Sięgnęłam więc - z myślą o Magdzie Szabó.
Ale po przeczytaniu wstępu się Magdy Szabó przestraszyłam, bowiem okazało się, że ubrała swych bohaterów w historyczny kostium, którego z zasady się boję, a tu jeszcze co się okazuje - połowa X wieku! No nie!
Wobec tego padło na Rodzinę Tótów.
We wstępie było zachęcająco...
I wszelkie oczekiwania sztuka spełniła.
Polska Wiki podaje, iż:
István Örkény (ur. 5 kwietnia 1912, zm. 24 czerwca 1979) - węgierski prozaik i dramaturg.Czeska jest nieco obszerniejsza - po węgiersku nie podejmuję się czytać :) - i zamieszcza frazę o tomie Zabawa w koty, który mnie dość zainteresował:
W czasie II wojny światowej służył w szeregach armii węgierskiej na froncie wschodnim. Trafił do radzieckiej niewoli, w której przebywał do 1947 roku. Był autorem utworów utrzymanych w konwencji groteski i absurdu, często poddających analizie mechanizmy działania tyranii. Do głównych dzieł należą powieści (m.in. Wystawa róż, 1967), dramaty (Rodzina Tótów, 1967) oraz miniatury prozatorskie i opowiadania.
Kočičí hra, 1963 – tragikomedie, hra o dvou stárnoucích sestrách, jedna z nich je pořádkumilovná a druhá má neuspořádaný život, ale přesto je to ona, kdo má nakonec více sil k boji za plnohodnotný život. Örkény tuto hru napsal nejprve jako filmovou anekdotu, až později ji zdramatizoval pro divadlo. Byla přeložena do velmi mnoha jazyků a je často hrána v různých evropských i amerických divadlech.I teraz jestem głupia, bo to przecież sztuka, a na Lubię czytać podają, iż tom Zabawa w koty zawiera 39 opowiadań. To ja już nie wiem. I w najbliższym czasie się nie dowiem, bo co prawda w Bibliotece Kraków książka jest, ale, jak się można było spodziewać, w Nowej Hucie... całe szczęście w sumie, że ta akurat filia jest ciągle nieczynna, bo jeszcze, nie daj Boże, bym się uparła, żeby jechać i umarła znów na rowerze :)
Wrzuciłam na wirtualną półkę, kiedyś zobaczymy.
A Rodzina Tótów trochę mi jakby przypominała tę czeską słynną powieść, której tytułu właśnie sobie nie mogę uświadomić (coraz gorzej ze mną), a przecież i film znany... No nic, w każdym razie spodobał mi się ten absurd, z jakim pokazał autor przemoc władzy. O ilości skojarzeń, jakie się nasuwały podczas lektury, lepiej nie mówić...
Początek:
Koniec:
Czy Wy też uważacie, że napisy na grzbietach książek powinny być generalnie w jedną stronę? O ileż by to uprościło życie czy to w księgarni czy w bibliotece... czy też we własnym domu! To odwracanie głowy raz w prawo raz w lewo może przecież spowodować szkody zdrowotne!
Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1982, str. 327-419
Tytuł oryginalny: Tóték
Przełożyła: Camilla Mondrai
Z własnej półki (zdobyte 3 października 2019 roku)
Przeczytałam 13 sierpnia 2020 roku
Dawno mnie żadna wiadomość tak nie ucieszyła...
W ostatniej chwili :) Następnego dnia mój brat miał przywieźć ojca i jechać w rajzę. Nie żebym się cieszyła z cudzego nieszczęścia, ale umówmy się - żadne to nieszczęście, że się tego lata nie pojedzie do Norwegii :)
Ciągle my z ojcem musimy ponosić koszty tych jego wyjazdów. A wydarzenia z marca nic go nie nauczyły najwyraźniej, skoro się znów pchał. Bileciki na prom przepadły, ale za głupotę trzeba płacić, prawda?
Za to inne wiadomości, nadchodzące cały czas z Białorusi, przejmują okropnie. Martwię się, a jednocześnie podziwiam, że inni potrafią się upomnieć o swoje. Pewnie, że mają już za sobą ćwierćwiecze tych rządów, a my o wiele mniej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz