czwartek, 31 października 2024

Maria Konopnicka - Urbanowa

Akurat stałyśmy z dziewczyną z osiedla na pogaduchach przy naszej knihobudce, gdy jakaś pani przyniosła trochę swoich książek i wśród nich było to.

Nowelka wydana w ramach Biblioteczki Uniwersytetów Ludowych. Co poskutkowało dużą ilością przypisów, wyjaśniających nie tylko dziś już nie używane słowa czy zwroty, ale nawet, kto to Asnyk - bowiem o to nazwisko chodzi w pierwszym zdaniu. Mianowicie kucharka Urbanowa wcześniej służyła u państwa Asnyków i absolutnie trzymała się ichnich zasad: jakem była u państwa Asnyk, to tam nijakich skorupianych garnków nie było... u państwa Asnyk tego nauczona... u państwa Asnyk nigdy tego nie bywało... Z czego wniosek, że akcja dzieje się w Krakowie, potwierdzony potem sceną szopkarskiego teatru. Konopnickiej z Krakowem nigdy nie kojarzyłam, zajrzałam do jej życiorysu i słusznie, z Krakowem nie miała nic wspólnego, ale jaki fascynujący ten życiorys! Zajrzałam też do swojego katalogu sprawdzić, czy mam może tę nowelkę (nie mam, mam jakiś mały zbiorek jedynie*), za to mam biografię Konopnicka, jakiej nie znamy, ale że to stare (1963, seria Ludzie żywi), to pewnie nudne? Czytał ktoś?

* Zawiera:
- Banasiowa
- Dym
- Mendel Gdański
- Nasza szkapa
- Marianna w Brazylii
- Miłosierdzie gminy
- Hanysek

Przy okazji zajrzałam do ciotki Wiki, żeby się dowiedzieć, że wydawnictwo Gebethner i Wolff działało do 1950 roku, kiedy to władze komunistyczne odebrały im licencję.


Początek:


Koniec:


Wyd. Gebethner i Wolff, Warszawa 1947, 15 stron

Z knihobudki 

Nowa kategoria - książki, które stamtąd biorę, ale po przeczytaniu jednak oddaję 😂 Czas zacząć ograniczać zbieractwo!

Przeczytałam 30 października 2024 roku


Miałam bardzo dobry wtorek. 

Po pierwsze: zadzwoniłam po pana ze Spółdzielni, coby zamontował mi nową klamkę w drzwiach wejściowych - przyszedł i zrobił. Sukces! 

Po drugie: wspomniałam mu o knihobudce i rzekł, że wie, że zrobią, jak tylko będzie chwila wolna. Może nawet dziś. I gdy dwie godziny później wyszłam, budka była przeniesiona! No doczekałam się!


Jest to przewiązka z trzema filarami pod długim blokiem, tym samym, gdzie z brzegu jest sławetny kiosk. Po jednej stronie przejścia urzędują owoce-warzywa rozkładające codziennie rano skrzynki, po drugiej parkują motory. O ile nikt nie będzie zostawiał na półkach ziemniaków, biblioteczka nie powinna przeszkadzać. Pani z kiosku powiedziała, że WSZYSCY jej pytają, co się stało z biblioteczką;  czy mówi prawdę, że przeniesiona czy też wzrusza ramionami, że nie wie - trudno wyrokować, w końcu to dalej konkurencja, tyle że nie przy samym kiosku 😉 Powinnam chyba na wsiakij pożarnyj powiesić kartkę ze strzałką?

Ja w każdym razie następnego dnia z wielką ulgą zaniosłam jakieś gazety, no bo wreszcie mogę (gazety były wielką kością niezgody).

Panowie postawili biblioteczkę na kostkach brukowych i umocowali do filara. Teraz jak się zdjęciom przyglądam to widzę, że powinni byli dać też kostkę pośrodku, no ale...

 

A po trzecie: pojechałam do IKEI po białe zasłony do sypialni (wiecie, taka atmosfera lata i wakacji niby) i nawet nabyłam, ale jestem pełna wątpliwości, bo są cholernie ciężkie* i zastanawiam się, czy się karnisz nie urwie 😂 To jest stareńki karnisz, wiecie - z tych aluminiowych z taką kilkucentymetrową osłonką, z żabkami i te żabki się z trudnością przesuwają; boję się, że pod ciężarem będą puszczać przy przesuwaniu. Zresztą zasłony mają te otwory na drążek i najlepiej byłoby karnisz wymienić, ale to cholerna robota - wiercenie w betonie; więc nie wiem, co robić, na razie powiesiłam tak jak są, podwinąwszy górną część z dziurami, bo i tak do skrócenia można zanieść dopiero po pierwszym praniu, skurczą się przecież. Ale zaliczam akcję do sukcesów, bo to był jeden z planów na emeryturę 😂

* Dlaczego wybrałam właśnie ciężkie? Bo to były jedyne, które można suszyć w suszarce 😁

 

Środa dla odmiany była dniem trzech porażek, jakaś równowaga w przyrodzie musi być. Opiszę tylko jedną. Miałam mieć we wtorek wizytę u neurologa, przełożyli w ostatniej chwili na środę na 13.20 (idiotyczna pora obiadowa, ale że pani doktor później już ma komplet pacjentów, więc przyjmie mnie na początku, jako pierwszą). O 13.52 dostałam takiej kurwicy - pani doktor jeszcze się nie pojawiła, czekało już pięć osób - że poszłam do rejestracji i poprosiłam o wyznaczenie innego terminu, bo czekam już pół godziny i dłużej nie mogę. Dziewczyna zgłupiała 🤣 i wybąkała, że oni nie mogą, ale pani doktor zadzwoni. No, to poczekam. 

I tak sobie myślę, że gdyby pacjenci tak robili, to coś by się zmieniło może - ale wiadomo, że jak człowiek potrzebuje, to będzie pokornie czekał. Ja akurat nic od niej nie chcę, nic mi na te migreny już w tym życiu nie poradzą, a chodzę raz na pół roku, żeby mieć podkładkę - w mojej przychodni raz zażądali zaświadczenia, gdy prosiłam o receptę na Magiczną Tabletkę.

Co to do jasnej cholery znaczy??? Nawet nie zadzwoni do rejestracji i nie powie, żeby pacjentów przeprosić, że się spóźni czy cokolwiek! Jak bydło nas traktują! 

A poza tym? Jeżdżę po mieście korzystając z resztek pięknej złoto-jesiennej pogody, oczywiście pod pretekstem Śmieciarki 😁 Zbiory lingwistyczne rozrastają się i nie mówcie, że niepotrzebnie - zawsze przecież będzie można je znowu oddać; ratuję książki, no co! 🤣

 

Tak że skusiłam się nawet na gramatykę duńską, a pan mi jeszcze dorzucił podręcznik. Klawo jak cholera! 🤣🤣🤣


 

Na Dębnikach patrzę - budują blok między willami.


 

A to nie blok, to budynek mieszkalny jednorodzinny! Mają rozmach, sk...! Niedawno czytałam o awanturze z jakimś domem, gdzie wbrew wszelkim przepisom, zapisom i planom powstaje 16 mikrokawalerek, a niby jest to dom-bliźniak. Dom bliźniak z 16 łazienkami 😂


 

A to aktualny stan innej willi w Krakowie - Kossakówki, gdyby ktoś pytał, co słychać.

 

Przed Politechniką była ciekawa wystawa plenerowa o osiedlach, głównie na przykładzie osiedla przy ul. Rydla. Uświadomiłam sobie, że gdy takie oglądam w Pradze, to fotografuję panel po panelu - a potem i tak nigdy do tych zdjęć nie wracam 😂 Ale może teraz (na emeryturze) będzie inaczej?

Akurat!


O cukierni Stefanka nie wiedziałam, może się skuszę w lecie na lody cassate. Tu przerywnik - wspomnienie z kolonii w Szczecinie, gdzie pierwszy raz takie lody jadłam i były pyszności 😍


Migawka z tramwaju

Siedziałam tyłem do kierunku jazdy, a tu patrzę: wszyscy siedzący przodem wychylają się i gapią na coś. To coś to był LEW. A przynajmniej prawie tak wyglądał 😂 Słyszałam pytania, czy jeszcze urośnie i jak się nazywa (Pirat bodajże).



 

Sobota: 11.830 kroków - 6,7 km

Niedziela: 7.895 kroków - 4,6 km

Poniedziałek: 14.555 kroków - 8,2 km

Wtorek: 5.878 kroków - 3,4 km

Środa: 10.445 kroków - 6 km

sobota, 26 października 2024

F. Scott Fitzgerald - Wielki Gatsby (w nowym tłumaczeniu)

Jednak się skusiłam i pożyczyłam z biblioteki nowe tłumaczenie Gatsby'ego. Obłożone w folię, fuj!


W sumie zaraz na początku doszłam do wniosku, że powinnam czytać jednocześnie, strona po stronie, oba tłumaczenia, żeby widzieć różnice 😂 No, ale nie przesadzajmy, wszak tu nie chodzi o komparatystykę 🤣 tylko o ponowną lekturę jednej z najukochańszych powieści - więc sobie na nowo przeczytałam starając się nie wybrzydzać jako osoba przyzwyczajona od dekad do tłumaczenia Demkowskiej. Dehnel w posłowiu trochę nawybrzydzał na tamto stare tłumaczenie (choć niby docenia, że dobre było i że język się broni), ale sprowadza się to głównie do tego, że kiedyś nie było internetów i pewne rzeczy Demkowska pomijała bez uświadomienia czytelnikowi, o co kaman, a pewne dodawała właśnie po to, żeby przybliżyć. Dehnel zrobił dużo przypisów z informacjami z Google'a, czego absolutnie nie potępiam 😁 

Jedyne, co mi NADAL nie pasuje, to powiedzonko Gatsby'ego tłumaczone jako stary druhu. Nie, bo nie, zostanę przy mój drogi. Lubimy tylko te piosenki, które znamy!

 Początek (nowa wersja kontra stara wersja)


Koniec:


Wyd. Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2013, 219 stron

Tytuł oryginalny: The Great Gatsby

Przełożył: Jacek Dehnel

Z biblioteki

Przeczytałam 24 października 2024 roku

 

Moje wypady na miasto powiązane ze Śmieciarką czy knihobudkami na razie jako jedyne. Coś tam sobie rezerwuję i w dogodnej dla obu stron chwili jadę. Odrywam się od wiadomo czego, a czasem przy okazji odkrywam. Na przykład, że komuś nie wystarczyły siedzenia w parku i doniósł dodatkowe z domu (albo spod śmietnika).



 

Albo że w luksuśnym apartamentowcu mają w holu wejściowym pisuary 🤣 no chyba że macie inne skojarzenia?



 Moja różowa siatka zawiera część łupu (reszta na plecach): wielki słownik polsko-niemiecki i niemiecko-polski, w sumie cztery tomiszcza. Nie wiem, czy to ma sens, bo przecież nigdy nie osiągnę takiego poziomu w niemieckim, żeby go potrzebować 😂

Uparłam się, że dzisiaj na obiad ma być brukselka z boczkiem - miałam w oczach przepis ze zdjęciem (nigdy nie wykorzystany). Brukselka jest, boczek jest. Wczoraj wieczorem zaczęłam szukać przepisu. Mam SZEŚĆ zeszytów A4, gdzie niegdyś wklejałam przepisy wycięte z Poradnika Domowego czy innych czasopism. Im dłużej je kartkowałam, tym częściej córka komentowała, że chyba mam za dużo czasu na tej emeryturze, żeby go tak marnować*. No, ale wiecie - jak się człowiek zaweźmie... Zresztą, przecież sobie obiecywałam, że raz w tygodniu zrobię jakiś eksperyment kulinarny 😂 W szóstym zeszycie znalazłam to:


Jak jednak widać, nie ma tu brukselki z boczkiem, choć tej z marchewką można spróbować, bo marchew też w domu jest. I wtedy! A nie było to czasem w tej wielkiej angielskiej księdze?

Było. Mam taką knigę, nabytą w 1988 roku za 6 tys. zł (cokolwiek to wtedy znaczyło), nazywa się Good Cooking Made Easy. Była kupiona w księgarni, a nie gdzieś z drugiej ręki, może dlatego, że printed in Czechoslovakia? I stamtąd właśnie pamiętałam zdjęcie.


Teraz powstaje pytanie, czy się to będzie nadawało do kopytek, które też czekają zaplanowane na dziś w lodówce - ale w sumie czemu nie? 

Dla Ojczastego gotuje się pomidorowa, zaraz się zabieram za jego ablucje sobotnie, a pod wieczór mam pojechać na Prądnik po zielistkę 😍 Jutro zmiana czasu, dzień skróci się niemożebnie, chyba po obiedzie już nie będę nigdzie jeździć, bo zaraz będzie ciemno. Może trzeba by przestawić godzinę obiadu?

 

* Kolejny plan na zimowe wieczory: spisać jakoś te przepisy z zeszytów - indeks zrobić. Najlepiej alfabetyczny, czyli w komputerze 😟

 

 

Środa: 15.277 kroków - 8,4 km

Czwartek: 9.101 kroków - 5,1 km

Piątek: 8.809 kroków - 4,9 km

środa, 23 października 2024

Irena Krzywicka - Wichura i trzciny

Ta seria, przeze mnie zwana cieniowaną, tak bardzo kojarzy mi się z młodymi latami, że gdy znajdę tu czy tam coś tak wydanego, zaraz chapsnę. Tak też było z Krzywicką. Zacznijmy od tego, że nie miałam pojęcia, iż Krzywicka pisała także dla młodzieży - ja ją kojarzyłam jako słynną skandalistkę, feministkę, działaczkę na rzecz świadomego macierzyństwa i kochankę Boya - i to by było na tyle.


Tym bardziej się zdziwiłam, gdy znalazłam Wichurę i trzciny. A kolejne zdziwienie mnie dopadło, gdy Teatralna napisała w komentarzu na blogu, że to rzecz autobiograficzna, że chłopiec chory na Heinego-Medina to syn Krzywickiej. Widać, że się nie czytało Wyznań gorszycielki 😂 Zaglądam teraz do internetów i dowiaduję się, że ze względu na tego syna, który dostał stypendium Fundacji Forda, Krzywicka wyjechała z kraju, oboje zamieszkali we Francji, gdzie Andrzej Krzywicki (w powieści Grzegorz) był profesorem fizyki. Popełnił też tom wspomnień zatytułowany Diabelski młyn. Może warto byłoby się zapoznać?

A sama powieść? Ponoć była kiedyś lekturą w liceum, nie wiem, czy to prawda. Jeśli tak, to rozumiem intencje: bo opowiada o trudnej, rozpaczliwej wręcz walce matki z chorobą syna, o harcie ducha, ciężkich chwilach prowadzących do depresji i prawie rezygnacji, ale też o wadze przyjaźni, która pozwala uporać się z największymi wyzwaniami. Trochę to polukrowane (wątek Lucyny, która zakochuje się w chorym, prawie sparaliżowanym Grzegorzu), trochę wyidealizowana postać lekarza, który co trochę wpada do domu, by sprawdzać postępy chorego, trochę zgubiony po drodze inżynier z prowincji, uderzający do matki Grzegorza, trochę przerysowana postać współlokatorki, egoistki par excellence, która jednak zmienia się na lepsze pod wpływem sytuacji w domu i zagrodzie 😁

Generalnie jednak warto przeczytać i uzmysłowić sobie, ile siły i determinacji potrzeba w chorobie i jak ważne są wówczas relacje z innymi ludźmi. Przypominam sobie, że w bloku obok w czasie mojego dzieciństwa mieszkał chłopak chory na tę chorobę, był starszy, więc się nie kolegowaliśmy, ale czy to nie wynikało również z choroby właśnie? Może rodzice zabraniali kontaktów ze względu na wirusowy charakter? Jeśli jestem rocznik 1962 to czy byłam już szczepiona? Chyba jeszcze nie.

Początek:


Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1975, 228 stron

Seria: Biblioteka Młodych

Z własnej półki

Przeczytałam 20 października 2024 roku


Taka jakby nieprzytomna jestem. Ojczasty wstaje w środku nocy, wędruje do łazienki, odkręca ciepłą wodę i moczy pod strumieniem wody paluszki (tak z dziesięć minut), a potem gąbeczką sobie szoruje czółko i zadowolony wraca do łóżka. Ja oczywiście potem już nie zasnę (a co by było, gdybym musiała do pracy...). Równie oczywiste jest, że bierze mnie kurwica i życzę mu wtedy najgorszego. Pokazuję mu budzik - wzrusza ramionami. Diabli zresztą wiedzą, czy go dostrzega, o godzinie nie wspominając. Dziś nakrył się starannie kołdrą i widząc, że stoję nad nim, uprzejmie powiedział dobranoc, toteż zaczęłam się zastanawiać, czy on czasem nie sądzi, że jest wieczór? Odgrażam się w myślach, że w DPS-ie zrobią z nim porządek i za każdym razem mówię sobie, że rano już na pewno zadzwonię do MOPS-u dopytać o to. Po czym nic nie robię, w nadziei, że to był ostatni raz...

Najgorsze, że gdy tak nie mogę już zasnąć, nic nie mogę zrobić: nie zapalę lampki, żeby poczytać, bo przecież śpimy teraz z córką w jednym pokoju, nie nastawię prania, żeby nie hałasować sąsiadom, nie zacznę zaległych porządków, bo też bym musiała zapalić światło. Bida. Dziś bida jeszcze większa, bo już sobie obiecałam, że wreszcie pójdę na pobranie krwi (skończyłam trzy miesiące brania żelaza i mam się zgłosić do kontroli; odkładam to z dnia na dzień) no i jestem coraz bardziej głodna, a tu jeszcze daleko do otwarcia. Żeby się chociaż można było herbaty napić na pociechę... 

Za mną pierwszy tydzień emerytury - uczucia mieszane. Nic specjalnego nie robię 😉 z tych całych wielkich planów póki co niewiele wynika, tyle że trzymam się codziennych przebieżek, codziennego angielskiego, codziennego oglądania czeskich Wiadomości i codziennej zielonej herbaty. Reszta, jak się uda. Z drugiej strony wczoraj - piękny słoneczny dzień, kolejny już - złapałam się na myśli, że nie powinnam narzekać, bo przecież jeszcze niedawno w takie dni jechałam do pracy i z żalem myślałam o tym, że zamiast iść gdzieś przed siebie na spacer spędzę ileś tam godzin zamknięta w grubych kamienicznych murach, ani widząc tego słońca. A teraz proszę: jeśli tylko odpowiednio sobie wszystko ustawię to hulaj dusza. Oczywiście w pewnych granicach, jedna to obsługa Ojczastego, a druga - ha ha ha - że sikać się chce po jakimś czasie i trzeba wracać 🤣 Na razie jako pretekst do wyprawy gdzieś wykorzystuję Śmieciarkę, przy okazji łażąc sobie tu i tam. I korzystając z pogody. Że nie robię wielu z założonych rzeczy, wymagających siedzenia w domu - usprawiedliwiam się sama przed sobą, iż przecież trzeba korzystać z pięknej jesieni, a dłubać w domu będę, gdy nastaną szarugi i zimna. Dobrze mówię?

Kilka migawek z miasta.



Gdyby te smoki były w Pradze, już bym miała gotową ich listę i latała za nimi po mieście 😂


 

Na tę wystawę koniecznie chcę się wybrać, mam nadzieję, że do stycznia zdążę 😉

 

Podoba mi się inwencja osób wymyślających nazwy dla sklepów czy lokali.


 

Któregoś dnia w bibliotece cóż widzę - automat z kawą. Było dla mnie jasne, że się nie utrzyma i nie wiem, jak ktokolwiek mógł myśleć inaczej. Wszak tu głównie przychodzą starsze panie. No i faktycznie, w poniedziałek zaglądam - automatu nie ma. Pytam u pań bibliotekarek - firma zabrała maszynę właśnie tego dnia, bo się nie opłaca. Oczywista oczywistość. Lata temu pracowałam przez moment w takiej firmie polonijnej, która wynajmowała automaty, ustawialiśmy je wyłącznie w miejscach o dużym natężeniu ruchu. Oczywiście już nie pamiętam, jaka ilość napojów (bo to nie była tylko kawa) była tym minimum, ale na pewno nie pięć na dzień.


 Jaka szkoda, że nie wiem, o kogo chodzi...

 

Sobota: 9.922 kroki - 5,3 km

Niedziela: 9.741 kroków - 5,4 km

Poniedziałek: 13.177 kroków - 7,9 km

Wtorek: 13.779 kroków - 7,5 km

sobota, 19 października 2024

László Gyurkó - W cieniu śmierci

Cieniutki taki jamnik, pobrany gdziesik z budki do kolekcji. Węgierski, a tegośmy nie przerabiali. I nie wiem, czy będziemy w przyszłości przerabiać, bo nic więcej nie słyszałam o węgierskich kryminałach.

Ten tutaj był troszeczkę mulący, przynajmniej na początku, potem się to jakoś rozkręciło, ale jako intryga kryminalna nic specjalnego. Facet z przeszłością wojenną - wojna ciągle wraca w literaturze komunizmu - więc odciśnięte piętno, trochę ambicji psychologicznych u autora, nie chcę się wdawać w szczegóły, gdyby ktoś miał zamiar przeczytać - ale generalnie nie ma co polecać. 

Na Lubimy czytać jest jeszcze jedna jego powieść w serii KIK - Błogosławione piekłowędrowanie Doktora Faustusa, ale tu mnie już sam tytuł przeraża 🤣

Początek:


Koniec:


Wyd. Czytelnik, Warszawa 1987, 111 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: A halál árnyéka

Przełożył: Tadeusz Olszański

Z własnej półki

Przeczytałam 14 października 2024 roku


W ramach czyszczenia przestrzeni (zagracanej przez książki 😂) wydałam fikusa na Śmieciarce. Coś go żarło, liście żółkły i brązowiały, więc z Bogiem, są tacy, którzy lubią likwidować pasożyty. Kolega z Fabryki rozmnażał fikusy przed wakacjami, więc pewnie jakiegoś młodego na to miejsce przywiozę, a tymczasem mam więcej światła w te coraz krótsze dni. I Mongoł znalazł tymczasowy kawałek parapetu 😉


 

Załatwiałam Sprawy Urzędowe. Sąsiadka przynosi mi gazetki kolorowe, straszne tam głupoty są, ale przeglądam przepisy i różne porady, toteż dowiedziałam się, że jak najbardziej kwalifikuję się na dodatek mieszkaniowy.

  • W globusową środę miła pani z Urzędu telefonicznie poinstruowała mnie, jakie papiery dostarczyć
  • W czwartek pojechałam do ZUS-u i od ręki dostałam zaświadczenie o wypłaconych świadczeniach w miesiącach lipiec-wrzesień, następnie udałam się do Urzędu po formularze
  • W piątek z wypełnionym wnioskiem podyrdałam do Spółdzielni w celu tegoż podbicia i uzyskania załącznika w postaci detalicznego wyliczenia czynszu za wrzesień. I tu nastąpił zonk: myślałam mianowicie po obiedzie pojechać znów do Urzędu i złożyć całą tę papierologię, a tymczasem guzik z tego wyszło, bowiem w Spółdzielni załącznik właśnie za wrzesień złośliwie drukował się z podwójnie naliczoną opłatą za śmieci, a więc kwoty się nie zgadzały. I nie masz ratunku. Będą po niedzieli ściągać informatyka, bo to jest jakiś błąd w systemie. W sierpniu nie, w październiku nie, a we wrześniu akurat tak. W konkursie na pechowca miesiąca plasuję się na podium chyba. No bo chodzi o to, żeby złożyć to jeszcze w październiku, nie?

Tak mi to rozwaliło zaplanowany dzień, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc poszłam w pierony na miasto, dzięki czemu zrobiłam prawie 9 kilometrów, odwiedziłam 9 knihobudek, a że nie było nic interesującego, wstąpiłam również do 3 bibliotek i z każdej coś przywlokłam do przeczytania (kryminał z akcją na Kreuzbergu, autobiograficzną opowieść Tadeusza Olszańskiego i "Czas wolny w PRL"), przyjrzałam się też budowie Parku Kolejowego (trzeba tam wybrać się na wiosnę zobaczyć rezultat),  a także podziwiałam inwencję mieszkańca (mieszkańców?) pewnej kamienicy na Krowodrzy, który własnoręcznie ogrodził kawałek trawnika czym tam Bozia dała 😂


 

Pechowy piątek zakończył się imprezą urodzinową Ojczastego, który poprzewracał świeczki na torciku, mało nie spalił podkładki, za Chiny nie pojął, że ma dmuchać i w ogóle nie kumał absolutnie nic, chyba nie zrozumiał, że tam są świeczki, a o tym, że ma 95. urodziny, to ani dudu. Za to łapy mu się wręcz trzęsły, żeby dorwać się do słodkiego*. Więcej się w takie głupoty nie będę bawić,  ale wiecie - przykro człowiekowi, że się postarał o te perły...  

* Jak jest deser, to nie można go od razu postawić na stole, trzeba czekać, aż zje obiad czy tam kolację i wtedy dopiero podsunąć, bo inaczej zacznie od słodkiego, nie ma innej opcji. Tyle że jeśli będę siedzieć przy nim i czekać, aż skończy, to ciemno się zrobi... więc mam już to gdzieś, stawiam razem, wychodzę i niech się dzieje co chce (czytaj: obiadu po tym słodkim nie zje w całości, zostawi do wyrzucenia - a odkąd sama gotuję, mam alergię na wyrzucanie).


 

Środa: 3.475 kroków - 1,8 km

Czwartek: 12.934 kroki - 7,2 km

Piątek: 15.954 kroki - 8,7 km

środa, 16 października 2024

Elżbieta Isakiewicz - Kula


Wydaje mi się, że już coś całkiem niedawno czytałam z tej serii Ważne sprawy dziewcząt i chłopców, tylko chyba nie zaznaczyłam w poście. Czy to nie była jakaś Siesicka?


Co jest tym razem ważną sprawą? Przyjaźń z kaleką. Janusz, kolega ze szkoły, tylko z wyższej klasy, będzie startował w olimpiadzie polonistycznej, a Sławkę namawia na udział w niej nauczyciel, tyle że ona ma wiele ważniejszych spraw na głowie: sobotnie prywatki, spacery, kino i dyskoteka z Maćkiem... Dla świętego spokoju zgadza się zajrzeć do Janusza, który mieszka w tym samym bloku, w celu wymiany książek i wtedy odkrywa, że to ten chłopak, którego kiedyś minęła na schodach - chłopak chodzący o kuli. 

Przyjaźń z kaleką - trzy słowa, dwa kursywą, bo przyjaźń to jednak eufemizm, przecież wiemy, że chodzi o coś więcej, a kaleka...  też nie do końca, ten Janusz stanie kiedyś na nogi. Ale póki co wszyscy wydają się być przeciwni tej znajomości, zwłaszcza rodzice Sławki (po co jej taki problem) i oczywiście chłopak i inni ze wspólnego dotychczasowego towarzystwa. Sławkę jednak przyciąga teraz co innego, Janusz jest z inteligenckiego domu, w jego pokoju cała ściana książek (w tym Gombrowicz!), a dziewczyna ma kompleksy: on ma we krwi dobre maniery, ona musi się wszystkiego uczyć, jej rodzice nie są wykształceni, nie potrafią z nią rozmawiać o tym, co ją interesuje.

Początek:


Koniec:


Wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985, 55 stron

Seria: Ważne sprawy dziewcząt i chłopców

Z własnej półki

Przeczytałam 11 października 2024 roku



O filiżance na zieloną herbatę

Na wystawce przed blokiem znalazłam karton z chińską porcynelą i wybrałam sobie tę filiżankę. Albowiem postanowiłam (po raz któryś) pić zieloną herbatę dla zdrowotności i stwierdziłam, że to naczynie (acz nie w mojej kolorystyce) będzie spełniać warunki RYTUAŁU 😂 No bo wiecie, zielona herbata jest paskudna sama w sobie, należy ją traktować jak lekarstwo... dwa razy dziennie sobie zaparzę i będę elegancko popijać odchylając mały palec u nogi, chciało mi się napisać. Co znaczy będę! Już to robię, od niedzieli. Czyli za 17 dni nawyk będzie wyrobiony. Jeszcze łyżeczka była od kompletu, ale stłuczona.


 

O nowych zakupach na Temu 

Oprócz kominiarki nabyłam coś, co mi się bardzo podoba, a mianowicie składany kosz na bio. Miałam pewne obawy, że może nie będzie go jak zawiesić, ale płonne. I teraz używam z entuzjazmem! Bardzo wygodna rzecz, kroisz coś i resztki zmiatasz z blatu/deski bezpośrednio do niego. Ponieważ jeszcze nie wymyśliłam, gdzie go trzymać po złożeniu, chowam na razie do suszarki obok 🤣



Także samo jestem zadowolona z magnetycznych haczyków, które świetnie się trzymają pod okapem. Rękawica czy różne utensylia przy gotowaniu, co kto chce, to wiesza. Albo silikonowe pokrywki po umyciu, do obsuszenia.


O budkach i zbieractwie

Tu już bez zdjęć, bo sytuacja jaka jest, każdy widzi. Córka ma mi za złe, no bo faktycznie tony tego. W knihobudkach można znaleźć całą masę najrozmaitszych wydawnictw i jak ktoś ma czas (hm hm) to może sobie skompletować niezłą bibliotekę 😂 No, a ja znoszę a to do angielskiego a to do niemieckiego a to młodzieżowe a to ciekawa powieść, może przeczytam, a to kryminał do kolekcji... I tworzą się stosy. 

Wracam do myśli zamówienia nowych regałów do sypialni, głębokich na dwa rzędy, nawet już wymierzyłam sobie dywan kupiony na wymiar po remoncie kuchni i okazuje się, że da się, że można go przesunąć o te 20 cm. Wymyśliłam też specjalną półkę albo dwie na kryminały właśnie, że w drugim rzędzie zrobię dodatkową wąską półeczkę w połowie wysokości. Mowa tu oczywiście o jamnikach i srebrnych kluczykach, nie współczesnych Skandynawach 😁 Gdybym wiedziała, u kogo te regały zamówić, to bym na początek spytała, ile też to może kosztować i czy przez przypadek nie wystarczyłaby ta krwawica, którą teraz zarobiłam, co by mnie mocno zmotywowało 🤣  

Pana Stolarza od kuchni na pewno nie poproszę, bo jak cały świat już wie - jest niesłowny. Zresztą generalnie akcja cała ciężka do przeprowadzenia, póki jest Ojczasty, bo niby gdzie te wszystkie książki z aktualnych regałów zdjąć i położyć na czas wyniesienia starych i montażu nowych? Tym bardziej słowność jest kluczowa w tym wypadku, to się musi zrobić wszystko w jeden dzień, nie dziś już nie dam rady, będę jutro albo za tydzień

Ten drugi stolarz, który mi robił wąski regalik na filmy (i który mnie zwodził co do półeczki w kuchni, ale mu to wybaczam, bo faktycznie mogło mu się nie chcieć drobiazgu robić), diabli wiedzą, jaką ceną może rzucić, bo ten regalik tani nie był, no ale robił go na cito w sumie. A tu jeszcze dojdzie koszt szuflad - skoro ma być głęboko, to przydałyby się jeszcze szuflady na dole. Może jednak warto zapytać o wycenę?

Tak sobie deliberuję w kwestii rozwiązania kryzysu powierzchniowego, bo jak nie, to muszę chyba przestać wychodzić z domu 🤣 A właśnie, a' propos "mojej" budki. Rozmawiałam z jakimsiś kierownikiem z administracji i będziemy budkę przenosić... nie ma się co użerać z panią z kiosku... poprosiłam tylko, żeby przybili jakąś dyktę z tyłu (bo regalik jest bez pleców), mieli iść wymierzyć. Jutro powinnam dzwonić ponownie i przypominać się. Przywiozłam wczoraj ze Śmieciarki cały wózek książek (misz-masz kuchenno-zdrowotno-religijny; dziewczyna opróżnia mieszkanie po babci do wynajęcia), ale na razie nie zanoszę, czekam już na te przenosiny. 


A dziś obudziłam się z globusem - pierwszy globus emerytalny 😂 dzień z lekka na straty, ale i to da się przeżyć. Jeszcze tydzień temu musiałabym zasuwać na Fabrykę po obiedzie, a dziś - nic nie muszę (zwłaszcza, że wczoraj ugotowałam zupę dla Ojczastego). Dodatkowy plus to ten, że żadnej książki do domu nie przyniosę 🤣 Czytam tę z poniedziałku, niespodzianka: dla młodzieży, a autorka - Irena Krzywicka!


Żeby się czymś zająć o poranku, gdy było najgorzej, obejrzałam dwa filmiki na YT. W tym poniżej pada cytat:

Mamy dwa życia, a drugie zaczyna się, gdy zdajemy sobie sprawę, że mamy tylko jedno.

Letters

 


Ten natomiast wyświetlił mi się randomowo -  Życie na japońskiej wsi, zasubskrybowałam sobie ten kanał od razu (jeden z planów na emeryturę: przejrzeć moje subskrypcje i pousuwać niepotrzebne). Zafascynowała mnie mleczna zupa z boczkiem (i brukselką) 🤣 Akurat w Lidlu jest brukselka po 9,99 🤣

 

 

Niedziela: 8.224 kroki - 4,5 km

Poniedziałek: 15.228 kroków - 8,3 km

Wtorek: 10.141 kroków - 5,9 km

Dziś - puchy!

 

sobota, 12 października 2024

Jagoda Ratajczak - Języczni. Co język robi naszej głowie


Znów wyobrażenia a rzeczywistość. Wzięłam to z biblioteki, bo myślałam, że będzie ciekawie o dzieciach i dorosłych, którzy wzrastali w dwujęzycznych rodzinach. A to nie o tym, nie o tym, jak mawia Wiola.


W rezultacie byłam zawiedziona, a może raczej znudzona. Nic tam dla siebie nie znalazłam - poza atrakcyjnymi podtytułami rozdziałów. Niech czytają ci, co muszą zdawać egzaminy z językoznawstwa, ja już nie muszę (nic nie muszę, o czym niby niżej). Doczytałam do końca, oddaję do biblioteki i szlus.

Początek:


 

Koniec:


Wyd. Karakter, Kraków 2020, 200 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 10 października 2024 roku

 

Więc tak - kończy się pierwszy dzień wolności. Wczoraj w pracy powiedziałam, że już więcej nie przychodzę 😁 Ciągle nie jest to ta PRAWDZIWA wolność, bo jeszcze chwilę będę ogarniać sprawy zdalnie, ale już nie siedząc przed komputerem cały dzień. Jeszcze ze dwa tygodnie (myślę) i NOWE ŻYCIE.

Trochę się tego boję oczywiście. Planów tyle, że głowa mała, a co z tego wyjdzie? Najtrudniej jest umieć poprzestać na tym, co się robi, co się ma - zawsze chcemy więcej, szybciej. Wieczorem nie mogłam usnąć z wrażenia, wyciągnęłam kartki, gdzie kiedyś zaczęłam spisywać te swoje projekty, jedne całkiem prozaiczne (zawołać gościa do montażu klamki, kupić zasłony do sypialni), drugie też prozaiczne, ale wymagające więcej zaangażowania w realizację (porządek w papierach, porządek w książkach, porządek w filmach), trzecie bardziej ambitne (języki! JĘZYKI!), czwarte nie nowe, ale WRESZCIE SIĘ IM POŚWIĘCĘ (Praga, lektury, filmy) - mnożą się jak króliki. Żeby nie skończyło się na niczym 🤔

Wszystkie te plany to jedna wielka nuda, jak ktoś spojrzy z boku, nic wiekopomnego. Ale też jestem nudną osobą, z nudnymi konikami 😀

A' propos, natknęłam się na FB na jakiś profil o nudnych ludziach, nudnych zajęciach. Ukradłam jeden wpis:


 

Opis był taki:

Dull man from the Netherlands sorting his teabags-collection on Christmas-day... Excited because Pickwick Tea has a new Apple bag, which means moving 982 teabags one place up to fit this one in (alphabetical order, obviously), which will take most of the day...

(Profil Mowing World) 

No cóż, moje zajęcia są nieraz bardziej... szukam tu słowa... nie że beznadziejne, ale takie niczemu nie służące. Z drugiej strony - pomyślałam sobie, że gość spędził Boże Narodzenie robiąc coś, co lubi, a nie siedząc przy stole z nielubianym szwagrem i resztą niewidywanej na co dzień rodziny czy na kanapie przed telewizorem. 

Będzie dobrze, prawda?


Muszę dobrze przemyśleć, co mi daje radość i na tym się skupić. Chodzenie daje mi radość, owszem. Nabyłam drogą kupna kominiarkę na nadchodzące ciężkie czasy jesienno-zimowe 😂

 

Niedziela: 9.870 kroków - 5,4 km

Poniedziałek:8.040 kroków - 4,7 km

Wtorek: 12.646 kroków - 6,7 km

Środa: 8.573 kroki - 4,8 km

Czwartek: 9.639 kroków - 5,3 km

Piątek: 8.560 kroków - 4,8 km

Sobota: 12.455 kroków - 6,7 km - aż tyle mimo soboty gospodarczej, jak wiadomo, no chciałam jakoś ambitnie ten pierwszy dzień uczcić.

Zastanawiam się nad podniesieniem minimum dziennego z 6 tysięcy kroków. O tysiąc, o dwa?