Nie dla mnie znaczy się - kiedy ja się wyśpię???
Książeczka w wersji mini mini, a jednak zawiera osiem bajeczek. Wiecie, dlaczego nie widujemy już krasnoludków? Bo gdy raz przyszła do lasu hałaśliwa rodzinka i zaanektowała całą polanę, nie tylko ustawiając grilla, ale włączając też radio i robiąc z polany śmietnik, krasnoludek, który tam mieszkał, rozpowiedział wszystko w całym królestwie krasnoludków i odtąd żaden z nich nie chciał mieć z ludźmi nic wspólnego. No.
Wyd. Egmont Polska, Warszawa 1994, stron 16
Przełożył: Janusz Rajchman
Ilustrował: Felicitas Kuhn
Przeczytałam 21 maja 2025 roku
Praga, dzień ósmy
Wydawałoby się, że niby nic takiego, że wiele dziś nie zdziałałam, ale jak sobie podsumuję, to wychodzi multum.
Wczoraj z pociągu widziałam uroczą stacyjkę po drodze, w dodatku z knihobudką! Czyli już wiedziałam, co zrobię dziś rano - znów na pociąg 9.43, cel Satalice.
W budce zrobiłam dokładny przegląd i wytypowałam dwie sztuki. Jak myślicie, którą zabrałam ostatecznie?
Po tej inwentaryzacji ruszyłam szukać tego, co wczoraj wieczorem wypatrzyłam na mapie. Chodziło o trabanta i barokową kaplicę. Satalice są częścią Pragi dopiero od lat 70-tych i zachowały w dużej mierze charakter wioski czy małego miasteczka - moje ulubione klimaty (do zwiedzania, niekoniecznie do mieszkania). Wszędzie domki, czasem mieszkańcy zrobią sobie artystyczną wizytówkę przy wejściu, na przykład państwo Wróblowie 😀
Właśnie ulicę Trabantską zobaczyłam na planie i zainteresowało mnie, skąd taka nazwa. A tu okazuje się, że urząd miał szczęśliwy pomysł umieścić w różnych ulicach tabliczki z informacjami, co i jak. Věra przypomniała sobie, że faktycznie jeździła tam swoim trabantikiem do serwisu 😁
Oczywiście trabant musi być, na pamiątkę starych czasów.
Pogubiłam się, gdzie miała być kaplica, więc wstąpiłam do urzędu, żeby dopytać, a tam zero frontem do gości, nikogutko w zasięgu wzroku, drzwi do biur pozamykane. A chciałam im pogratulować tego pomysłu z tablicami 😒 No cóż, nie to nie. Pan na poczcie obok zapytany o kaplicę co prawda sumitował się, że on nie jest miejscowy (to co ja mam powiedzieć), ale myśli, że to będzie tam, gdzie zatáčka (zakręt) autobusów. Obeszłam kaplicę wkoło i tyle było zwiedzania, wiadomo, że zamknięte 😁 Ale jak by ktoś chciał, to w piątek z okazji Nocy Kościołów będzie otwarta od 16.00 do 20.00!
Kaplicę według legendy ufundowała jedna hrabianka, która będąc w ciąży udawała się z Pragi na zamek małżonka, ale w pobliżu tego miejsca chwyciły ją przedwcześnie bóle porodowe, wzywała więc pomocy św. Anny składając ślub, że jeśli szczęśliwie powije dziecię, to postawi tu nową kaplicę (wcześniej stała tu mała kapliczka św. Anny właśnie).
Przystanek koło kaplicy nazywa się tak:
I nie ma się co śmiać, bo z jakiegoś powodu obora to park albo zwierzyniec. No dobra, tak naprawdę śmieszy do tej pory, choć dawno już wiem, co znaczy.
A tu się przestraszyłam mijając zaparkowane auto!
Na mapie był zaznaczony pomníček Petra Gregora. Szukałam, kto zacz; nie znalazłam. Na miejscu okazało się, że to klasyka powypadkowa - na trawniku między jezdnią a chodnikiem postawiony krzyż i znicze. Nie wiem, czy coś takiego powinno się umieszczać na mapie, przecież to interesuje jedynie rodzinę.
Obejrzałam jeszcze dwa prawdziwe pomniki: jak można się domyśleć - ofiar I wojny światowej i obok ofiar II wojny światowej. Wszędzie tak mają, że po I wojnie postawili pomnik, to po drugiej też musieli, bo co, ofiary gorsze? Tam się wydarzyła w 1945 roku tragedia, gdy amerykańscy lotnicy rozpoczęli bombardowanie lotnisk wojskowych i innych obiektów i okolic, gdzie mieli przebywać Niemcy. Mieszkańcy Satalic w większości uciekli w pola, co okazało się tragicznym błędem. W sumie było ponad 60 śmiertelnych ofiar.
W tym również 13 osób, które schowały się w piwnicy jednego z domów. Przy wejściu do piwnicy stała beczka z naftą, przywieziona poprzedniego dnia do sklepu, który prowadziła rodzina. Jedna z bomb trafiła w tę beczkę i wybuch zablokował wyjście z piwnicy, a dym z płonącej nafty zadusił wszystkich.
Na tym zakończyłam zwiedzanie Satalic i wróciłam na stację, po drodze jeszcze czytając na jednej z tablic, że aleja prowadząca na kolej była w XIX wieku cała wysadzana kasztanowcami, żeby jaśnie państwo jadące z zamku niedaleko powozem/karetą na pociąg nie cierpiało zbytnio od słońca 😂 Do dziś przetrwały dwa, ale gigantyczne.
A ponieważ powrotny pociąg zawiózł mnie na inną stację niż ta, z której wyjeżdżałam, skorzystałam z okazji, żeby wreszcie wyfocić miejsce, gdzie w czasach minionych - na rogu, na wysokości pierwszego piętra - milicjant miał przylepioną do ściany oszkloną budkę, z której pilnował ruchu ulicznego na skrzyżowaniu. Nad kawiarnią Arco.
A jak do tej budki się dostawał? Otóż ten narożny filar jest w środku pusty i tam miał drabinę. Żeby nie wspinał się po ciemku część filara była przeszklona luksferami. Wieść gminna niesie, że gdy wydarzyła się jakaś stłuczka, to zanim zlazł na dół po tej drabinie kierowcy dawno się zdążyli ulotnić 😂
No - i znów jeden z punktów na liście odhaczony 😉
Obiad, odpoczynek, a plan na popołudnie był krótki, bo zapowiadali deszcz od 15.00 - zlokalizować drewnianą willę gdzieś tam za cmentarzem Olszańskim.
Dobiegał z niej męski głos, a gdy młody człowiek z aktówką wyszedł na balkon z jakimś drugim, już wiedziałam, że to gość z realitki (biura nieruchomości). To się potwierdziło, gdy podeszłam do willi z drugiej strony - wisi płachta, że jest na sprzedaż. Kupujemy? Będziemy wszyscy jeździć do Pragi, pokoi tam dość 🤣
Krótka piłka rozwinęła się w cały szereg dupereli, bo nie zaczęło padać jednak - zrobili mnie w konia, nie miałam planu B, więc obchodziłam okolice dokumentując a to pomnik w miejscu dawnej osady bezdomnych (ha!) a to przeglądając knihobudki (na szczęście nic ciekawego) a to pakując się na velodrom.
Aż dotarłam do parku Malešickiego, który jest genialny, tyle ma atrakcji, zwłaszcza wodnych.
Nie złaziłam go całego, nogi mnie już bolały i chciałam wracać do domu, więc poszłam na autobus, ten wysadził mnie z powrotem przy cmentarzu Olszańskim - to był znak, żeby jednak cmentarz zaliczyć 😉 I co, nogi przestały boleć! Tak że spędziłam resztę popołudnia spacerując po alejkach.
Jakie wzruszające pożegnanie! Aż mi się płakać chciało!
I jaka wzruszająca maminka! Od razu mi się odezwały wyrzuty sumienia, że to już dwa lata, jak u swojej mamy nie byłam, no ale jak?
A że jeszcze mi było mało, wracając do miasta przeniosłam się w czasie z wieku XIX do XXI (pogubiłam się, w którą stronę powinnam odwrócić zdjęcie 🤣).
W domu ledwo ciągnąc nogę za nogą zobaczyłam na dole siostrę, która jakieś gary zmywała przy otwartych drzwiach i wyjechałam z pytaniem, jak to jest: niegdyś na ich stronie czytałam, że można u nich mieszkać maksymalnie 7 dni, ja w maju przyjeżdżam na dziesięć, a bardzo mi się tu podoba i chętnie bym w przyszłym roku zamieszkała. A siostra na to, że to już się zmieniło i można dłużej 😍 Tak że jak tylko Open House poda do wiadomości termin przyszłorocznego festiwalu, zaraz zrobię rezerwację 😁 Z tym się należy spieszyć, bo w ciągu roku szkolnego są do dyspozycji jedynie dwa pokoje, a wiadomo, że maj jest najbardziej obleganym miesiącem.
20.143 kroki - 14,1 km
Moje giry, ratunku!!!
Straszne! Co dobrego może wyrosnąć z dzieci ogłupianych takimi bajkami?
OdpowiedzUsuńStacyjka urocza. Co do książek - przepraszam z góry, że tak mało w ciebie wierzę - zabrałaś obie? :D
Park Malešicki sprawia przyjemne wrażenie. Zwłaszcza przy upałach może być tam całkiem miło.
Czy Ty byłeś karmiony w dzieciństwie samymi arcydziełami? 😁
UsuńNiedowiarku! Weź pod uwagę, że skoro były dwie, to już coś tam w głowie szeptało "jak weźmiesz tylko jedną, to nic się nie stanie" 🤣
Myślę, że jako dziecko obcowałem głównie z Brzechwą, Tuwimem, pewnie Chotomską, a w najgorszym wypadku Jachowiczem, którego "Pan kotek był chory" to jest wręcz arcydzieło w porównaniu z tym czymś tam o słoniku i krokodylu. Te bajeczki wydawane kiedyś w serii "Poczytaj mi mamo" były zdecydowanie na wyższym poziomie i literackim i graficznym.
UsuńTo na pewno. Ale też nie było wówczas dziesiątek firm-krzaków, które wydawały szmirę dla dzieci, by podreperować budżet.
UsuńNajbardziej wzruszające-a tym bardziej w 100% autentyczne i z serca płynące-epigrafy znalazłem na grobach na... cmentarzach dla małych zwierzątek.
OdpowiedzUsuńAch no tak... W Krakowie ciągle taki cmentarz nie powstał, stale dyskusje.
UsuńPodobnie jak Dariusz obstawiam, że wzięłaś OBIE książki😆 a jeśli naprawdę tylko jedną, to Alžbeta a Babeta, skojarzyła mi się z Manią czy Anią Kästnera.
OdpowiedzUsuńEpitafium wzruszające (też bardzo rzadko jeżdżę na cmentarz, a to przecież w tym samym mieście).
No i super, że będziesz die mogła zatrzymywać w tym nowym miejscu, skoro lepsze. A co to właściwie jest jak nie hotel i dlaczego akurat u zakonnic mieszkasz? Taniej mają niż na Bookingu?
Agata
Następna 😁 Otóż nie obie, wzięłam tylko jedną - i owszem, była to Babeta, też miałam takie skojarzenie,a w dodatku to węgierska 😂
UsuńNa Bookingu to już od dawna nic nie znajdowałam w konkurencyjnej cenie. A tu tanio, choć w centrum 😉
Jeżdżąc sama płacę 780 koron (135 zł) za noc w tamtym klasztorze, a tu 650 (112 zł) - no gdzie tak znajdziesz?
Zakonnice prowadzą tu Katolicki Dom Młodzieży - mieszkają tu w ciągu roku szkolnego uczennice, mają też pełne wyżywienie. Coś w rodzaju internatu. Ponoć można sobie wziąć obiady "z zewnątrz", ale na razie ze względu na tę moją dietę nie dopytywałam.
Ta stacyjka cudna, no i domek drewniany oczywiście!
OdpowiedzUsuńTakie wizytówki mieszkańców to świetny pomysł, w Szczawnicy widywałam podobne. Och te rezerwacje. Ja kiedyś pisałam z właścicielką hotelu, która chciała mi wyznaczyć termin pobytu, bo oni tylko od soboty do soboty, a ja chciałam od poniedziałku do poniedziałku...no kto dla kogo?
No jak to kto dla kogo - Ty dla niej! Byś se tak chciała przyjeżdżać, kiedy chcesz 😂 Trzeba jak za PRL-u turnusy wczasowe!
UsuńTeż jestem za tym, że obie.
OdpowiedzUsuńPiękne są stare drzewa na cmentarzach. A pożegnanie faktycznie wzruszające.
Ach, jacy Wy jesteście 😂
UsuńChociaż, z drugiej strony... świadczy to o tym, że mnie dobrze znacie 😁 Jednak doświadczenie z przenosinami w trakcie pobytu pouczyło mnie, żeby lepiej nie cudować z kolejnymi stosami książek do zabrania. Tak że skromniutko - jedna 😉
Z książek obstawiam tę z prawej strony fotografii. Ten Trabant to dość ekologiczny jest ;-) . Raz w życiu takim jechałem i nigdy więcej, czułem się jak w mydelniczce.
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za zrobione kilometry. Dzięki tobie odwiedziłem miejsca, których nigdy w życiu bym nie zobaczył. Ten park Malešickiego, wypatrzone epitafium (chyba z XIX wieku, ale zadbane) - ehhh cacuszka.
A dom z drewna - ciężka sprawa z utrzymaniem tego. Ciekawe ile kosztuje taka przyjemność.
Pozdrawiam Nieryba.
Ta z prawej owszem kusiła, no i czeska - ale była większa i cięższa, tak że zadecydowały względy prozaiczne 😉
UsuńMój brat miał raz Syrenkę i przyjechał nas zabrać z dzieckiem na letnisko do mamy. Podjechaliśmy z toną bagaży pod górkę nie daleko za Krakowem i... koniec podróży, Syrenka się zbuntowała 😂
Co do domu drewnianego - nie wiadomo, jaki stan w środku, bo jak wszystko do generalnego remontu, to... ale zapach drewna musi być oszałamiający!
Naprzeciwko jest bungalow Gotta, co go sobie postawił, gdy już zaczął porządnie zarabiać - dla siebie i rodziców. Był wówczas zafascynowany domami, które widział w USA i dlatego wybrał taką formę. Szybko jednak się okazało, że panuje tam wilgoć źle wpływająca na jego struny głosowe, więc bungalow sprzedał. Niestety ogrodzenie jest wysokie, a budynek niski, więc widać tylko dach 😎
Ale Ci zazdroszczę wyjazdu . Kiedyś pomyślałam sobie, że jak zwiedzać Pragę, to tylko Twoimi śladami. Bardzo mi się podoba takie "wędrowanie" Cudownie!!! mMa
OdpowiedzUsuńHa! Mówię - kupujmy tę drewnianą willę i będziemy jeździć 😁
UsuńOch, to już ósmy dzień - ależ Ty masz kondycję.
OdpowiedzUsuńTrabant wygląda bardzo sympatycznie. Korzystałem z trabanta kilka razy i byłem bardzo zadowolony.
Spaceru po cmentarzu zazdroszczę.
Stopy jednakże już mnie pieką... będę w domu moczyć, oj będę 🤣
UsuńCmentarz jest ogromny. Zawsze zacznę od wejścia (nieważne, którego), ale nigdy nie zapuszczę się dalej, alejki mi się nieraz powtarzają... Przecież sobie nie wytyczę na papierze trasy 😉 50 hektarów, 2 miliony pochowanych osób, zawsze się odkryje kogoś nowego.
Będąc przy temacie Trabanta, chciałbym dorzucić od siebie dwie ciekawostki.
OdpowiedzUsuńPrzyśpieszenie Trabanta (od 0 do 100 km) wynosiło pomiędzy 22 a 29 sekund (zależało od modelu-o ile w ogóle osiągnięcie szybkości 100 km na godzinę było możliwe). Po upadku muru berlińskiego, niektórzy wschodni Niemcy wjeżdżali Trabantami na słynne niemiecki „auobahny”, gdzie nie było ograniczenia szybkości. Skutki często okazywały się tragiczne…
W połowie lat 70. XX wieku, bardzo blisko mojego budynku na Alei Świerczewskiego, jednej z głównych ulic Warszawy, zdarzył się wypadek pomiędzy Trabantem i autobusem miejskim „Berliet”. Trabant był strasznie zniszczony, pewnie do kasacji albo totalnej naprawy. Wtedy na własne oczy zobaczyłem, że karoseria była zrobiona z… TEKTURY!!! Tak, sprasowanej tektury, pokrytej plastykiem lub „plastikową” farbą!
Natomiast jego kierowca był w kompletnym szoku, siedział w środku i beznamiętnie patrzył się przed siebie, kompletnie ignorując to, co się wokoło niego działo. Prawdopodobnie NIE z powodu doznanego szoku w wyniku wypadku, ale po prostu gość w tym momencie stracił masę forsy: licznik Trabanta pokazywał coś ponad 300 KM—a wiadomo, że „czarnorynkowa” cena samochodów w PRL była o wiele wyższa od detalicznej, toteż nawet jeżeli otrzyma rekompensatę z ubezpieczenia, nie będzie w stanie za nią zakupić nowego samochodu.
To ja, pozostając w temacie trabanta i Pragi, dodam, że w 1989 roku Praga była zalana opuszczonymi trabantami i wartburgami. Niemcy z DDR przyjechali nimi i schronili się w ambasadzie RFN, gdzie po tygodniach oczekiwania umożliwiono im wyjazd na Zachód pociągami.
UsuńPamiętam-wówczas non-stop oglądałem wiadomości w TV, bo każdy dzień przynosił rewolucyjne (dosłownie) wiadomości z za 'Żelaznej Kurtyny".
UsuńCudna ta willa. Dorzucam się do składki, mogę zająć komórkę pod schodami, byle z widokiem na drzewa;-)
OdpowiedzUsuńA poważnie, to nigdy nie byłam w Pradze i kiedyś wreszcie chciałabym się wybrać. Ta kwatera u zakonnic akurat na emerycką kieszeń i emeryckie wymagania. Nie wyobrażam sobie już spania w wieloosobowym pokoju, a za te 650 koron, których życzą sobie siostrzyczki, na bookingu dostanie się najwyżej miejsce na piętrowym łóżku w wielkiej sali. Bardzo jestem wdzięczna za podzielenie się namiarami do obydwu miejsc, w których się zatrzymujesz.
Satalice urocze, aż chciałoby się zasiąść na ławeczce pod pnączami i liczyć pociągi, albo wyszukać sobie coś w knihobudce i oddać się lekturze (gdyby się znało czeski, oczywiście ;-)
Wieloosobowe pokoje w hostelach to jedno, ale wspólne łazienki to drugie! Istnieje właśnie jeszcze tańsza opcja - u Kapucynów na Hradczanach - za 450 koron podajże, ale niestety z takimi warunkami. Plus jeszcze trzeba dopłacić za pościel, chyba że przyjedziesz z własnym śpiworem.
UsuńZ liczeniem pociągów nie byłoby dużo roboty, jakoś tak dwa na godzinę 😂 A żebyś wiedziała, że sobie tam jeden starszy pan z mięśniem piwnym siedział na ławeczce pod pnączami, myślałam, że czeka na ten sam pociąg, co ja - ale nie, został tam. Z tym, że książki żadnej nie wziął 😁
No tak, wspólna łazienka też odpada. Taka wymagająca się zrobiłam na starość.
UsuńPan może już wszystkie przeczytał ;-)
Ja też niestety już bym nie zniosła takich warunków 😉
Usuń💚💚💚
OdpowiedzUsuń