Od dawna już sobie obiecywałam, że po to sięgnę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że tu i teraz 😐
No bo w pandemii człowiek się powoli zaczyna liczyć z każdą możliwością, również z tą, że trzeba się będzie z życiem rozstać - a gdy widzi się, jakie rozliczenie z życiem zrobił Iwan Ilicz i przychodzi do głowy najprostsze pytanie a co ja? - to nie prowadzi do optymistycznych rezultatów. Nie żebym uważała, że moje życie było bez sensu. Ale też nie widzę, żebym czegokolwiek dokonała.
Ale czy każdy z nas MUSI, koniecznie MUSI czymś nadzwyczajnym się zapisać w pamięci potomnych?
Albo: czy ci potomni to muszą być obcy ludzie? Czy też wystarczy własna rodzina?
W sytuacji, gdy moja córka kategorycznie odtrąca możliwość rozmnożenia się, własnych potomnych mieć nie będę. Brat nigdy się nie ożenił i nic nam nie wiadomo o jakichś nieślubnych dzieciach. Więc nasza rodzina, ta najwężej pojmowana, zniknie bez śladu. Zostają jedynie groby (które też zanikną, gdy nikt się nimi nie będzie zajmował, a zresztą ja grobu mieć nie zamierzam) i... ślad w internecie. Ale ten też się może stracić, choćby taki blog - albo po pewnym czasie nieużywania zostaje zamknięty albo w ogóle likwidują platformę, jak to się stało z moim blogiem najpierwszym 😕
Gdy ktoś napisze książkę, ta może ocaleć. O obrazach i innych dziełach sztuki w ogóle nie wspominam, bo to nie ten przypadek. I to już chyba wszystko. Smutne myśli. Wracam też pamięcią do Basi, która niedawno odeszła. Ona też przetrwa o tyle, o ile przetrwają jej znajomi - a więc bardzo niedługo.
Ciężko się z tym pogodzić. Stąd pewnie bierze się popularność wspomnień, pisanych i wydawanych często własnym nakładem - jak to zrobił teść mojej kuzynki. Takie wspomnienia ocaleją w lokalnej bibliotece, ktoś może z ciekawości, z chęci dowiedzenia się czegoś o własnym mieście sięgnie po nie? Ale to jedynie w przypadku, gdy ta osoba pełniła jakąś funkcję publiczną i opowiedziała, jak to się wszystko działo.
Sam tom też się wyróżnia na tle innych kolorem grzbietu...
Wyd. PIW Warszawa 1957, tom X Dzieł, strony 350-422
Tytuł oryginalny: Смерть Ивана Ильича
Przełożył: Jarosław Iwaszkiewicz
Z własnej półki
Przeczytałam 27 grudnia 2020 roku
Problem połączenia laptopa z projektorem przy pomocy kabla HDMI wreszcie udało się rozwiązać - panowie w Megabicie dali mi taki mały adapter, który z jednej strony ma mini HDMI. Już, gdy mi go pokazywali, miałam wrażenie, że w którejś szufladzie w domu się coś takiego pałęta, ale gdyby nie? Musiałabym znowu do sklepu zaiwaniać. Podjęłam ryzyko i wydałam 12 zł 😂 Córka potem mówiła, żebym sobie dała spokój i nigdzie nie szukała, lepiej nie wiedzieć... Co prawda, jeśli kupiłam niepotrzebnie, to głównie zrobiłam ziazi środowisku - no ale stało się, tak czy siak.
I od tej pory mogę się rozkoszować oglądaniem programu Z metropole (czy co tam jeszcze wymyślę) na dużym ekranie. Jooooooo 😍
W wolnej chwili przeglądałam te trzy tomy o czeskich aktorach z ostatniego praskiego zakupu (i zorientowałam się, że istnieją cztery, krucafuks) i trafiłam tam na to zdjęcie z filmu Romeo a Julie na konci listopadu. W życiu o nim nie słyszałam, ale natychmiast mnie zainteresował. I filmy i książki o starych ludziach lubię przecież bardzo.
I się nie zawiodłam! Piękna opowieść o jesieni życia, która niekoniecznie musi oznaczać rezygnację z uczuć, choć często najbliżsi nie potrafią tego pojąć...