Więc tak: Józefina, która tu czasami zagląda, a która prowadzi blog o nazwie Książki i filmy z PRL, napisała ostatnio o Paladynach. To jest ciąg dalszy Słoneczników. Natychmiast zapałałam chęcią powrotu do tychże. Sprawdziłam, kiedy ostatni raz je czytałam - w 2008 roku. Nooo, to już można znowu :)
Niestety mój egzemplarz jest sczytany do imentu. Tak że prezentowany tu koniec kto wie, czy faktycznie jest końcem - brakuje mi okładek. Aczkolwiek wydaje mi się, że tak właśnie brzmiały końcowe zdania: A miłość? Przyjdzie, wiem o tym. Potrafię na nią czekać - nie wyczekując. Wpadłam na pomysł, żeby zadzwonić do którejś biblioteki i poprosić panią o zajrzenie i upewnienie mnie w tej kwestii - ale potem się stuknęłam w głowę :)
W jakich okolicznościach książka straciła okładkę i jak ta okładka wyglądała - nie mam pojęcia. Słoneczniki czytałam w szkolnych latach bezustannie. Ba, nawet prowadząc pamiętnik (gdzież by nie?), nazywałam samą siebie Lilka. Gdy teraz wróciłam do tej lektury, uświadomiłam sobie, skąd to się brało. Bohaterka ma niezbyt zaangażowaną w jej wychowywanie matkę i to musiało być coś, co mnie powaliło na kolana już na samym początku. No bo moja była nadopiekuńcza... Tak to już jest, że tęsknimy za antypodami tego, co mamy...
Moje wydanie jest tym pierwszym, z 1962 roku. Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że tak naprawdę autorka jest podpisana podwójnym nazwiskiem, zawsze się mówiło Snopkiewicz i tyle. Zaczęłam teraz szukać coś o kobiecie i najpierw zaszokował mnie fakt, że zmarła w wieku 46 lat zaledwie. Ponoć nagle, atak serca, choć w Polskim Słowniku Biograficznym znalazłam informację, że wówczas krążyła plotka o samobójstwie.
Była trzykrotnie mężatką, a Gałka to było nazwisko pierwszego męża. Potem kolejne książki (Słoneczniki były debiutem) podpisywała nazwiskiem panieńskim li i jedynie. Z tego pierwszego małżeństwa miała notabene córkę, która zagrała główną rolę w filmie Con amore. Ciekawe, że nosiła nazwisko panieńskie matki.
Halina Snopkiewicz studiowała medycynę, ale ją to niespecjalnie interesowało i w końcu studia porzuciła. Jeszcze ciekawsze jest to, co piszą na Wikipedii - że została tłumaczką literatury greckiej! Skąd, nagle, jak?
A teraz Paladyni jako ciąg dalszy. Wydawało mi się, że to mam. A tu guzik. W końcu katalog już mi nie kłamie? Więc nie dość, że nie mam, to jeszcze teraz w ogóle nie wiem, czy kiedykolwiek czytałam? Trzeba wziąć pod uwagę, że w tamtych młodych latach nie było takiego dostępu do informacji, jaki jest teraz, choćby dzięki internetowi. Może nie wiedziałam o istnieniu dalszego ciągu? Wobec tego złamałam się i zajrzałam na stronę Biblioteki Kraków, a zobaczywszy, że mają to w mojej osiedlowej filii szybciutko zadzwoniłam, zamówiłam i pięć minut później już odbierałam :) No, tyle że wiadomo, przyniesione do domu papióry leżą w przedpokoju na kwarantannie przez 72 godziny, więc na razie czytam co innego. Do kompletu pożyczyłam też jakieś Drzwi do lasu, a w domu mam jeszcze Piękny statek i oczywiście Tabliczkę marzenia. Czyli całkiem niespodziewanie i nieplanowanie zapowiada mi się snopkiewiczowski serial.
Początek:
Koniec:
Właściwie powinnam iść do introligatora i zafundować Słonecznikom jakąś piękną oprawę... ale mi szkoda kasy w pandemicznym okresie, który nie wiadomo, co jeszcze przyniesie :) Za to jakoś mi nie było szkoda dokonać kolejnego zamówienia w praskim antykwariacie. No co, no co, coś z tego życia trzeba mieć!
Ale jeszcze jedna dygresyjka.
Widać tu na półce książkę pobiblioteczną. Kiedyś tam na allegro mało który ze sprzedawców przejmował się takimi drobiazgami, jak napisaniem że oferowany towar pochodzi z biblioteki. I takich egzemplarzy mam mnóstwo, a niekoniecznie chciałabym :(
W trakcie pogawędki w osiedlowej bibliotece dowiedziałam się, że:
a/ nic dziwnego, że miałam stare książki pożyczone z filii w Nowej Hucie. Tam mają często duże lokale i mogą sobie pozwolić na trzymanie staroci. Podczas gdy reszta filii - uwaga - gdy kupuje nowe książki, musi taką samą ilość starych wydać, bo nie mają miejsca. Oczywiście te stare są coraz młodsze.
b/ wydać to złe słowo. Otóż muszą oddać na makulaturę, nie mogą na przykład wyłożyć do brania przez czytelników, mimo, że pieczątki są skasowane.
Wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1962, 294 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 29 lipca 2020 roku
Patrz. A mnie Snopkiewicz ominęła. Ileż ja się naczytałam na rozmaitych blogach jaka to ważna dla wielu osób (w wieku zbliżonym do mojego) autorka. A ja nic. No i teraz mam dylemat czy szukać;)
OdpowiedzUsuńTo ja Ci nie doradzę, bo dla mnie to książka młodości, a wiesz, jak to z nimi różnie bywa :) Odbiera się w określony sposób, bo pokazuje świat, do którego nie masz innego dostępu. No a jak już jesteś dorosła... to insza inszość :)
UsuńChoć może ciekawe byłoby spojrzenie na życie na prowincji na przełomie lat 50-tych i 60-tych :)
UsuńNa szczęście coś Snopkiewicz jest w śródmiejskich bibliotekach...ale są pilniejsze tytuły;)
UsuńAch, Snopkiewicz! Która z nas nie chciała być jak Lilka... Paladynów nie lubiłam, wręcz żałowalam, że je przeczytałam. Słoneczniki oczywiście mam do dzisiaj - ciekawe, jakby się je teraz czytało, chyba się boję sprawdzić.
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam tych "Paladynów", właściwie można powiedzieć, że zmęczyłam. Zero satysfakcji.
Usuń