Nie ma już mamy, która zapakuje siatkę z prowiantem. Wszystko, co jest w domu do zjedzenia, zrobiłam sama. I okazuje się, że wtedy bardziej żal wyrzucić. No bo jak to. Poświęciłam czas najpierw na planowanie, a potem na zakupy, wydałam pieniądze, a wreszcie stałam przy garach i pichciłam - i teraz wyrzucić?
Jakoś tak zawsze się docenia bardziej to, co własnoręcznie, co kosztowało trochę trudu. Teraz nie toleruję zostawiania na talerzu.
Ale zostawianie na talerzu to tylko drobny ułamek tego, co marnujemy. Ciągle zdarza mi się wyrzucić nadgniły owoc (w mieszkaniu idzie to błyskawicznie, a przecież nie będę codziennie chodzić po zakupy), zapomnianą na dole lodówki marchewkę, która już żyje własnym życiem, przeterminowaną śmietaną, która wciśnięta w najdalszy kąt nie przypomniała o sobie. Czy choćby przykład z ubiegłego tygodnia, gdy kupiłam na promocji dwa kartony maślanki, a z powodu dolegliwości gastrycznych bałam się po nią sięgnąć, z kolei na weekend wyjeżdżałam. Zaglądam teraz na datę ważności - do 4 sierpnia. No może jedną zużyję?
Data ważności to jeden z tematów, którymi zajmuje się autorka. Bo są dwa rodzaje: best before czyli "najlepsze przed" oraz zużyć do. Ale nie zwraca się na to uwagi, a przecież ta pierwsza opcja znaczy niewiele, można spokojnie spożywać po tej dacie. Zresztą zużyć do też nie jest taką absolutnie nieprzekraczalną granicą.
Jednak spośród wielu wielu tematów poruszonych w Na marne zainteresowały mnie najbardziej dwa, może trzy.
Po pierwsze - teoria, zgodnie z którą wyrzucanie odpadków typu obierki, pestki, ogryzki to też marnowanie żywności. Jeżeli mam z obierek robić chipsy w piekarniku, to dla mnie jest większe marnowanie energii (gazu). Tego nie łapię.
Po drugie - freeganie. Tego też nie czuję. Obrzydzenie dla grzebania w śmietniku jest u mnie silniejsze.
Po trzecie - czyszczenie mieszkań. Chodzi tu o zużytkowanie zapasów żywności pozostałych po zmarłych osobach. Przy czym tu nie jestem przeciw, popieram, ale niektóre pokazane przykłady powodowały, że żołądek mi się wywracał na nice (zasoby spiżarniane z lat 80-tych, a tam znaleziona puszka z melasą jeszcze z... UNRRY - dziewczyny zjadły to).
Natomiast uważam, że świetną sprawą jest eksperyment polegający na notowaniu przez miesiąc wyrzucanego jedzenia (pomijając te obierki). Możemy się dużo o sobie i swoim gospodarowaniu dowiedzieć 😀 Część osób ze zdziwieniem stwierdza, że nie przypuszczała, że marnuje aż tyle, część się dziwi, że tylko tyle.
Planuję we wrześniu spróbować.
Ponoć w Polsce wyrzuca się 9 milionów ton jedzenia rocznie. Ponoć, bo nigdy nie było pieniędzy na badania. Piąte miejsce w Unii. Europa - 88 milionów ton. Cała Ziemia marnuje 1,3 miliarda ton czyli JEDNĄ TRZECIĄ produkcji.
Początek:
Koniec:
Wyd. Czarne, Wołowiec 2019, 284 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 1 sierpnia 2021 roku
W Dżendżejowie ślimaczki-patriotki 😁😁😁
Ślimaczki- patriotki przeurocze!
OdpowiedzUsuńA z marnowaniem jedzenia myślę tak-najlepszy zdrowy rozsądek. Starać się zjadać to , co się kupiło i nie dopuszczać, żeby się marnowało. Ugotowałam za dużo makaronu do rosołu? Podsmażę następnego dnia. Chleb jest już twardy? Oddam na wieś dla kur, itd. itd.
Mam nadzieję, że nie doczekam czasów, kiedy będę zmuszona grzebać w śmietniku, żeby zaspokoić głód...;((
Freeganie to robią z przekonania, a nie z głodu 😁 po prostu, żeby się nie marnowało...
UsuńJa też mam taką nadzieję... choć kto wie, co nas czeka w tej świetlanej przyszłości, prawda?
Jeden rozdział w książce traktuje właśnie o tym, jak autorka zawitała do jakichś gospodyń wiejskich, które zrobiły wielkie oczy na wieść, ile kosztują w Warszawie kursy wykorzystania resztek w kuchni 🤣 po czym jej powiedziały, że podzielą się sposobami i przepisami za darmo, tymi, co znają od swych matek i babek 😁
U mnie się czasem coś marnuje z powodu babki. W sumie za bardzo obrzydliwy nie jestem, ale jednak nie mam najmniejszego zamiaru dojadać po niej rozbabranego obiadu. Ale żeby coś w lodówce, czy warzywa i owoce, to raczej nie. Kiedyś może więcej, gdy mieliśmy własny ogródek i gdy mama przywoziła coś ze swojego.
OdpowiedzUsuńW kwestii drukowanych terminów przydatności do spożycia na produktach - przy rzeczach mlecznych bezwzględnie zwracam na to uwagę, ale taką kasze manną, której termin minął cztery lata temu zjedliśmy z babką bez żadnych oporów i konsekwencji. Mąka, makarony - jeśli nie widać żeby coś się z nią działo, nie zalęgło się robactwo, jem śmiało. Własne przetwory w piwnicy - staram się teraz robić tylko tyle, by zużyć w rok, góra dwa.
No tak, z babką nielekko i też bym pewnie nie dojadała po niej.
UsuńPrzetworów nie robię żadnych, więc nie mam doświadczeń, ale pamiętam, jak po śmierci babci i potem ciotki, która z nią mieszkała, brat odziedziczył to mieszkanie i uprzątało się. Te ilości wyniesionych słoików i butelek i konserw, pewnie sprzed 20 lat albo więcej... Ale to była końcówka PRL-u, gromadziło się, a ciotka po przejściu na emeryturę poświęcała się polowaniom na pełny etat 😂
To jak dziadek umarł i zabrałem się za porządkowanie piwnicy, też odkryłem w niej bogate zasoby przetworów z dziesięciu, czy więcej lat. Ale niczego nie wyrzuciłem, koleżanka babki - teraz można by o niej mówić, że freeganka, ale dwadzieścia lat temu chyba nikt o czymś takim jeszcze nie słyszał - wszystko zabrała, bo dla niej jak bez pleśni w słoiku, to dobre.
UsuńGorzej, jak z pleśnią, wybraną łyżką 😂😂😂
UsuńNo co? Przecież to prawie jak penicylina :D
UsuńZ tym, że - prawie 😂😂😂
UsuńAleż zmyslna zywiola żyje w J-wie. Normalnie alinisci.��.
OdpowiedzUsuńStaram się nie marnować jedzenia, choć różnie z tym bywa.Ostatnio mam pecha z żółtym serem. Bardzo szybko robi się suchy,a nie zawsze mogę dodać go do innych potraw (po prostu nie pasuje).
Przetwory robię, a jakże.Z tym, że nie robię ich dużo. Zawsze smażę powiodła, konfitury z wiśni i czereśni. Ale są to niewielkie ilości, po kilka sloiczkow.Do tego kilka słoików ogórków i finito.
Kiedyś doznalam lekkiego szoku, jak przeczytałam przepis na rosół z obierek. Dziękuję, postoje.
Czy wspomniana przez Ciebie ciotka była mysliwa, bo pisałaś że polowala. Tak tylko pytam i pozdrawiam. Teresa.
A jak! Na każdym biało-czerwonym słupku 🤣🤣🤣
UsuńRosół z obierek... w książce jest mowa o rosole na kościach z pieczonego kurczaka, spożytego wcześniej 😁
Mam jeszcze kilka słoików robionych przez mamę (a mama nie żyje od 4 lat)...
Ciotka trudniła się myślistwem sklepowym 🤣🤣🤣 Cieszyła się z przejścia na emeryturę, bo wcześniej, gdy pracowała, przepadało jej mnóstwo okazji.
Chorowała na cukrzycę i rodzinna opowieść niesie, iż zażądała od Styczniówny obcięcia jej nogi... nie wnikamy, czy lekarze na żądanie dokonują amputacji, powtarzam - tak się w rodzinie opowiada (to była końcówka lat 80-tych). Nie wiem, jak chciała potem na te polowania ruszać - ale i tak ze szpitala już nie wyszła...
Marnowanie żywności to jedna z tych rzeczy, które naprawdę mnie wkurw... Nigdy sie tak nie zdarzyło bym cokolwiek wyrzucił. Z tym że mam kury, które niemal wszystko co niedojadamy przerobią na jajka :-) Ale wyrzucanie jedzenia gdy są ludzie cierpiący głód...
OdpowiedzUsuńNa wsi oczywiście jest łatwiej z zagospodarowaniem resztek, wiadomo. W mieście - nieraz fru za okno... i potem dziki na osiedlu.
UsuńTo może zaczniemy zbierać chociaż suchy chleb i wysyłać Staśkowi? Niech ma czym karmić swój drób :D
UsuńTo będzie musiał powiększyć stadko 🤣🤣🤣
UsuńMarnotrawstwo żywności ma swój prapoczątek w jej marnej jakości, która wymusza pozbycie się produktów zepsutych, przeterminowanych. To ostatnie wynika z tzw. nadprodukcji przemysłowej.
OdpowiedzUsuńNiestety również wynika to z określonych wymagań sieci handlowych, które przyjmą jabłka czy marchewki jedynie o takich parametrach, jakie ustaliły. Reszta, absolutnie dobra do spożycia, idzie na straty.
UsuńIm więcej kupuję, tym więcej marnuję, w sensie robienia zapasów, więc najlepiej, jeśli robię mniejsze zakupy częściej. Natomiast co do talerza - w domu rodzinnym był przymus zjadania do ostatniej kropelki, nienawidziłam tego; teraz sama sobie nakładam na talerz i raczej nie zdarza mi sie na nim nic zostawiac, przeciwnie, dokładam (choć walczę z tym, czyli z łakomstwem 😁 )
OdpowiedzUsuńAle przyznaję, marnuję, nie lubię jeśc rzeczy przeterminowanych - stare sery, jogurty, jarzyny czy owoce nie trują, ale i nie smakują.
Wydaje się, że niezależnie od tego, jak często robi się zakupy, najważniejsze jest planowanie, a w jego wyniku wykorzystywanie każdego najdrobniejszego zakupu...
UsuńNo, ale sama nieraz daję się nabrać na promocję 2+1 czy coś w tym stylu (jak z tą maślanką) 😁
Az domu rodzinnego to najbardziej pamiętam "zjedz mięso, ziemniaki możesz zostawić" - ale to chyba każdy z nas 😂😂😂
Tak sobie pomyślałam, że do marnowanie jedzenia przyczynia się w bardzo dużym stopniu jego jakość.
OdpowiedzUsuńJako osoba w pewnym wieku,mogę powiedzieć, iż nie pamiętam, aby dawniej w lodówce popsula się szynka czy kiełbasa. Owszem, mogła się obsuszyc, ale nie robiła się obrzydliwie oslimaczala, jak dzieje się teraz.Chyba,że radzieckie lodówki miały taką moc ����.
Niby nie powinno powielać się błędów swoich rodziców, ale ja również mowilam/mówię "zjedz mięso, ziemniaki możesz zostawić"
Jako małe dziecko, byłam operowana na wyrostek. Operatorem była wspomniana przez Ciebie dr Styczniowe.Mimo że był to mały, powiatowy szpital, bardzo wczesne lata 60-te, zoperowala mnie tak, że praktycznie blizna jest niewidoczna.Pozdr.Teresa.
O tak, jasne, psuje się błyskawicznie!
UsuńI w tym wypadku rzeczywiście lepiej robić zakupy częściej, ale małe. I oczywiście z listą w ręku, żadnego pójścia na żywioł 😁
Na ilu ja rzeczach się przyłapuję, że robię tak jak mama, choć sobie obiecywałam... Geny nie skłamią.
A Styczniówna (bo ja tak zapamiętałam, chyba nie wyszła za mąż - no a kiedyś częściej niż teraz używało się tej panieńskiej formy) toż to była legenda. Inna sprawa, że lekarzy było wówczas mniej, prawda?