Ten tutaj był troszeczkę mulący, przynajmniej na początku, potem się to jakoś rozkręciło, ale jako intryga kryminalna nic specjalnego. Facet z przeszłością wojenną - wojna ciągle wraca w literaturze komunizmu - więc odciśnięte piętno, trochę ambicji psychologicznych u autora, nie chcę się wdawać w szczegóły, gdyby ktoś miał zamiar przeczytać - ale generalnie nie ma co polecać.
Na Lubimy czytać jest jeszcze jedna jego powieść w serii KIK - Błogosławione piekłowędrowanie Doktora Faustusa, ale tu mnie już sam tytuł przeraża 🤣
Początek:
Koniec:
Wyd. Czytelnik, Warszawa 1987, 111 stron
Seria z jamnikiem
Tytuł oryginalny: A halál árnyéka
Przełożył: Tadeusz Olszański
Z własnej półki
Przeczytałam 14 października 2024 roku
W ramach czyszczenia przestrzeni (zagracanej przez książki 😂) wydałam fikusa na Śmieciarce. Coś go żarło, liście żółkły i brązowiały, więc z Bogiem, są tacy, którzy lubią likwidować pasożyty. Kolega z Fabryki rozmnażał fikusy przed wakacjami, więc pewnie jakiegoś młodego na to miejsce przywiozę, a tymczasem mam więcej światła w te coraz krótsze dni. I Mongoł znalazł tymczasowy kawałek parapetu 😉
Załatwiałam Sprawy Urzędowe. Sąsiadka przynosi mi gazetki kolorowe, straszne tam głupoty są, ale przeglądam przepisy i różne porady, toteż dowiedziałam się, że jak najbardziej kwalifikuję się na dodatek mieszkaniowy.
- W globusową środę miła pani z Urzędu telefonicznie poinstruowała mnie, jakie papiery dostarczyć
- W czwartek pojechałam do ZUS-u i od ręki dostałam zaświadczenie o wypłaconych świadczeniach w miesiącach lipiec-wrzesień, następnie udałam się do Urzędu po formularze
- W piątek z wypełnionym wnioskiem podyrdałam do Spółdzielni w celu tegoż podbicia i uzyskania załącznika w postaci detalicznego wyliczenia czynszu za wrzesień. I tu nastąpił zonk: myślałam mianowicie po obiedzie pojechać znów do Urzędu i złożyć całą tę papierologię, a tymczasem guzik z tego wyszło, bowiem w Spółdzielni załącznik właśnie za wrzesień złośliwie drukował się z podwójnie naliczoną opłatą za śmieci, a więc kwoty się nie zgadzały. I nie masz ratunku. Będą po niedzieli ściągać informatyka, bo to jest jakiś błąd w systemie. W sierpniu nie, w październiku nie, a we wrześniu akurat tak. W konkursie na pechowca miesiąca plasuję się na podium chyba. No bo chodzi o to, żeby złożyć to jeszcze w październiku, nie?
Tak mi to rozwaliło zaplanowany dzień, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc poszłam w pierony na miasto, dzięki czemu zrobiłam prawie 9 kilometrów, odwiedziłam 9 knihobudek, a że nie było nic interesującego, wstąpiłam również do 3 bibliotek i z każdej coś przywlokłam do przeczytania (kryminał z akcją na Kreuzbergu, autobiograficzną opowieść Tadeusza Olszańskiego i "Czas wolny w PRL"), przyjrzałam się też budowie Parku Kolejowego (trzeba tam wybrać się na wiosnę zobaczyć rezultat), a także podziwiałam inwencję mieszkańca (mieszkańców?) pewnej kamienicy na Krowodrzy, który własnoręcznie ogrodził kawałek trawnika czym tam Bozia dała 😂
Pechowy piątek zakończył się imprezą urodzinową Ojczastego, który poprzewracał świeczki na torciku, mało nie spalił podkładki, za Chiny nie pojął, że ma dmuchać i w ogóle nie kumał absolutnie nic, chyba nie zrozumiał, że tam są świeczki, a o tym, że ma 95. urodziny, to ani dudu. Za to łapy mu się wręcz trzęsły, żeby dorwać się do słodkiego*. Więcej się w takie głupoty nie będę bawić, ale wiecie - przykro człowiekowi, że się postarał o te perły...
* Jak jest deser, to nie można go od razu postawić na stole, trzeba czekać, aż zje obiad czy tam kolację i wtedy dopiero podsunąć, bo inaczej zacznie od słodkiego, nie ma innej opcji. Tyle że jeśli będę siedzieć przy nim i czekać, aż skończy, to ciemno się zrobi... więc mam już to gdzieś, stawiam razem, wychodzę i niech się dzieje co chce (czytaj: obiadu po tym słodkim nie zje w całości, zostawi do wyrzucenia - a odkąd sama gotuję, mam alergię na wyrzucanie).
Środa: 3.475 kroków - 1,8 km
Czwartek: 12.934 kroki - 7,2 km
Piątek: 15.954 kroki - 8,7 km
Interesujące wykorzystanie choinek.
OdpowiedzUsuńTam jest wykorzystanie wielu różnych materiałów, to tylko fragment 😁
Usuń..." poszłam w pierony na miasto". Cudne okreslenie! Plot. Na pierona mu ten plot?
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że z racji bliskości placu targowego lumpy się tam walały 😂
UsuńMoja mama opiekowała się kiedyś swoją dużo starszą siostrą, zaniosłam im ciasto, zrobiłam kawę, ciocia zjadła wszystko, na szczęście nic jej nie było...
OdpowiedzUsuńPoszłaś w pierony czyli w diabły:-)
jotka
Z mocno starszymi osobami chyba jest tak, że albo jedzą jak ptaszek albo bez umiaru, zwłaszcza jeśli chodzi o słodkości. Mam wrażenie, że interesują je jedynie - jedzenie i wydalanie. Hm, jak noworodki?
UsuńTak jest, poszłam w pierony czyli w diabły 🤣
Jakiś czas po śmierci & pogrzebie 90+ letniego ojca mojej znajomej, zorganizowała w restauracji tzw. „celebration of life” (świętowanie życia) i zaprosiła kilkadziesiąt osób (znajomych i członków rodziny), które znały jej ojca. Wspominano różne epizody z jego życia i pokazywano rodzinne zdjęcia. Jedną z uczestniczek, była jego kuzynka, już po osiemdziesiątce, ale nawet dobrze funkcjonująca i samodzielna. Gdy impreza dobiegała końca, kuzynka nagle się głośno zapytała: „A właściwie z jakiej okazji jest to przyjęcie?”
OdpowiedzUsuńNo tak...
UsuńOkropnie się cofamy na koniec życia. Nie wszyscy oczywiście, bo widuję (w mediach) przypadki osób nawet stuletnich, które są w fenomenalnej kondycji intelektualnej. Ale to wyjątki potwierdzające jedynie regułę. Cóż, człowiek się najpierw rozwija, a potem zwija...
Niektórzy ludzie mają specyficzne geny i nawet, gdy ich styl życia jest niezdrowy (źle się odżywiają, palą, piją, nie gimnastykują się), to mimo wszystko dożywają w całkiem dobrym zdrowiu sędziwego wieku. Ale to są wyjątki.
UsuńJednym z takich osób była Hazel McCallion (https://en.wikipedia.org/wiki/Hazel_McCallion). Przez 36 lat piastowała urząd burmistrza miasta Mississauga (w którym mieszkam—posiada ono 720 tysięcy mieszkańców, graniczy z Toronto i jest 7 największym miastem w Kanadzie), najdłużej w jego historii. Przeszła na emeryturę dopiero w wieku 93 (!) lat. Gdy moja mama była na spotkaniu z nią (miała wtedy już 97 lat), to McCallion dawała różne rady i z pamięci wymieniała nazwiska różnych osób, adresy i numery telefonów. Zmarła w 2023 roku i jej pogrzeb odbył się 14 lutego 2023 roku, w Walentynki—i dokładnie w jej 103 urodziny!
I jeszcze dla ciekawości… Po Hazel McCallion burmistrzem Mississauga została Bonnie Crombie, panieńskie nazwisko Sawarna—tak, pochodzenia polskiego! Zresztą razem chodziliśmy na studia. Na początku 2024 r. zrezygnowała z urzędu i wygrała wybory na przywódczynię Partii Liberalnej w Ontario—jeżeli w następnych wyborach do parlamentu prowincji Ontario wygra jej Partia Liberalna, ona zostanie Premierem Ontario.
Po Bonnie Crombie wygrała wybory na burmistrza Mississauga następna kobieta—Carolyn Parrish, której imię i nazwisko przy urodzenia było… Karolina Janoszewska—oczywiście, również pochodzenia polskiego!
Myślę, że u nas taka długa praca na stanowisku burmistrza byłaby niemożliwa. Raz, że pewnie są dwie albo trzy kadencje, a potem już nie wolno się ponownie ubiegać, dwa, że są też limity wiekowe.
Usuń[Dodam po cichutku, że ja nie pamiętam nawet SWOJEGO numeru telefonu... znaczy ten stacjonarny tak, pewnie dlatego, że to już tyle lat. Ale komórki za nic. W dodatku nie potrafię odszukać tego numeru w samym telefonie i muszę sprawdzać w kalendarzyku, jak potrzebuję go gdzieś podać 🤣]
BBM: Mam do czynienia z kilkoma starymi kobietami /sama zresztą też jestem stara/ i powiem Ci, że mocno przygnębiające są takie kontakty. Rozumiem Twoją sytuację i bardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuńJa bardzo współczuję tym, którzy się opiekują członkiem rodziny chorym na Alzheimera, ale Alzheimer czy demencja - widzę, że się zbliżamy do tego...
UsuńCiezkie sytuacje, trudne do wybrniecia w sposob cierpliwy i godny tym bardziej ze powtarzajacy sie dzien w dzien a reagujesz bardzo odpowiednio.
OdpowiedzUsuńPojscie w pierony to dobry sposob na ochloniecie, na uspokojenie sie.
Właśnie, brak cierpliwości. Gdy się nic nie dzieje, powtarzasz sobie, że przecież to stary człowiek etc., ale w konkretnej sytuacji chce cię szlag trafić.
Usuńprecel mnie rozśmieszył. Oraz jak będę miała 95 lat to będę żarła TYLKO słodycze, nareszcie ;-)
OdpowiedzUsuńAkurat 🤣 zaraz Cię znudzą!
UsuńJakem od dziecka wielbicielka tzw. kryminałów milicyjnych, tak nie lubiłam tych z demoludów, przeważnie były toporne. Chociaż w enerdowskich (kilka czytałam w oryginale, nie wiem czy tlumaczono te zberezieństwa) nieco mnie szokowała swoboda obyczajowa, ciągle latali na golasa i się bzykali😆
OdpowiedzUsuńJa teraz czytam o żonach nazistów, zaskakująco zręcznie napisane. Te to dopiero miały życie - KKK, rodzić dzieci i wielbic Adolfa 😬
Smutno czytać o Twoim tacie. Ja tego uniknęłam, choć pod koniec życia mamy było kilka sytuacji, które mnie przestraszyły. No bo rodzic to opoka, opiekun, jak to tak...
Agata
Niecałe 2 lata temu przeczytałem książkę o kobietach w Trzeciej Rzeszy, niezmiernie pouczająca! Generalnie ich rola była taka, jaką opisujesz, ale niektóre "wybiły" się, m. in. sprawując niesławne funkcje okrutnych strażniczek w obozach koncentracyjnych. Co do swobody obyczajowej, to pamiętam, że jeszcze przed wojną w Niemczech był dość powszechny nudyzm-ale nie miałem pojęcia, że NRD kontynuowało te tradycje.
UsuńKryminałów ogólnie czytałem mało, ale kilka z nich było "milicyjnych". Trochę czasem się śmiałem z przestawienia w nich milicjantów--byli to ludzie oczytani, wykształceni, inteligentni, świetnie znający się na literaturze, sztuce i malarstwie i ich obraz kompletnie odbiegał od przeciętnego milicjanta. Również lubiłem komiksy z kapitanem Żbikiem!
Mi też się udało tego uniknąć...
=> Agata
UsuńNo, ja z zagranicznych to chyba tylko radzieckie plus jakiś właśnie enerdowski, który przywiozłam z Pragi. Zastanawiam się, czy swoboda obyczajowa w NRD nie wynika(ła) ze świeckiego państwa, że tak to określę 😂 To samo zresztą dotyczyłoby Czechosłowacji.
=> Jack
UsuńTak, milicjanci w tych kryminałach rzeczywiście jakoś nie byli podobni do tych prawdziwych. Zresztą obraz kulturalnego, wykształconego milicjanta lansowała też Chmielewska, nieprawdaż?
Nie chciałabym żyć w tamtych czasach, to jest pewne. W czasach, gdy niewiele zależy od Twoich indywidualnych wyborów (chyba że życie), bo najgorsza jest właśnie indywidualność...
Jack, jako dziecko z podstawówki dwa razy byłam na koloniach w NRD i my polskie dziewczynki a niemieckie rówieśniczka to był zupełnie inny poziom jeśli chodzi o pruderię, swobodę w stosunku do chłopców, alkohol, papierosy (wtedy w wieku 12 lat nie przyszłoby nam to do głowy, żeby pić i palić). Naturyzm też był popularny w obu państwach niemieckich o wiele bardziej niż u nas (lata 70., 80.).
UsuńMałgosia, ja do dziś pamiętam jak do nas przyszedł dzielnicowy (chyba w ramach chodzenia po bloku i poznawania, kto mieszka). To było jakoś w połowie lat 70., chyba jeszcze nie chodziłam do szkoły. Kulturalny, elegancki, grzeczny i rozmawial z rodzicami o książkach (których faktycznie było w domu mnóstwo). Byłam nim zachwycona, bo i ze mną milutko pogadał😅
Tak że później czytając o takim na przykład majorze Downarze wcale nie byłam zdziwiona, bo byłam przekonana, że wszyscy są tacy.
Agata
To były czasy! Dzielnicowy chodził po mieszkaniach i ludzie go wpuszczali! 😁
UsuńTo mi przypomniało, jak w podstawówce były jakieś trójki klasowe (złożone z rodziców) i one chodziły po domach uczniów sprawdzać warunki. W liceum nie wiem, nie pamiętam, ale może już nie.
Trójki to tylko z "Wojny domowej" znam, a dzielnicowego nie wpuścić? Oj!🤣
UsuńAgata
=>> To przeczytałam: Chyba żadnych książek Chmielewskiej nie czytałem. A milicjanci, z którymi (na szczęście rzadko) miałem kontakt to były straszne miernoty.
UsuńW szkole podstawowej, szczególnie w pierwszych klasach (1969 +), rzeczywiście nauczycielka chodziła po domach, odwiedzając uczniów i zapoznając się z ich warunkami—niektórzy mieszkali w raczej nieciekawych, przedwojennych budynkach, gdzie zawsze było dużo „wesołego” towarzystwa i raczej nikt nie miał dużo prywatności. Przypominam sobie, że nawet zaaranżowała dla jednego takiego biednego ucznia bezpłatne śniadania/lunche w szkole.
==>> Agata: W Polsce miałem raz tylko kontakt z Niemcami z NRD w ośrodku wypoczynkowym na Mazurach (wymiana pomiędzy krajami). Dzieciaki niemieckie były bardzo pewne siebie i nic sobie z niczego sobie nie robiły.
W końcu lat osiemdziesiątych XX wieku mój kolega-Kanadyjczyk poznał we Francji dziewczynę z Niemiec, która następnie odwiedziła go w Kanadzie (chyba się potem pobrali). Opowiadał, jak poszli na plażę nad jezioro Ontario w Kanadzie, ona po prostu ściągnęła górę i była topless, co było kompletnie szokujące (i wówczas nielegalne w Ontario—później zmieniono prawa i to zalegalizowano).
U nas w klasie były dwie dziewczyny pochodzące z tzw. nizin społecznych: jedna z rodziny romskiej, druga z patologii. Byłabym ciekawa, jak im się życie ułożyło i czy coś udało się odmienić w losie...
UsuńNie bądź precel?
OdpowiedzUsuńNo tak 😂
UsuńNawiasem mówiąc, precel nie jest krakowski (raczej nowojorski), u nas to przecież obwarzanek!
Nowojorski to bajgiel🇺🇲
UsuńO kurde, racja, oczywiście! To co z tym preclem?
UsuńDla mnie warszawianki precel to jest taki "w kształcie litery B". Tu cytat z "Antka" Prusa via Wikipedia:
Usuń— Tę literę — mówił — zapamiętać jeszcze łatwiej, bo wygląda jak precel. Widzieliście precel?
— Wojtek widział, ale my to chyba nie… — odezwał się jeden.
— No, to pamiętajcie sobie, że precel jest podobny do tej litery, która nazywa się B. Wołajcie: be! be!
Natomiast bajgiel to duże coś okrągłe, a obwarzanki to małe kółko nanizane na sznurek (kupowało się np. na odpustach i pod cmentarzami). Moje dzieci dziwiły się, że w Krakowie to są obwarzanki.
Agata
"Antek" Prusa! Ileż to lat minęło, odkąd czytałem tą książkę! Ale do tej pory ją świetnie pamiętam, szczególnie gdy nauczyciel napisał na tablicy "Dom", a Antek widział tylko trochę kredy, a nie żaden dom.
UsuńO raju, chyba powinnam sobie Antka odświeżyć 😁
UsuńOstatnia strona tej książki dobiła mnie - "Ręce do góry! I nie ruszać się bo..." Odpowiedź - "Jovan Kiss uśmiecha się, jak podnieść ręce do góry jak nie wolno mu się ruszać".
OdpowiedzUsuńToż rozkaz był wyraźny - ręce do góry i dopiero potem - nie ruszać się.
To "i" może również sugerować równoczesność działań, niekoniecznie następstwo 😂
UsuńSytuacja z Ojczastym bardzo smutna.
OdpowiedzUsuńA czy Pomoc Społeczna nie organizuje jakieś pomocy typu - osoba do towarzystwa, albo posiłki czy coś podobnego?
W sytuacji, gdy zrezygnowałam z pracy i jestem w domu - nie ma powodu do pomocy.
UsuńZresztą pomyśl - po co osoba do towarzystwa komuś, kto jest głuchy i prawie ślepy. Gdyby mieszkał sam, to pewnie by mu przywozili obiady z MOPS-u, bo pamiętam, że jednej lumpiarze-pijaczce mieszkającej w pobliżu osiedla świadczono taką usługę.
A ja myślę, że warto byłoby zapytać w MOPS lub PCPR, czy przysługuje jakaś pomoc dla Ojczastego z racji wieku, np. pomoc w kąpieli raz lub dwa razy w tygodniu. Wizyta w MOPS nic nie kosztuje.... Ziuta
UsuńJa się i tak tam wybiorę, bo chcę zacząć starania o grupę dla niego. Dowiedzieć się, co z tego by mogło wyniknąć - jakie bonusy :)
Usuń