niedziela, 29 września 2024

F. Scott Fitzgerald - Wielki Gatsby (powieść graficzna)

Ponieważ Wielki Gatsby to jedna z moich najukochańszych powieści, byłam szczęśliwa jakby mi kto w kieszeń napluł, gdy tydzień temu czyli w sobotni poranek udając się zupełnie wyjątkowo do Lidla (nie chodzę na zakupy w soboty) zahaczyłam o "moją" biblioteczkę i znalazłam tam tę książkę.

Nie wiem, czym się różni powieść graficzna od komiksu. Pamiętam raz na spotkaniu z jakąś literaturoznawczynią, że się zachwycała tym gatunkiem, cytując nazwiska i tytuły, ale że mnie taki gatunek nie kręci, nie zapisywałam 😉


Jednakże Wielki Gatsby to Wielki Gatsby, więc poświęciłam się. Znaczy - nie żeby jakieś wielkie poświęcenie, bo w końcu obrazki ogląda się szybciej niż czyta normalną książkę. Ale raz, że nie jestem specjalnie zachwycona tą grafiką, w przeciwieństwie do autorki wstępu, prawnuczki pisarza. A dwa - adaptacją tekstu i tłumaczeniem. Ja nie wiem, piszą w internetach, że tłumaczka ma na koncie ponad 50 pozycji etc. Ale miałam kilkakrotnie wrażenie, że nie zna oryginału - co przecież chyba nie jest możliwe?

Na początek bardzo mnie denerwowało, że Gatsby mówi bracie. Jestem przyzwyczajona do tłumaczenia Ariadny Demkkowskiej-Bohdziewicz, gdzie występuje fraza mój drogi. I to mój drogi moim zdaniem o wiele bardziej pasuje do biednego sukinsyna. Nie chcąc jednakże czepiać się bezpodstawnie poszukała oryginalnej wersji - brzmi ona old sport. No to nie wiem, co ona znaczy 😂 ale czy nie byłoby lepiej trzymać się kanonicznej wersji? 

Okazuje się, że wyszło nowe tłumaczenie Jacka Dehnela. Może tam jest właśnie bracie? Ma ktoś przez przypadek i może sprawdzić? Po raz pierwszy można znaleźć rozmowę Nicka z Gatsbym na przyjęciu w 3. rozdziale.

A poza tym? Różne niezręczności, dosłowne przełożenia. Parę razy natknęłam się na zdanie typu Kiedyś omal nie spadł ze schodów - podczas, gdy mowa o tym, że za którymś razem omal nie spadł ze schodów, bo dzieje się to podczas jednej wizyty, zwiedzania posiadłości Gatsby'ego.

Więc tak, bracie 🤣 Jak dla mnie ta powieść graficzna jest generalnie średnio udana, ale mogę być stronnicza. Za to naszła mnie chętka, żeby znów przeczytać w normalnej wersji 😂

A Wy? Czytacie w ogóle takie graficzne powieści?





Wyd. Jaguar, Warszawa 2021, 200 stron

Z własnej półki (przyniesiona 21 września 2024 roku; zachowuję ją jako ciekawostkę)

Przeczytałam 26 września 2024 roku

 

Nic nie piszę ostatnio o filmach, bo mizernie to wypada, nie mam czasu oglądać, nawet Chirurdzy idą w zwolnionym tempie, obiecuję sobie za to, że gdy już skończę z robotą, podsumuję trzy miesiące. Tymczasem na prośbę córki udałam się raz z nią do Arteteki, gdzie jest dział filmowy, no i skoro już byłam to pożyczyłam cztery filmy. Jeden z nich był czeski - się zdziwiłam, że wyszedł na DVD u nas, w sumie nie znam aktualnego rynku 😉

I teraz słuchajcie. Ja rozumiem, że pirackie wersje filmów mają nieraz mocno skopane napisy, bo ludzie to robią hobbistycznie, niefachowo etc. Ale żeby na oficjalnie wydanym DVD takie kfiatki?!


 

A to co to? Widziałam też gdzie indziej kiedy indziej. Czy ten ogon to do spodni przyczepiony czy do paska i o co kaman?


 

Idę zajrzeć do piekarnika - będzie ciasto z jabłkami - nie szarlotka, tylko ciasto z jabłkami, zaznaczam 😂


Piątek: 8.140 kroków - 4,4 km

Sobota: 12.539 kroków - 7,2 km


piątek, 27 września 2024

Maria Dańkowska - Ślub zaraz po maturze

 

Maria Dańkowska już się u mnie objawiła w tym roku zbiorem opowiadań Romans naszej mamy, a dzisiejsza powieść jest dokładnie w tym samym stylu: problemy młodzieży, opisane przez dziennikarkę, która w swoim życiu zawodowym miała z młodymi ludźmi prawie cały czas do czynienia i doskonale zna zarówno ich psychikę, jak i relacje z dorosłymi.

Miałam zamiar streścić tu fabułę, ale znalazłam* teraz artykuł na Esensji, w którym zostało to bardzo dobrze wykonane, więc polecam zajrzeć na zalinkowaną stronę, jeśli ktoś jest ciekawy w ogóle twórczości Dańkowskiej, bo Sebastian Chosiński potraktował rzecz całościowo (znacie ten film Mysz?). I zgadzam się z nim, że tych dygresji, wziętych z gazetowej praktyki, było sporo. Odniosłam wrażenie, że Dańkowska poupychała, podoklejała co mogła, żeby bardziej wypełnić ramy krótkiej powieści.

* gdy czytam jakiś stary rupieć, lubię czasem poszukać, czy ktoś też to robi 😁

Początek:

Koniec:


Wyd. Horyzonty, Warszawa 1976, 180 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 21 września 2024 roku


Od jakiegoś czasu zdarza mi się zawędrować podczas przebieżki (po załadowaniu książkami knihobudki na Galla) na Młynówkę w części Grottgera. Mają tam trzy budki na skwerku, więc oczywiście należy je spenetrować 😁 Wczoraj (ach, jeszcze taka piękna pogoda!) zabrałam stamtąd nagrodę za dużą ilość kroków:


Mam już nazbieranych materiałów do angielskiego całą kopę i żeby to miało sens (czytaj: żebym z nich korzystała) należałoby zgrupować je wszystkie w jednym miejscu, najlepiej koło biurka. 

Codzienna lekcja angielskiego to chyba jedyna rzecz, którą udało mi się wdrożyć na początku emerytury bez wyjątków - w sensie, że nie opuściłam ani jednego dnia - aczkolwiek jest to nauka na razie ciągle lajtowa, bo tylko przed zaśnięciem odczytuję jedną stronę z podręcznika, próbując zapamiętać całe zwroty. Ale wiem, że tak na poważnie to powinnam założyć zeszyt i robić notatki, co sobie obiecuję już po prawdziwym rozpoczęciu emerytury (za miesiąc?).

A poniżej - to też było w jednej z budek! Aż człowiek żałuje, że się kiedyś wydatkował 🤣

 

Natomiast we wtorek wybrałam się na Prądnik odebrać ze Śmieciarki zestaw 20 przewodników po angielsku. Z wózkiem na zakupy, bo przecież ciężkie to jak cholera, drukują na kredowym papierze, z wielką logiką (przewodnik w teorii zabiera się ze sobą na wyjazd i nosi, prawda?). Wózek musiałam opróżnić, bo kupiłam na promocji 10 kg cukru i nie mam go gdzie trzymać, więc cały ten nabój (jak mawia Chmielewska) w nim spoczywa 🤣 

Wyprawa była w celu rozdysponowania przewodników w biblioteczkach, ale jak na razie:

- ja sobie odłożyłam Norwegię i Berlin (i jeszcze się zastanawiam nad Pragą, ale muszę ją przejrzeć, czy tam coś znajdę dla siebie nowego)

- brat zażądał Australię, Argentynę i NY

- koleżanki z pracy wzięły Nepal, Barcelonę, Wiedeń, Niemcy i Austrię

Tak że połowy już nie ma 😁



 

Wtorek: 7.862 kroki - 4,4 km

Środa: 6.322 kroki - 3,7 km

Czwartek: 11.785 kroków - 6,2 km 


Z przebieżki 😎


 


Próba niezmniejszania rozdzielczości:


Druga próba:



wtorek, 24 września 2024

Raymond Chandler - Bay City Blues

To jest łup z "mojej" biblioteczki, jak by się kto pytał. Bardzo się ucieszyłam, bo ani nie miałam ani nie słyszałam nawet. Ba! Tam jest obok nazwiska fraza Autor Hiszpańskiej krwi. Jakiej znowu Hiszpańskiej krwi??? Też mi reklama. Chandler to Kłopoty to moja specjalność, to Żegnaj, laleczko, to Głęboki sen, a nie jakaś tam hiszpańska krew.

Zbiorek zawiera trzy opowiadania, w tym dwa nie będące kryminałami. Albo raczej - niby trochę tak, bo chodzi tam o morderstwa, ale właśnie w wersji fantasy, jak lojalnie uprzedzono na okładce 😉 A że ja do fantasy mam stosunek nawet nie mieszany, tylko otwarcie dość wrogi (nudzi mnie to, nie mam cierpliwości czytać), to całe szczęście, że chodzi jedynie o opowiadania, a nie całe powieści 😁

Bo tak. Używka profesora Bingo powoduje, że człowiek staje się niewidzialny (nie na zawsze, na parę godzin) i co prawda łatwo jest w tej sytuacji popełnić morderstwo, ale wcale nie łatwo wybrnąć z niego. Zaś przekroczenie Spiżowych drzwi powoduje zniknięcie delikwenta, raz i na zawsze (ach, wreszcie ta straszna baba-żona zniknie), gorzej, gdy się samemu pozwoli przez nie wepchnąć... 

Natomiast rozbudowaną wersję tytułowego opowiadania to chętnie przeczytam, bo miałam z nią do czynienia daaaaawno temu.

Początek:

Koniec:

Wyd. Da Capo, Warszawa 1993, 170 stron

Tytuły oryginalne: Bay City Blues; Professor Bingo's Stuff; The Bronze Door

Przełożył: Jan Kraśko

Z własnej półki

Przeczytałam 15 września 2024 roku



Wczoraj umówiłam się z dziewczyną ze Śmieciarki, że książki, które chciała wydać, zostawi pod klatką, a ja przyjadę prosto z pracy (inaczej bym musiała specjalnie wieczorem jeździć) - i nikt siatki z nimi nie zaiwanił! Czekały! Po te książki zgłosiłam się w celu zaniesienia ich do "mojej" biblioteczki (aczkolwiek coś tam sobie zostawiłam, oczywiście). Tymczasem przyjeżdżam, a tu biblioteczka pełna 😍 

No słuchajcie, działa to miejsce, działa. Tym bardziej mi przykro, że trzeba będzie zmienić lokalizację, bo ta wydawała się idealna. Dzisiaj obleciałam osiedle i robiłam zdjęcia różnych miejsc, ale z każdym jest coś nie tak. Chcę w każdym razie zrobić listę i umówić się na rozmowę w Spółdzielni w tej sprawie. 

Tymczasem - poszłam jeszcze skontrolować półkę w Jordanówce. Oto rezultaty 😂

Córka mówi:

- Przecież nigdy tego nie użyjesz.

Oj tam. Sama ostatnio ma fazę na bagietki z kremem czekoladowym, to możemy sobie kiedyś przyrządzić na deser 😁 Fondue to było modne chyba w latach 90-tych?

A ten Mongoł (jak został przeze mnie roboczo nazwany)  tak mnie rozbawił, że MUSIAŁAM zabrać! Szyja się wielbłądowi majta i nie mam pojęcia, co w ogóle z tym zrobić, ale MAM i już.

Co mi przypomina, że któregoś dnia podczas przebieżki znalazłam na wystawce takie cóś i też nie wiem, co z tym, leży w przedpokoju i czeka na doczyszczenie, a potem na pomysł.

Z tego wszystkiego wniosek płynie, że jak już skończę z pracą, to zrobię w domu magazyn rzeczy wszelijakich 🤣

 

A Ojczasty tak: coraz częściej wstając od stołu nie gasi światła (zapala je zawsze, czy dzień czy noc), zapomina. Ostatnio wyszedł z łazienki, a nie zakręcił w ogóle kranu. Strach wyjść z domu, bo generalnie w toalecie spuszczając wodę tak naciśnie, że ona się potem leje - dopóki któraś z nas nie naciśnie ponownie. Już bywało, że wracam, a woda wesolutko szumi. Godzinę, dwie?

A wczoraj wieczorem taki szpas. Oglądałyśmy Chirurgów, nadciągnął, zawiesił się nade mną oparty na kuli i pyta:

- Mamy w domu Przedwiośnie Żeromskiego?

No mamy. 

- Mamy? (uradowany). - To daj mi do czytania.

A nie był przecież wyrwany ze snu czy coś. Więc co? Demencja już pięknie postępuje?

 

Sobota: 13.204 kroki - 7,7 km

Niedziela: 9.806 kroków - 5,7 km

Poniedziałek: 5.639 kroków - 3,2 km


sobota, 21 września 2024

Hanna Ożogowska - Przygody Scyzoryka


Chapsnęłam z półki w Jordanówce, no bo tak jakby w serii wydane. Nie mówiąc o tym, że w życiu nie słyszałam o żadnym Scyzoryku Ożogowskiej.

No, ale jest to dla młodszych dzieci i bardzo jakieś takie smrodkowo-dydaktyczne, więc aktualnie mam zagwozdkę: zostawić sobie mimo wszystko czy wydać dalej. Bo nie wydaje mi się, żebym kiedyś chciała do tego wrócić, ale z drugiej strony - ta seria.

To jest mój stan Ożogowskiej. Te na górze to właśnie seria Scyzoryka, te na dole to reszta i jak widać Ucho od śledzia jest podwójne, bo nie mogę się zdecydować na wydanie któregoś egzemplarza 😂 natomiast Głowa na tranzystorach jest w fatalnym stanie i zostanie podmieniona, jak tylko trafię na lepszą gdzieś na Śmieciarce.


W Scyzoryku podają skład całej serii (8 sztuk) i jest jeszcze Złota kula i Za minutę pierwsza miłość. Właśnie sobie uświadamiam, że przecież tę pierwszą mam, tylko gdziesik schowaną (i spoza serii), natomiast ostatniej nie - i to jest ból, kruca.

 Początek:


 

Koniec:


Wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987 (wydanie III), 87 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 11 września 2024 roku

 

Wiedziałam, że nie będzie LETKO we wrześniu z tym powrotem do pracy na chwilę, ale przerosło to moje wszelkie obawy... Zero czasu na cokolwiek poza siedzeniem przed komputerem. W dzień i w nocy. Dzisiaj pierwszy raz mam wrażenie, że nieco się uspokaja i bardzo możliwe, że się odkleję chociaż na pół dnia od biurka i telefonu. Żeby się z kolei poświęcić kąpieli Ojczastego etc. (sobota - dzień gospodarczy), więc zysk średni, no ale. Rano nawet zrobiłam przebieżkę - matko jedyna, pięć stopni, jak to możliwe!?!


 W domu walczymy z okropnym trzaskaniem drzwiami od łazienki przez Ojczastego. Ja po prostu podskakuję za każdym razem. Córka usiłowała mu jakoś wytłumaczyć, że ma tego nie robić, ale nic nie pojął, za to zirytowany rzucił:

- Nie zawracaj mi głowy!

Ma przecież chłop na głowie tyle spraw 🤣 

Ja też próbowałam gestami, ale nic z tego, jak trzaskał tak trzaska. 

Wobec tego chwilowo mamy tam powieszoną rolkę papieru toaletowego (za pomocą taśmy klejącej), ale co trochę spada. 

Któregoś dnia na pewno coś się wymyśli 😉



 

I oto już dochodzi w pół do dwunastej, jeszcze tylko udam się w kierunku czajnika i pozwolę sobie na pół godzinki relaksu, a potem zabieram się za kąpanie. Przepraszam, że do Was nie zaglądam, jest to naprawdę teraz bardzo absorbujące, nawet na powódź nie miałam czasu.


 

Z powodu zarówno pracy jak i deszczy sytuacja na froncie przebieżek w niektóre dni nie wyglądała najlepiej. Najlepiej było w ostatni wtorek, kiedy przyjechał brat - tradycją jest zawsze spacer z Ojczastym i gdy się na niego udaliśmy, okazało się, że brat pragnie nabyć obwarzanki, więc tak szliśmy przed siebie i szliśmy i pierwsze obwarzanki spotkaliśmy dopiero na Bagateli 🤣 a potem szliśmy z powrotem i w ten oto sposób zrobiłam normę praską, 8 kilosów 😂

Niedziela: 10.167 kroków - 5,4 km

Poniedziałek: 2.983 kroki - 1,8 km

Wtorek: 12.633 kroki - 7,3 km

Środa: 5.394 kroki - 3,6 km

Czwartek: 5.320 kroków - 3,4 km

Piątek: 2.133 kroki - 1,4 km

Sobota: 2.524 kroki - 1,6 km

Niedziela: 7.939 kroków - 4,3 km

Poniedziałek: 8.539 kroków - 5,1 km

Wtorek: 14.072 kroki - 8 km

Środa: 3.816 kroków - 2,2 km

Czwartek: 10.045 kroków - 6,2 km

Piątek: 6.876 kroków - 4 km

niedziela, 8 września 2024

Siedmiu z poczuciem humoru. Opowiadania z uśmiechem

 

Znacie taką serię? Nazywała się "Szczęśliwa Siódemka", a na okładce zachwalano ją jako pasjonującą lekturę z działu mydło i powidło. Mam jeszcze w domu Siedmiu architektów XX wieku (może by przeczytać?), ale były jeszcze jakieś inne na pewno. Znalazłam na Wikipedii:

Szczęśliwa Siódemka – seria wydawnicza KAW adresowana do dzieci i młodzieży od 10 roku życia, wydawana od 1975 r. w latach 70. i 80. XX wieku. Nakłady poszczególnych pozycji wynosiły od 50 do 90 tys.

Seria była wielotematyczna, zawierająca zarówno utwory literatury pięknej, jak i niebeletrystyczne. Tematykę tomu sygnalizował jeden z czterech kolorów: kolorem czerwonym oznaczano beletrystykę, zielonym – pozycje popularnonaukowe, niebieskim – literaturę faktu, brązowym – tomiki o sztuce. Każda książka składała się z 7 utworów (krótkich form literackich, rozdziałów, fragmentów), związanych z tematyką tomu.

Jest tam i lista wydanych tomików, ale zamiast chronologicznie, podano ją alfabetycznie. Robię tu hasztaga, bo kto wie, może jeszcze coś oprócz tych architektów się trafi 🤣 Bowiem Siedmiu z poczuciem humoru się właśnie trafiło, na półce w Jordanówce. Przeczytałam i puszczam dalej w obieg. Poniżej spis treści, nazwiska same znane (i lubiane, chce się dodać), twórczość przewidywalna, rzeczywiście mnie rozśmieszyli Czechow (świetny opis, jak młody człowiek zostaje wmanewrowany w małżeństwo, choć mu się ono nawet nie śniło - zakładam, że to opowiadanie i tak gdzieś mam w jego Dziełach) i Hašek - najwyraźniej nie mam jego opowiadań w tłumaczeniu, ale gdzieś jest coś po czesku, więc może też? Nazywa się to O dětech a zvířátkách, więc może to to, bowiem młody Honzatko czyta w gazecie anons o oddaniu chomika za cokolwiek, więc zbiera z domu różne fanty i uszczęśliwia nimi poprzedniego właściciela, żeby zabrać chomika do siebie. Tyle że chomik wygryza dziury w kanapie i przez to nie może się odbyć w zaplanowanym terminie wesele siostry...


 Początek:


Koniec:

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, chyba 1976 (nie podano), 195 stron

Z własnej półki - ale chwilowo jedynie 😁

Przeczytałam  8 września 2024 roku

 

 

Czwartek to był bardzo dobry dzień. Pracowałam z domu, więc mogłam umówić się z panem Krzysztofem, który rok temu coś tam u mnie już przykręcał-przywiercał. I wreszcie, po ponad dwóch miesiącach bezowocnego czekania na Stolarza zawisły nabytki z Ikei 😍

Przy biurku tablica perforowana, która rozwiązała główny problem - od czasu remontu kuchni router nie miał się gdzie podziać i leżał na kaloryferze, cały czas ryzykując upadkiem (o tym, że kaloryfera nie można było używać, nie wspominam, oszczędności na ogrzewaniu przynajmniej 😂). No więc router ma swoją półeczkę, podobnie jak telefon stacjonarny, który z kolei stał na parapecie i za każdym razem trzeba było odsuwać firankę. Uff! Nareszcie! Kozę mi z domu zabrali! A z drugiej strony słupka zawisła tablica magnetyczna, z którą wiążę takie nadzieje, że niby będę na niej pisać wielkimi bukwami, gdy będę chciała coś przekazać Ojczastemu - że niby może przeczyta.


Następnie pan Krzysztof powiesił mi wieszak na słupie w przedpokoju, z takimi przesuwnymi drążkami. Córka mówi, że będzie na nich suszyć buty i dla zademonstrowania powiesiła wczoraj dwie pary 🤣 Jestem przekonana, że przyda się bardzo, odwiesić coś natychmiast po wejściu do domu, bo wieszak koło drzwi jest w całości zaanektowany przez kurtki córki, która twierdzi, że WSZYSTKIE SĄ JEJ POTRZEBNE.

 

A ten drewniany wieszaczek znalazłam kiedyś na wystawce na osiedlu i wpasował się na drzwi wejściowe, głównie na moją torebeczkę na klucz i telefon do przebieżek 😂


Jeszcze pan powiesił trzy wieszaczki w sypialni, coby można odwiesić na noc kieckę albo złotą kolię czy coś w tym rodzaju. 


 

Z tych emocji, że WRESZCIE! następnego dnia obudziłam się z globusem i musiałam zażyć Magiczną Tabletkę, czego już dość dawno nie robiłam - no bo na Fabrykę trza było 😨 Tak to jest jak się ma siajową głowę.

W durnej młodości myślałam o zawodzie dziennikarza - ciekawe, jak to sobie wyobrażałam w przypadku migren? Coś się dzieje, ale jak idę się położyć, tak?

Koleżanka ze studiów musiała zrezygnować z marzenia o zostaniu tłumaczem kabinowym, z tego samego powodu.


Czwartek: 10.249 kroków - 5,2 km

Piątek: 7.615 kroków - 4,4 km

Sobota: 9.895 kroków - 4,8 km

czwartek, 5 września 2024

Ernest Larsen - Průjezd zakázán

Nie było lekko. Toteż czytałam ładnych parę dni. Zagmatwana intryga, ale przede wszystkim trudny język. Co wskazuje, że miałabym ten czeski też podciągać, a nie angielski i angielski 😉 

Jak przerwałam kurs (z czterech powodów, co jeden to lepszy) to nawet założyłam zeszycik: podzieliłam stronę na dwie połowy, z lewej miałam wpisywać zdania po czesku - brane z internetu albo z książek - a z prawej tłumaczenie po polsku i założenie było, że będę ćwiczyć sobie tłumaczenia w te i we wte. Taaaa, założenie... nie będę go teraz szukać, żeby zobaczyć, ile tych zdań wpisałam, ale chyba nie zapełniłam nawet pierwszej strony 🤣

W przypadku książki Larsena nie pomogło nawet to, że wydawnictwo bardzo uprzejmie zamieściło na początku streszczenie. Jak z Bareji, z Bruneta wieczorową porą, gdzie speakerka w telewizji przed projekcją kryminału opowiada jego treść. Do końca 🤣


Ernest Larsen nie był tłumaczony na polski i nawet ciężko mi znaleźć jakieś informacje, co tam jeszcze popełnił. Zdaje się, że żyje, urodzony w 1946 roku. Jest krytykiem, pisarzem i filmowcem. Za tę to właśnie powieść zyskał w 1981 roku nagrodę Edgara Allana Poe oraz coś o nazwie New York Times Notable Book of the Year. I to by było na tyle. Pokolenie lat 60-tych, co jest zresztą leitmotivem powieści.

Bohaterka, zarabiająca na życie taksówkarzeniem, ale aspirująca do zostania pisarką,  niedawno rozstała się z partnerem dziennikarzem. Właśnie spotkali się na obiedzie, może jednak nie wszystko jest stracone? Hoyt jest zaaferowany śledztwem dziennikarskim w sprawie rzekomego samobójstwa młodej kobiety, pracującej dla pewnego kongresmena. No i oczywiście zostaje zabity ("nieszczęśliwy wypadek"), a Emma po prostu chce się dowiedzieć, dlaczego. Tylko tyle i aż tyle. Czyli wystawia się sama na "przypadkową" śmierć.

W tle Nowy Jork lat 70-tych ze wszystkimi problemami społecznymi i politycznymi, a korzenie zła sięgają właśnie lat 60-tych i ówczesnego ruchu antywojennego (Wietnam). 

Początek:


Koniec:


Wyd. Edice Spirála, Praha 1989, 190 stron

Tytuł oryginalny: Not a Through Street

Przełożył z angielskiego na czeski: Jiří Sirotek

Z własnej półki (kupiona za 5 koron 12 sierpnia 2024 roku)

Przeczytałam 3 września 2024 roku


We wtorek nadszedł wreszcie wyczekiwany mail ze Spółdzielni, łaskawie pozwalają na 2-miesięczny okres próbny, po czym zadecydują o dalszym funkcjonowaniu i ewentualnej zmianie lokalizacji. Dostałam skrzydeł! Zwłaszcza, że biblioteczka się przyjęła, zdjęcie z wczoraj - moje tam może są dwie, trzy książki, resztę ludzie przynieśli.


Ale byłoby zbyt pięknie, prawda?

Idę podzielić się radosną nowiną z panią z kiosku obok i tu BAM spada bomba na łeb. Pani z kiosku sobie strzeliła w stopę. Bo teraz ludzie nie kupują u niej, tylko biorą za darmo z biblioteczki. 

Jest to szukanie kozła ofiarnego li i jedynie, oczywiście. Bo o tym, że interes idzie kiepsko i ona musi do niego dokładać, to słyszę od dawna przecież. Teraz okazuje się, że to z mojej winy od tygodnia... I że ona jak nie będzie miała tego kiosku to już w ogóle nie wyjdzie z domu, a w jej wieku nikt jej nie chce do innej pracy. 

I tak. Teraz chodzę bokiem, a na kontrolę do biblioteczki lecę po zamknięciu kiosku. Bo nie wiem, jak rozwiązać ten problem.


NAJNOWSZE NABYTKI

Tymczasem a to ja a to córka moja ciągle coś z miasta przywleczemy 😂 Tylko tego Jurewicza wzięłam z "własnej" biblioteczki, nie wiem, kto zacz, przekonam się. Tak, bo ja to wszystko kiedyś przeczytam! 

 

Nie wiem, czy mam Dąbrowskiej opowiadania, wzięłam więc do sprawdzenia. A tych Siedmiu z poczuciem humoru to opowiadania humorystyczne różnych autorów, nawet teraz to zaczęłam, żeby się oderwać od roboty. Niemiecki w ramach gromadzenia zapasów na przyszłość, na razie jednak angielski, tak?

 

Niedziela: 5.162 kroki - 2,6 km

Poniedziałek: 10.211 kroków - 5,3 km

Wtorek: 9.208 kroków - 4,6 km

Środa: 7.591 kroków - 4,3 km