Tego autora już czytałam - patrz tutaj - i właśnie wtedy, dwa lata temu, po przeczytaniu jego wspomnień rodzinnych, kupiłam cztery inne pozycje. Wyciągnęłam z półki jedną z nich - żeby tylko nie brać się za Kajś - ja wiem, że to jest głupie, ale tak bardzo nie chce mi się już nic robić z powodu, że muszę, iż nie chcę czytać Kajś, no bo właśnie muszę, bo stoi kolejka i mam oddać do 11-go, bez możliwości przedłużenia. Aż wreszcie do mnie dotarło, że przecież NIE MUSZĘ czytać Kajś, że pójdę oddać do biblioteki, no i co się stanie? Jak mnie najdzie, pożyczę sobie kiedy indziej 😁
Ale takie podejście trochę oznacza, że w ogóle nie powinnam teraz pożyczać książek, prawda? Nie bądź głupia, Gośka!
Miodowe lata nie podobały mi się aż tak bardzo, jak ta poprzednia książka, jednak wolę rodzinne historie niż opowieść dojrzewającego chłopca, zakochanego bez pamięci w szkolnej koleżance. Natomiast trzeba przyznać, że bardzo celnie uchwycone są te fragmenty czechosłowackiej rzeczywistości lat 50-tych, czasem gdzieś tam mimochodem (gdy mowa o przyjacielu dziadka, który kiedyś był kierownikiem sklepu, a teraz jest portierem), czasem wprost, gdy bohater widzi byłego właściciela hotelu, dyndającego nad ladą recepcji, pewnie mu właśnie ten hotel znacjonalizowali.
To 74-ta książka przeczytana po czesku i w ten oto sposób zrównałam się z czytaniem po rosyjsku, które było do tej pory dominujące. Jasne dla mnie jest, że czeski będzie przeważać, ale mam jeszcze sporo rosyjskich kryminałów (głównie) i nie odżegnuję się od nich, absolutnie. Hm, może by teraz? Bo coś trzeba wybrać kolejnego... choć myślałam o książce o powodzi w Pradze w 2002 roku, będzie niedługo okrągła rocznica, akurat będę w Pradze, pewnie pojawią się jakieś wystawy?
Początek:
Koniec:
Półka, z której nie przeczytałam jeszcze nic. Ale to się nadrobi!
Wyd. Academia, Praha 2001, 188 stron
Z własnej półki (kupione 9 sierpnia 2019 roku w Ulubionym Antykwariacie za 19 koron)
Przeczytałam 3 lipca 2022 roku
Nowe Życie, dzień trzeci
A właściwie czwarty, bo za pierwszy można uznać ostatni dzień pracy, skoro wtedy właśnie przyszła decyzja o emeryturze oraz sławetna Legitymancja. Co za ulga! Dokonałam ponownych obliczeń, gdy następnego dnia odkryłam, że już są na koncie pieniądze z ZUS za czerwiec, że w sierpniu czy wrześniu będzie czternastka - i nagle mi wyszło, że żyjąc oszczędnie (jak całe prawie życie, kurna) dojadę bez sięgania do skarpety DO MAJA PRZYSZŁEGO ROKU 😍
/naturalnie, jeśli się nic nie wydarzy, tfu tfu/
Więc co tam, myśleć o jakiejś dorywczej pracy, w dupie mieć 😂
Tak już zaczęłam chojrakować, że w obliczu gadki z Fabryki, gdzie jest mowa o tym, że postarają się podpisać ze mną umowę na wrzesień, a dalej przyjedzie nowy dyrektor i będzie decydował, co od października, myślę sobie z satysfakcją, że GUZIK Z WAMI PODPISZĘ UMOWĘ - jako że wrzesień to będzie ta najczarniejsza robota, a potem ktoś przyjdzie na moje miejsce i będzie spijał śmietankę, o, co to, to nie. Albo postawię zaporową cenę za ten jeden miesiąc 😃
Takie sobie, wiecie, gdybanie o małej zemście (gdy tak naprawdę NIKT nie jest winien, to warunki narzucone przez górę) - ale tak naprawdę najlepiej byłoby wiedzieć już teraz, że RZUCAM WSZYSTKO W PIERONY i zamknąć działalność. Kuzynka-emerytka jednak twierdzi, że dziś myślę tak, a jutro zachce mi się pieniędzy i zmienię myślenie...
No nic, Nowe Życie w każdym razie podoba mi się, choć na wstępie poniosłam klęskę, bo - jak zwykle - chciałam odchudzić szafę... i mi się nie udało. Wyrzuciłam na łóżko jeden wieszak, córka zaczęła grzebać, co to za spodnie, na rower będziesz miała dobre, hm, no faktycznie, i po odchudzaniu. Szafy.
Właśnie, rower. Wczoraj został doprowadzony do porządku (znaczy pompnięty) po chyba 20 miesiącach, jak stał nietykany. Ruszyłyśmy na Błonia, zwiedziłyśmy dwa parki kieszonkowe na Półwsiu Zwierzynieckim (Gustawa Holoubka i Kory Jackowskiej), bardzo fajny to pomysł, taki zielony teren z ławkami etc. wśród bloków, na wyciągnięcie ręki mieszkańców. Napisane było, że założenie jest, aby każdy mieszkaniec Krakowa miał taki park w odległości nie większej niż pół kilometra od domu. My już mamy, bo jest w pobliżu Młynówka Królewska 😍
Dziś po tych pierwszych dwóch godzinach na siodełku tyłek mnie boli, ale mogło być gorzej. Po raz kolejny stwierdzam, że rower to wolność, jednak gdy chcesz coś oglądać po drodze, to jednak spacer lepszy. Rower jest dobry dla samego rowerowania. Po wczorajszym miłym chłodku dzisiaj znów podniosła się temperatura, więc na razie nie robię planów rowerowych na popołudnie - ALE - jakie tam w ogóle plany na emeryturze, przecież jestem WOLNA, tak? 😁 Kiedy mi coś przyjdzie do głowy, wtedy to zrobię i już.
PS. Złożyłam na poczcie oświadczenie (poparte decyzją ZUS), że mam świadczenie emerytalne w wysokości niższej niż 50% przeciętnego wynagrodzenia w zeszłym roku - i od sierpnia wreszcie nie płacę haraczu na kurwizję!!!
Optymistyczne nastawienie, trzymaj tak dalej. Mysle o rowerowaniu za kazdym razem jak widze rower zawieszony na scianie w garazu, ale od dwoch lat jakos tak wciaz wisi, a to pada, a to za goraco. Jak slubny rozwalil kolana swoimi 50 km jazdami to mi calkiem przeszla ochota. W zamian czasami spacerujemy, nasze osiedle jest stare z zielonymi szlakami, stawem z zolwiami I czapla.
OdpowiedzUsuńNie no, 50 km to gruba przesada 😁 o kolana trzeba dbać! Tylko jazda rekreacyjna, langsam langsam. Ale spacery wiadomo - jeszcze lepsze. Właśnie się wybieram, bo tu na osiedlu też pochodzę w cieniu drzew. Ale stawu z żółwiami i czaplą to nie mamy 😎
UsuńA propos ksiazek, kupilismy wczoraj opowiadania Kafki (po angielsku), a wlasnie dowiedzialam sie z internetu, ze urodzil sie 3go lipca. Nigdy nie zwracalam uwagi na daty, o Bloomsday zapominam co roku.
OdpowiedzUsuńSkoro 3 lipca, to pewnie się o tym dowiem z dzisiejszych czeskich Wiadomości czyli jutro rano. Ale przypomniałaś mi, że myślałam poczytać jego opowiadania. No nic, w rezultacie zaczęłam co innego, będzie na potem.
UsuńMasz niezłą kondycję, skoro dałaś radę aż przez dwie godziny jeździć rowerem. :) Ja w tym roku rowerem jeździłam tylko dwa razy, ale zamierzam się poprawić pod tym względem.
OdpowiedzUsuńJa pierwszy raz, a w zeszłym to chyba w ogóle. Był intensywnie eksploatowany w 2020, gdy po pierwszym lockdownie wróciłam do pracy, ale jak przyszła jesień, to w trymiga przesiadłam się na tramwaj 🤣 Teraz myślę jakoś próbować dopasować się do roweru i w jesienną pogodę, ale to już co innego, gdy nie przyjeżdżasz do pracy jak zmokła kura, tylko sobie po przejażdżce wracasz do domu.
UsuńDlatego właśnie dobrze mieć obficie zaopatrzoną własną biblioteczkę - człowiek czyta co chce kiedy chce nie poganiany żadnymi terminami.
OdpowiedzUsuńJasne, że tak 😀 Własnej biblioteki same plusy i jeden minus (wiadomo, miejsce).
UsuńA kto ilustrował te "Miodowe lata"?
UsuńNo paczpan, Ty masz nosa 😁 Jest to jeden z najbardziej znanych czeskich ilustratorów, Adolf Born. Znaczy był, bo zmarł przed kilkoma laty. Kraus w posłowiu rozpływa się nad jego umiejętnościami i wspomina, że na przykład Francuzi wydając jakąś epokową edycję La Fontaine'a, właśnie jemu powierzyli zilustrowanie, co można by było porównać z pomysłem, żeby Czesi wydając Szwejka zamówili ilustracje u jakiegoś cudzoziemca, zamiast dać te, co zawsze, czyli Josefa Lady, narodowe dobro.
UsuńTo już coś wiesz, ja jeszcze nic, ale na razie przerabiam urlop.
OdpowiedzUsuńW planie mam tylko wizytę w salonie SPA, bom talon dostała i wyjazdy w plener, nic poza tym.
Byle książek i włóczki starczyło, ale zrobiłam mały zapas:-)
jotka
E no, książek zawsze starczy przecież 😁
UsuńNa urlopie jeszcze się nie możesz poczuć emerytką, myślę.
Ja ciągle jeszcze nie mam tego poczucia. Tyle, że budzika nie nastawiam już 😂 Trzeba się przyzwyczaić i do myśli, że na przykład nie musisz robić planów obiadowych na długo do przodu, bo w każdej chwili możesz iść do sklepu. To są jaja!
to prawda, we wrześniu poczuję:-)
Usuńjotka
Emerytura to czas kiedy wszystko można (jeśli zdrowie pozwala) i niewiele (oprócz tego co niezbędne by żyć ) nie wiele musi. Co do rzeczy to im ich mniej tym żyje się lepiej. Nic po pieniądzach gdy brak czasu by żyć ;).
OdpowiedzUsuńStaram się tak właśnie myśleć o rzeczach, ale nie zawsze wychodzi. Czasem to błędne koło: jedne prowokują nabycie następnych 😉
UsuńChciałabym odgruzować mieszkanie (nie pierwszy raz zresztą), chyba największym jednak problemem jest myślenie "no jak to, wydałam przecież na to pieniądze i teraz mam tak po prostu wyrzucić?"
Kurde, no znów mnie wywaliło, co to się dzieje z tym blogspotem!
UsuńNieeee...! Rower to ZŁO, odwłok boli do nieprzytomności. Chromolić taką "wolność", skoro wszędzie trzeba ze soba taszczyć tę kupę żelastwa.
OdpowiedzUsuńSłuchaj, wczoraj poszłam pojeździć po raz trzeci pod rząd i już mniej bolało 😁 No i nie wszędzie przecież trzeba taszczyć. Ja myślę tylko jeździć na przejażdżki, a nie w innych celach 😂
UsuńDopiero po Twojej notce wreszcie sięgnęłam po Pollyannę. Życie przeżyć i Pollyanny nie czytać?- niebywałe!! A emerytura to czas wolności. Ciesz się nim całą sobą! :))
OdpowiedzUsuńKończy się piąty dzień mej wolności. Na razie nie mam poczucia, że coś wielkiego zdziałałam - ale chyba nie o to chodzi 🤣
UsuńChociaz emerytura nie zwalnia czlowieka od wszystkiego bo gdyby to by czlowiek zarosl brudem, dom stal by sie opuszczonym, to jednak zyskuje sie duzo czasu na robienie rzeczy dowolnych.
OdpowiedzUsuńPamietaj ze Ty nim rzadzisz, tym dowolnym czasem i masz swobode wykorzystywac go jak chcesz - czytaniem, rowerowaniem lub nawet niczym.
Czas pokaze czy to Ci wystarcza czy nie. Narazie uzywaj ile sie da i jak chcesz.
Jeszcze się łapię na takim myśleniu, że coś tam muszę - a potem sobie przypominam, że niekoniecznie 😁
Usuń