć udowadnia, że twierdzenia typu ciężką pracą wydostaniesz się z biedy są absolutnie pozbawione podstaw. Jeśli nie masz partnera, z którym dzielisz koszty mieszkania - jesteś skazany na życie w motelowym pokoju (masz tam łóżko i telewizor) i jedzenie fast-foodów. Jedna praca nie pozwoli ci na zaoszczędzenie na kaucję, żeby wynająć mieszkanie, a w rezultacie za ten motel i tak płacisz więcej niż wynosiłby czynsz za samodzielną kawalerkę. Tygodniowy system płac powoduje, że żyjesz od poniedziałku do niedzieli, a jeśli nie daj Boże przytrafi ci się coś, czego nie zlikwidujesz prostą tabletką przeciwbólową, to po tobie. Przy okazji zrozumiałam, skąd tak wielkie spożycie painkillers* w Stanach. Że nie są tacy głupi, tylko nie stać ich na lekarza, po prostu.

* akuratnie przerabiałam to słówko na angielskim 😂

 

We wstępie autorka wyjaśnia, jak doszło do tego wcieleniowego reportażu.


Początek:


Wyd. Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2022, 270 stron

Tytuł oryginalny: Nickel and Dimed: On (Not) Getting By in America

Przełożyła: Barbara Gadomska

Z biblioteki

Przeczytałam 21 stycznia 2025 roku


Zaległe tematy to:

  • o kolejnych wytypowanych do wydania książkach
  • o skwerze z nartami
  • o brakach farmakologicznych
  • o kompasie w Muzeum Narodowym

 

Książki nie tylko wytypowałam, ale wszystkie już wydałam i miejsce po nich zagospodarowałam, bo to malutkie formaty przeważnie były. Z krótkich przemyśleń wynikło, że nigdy mi się już nie przydadzą. Pożegnanie z Afryką to brzydkie wydanie, może znajdę ładniejsze, a Słoneczniki - znalazłam jakiś czas temu w cieniowanej serii i zdecydowałam, że już nie chcę tego starego wydania, pozbawionego okładki i nawet ostatniej strony (tak mocno sczytanego), choć to był mój oryginalny egzemplarz jeszcze ze szkolnych czasów. Do Torunia też już raczej nie pojadę 😁








Skwer z nartami musi przejść na następny post, bo nie wyrabiam (zdjęcia trzeba zładować jeszcze). Braki farmakologiczne polegają na tym, że znów nie ma w aptekach mojej Magicznej Tabletki na migrenę. Poprosiłam o receptę na 12 sztuk, żeby już sobie robić zapas na Pragę, a tu nic nigdzie. Żeby się recepta całkiem nie zmarnowała, dałam sobie wtrynić 6 sztuk zamiennika - ale w niego nie wierzę - i teraz czekam na pierwszego globusa (choć wcale mi do niego nie tęskno), żeby zażyć i się przekonać. Jeśli pomoże, to wykupię pozostałe 6 tabletek - ale to muszę zdążyć do 9 lutego.

Z kompasem było tak, że córka coś kiedyś mędziła, że widziała taki z brelokiem w sklepiku muzealnym, toteż gdy pewnego piątku przechodziłam w pobliżu, wstąpiłam i nabyłam. Były dwa rodzaje, z brelokiem i bez, przy czym ten z brelokiem był tylko jeden egzemplarz. Wzięłam, wieczorem prezentuję córce, a ona pyta, w jaki sposób to północ wskazuje.

Oż carramba, faktycznie! Nie ma tej strzałki-igły. Atrapa jakaś. 

Więc w sobotę idę tam znowu i słyszę:

- Ale u nas nie ma zwrotów.

I pokazują mi karteczkę przy kasie, gdzie proszą o przemyślane zakupy. No fajnie, zakup był przemyślany, ja chcę ten kompas, tylko dajcie mi niewybrakowany egzemplarz!

- Ja nic nie poradzę, zwrotów nie ma, a to był ostatni, więc wymienić też nie mogę.

Kierowniczka zaś jest na urlopie.

Osz kur... mówię, nie odpuszczę. Potoczyłam się do innego oddziału, gdzie mieli tego więcej i upewniłam się, że mają tam dobre, a ja mam bubel.

Potem niedziela, pewnie kierowniczka dalej na urlopie, a w poniedziałek wiadomo, muzea nieczynne. Więc we wtorek idę znowu. Po drodze przeglądam w internecie, jak to wygląda z rzecznikiem praw konsumenta 😂

Po utarczce ze sprzedawczynią jestem dopuszczona do rozmowy telefonicznej z górą, gdzie oczywiście słyszę te same argumenty o niezwrotach etc., ja powtarzam swoje o bublu etc. i w końcu kierowniczka się poddaje:

- To proszę pójść do drugiej filii i tam wymienić na inny egzemplarz. Ja poinformuję.

Co też od razu uczyniłam i dzięki temu córka ma kompas z brelokiem za DZIESIĘĆ złotych. Tak, za 10 zł trzy razy wizyta w sklepiku jednym i dwa razy w drugim, ile czasu zabrały mi dojazdy, nie chce mi się nawet liczyć. Ale nie odpuściłam 🤣 Co to znaczy nie ma zwrotów, jak sprzedaliście mi bubel?!

A teraz co będzie w następnym poście:

  • ciągle zaległy skwer z nartami
  • wizyta Rodzinnej u Ojczastego
  • o tym, że dostałam medal
  • o szwedzkim filmie starożytnym
  • i diabli wiedzą, co tam się jeszcze urodzi

 

Piątek 24 stycznia: 6.230 kroków - 4,2 km

Sobota 25 stycznia: 8.163 kroki - 5,1 km

Niedziela 26 stycznia: 6.788 kroków - 4 km

czwartek, 23 stycznia 2025

Magdalena Filak, Filip Radej - Angielski w tłumaczeniach. Gramatyka - poziom podstawowy

 

Skończyłam przerabiać kolejny podręcznik z serii Angielski w tłumaczeniach (poprzedni to było Słownictwo, teraz postanowiłam przerobić  gramatykę - będzie tego 6 tomów ha ha). Czyli trochę czasu nad tym spędzę. Niestety nie udaje mi się spełnić zamierzenia z początku roku, że niby będę siadać do biurka na bitą godzinę i to do południa, ze świeżą głową. Nie zdążam. Bo zanim się wyrobię ze śniadaniem Ojczastego i obejrzeniem czeskich Wiadomości, to albo mam chwilę, żeby gdzieś pójść/pojechać coś załatwić albo zrobić zakupy - to w tym przypadku, gdy jest dla niego obiad tylko do podgrzania - albo właśnie muszę zabierać się za gotowanie. Tak więc znów wylądowałam z tym angielskim na wieczornych godzinach i tak bardzo już się nie chce, że no, mówię Wam... robię tylko to niezbędne, czyli jakiś kwadrans na Duolingo plus kilka stron z tego właśnie podręcznika. A i to resztką sił. Potem jeszcze zdołam przeczytać ze dwie strony jakiejś książki i padam na pysk.

Tak że powinnam być zadowolona, że przerobiłam, że zrobiłam testy na końcu książki i że szczęśliwie przeszłam na kolejny poziom. Może kiedyś będzie lepiej. 

W każdym razie jestem bardzo bardzo zadowolona z sytemu stosowanego w tej serii języków w tłumaczeniach, uczenia się całych zdań i tej możliwości ćwiczenia w każdej chwili, że po lewej po polsku, a po prawej po angielsku. Dla samouka to genialna sprawa!

Przy okazji ostrzegam (tylko kogo, jak wszyscy moi czytelnicy najwyraźniej angielski znają), żeby nie kupować na stronie wydawcy, bo drożej - najbardziej się opłaca zamówić w Empiku z odbiorem w salonie. Zamówić, a nie kupić tam z półki, bo też będzie drogo.




Wyd. Preston Publishing, Warszawa 2023, 173 strony

Z własnej półki (kupione 12 lipca 2024 roku za 31,78 zł w Empiku)

Przeczytałam 17 stycznia 2025 roku 


Dzisiaj miało być:

  • o kolejnych wytypowanych do wydania książkach
  • o skwerze z nartami
  • o brakach farmakologicznych
  • o kompasie w Muzeum Narodowym

Aliści tydzień zdominował Dzik Osiedlowy.

Dzik tu osobiście przeze mnie zdyban - okopał się w jeżowisku i śpi sobie słodko, acz czujnie, gdy robiłam zdjęcie, zastrzygł uchem, więc wolałam się pospiesznie, choć godnie oddalić 😂



Wykonałam jakiś milion telefonów, począwszy od Straży miejskiej, a skończywszy na Polskim Związku Łowieckim. Nikt nic nie może zrobić, dzika nie można odłowić i wywieźć do lasu z powodu pomoru świńskiego, a myśliwi nie mogą polować w mieście. Zresztą nie chodziło mi przecież o zabicie bidoka, ale są ferie, dzieciska szaleją na dworze, może dojść do nieszczęścia.

W końcu stanęło na tym, że Dzikiem zajmie się Pogotowie Interwencyjne d/s Zwierząt Łownych. Tak obiecała pani z urzędu. I faktycznie po południu przyjechali i Dzika łapali, jak donieśli mieszkańcy osiedla przeganiani z miejsca na miejsce. Czy złapali, nie wiadomo, ale dziś na FB pojawiły się kolejne zdjęcia z rana, gdzie Dzik (ten czy inny?) ryje sobie koło bloków. Panie z poczty mówią, że widziały trzy sztuki na raz i że petenci bali się wyjść z budynku, tłok się zrobił, bo to malutka poczta 😉 

Tak więc sobie tutaj z dzikami współżyjemy i powoli się przyzwyczajamy 🤣

Niemniej jednak taki przepis odkryłam w jednej z publikacji dziś przywiezionych ze Śmieciarki:


No bo, jak już wspominałam, wyprawy Śmieciarkowe to jedyna rozrywka obecnie w moim niby to emeryckim, a tak naprawdę niewolniczym, życiu. Dziś byłam na Prądniku po zestaw kulinarny, w skład którego wchodziły nie tylko książki, ale również mnóstwo gazetek, a nawet zeszyt z wklejonymi wycinkami 😁


Zgłosiłam się, bo częścią zestawu była Okrągła Książka o Pizzy, a właśnie wczoraj czy przedwczoraj zafasowałam z knihobudki dwie takie Okrągłe Książki o Quiche i o Focacci. Więc teraz mam trzy i ciekawe, czy jeszcze coś wyszło tak wydane. One są takie spore (jak duży talerz z IKEI) i na razie nie wiem, jak toto stoi na półce. Zwłaszcza, że nie mam miejsca na półkach odpowiedniej wysokości 😁


I taka ciekawostka: wczoraj córka narzekała przy obiedzie - był makaron z brokułem i ziemniakiem - że makaronu z ziemniakami się nie je. W kółko to samo gada, a ja w kółko taki makaron robię 🤣 No, więc ja jej powiedziałam:

- Się zdziwisz, jak pizzę z ziemniakami Ci zrobię.

I oto co znajduję otwierając na chybił trafił tę nową Okrągłą:

Ma jak w banku 🤣

 

Wtorek 21 stycznia: 7.220 kroków - 4,8 km

Środa 22 stycznia: 10.223 kroki - 6 km

Czwartek 23 stycznia: 10. 457 kroków - 6,2 km

wtorek, 21 stycznia 2025

Alek Rogoziński - Teściowe w tarapatach

 Rany, ja się nigdy nie nauczę, żeby nie brać do ręki głupot takich! Miało być zabawnie, ale to chyba dla tych, co wcześniej nic naprawdę zabawnego nie czytali 😢 To jest kategoria dla bardzo niewymagających... nieraz się mówi aaa, przeczytam sobie coś odmóżdżającego... co to właściwie znaczy? Że ma być lekko, łatwo i przyjemnie, prawda? To już naprawdę lepiej wrócić do jakiejś starej Chmielewskiej.


 


 



 

Wyd. Skarpa Warszawska 2024, 299 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 17 stycznia 2025 roku


Na styczniowy seans wybrałam Agenta szczęścia, bo Emilię Perez córka mi znalazła do obejrzenia online, to co się będę 😁

I kto oczywiście wlazł do kina w jakiś kwadrans po rozpoczęciu projekcji?

No pani Marysia ofkors. Ta kobieta jest porąbana 🤣 Zapewne biegła z jakiejś innej kulturalnej imprezy i nie zdążyła. Chyba, że ze stołówki, bo raz coś na ten temat mówiła... Ciekawe, co teraz zrobi, żeby obejrzeć niewidziany początek - tu już się nie wprosi, bo to była ostatnia projekcja Agenta szczęścia w tym kinie. 

Nazbierałam ulotek przy okazji, ale powiem Wam, że nic mnie specjalnie nie nęci, jakieś puchy są... może nowy film Ozona? No, ale to mam miesiąc na myślenie, na co by tu iść 😉

A w ogóle to po dwukrotnej bytności w kinie okazuje się, że chodzę tam, żeby się zdrzemnąć, najwyraźniej. Bida z nędzą, takie mam niedostatki snu, że zaraz przysypiam. Co ciekawe, gdy oglądam film w domu tak się nie dzieje, ale może dlatego, że jednak w kinie to ciemność, skupienie na ekranie, a w domu to jak mnie zaczyna rozbierać - wstanę zrobić sobie herbatkę etc.

Co ostatnio obejrzałam (w domu):

- wspominałam o serialu Palm Royale... po pierwszym odcinku pytałam córkę, czemu mi to każe oglądać, ale potem się wciągnęłam 😁 lata 60-te (ach, te stroje), pewna arywistka, była Miss czegoś tam, postawiła sobie za cel stać się częścią socjety

- Doktor Żywago to już wiecie. I dobra, nie będziemy się śmiać z idealnie wygolonego podbródka Omara Sharifa, które całe tygodnie jedzie z rodziną w pociągu pełnym takich jak on nieszczęśników... grunt, że to wspaniałe widowisko, jedno z ostatnich takich

- Konklawe obejrzałam i byłam usatysfakcjonowana, nieźle trzymało w napięciu, zwroty akcji itd. aż tu nadszedł koniec i niestety zepsuł wrażenie, dolepiony ni z gruchy nie z pietruchy, ale to już niech każdy sam się przekona

- Sztuka pięknego życia, melodramat z "kreacjami" nominowanymi do Oscara - jak dla mnie żadnej chemii między bohaterami

- w ramach powrotów Filadelfia, zawsze piękny film

- koreański April Snow (2005), miałam nadzieję na jakiś miły melodramacik, a tu bardzo smutna historia: para bohaterów spotyka się w szpitalu, bo ich małżonkowie mieli wypadek samochodowy i tak wyszła na jaw zdrada; chciałoby się im odpłacić pięknym za nadobne; rozdarcie między sprzecznymi uczuciami: potrzebą lojalności i zranieniem przez najbliższą osobę. Och, chyba muszę wrócić do Spragnionych miłości...

 

Z okazji śmieciarkowej byłam w jednej z kamienic przy ul. Mogilskiej i zapytałam, jak się tam mieszka. Ciężko się mieszka. Z jednej strony okna na podwórko, tam cisza absolutna, ale z drugiej: tramwaje, ruch samochodowy, karetki co chwila prujące na sygnale. Ni ma letko, gdy się mieszka przy głównej trasie  prowadzącej z Krakowa do Nowej Huty. Dobrze mamy na osiedlu 😁


 

Orzeczenie o niepełnosprawności, ciężka sprawa. Rzecz w tym, że lekarka rodzinna wpisała jako główny powód otępienie. No i teraz domagają się bumagi od neurologa. Skąd ja im wezmę neurologa? Na razie w piątek przyjdzie ta rodzinna wypełnić inny papier, zobaczę, co mi powie - pewnie prywatnie trzeba takiego neurologa na domową wizytę zamówić. W urzędzie zasugerowałam, że jedyne, co może neurolog zrobić z takim głuchym i ślepym pacjentem, to stuknąć go młoteczkiem w kolano, ale urzędniczka twierdzi, że mają swoje sposoby... Okazało się, że moja naiwność nie ma granic: myślałam, że skoro zaznaczyłam we wniosku, że pacjent nie może się stawić na komisję, to komisja stawi się u pacjenta. Nie nie nie - komisja nigdzie nie jeździ, komisja orzeka na podstawie papierów. Więc ten papier od neurologa to podstawa.

Ale urzędniczka wspomniała przy tym o możliwości uzyskania świadczenia wspierającego i tu już się we mnie odezwała chytra baba z Radomia, więc pojechałam złożyć kolejny wniosek - bo to gdzie indziej. Dwie wyprawy, dwie kolejki, wniosek złożony, ale czas zacznie płynąć dopiero od dostarczenia tego orzeczenia z pierwszego urzędu. A to Bóg wie kiedy (i czy w ogóle) nastąpi, no bo ta papierologia. Dziwić się, że kolejki do specjalistów.


A na osiedlu znów grasują dziki. Trochę się boimy wychodzić do budki wieczorem. Z drugiej strony one i w biały dzień rozrabiają 😂 Córka mówi, żeby w przypadku bliskiego spotkania wskoczyć na najbliższy samochód... taaa... ja i wskoczyć...


Ze wspomnianej budki ostatnio znów zafasowałam stos zeszytów - dziewczyna przyniosła różne różności, bo się wyprowadza. Bardzo lubię sobie tam ucinać rozmówki, przy okazji słyszę, jaka to fajna inicjatywa. Rozmawiałam już z paroma osobami na kolejny temat - że przydałoby się takie miejsce na zostawianie rozmaitości w dobrym stanie, które innym mogą się przydać: drobne AGD, sprzęty domowe, wazoniki i talerzyki etc. Najlepsza byłaby taka wiata śmietnikowa z paroma regałami postawiona gdzieś na osiedlu. Ale na to spółdzielnia nie pójdzie, marnie to widzę. Rzecz w tym, że KTOŚ by musiał tego codziennie doglądać i robić porządek, wiem przecież po książkach, że ludzie porozwalają wszystko przeglądając i zadowoleni pójdą sobie, a co dopiero w przypadku innych rzeczy 🤔 No, a ten KTOŚ (czyli ja) na razie chyba by się nie podjął dodatkowego obowiązku...

Następnym razem:

  • o kolejnych wytypowanych do wydania książkach
  • o skwerze z nartami
  • o brakach farmakologicznych
  • o kompasie w Muzeum Narodowym


Czwartek 16 stycznia: 10.726 kroków - 6,4 km  (był Dzień Pieszego Pasażera, gdy wracałam z kina - z buta; jakiś mieszkaniec Podkarpacia zaparkował na torach tramwajowych i poszedł w pizdu 🤣)

Piątek 17 stycznia: 13.162 kroki - 8,6 km

Sobota 18 stycznia: 7.152 kroki - 4,5 km

Niedziela 19 stycznia: 5.250 kroków - 3,1 km

Poniedziałek 20 stycznia: 6.056 kroków - 3,7 km

czwartek, 16 stycznia 2025

Agnieszka Klessa-Shin - Polka w Korei


Spacerując po Półwsiu Zwierzynieckim zobaczyłam bibliotekę, musiałam przecież wejść, pooglądałam, porozmawiałam, wyszłam i wtedy rzuciłam jeszcze okiem na wystawę (bo akurat ta biblioteka ma) - a tam Pyra z Korei. Wróciłam upewniając się, że pewnie z wystawy to nie zdejmują - ależ zdejmują 😍

 

Pyrę z Korei oglądam na YT dość rzadko, na tyle rzadko, że ostatnio wyświetlił mi się film, który nagrała z pobytu w szpitalu z okazji porodu - a ja nawet nie wiedziałam, że była w ciąży. Poprzedni, który oglądałam, dokumentował jej nowy uśmiech - nosiła dłuższy czas aparat na zębach - i to było bardzo miłe, zobaczyć, jaka jest szczęśliwa, bo naprawdę jej wygląd zmienił się kolosalnie. Miała łzy w oczach ze szczęścia - i ja też 😁

Oczywiście dużo o Korei się już wie, jak się ogląda Pierogi z kimchi, nieprawdaż. Ale zawsze sobie można poszerzyć horyzonty i dowiedzieć się czegoś nowego, czasem dla nas szokującego, choćby kwestia urlopów pracowniczych - maksymalnie trzy dni na raz!

Książka napisana jest bardziej pod kątem ewentualnego turysty, więc podaje dużo informacji przewodnikowych (ale to głównie końcówka). Ja sobie wynotowałam jakieś filmy do wyszukania (a' propos, nigdy nie widziałam/słyszałam PSY, no ale muzyka koreańska pop to pewnie jedna z ostatnich rzeczy, która by mnie interesowała, a gdy słyszę ją w filmach, to naprawdę nie robi na mnie wrażenia) i nawet jeden już obejrzałam - nazywa się One Fine Spring Day i niechcący miałam przy nim lekcję angielskiego, bo oglądałam z czeskimi napisami (polskich nie było) i nagle w połowie filmu ich zabrakło, musiałam przejść na angielskie 😁 Dałam radę i może powinnam częściej to stosować? Tylko oczywiście przy filmach, gdzie nie ma zbyt dużo dialogów 😂


Początek:


Wyd. Znak, Kraków 2023, 411 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 12 stycznia 2025 roku 


Najnowsze nabytki

Nie z knihobudki, tylko ze Śmieciarki. Teraz dotrzymać przyrzeczenia i z każdej coś upichcić 😁


Ponieważ wyprawy śmieciarkowe mają być dla mnie odsapnięciem i okazją do poznania nowych miejsc, oto i takowe. Znaczy ja tamtędy przechodziłam kiedyś, ale tego muralu nie pamiętam, może go jeszcze nie było.


Jeśli zaś chodzi o przyrzeczenie, wykonałam pilaw z drobiu z gazetki Ryżowe specjały z serii Lubię gotować, nr 8/2002. Co córka, spytacie (albo nie spytacie, ale sama powiem). Córka nie cierpi rodzynek, tak to ujmijmy 😉 Ale nie ma wiele do gadania! Oczywiście żeby dusić 50 minut to jest bzdura, wystarczy pół godziny albo i mniej - tyle że ja użyłam cycka z kurczaka, może kaczkę czy indyka trzeba dłużej? Ale z ryżu zrobi się wtedy ciapa jakaś...

 

Jestem w niedoczasie, bo idę do tego kina na 14.30, a tu jeszcze obiad trzeba zrobić, więc rozpisywać się będę w następnym poście, a teraz tylko migawka z porannego Lidla. Uśmiałam się, ale to głupie, bo przecież mogą być - i to różne - powody, dla których obieraczka do ziemniaków stanie się must have. Na przykład rodzina wielodzietna. Albo kłopoty zdrowotne z dłońmi. Prawda?

 

A tutaj już się jakoś nie śmiałam, ciekawe, nie? 😂 To dlatego, że widziałam to niedawno w Media Markt i nawet wspomniałam córce, że takie coś istnieje... Tylko tam były chyba droższe, ale to pewnie zależy od marki.


W następnym poście:

  • o orzeczeniu o niepełnosprawności Ojczastego
  • o ulicy Mogilskiej
  • o serialu Palm Royale, do oglądania którego zmusiła mnie córka

 

Poniedziałek 13 stycznia: 12.314 kroków - 7,7 km

Wtorek 14 stycznia: 4.739 kroków -2,8 km

Środa 15 stycznia: 9.694 kroki - 5,8 km