Jakoś mi niby to nazwisko Kunda było znajome, ale mizernie. Potem się okazało, że osiadł w Krakowie, dostawał jakieś tam nagrody związane z literaturą, w Dzienniku Polskim pisał na te tematy, a że było to w latach 80-tych, musiałam się zetknąć z samym nazwiskiem, bo z twórczością to już nie. W nieco obszerniejszym życiorysie, jaki znalazłam, początek jest taki:
Urodzony w 27 lipca 1943 w Teheranie
(Iran); syn Romana Kundy, oficera, a po wojnie kolejno rolnika i
pracownika umysłowego, oraz Julii z Linków, nauczycielki. Od września 1943 do połowy 1945
mieszkał z matką w Karaczi (Indie), a po zakończeniu II wojny światowej
i powrocie ojca z frontu wyjechał z rodzicami do ówczesnej Południowej
Rodezji (obecnie Zimbabwe), gdzie do lipca 1947 przebywał w obozach dla Polaków w Rusapee i Gatooma. Następnie powrócił z rodzicami do Polski i zamieszkał na Dolnym Śląsku.
To mi wyjaśniło, skąd opowiadanie o chłopcu, który przyjeżdża z matką z Afryki i po raz pierwszy widzi śnieg. Wydaje mi się zresztą, że większość tych opowiadań zawartych w tomiku jest autobiograficzna: te o młodzieży z domów poprawczych, jak choćby tytułowe (skoro autor w takim pracował), te o śląskim podłożu, to o spotkaniu po latach szkolnych kolegów. Co podkreśla użycie imienia Sławek dla niektórych bohaterów. Nie wiem tylko, jak z opowiadaniami górskimi, o wspinaczce, jednak jest tam dużo nazw, które zwykłemu człowiekowi nie są znane, więc może też. Zresztą nie lubię tych akurat opowiadań, nie lubię czytać o górach, nie pojmuję i nigdy nie pojmę pasji alpinistów (że niby do pokonywania własnej słabości).
Czy cały zbiorek wart przeczytania? Dla mnie tak, bo lubię kawałki z życia, takie uchwycone momenty, niby nie znaczące, niby czytelnik pyta się sam siebie ale o czym to jest, co autor chciał przez to powiedzieć. A może nic? Może chciał tylko taką impresję jak filmową rzucić na papier?
Początek:
Koniec:
Spis treści:
Wyd. Ossolineum, Wrocław 1974, 134 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 5 maja 2025 roku
Nie darzy się.
Wczoraj dowiedzieć się o wynik posiedzenia składu orzekającego w/s niepełnosprawności Ojczastego. Trzy godziny w plecy - nie dowiedziałam się. Nie jestem stroną. Zaproponowałam, że go im przywiozę i zostawię, skoro nie jestem stroną, to dlaczego mam się nim zajmować. Pan na to, patrząc w komputer:
- Zapewniam, że dostał to, co mógł.
Ja na to, że każdy dostaje to, co może dostać. Pan z naciskiem powtórzył:
- Zapewniam, że dostał to, co mógł dostać.
Zrozumiałam z tego, że chciał mi w ten sposób przekazać dobrą wiadomość o znacznej niepełnosprawności... się okaże...
W każdym razie teraz muszę jeszcze dorwać listonosza i uprosić, żeby nie zostawiał awiza, gdy przyjdzie polecony z potwierdzeniem odbioru, bo na pewno będę wtedy w Pradze, tylko za wszelką cenę doręczył go mojej córce - przecież z awiza na poczcie też mi nie wydadzą, bom nie strona 🤣
A dziś wycieczka do ZUS-u. Przypomniał mi jakiś newsletter, że do 20 maja należy rozliczyć zdrowotne za zeszły rok. I też podejście nieudane - tym razem jestem stroną, ale w komputerze nie mieli, że zamknęłam działalność 1 lipca, pani dokonała teraz operacji, ale system to musi przetworzyć, tak że dziś już nic więcej nie uda się zrobić... Czyli w tym tygodniu muszę jechać tam raz jeszcze. Matko jedyna, czy ta przeklęta DG długo jeszcze będzie mnie prześladować?
Wracając wstąpiłam do ksera, żeby chociaż jedną rzecz załatwić. Mówię kobiecie, że te dwa pliki PDF proszę wydrukować na jednej kartce czyli dwustronnie. Chodziło o rozmiar A3, to są schematy komunikacji w Pradze (ogólny i z aktualnymi zmianami), zawsze mam przy sobie tę kartkę - jedną kartkę, nie dwie, po co tyle nosić. Nie da się.
- Jak to nie da się, odwróci Pani kartkę po wydrukowaniu pierwszego pliku i już.
Nie da się.
Zeźliłam się, zabrałam pędraka, a po obiedzie pojechałam na Fabrykę. U nas da się. Choć chciałam uniknąć pojawiania się tam w interesie 😟
Jedyne pocieszenie to książki znalezione w odwiedzonych przy okazji knihobudkach. W jednym miejscu był wysyp Siesickiej, dość sfatygowanej, więc wzięłam tylko jedną, Ludzie jak wiatr. Dalej Atlantyk - Pacyfik Wańkowicza, Opowieść o prawdziwym człowieku (dopiero mam sprawdzić, czy na pewno w domu jej nie ma) i jeszcze Godzina pąsowej róży (też do sprawdzenia) i Powróżyć, karty stawiać Marii Ziółkowskiej i Heca z Łysym Janiny Zającówny. Zaraz ten majdan powycieram, bo zakurzone takie i będę przeglądać 😍
A na pożegnanie zostawiam Smoka Malarza, nie wiem, czy przyodzianego tak od zimy jeszcze czy na aktualne ochłodzenie majowe 😉
Jezus Maria, która godzina, kolację trzeba Ojczastemu dawać, lecę!
O rany, jaki super ten smok!😍
OdpowiedzUsuńNo pan jak mógł tak przekazał, co nie zmienia faktu, że córka osoby niepełnosprawnej mieszkająca w jednym mieszkaniu to chyba wiadomo, że się opiekuje i jest stroną.
A ja ostatnio, czytając Alice Munro, doszłam do wniosku, że chyba jestem w mniejszości, bo lubię opowiadania. Jako gatunek literacki znaczy się.
Agata
Zawszę obiecuję sobie przeczytać kilka opowiadań tej autorki, bo jeszcze nie czytałem żadnego. Nota bene, parę miesięcy temu był program w radio na temat "sexual abuse" jej drugiego męża w stosunku do jej córki Andrea. Każda rodzina ma "skeleton in the closet".
UsuńJeszcze niedawno pisałam, że za opowiadaniami nie przepadam, że się nie zdążę przyzwyczaić, wżyć w bohaterów, a tu już koniec. Teraz się okazuje, że powieści mnie chwilowo odrzucają bardziej 😂
UsuńA tak z drugiej strony - jak niby miałabym udowodnić, że mieszkam z Ojczastym? Jego adres jest na piśmie, które przysłali z zawiadomieniem o posiedzeniu. A gdzie jest mój? Odkąd nie ma adresów w dowodzie osobistym - puchy.
Jack, to już druga Kanadyjka, w której się ostatnio zakochałam, po Atwood. Coś tam macie w wodzie czy powietrzu😅
UsuńMałgosia, napisać nieprzegadaną i bez dłużyzn powieść to duża sztuka. A opowiadania są bardziej przemyślane. A Munro jakoś tak przeczytanie i powściągliwie pisze, no cudo.
Agata
Nie "przeczytanie" tylko precyzyjnie
UsuńAGATA: Mam przed sobą taśmę magnetofonową (tak, kasetę!), zakupioną pewnie w 1983 roku, p.t. "The Poetry and Voice of Margaret Atwood". Uczyłem się z niej wymowy i słownictwa angielskiego! Jakoś nie czytałem, prócz poezji i "The Journals of Susanna Moodie", innych pozycji tej tak bardzo znanej autorki.
UsuńWiele osób od lat twierdzi, że Atwood powinna otrzymać Nagrodę Nobla z Literatury za swoją twórczość. Tu pozostaję neutralny - jedynie przypuszczać mogę, że Olga Tokarczuk jest lepszą pisarką od Atwood i że jej się należała ta nagroda.
No właśnie tak myślę, że jak autor ma słowotok, to powieść szybko zapełni... a opowiadanie musi być zwięzłe. Dlatego trudniejsze.
UsuńJack, ja myślę, że w Noblach, nie tylko zresztą literackich, często decydują inne względy niż "kto jest lepszy " (vide Obama). Tokarczuk bardzo lubię, aczkolwiek dopiero ją poznaję, nie czytałam dużo (miałam podejście kilkanaście lat temu, zupełnie mi nie podeszła i się zniechęciłam, cieszę się, że dałam drugą szansę). Atwood też dopiero odkrywam, i Munro.
UsuńTak a propos to właśnie dziś przypadkowo udało mi się kupić w "taniej ksiązce" zbiorek opowiadań Munro za kilka złotych (7.50, z odbiorem osobistym) I cieszę się jak gupia🙈 Bardzo rzadko kupuję książki, korzystam z bibliotek, a jeśli już to biorę z knihobudek, ale uznałam, że Munro chcę mieć na własność.
Agata
1974 rok... ciekawe. Niedawno w Świecie Młodych z 1975 czytałem ostrzeżenie przed turystami z Warszawy. Wpuścił ich jakiś gospodarz w Bieszczadach na nocleg do stodoły, na spanie na sianie, a oni imprezowali przez pół nocy, a na koniec zaprószyli jeszcze ogień od papierosa.
OdpowiedzUsuńGodzinę pąsowej róży bym przeczytał.
Ciekawe, czy chodzi o ten sam przypadek? Może zdarzył się w 1974, a w Świecie Młodych napisali dopiero w 2025? Albo Kunda go sobie wymyślił, bo nietrudno przecież o zaprószenie ognia w takiej sytuacji?
UsuńGodzinę okazuje się, że mam, ale nie wiem, gdzie jest, żeby sprawdzić, czy warto podmienić. Prawdziwego człowieka podmieniłam, swojego starego odniosłam wieczorem do budki i zastałam tam dwie półki romansideł. No, przynajmniej coś jest, bo ostatnio marnie. Książki od Szyszkodara dawno się skończyły, a przez to chorowanie w ogóle się do niego nie odzywałam, żeby dostarczył nową porcję...
podziwiam cię cięgiem za te bitwy z urzędami...oraz pomyślałam sobie, że napiszę opowiadania, zamiast powieści ;-) bo zapomniałam, że lubię.
OdpowiedzUsuńPowiedz, że nadejdzie ten dzień, kiedy żadnego kontaktu z nimi już nie będę miała...
Usuń/eee, tylko nie, że po śmierci 😂/
Nie wiem, czy napisanie opowiadania nie jest trudniejsze? Ale good, trzeba sobie stawiać wyzwania 😍
Powiem, nadejdzie i nie ma na co czekać !!! ja bym robiła to samo. cały czas wspieram. i dziekuję, bo w razie co...wiem jaka jest ścieżka.
UsuńA propos autora czy raczej jego rodziców - obserwuję w moim otoczeniu, że często bardzo oficerowie z nauczycielkami tworzyli związki.
OdpowiedzUsuńWspółczuje tego załatwiania, toż to koszmar prawdziwy! Ciekawe, że listonosz nie pyta o dowód, a na poczcie każą się legitymować.
Berecik ma smok, więc wiosenny, a szalik uniwersalny!
Listonosz zazwyczaj zna swój rejon. Gorzej, jak idzie na urlop, a zamiast niego chodzi zastępstwo, wtedy nic się nie zgadza 😂 Pewnie przynosząc emeryturę Ojczastego taki nowy zażądałby okazania pacjenta, a moze nawet i jego podpisu, to bym chciała zobaczyć 😁
UsuńZwiązki oficerów z nauczycielkami? Ponieważ oba zawody predestynują do zarządzania i kierowania - ciekawe, jak się w domu podzielą tą rolą...
Niesamowite masz przygody z ojca dokumentacja. A ile czasu marnujesz by sie dowiedziec ZERO! Wspolczuje.
OdpowiedzUsuńPodobno są kraje, gdzie urzędy są dla obywateli, a nie na odwrót. Nie mogę w to uwierzyć!
Usuń♥️♥️♥️
OdpowiedzUsuń💚💚💚
Usuń