wtorek, 28 lipca 2020

Monique Marcellin - Le perroquet du consul


Córka mówi, że za dużo klnę. I to jest prawda. Gdy się nad tym zastanowię, widzę wyraźny związek między początkami tego paskudnego zwyczaju, a rozpoczęciem nowej pracy przed 20 laty... Klniemy tam równo, w każdych okolicznościach, a szef w zaprzestaniu nie pomaga, również używając w zdenerwowaniu słów powszechnie uważanych za obraźliwe. A gdy wejdziesz między wrony...
No to przed chwilą naklęłam się za wszystkie czasy.
Blogspot zapowiadał już od dawna, że zmieni interfejs. I właśnie zmienił. Jedyne, co mi się udało, to wpisać tytuł posta. Dalej już ani dudu. Jak się wstawia zdjęcia? A ch... wie.
No właśnie.
Znowu klnę.
No ale nie da się inaczej. Ciśnienie mi podskoczyło.
Na szczęście wyświetla się i taki komunikat:

Nowy interfejs Bloggera jest teraz ładowany automatycznie. Jeśli chcesz powrócić do jego starszej wersji, kliknij „Przywróć starszą wersję Bloggera”. Starszy interfejs będzie dostępny do 24 sierpnia. Prosimy o zgłaszanie wszelkich problemów krytycznych. Więcej informacji

To więcej informacji jak się kliknie - jest po angielsku. Naszukałam się „Przywróć starszą wersję Bloggera”, no ale wreszcie znalazłam. Przywróciłam i piszę.
W nadziei, że w ciągu najbliższego miesiąca ukażą się jakieś tutoriale na You Tube, że jakiś dobry człowiek ogarnie to wszystko i się podzieli wiedzą.

Słów mi brak na to wieczne "ulepszanie" wszystkiego. Oprócz tych uważanych, oczywiście :)
A miało być tak pięknie. Rano obudziłam się z globusem, wzięłam Magiczną Pigułkę i za godzinę było po wszystkim, więc dzień nie stracony (choć tabletki żal, mam jeszcze 24 sztuki, niby nie tak mało, ale jaka jest sytuacja w aptekach i hurtowniach, nie wiem; te, które mam, zdobyłam w wyniku polowań. W gruncie rzeczy jest jak za komuny, człowiek traci czas i energię na zdobywanie niezbędnych rzeczy, toż to jakiś absurd).
Teraz, po tym nerwie, kto wie, czy nie wróci (tfu tfu).
Więc lepiej na spokojnie zajmijmy się książeczką.
To jest taka lekturka dla uczących się francuskiego.
Miałam tego na kopy, z czasów licealnych i jeszcze późniejszych, kupowałam wszystko, co się ukazało, wiążąc swoją przyszłość z językami. Poniekąd słusznie, acz nie do końca.
Ta jest szczególna. Może nie pierwsza, choć kto wie? Wyszła w 1978 roku, a ja w 1977 zaczęłam naukę francuskiego w liceum. I bardzo szybko odkryłam, że to jest to i zaczęłam gromadzić różne materiały, oczywiście na miarę możności w małym, prowincjonalnym miasteczku. Ale czasem jeździło się z mamą na jakieś zakupy do Kielc i przy okazji odwiedzało Księgarnię Wydawnictw Importowanych, tam bywało to i owo. Wiecie, że do dzisiaj nie mogę odżałować Timura i jego drużyny w oryginale, tam zakupionego? Nie wiadomo, co się z nim stało, a uwielbiałam to wydanie. Po wielu latach odkupiłam je sobie w krakowskiej rosyjskiej księgarni, ale oczywiście już nowe, nie takie (rosyjskie, nie radzieckie) i w gruncie rzeczy nie lubię go. Tamto miało twardą okładkę i taki śliski papier... Gdybym się na nie gdzieś natknęła, chyba bym się rozpłakała ze wzruszenia...

Francuskich książeczek miałam najwięcej, w tym kilka tej samej autorki - Monique Marcellin. Chciałam teraz coś znaleźć na jej temat, ale nic. Być może była jakąś lektorką francuską przybyłą na pewien czas do Polski? Z tyłu książki jest słowniczek, a w kolofonie nie ma żadnych informacji o tym, żeby ktoś inny go opracowywał. Czyli powinien też być autorstwa pani Moniki. Hm.
W każdym razie z tej właśnie lektury niegdyś, przed wieloma laty, powzięłam informację na temat paryskich konsjerżek :) I to mi bardzo zapadło w pamięć, tak że gdy potem czytałam już kryminały Simenony, gdzie te persony często odgrywają ważną rolę w informowaniu policji, wiedziałam, co i jak :)
Tak że zrozumiałe się staje, dlaczego to teraz wyciągnęłam do ponownego przeczytania - skoro w Oto jest Paryż pojawiła się również postać konsjerżki.







Półka jest znów z gatunku tych trudnych, na okiennej ścianie. Papuga konsula ma grzbiet bez napisu i stoi obok włoskiego słownika informatycznego. A tam dalej na prawo jest... podręcznik do rumuńskiego, zostawiony jako ciekawostka :) A ta Myszka Mickey z kolei to obłożony mój absolutnie pierwszy podręcznik do włoskiego, też zachowany na pamiątkę. Studiamo la lingua italiana Popławskiej i Szenajchowej, kupiony 7 sierpnia 1978 roku na wczasach z rodzicami nad morzem, chyba w jakiejś księgarni w Gdańsku. Spędziłam nad nim wiele czasu w liceum (zamiast się uczyć tego, co trzeba), w którymś momencie doszłam do wniosku, że już co nieco umiem i wysłałam ogłoszenie, że chcę korespondować, do jakiejś włoskiej gazety. Tak się zaczęła przygoda :)

Wyd. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1978, 125 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 27 lipca 2020 roku

A przy tym Le perroquet du consul został mi jako jedyny z tych dawnych lekturek. W trakcie porządków zdobyłam się bowiem na to, żeby pozostałe (i różne podręczniki) wydać.

Wszystko to powydawałam, i więcej nawet (nie chce mi się grzebać w poszukiwaniu zdjęć), decyzja to była nie do końca łatwa (no nie lubię się rozstawać), ale i tak przecież do tego nie zaglądam od lat. Ale na przykład ciągle jeszcze tli się we mnie nadzieja, że w starości zabiorę się znów za niemiecki i zostawiłam sobie i podręczniki i lekturki :) Ech, naiwna, naiwna, naiwna...

6 komentarzy:

  1. Jak ja Cię podziwiam! Za tę systematyczność, pasję, realizowanie postanowień...no naprawdę...dlaczego ja Cię nie poznałam jak miałam naście lat? U mnie wszystko takie rozlazłe, bez celu, w bałaganie. Żeby była jasność. Ja to piszę na serio i z podziwem!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No weź! Właśnie systematyczność to jest coś, o czym marzę! I całe życie próbuję osiągnąć, ale wychodzi mi różnie...Ileż rzeczy rzucałam po drodze... Rzuciłam wyśnione studia, bo już mnie nudziła konieczność uczenia się czegoś, co przecież jeszcze chwilę temu było pasją. Ile różnych kursów językowych przerwałam! Ile rozmaitych zeszytów pozakładałam! Choćby teraz, gdy otwieram folder z katalogami, są tam nie tylko książki i filmy, ale na przykład kuchnia czy muzyka. Miałam zamiar spisać wszystkie płytki, bo też się pogubiłam. W kuchni chciałam wpisywać (kopiować z internetu) przepisy w ten sposób, żeby mając w domu tylko jajka, mąkę i paprykę przykładowo - szybciutko wyszukać odpowiedni przepis. Zaczęte, porzucone...
      Stanowczo na moje durne pomysły powinnam dostać drugie albo i trzecie życie :)
      Z biblioteką już było naprawdę ciężko i gdyby nie pandemia i siedzenie w domu, też bym pewnie rzuciła w diabły te porządki. Wstawałam rano i myślałam "Jezu, znowu kolejna półka". No ale naprawdę zawzięłam się w tym wypadku - z czego wynikło i porzucenie FB :)
      Z drugiej strony - tak sobie myślę, że moje nieustanne robienie list to wyraz tego właśnie ciągłego dążenia do systematyczności... zresztą to taka frajda móc wykreślić jeden z punktów na dzisiaj :)

      Moja lista rzeczy do zrobienia przez wakacje liczy trzy strony i ciągle jeszcze coś do niej dopisuję. Ale jestem taki pozorant. Na przykład: zauważam, że kuchenka mikrofalowa domaga się wyczyszczenia, a i pod nią też by trzeba zajrzeć. To nie biorę się natychmiast do roboty, tylko wpisuję na listę. Będzie potem zrealizowany punkt :) :) :)
      Ponieważ uwielbiam też liczyć i zliczać, właśnie podliczyłam, ile już mam skreślonych na liście - 37. Zostało - 36. I już życie piękniejsze :)

      Ale ale. A co by było, gdyby? Gdybyś mnie poznała wcześniej?

      Jeszcze muszę dodać, że ten, kto robił ilustracje do "Papugi konsula", nie do końca się przyłożył. No nie był systematyczny w robocie. Proszę bardzo - jest plan parteru kamienicy. Ten ktoś mieszkania z góry planiku skopiował na dół. Nie biorąc pod uwagę, że jest tam sypialnia z oknem, z której wchodzi się do łazienki bez okna. I że trzeba wobec tego zrobić zwierciadlane odbicie. A tu wychodzi na to, że od ulicy mają sypialnię bezokienną, za to łazienkę owszem, w otwór okienny wyposażoną. Całkiem jak u mnie w dzieciństwie, gdy kreśliłam plany wielkiego domu, w którym zamieszkam, jako dorosła. W którym było sto pokoi, bo osobny do każdej zabawy i gry :) I te pokoje znajdowały się w środku domu, kompletnie nie mając okien - rysowałam wielki prostokąt i dzieliłam go na mniejsze :) Ach, że też ja po tym wszystkim nie zostałam architektem!

      Usuń
    2. I Ty mówisz, że nie jesteś systematyczna...ech...to ja już nie będę polemizować.
      A gdybym poznała Cię wcześniej...no po prostu może bym się Tobą zainspirowała i wprowadziła trochę ładu do mojego życia. Bo mną to raczej chaos rządzi i słomiany zapał. Czy Ty wiesz, że ja nie mam kalendarza? Nigdy nie miałam. Takiego podręcznego kalendarza, do torebki. Coś tam czasami zanotuję w telefonie i tyle. Na szczęście nie prowadzę szczególnie aktywnego życia towarzyskiego, więc jakoś to ogarniam :)

      Usuń
    3. Myślisz, że można z kogoś brać przykład, jeśli się danej cechy nie ma w charakterze? No... niby charakter trzeba sobie wyrabiać, ale to chyba dość trudna sprawa. Trzeba mieć bardzo silną wolę :)
      A co do kalendarza... hm... słów brak :) Dopiero co przecież pisałam o koleżance, która też nie ma, i to z dużym przekąsem. Zastanowiłam się teraz, czy może ten brak u niej nie wynika jednak ze skąpstwa, tylko z innych zwyczajów, tak jak u Ciebie to notowanie w telefonie. Ale nie. Nic tam nie notowała, gdy byłyśmy razem, a wręcz na pytanie, czemu jakieś informacje w muzeum pracowicie przepisywała na kartce, zamiast zrobić zdjęcie telefonem, odpowiedziała, że nie wie, jak się to robi... Ja też nie wiem, ale nie mam telefonu przecież. A ona ma od dawna.
      Ty natomiast nie masz jeszcze rozlicznych wizyt lekarskich i badań do wpisywania w kalendarz :) A książki z biblioteki? Żeby Ci nie uciekł termin zwrotu? Imieniny czy urodziny znajomych, to pewnie telefon też ogarnia...
      Przeglądam swój kalendarzyk torebkowy i widzę, że tam faktycznie: lekarze, imieniny, godziny odjazdu pociągu, kina, przymiarka kostiumu do filmu :), terminy testów na kursie, zadzwonić do kominiarza, wernisaże, odczyt, wybory, zmiana czasu... Na luźnych stronach wszelkie kody i hasła, a na końcu wszystkie adresy. No, standardowo. Gdybym zgubiła...

      Usuń
    4. Ach! Gdybym miała przymiarkę kostiumów do filmu, to też bym notowała;))) Właściwie to wszystko o czym piszesz to wpisuję sobie do telefonu. Poza biblioteką, bo tu po prostu sprawdzam na koncie ile jeszcze mam czasu (a na tydzień przed upływem terminu biblioteka przysyła powiadomienie). A ja jednak wierzę w tak zwany dobry przykład i wyrabianie sobie na tej podstawie własnego charakteru. Jako teoretyk wierzę;)

      Usuń
    5. Przyjrzałam się krytycznym okiem mojej wakacyjnej liście... i wyszło na to, że gdybym jednak BYŁA systematyczna, to większości zadań w ogóle by nie było :) :) :)

      Usuń