Zabrałam się za Szwejka po czesku z czystej ciekawości, jak mi będzie szło. I z myślą, że marnie :) że na to za wcześnie.
I powiem tak - gdybym nigdy Szwejka nie czytała po polsku, to może rzeczywiście byłoby za trudne. Ale poszło gładziutko, ba! nie mogłam się oderwać :)
Kilka razy zajrzałam do polskiego tłumaczenia, chcąc zobaczyć, jakie polskie słówko dokładnie odpowiadało czeskiemu, ale to były wyjątki.
Z internetu odniosłam wrażenie, że Szwejk nie jest popularny wśród młodszego pokolenia. Osoby, które czeskiego się uczą - i to na wyższym od mojego poziomie - mówią o nim per 'cegła' i ogólnie nawet boją się zabrać za lekturę.
Ech, co za zdziczenie obyczajów :)
Sądzę, że do ułatwienia lektury i większej motywacji przyczyniła się spora czcionka i duża ilość ilustracji - szybciej przewracałam kartki i miałam wrażenie, że idzie błyskawicznie :)
Ilustracje oczywiście Josefa Lady, przyjaciela Haška. Na to zwracałam uwagę przy wyborze egzemplarza do kupna.
I teraz co? Musze uważać, żeby się za bardzo nie rozpędzać z poziomem czeskich lektur, bo jeszcze może mnie rozczarować moja nikła znajomośc języka :) A ja tu sobie będę myśleć, że ho ho i bógwico :) Tymczasem to tylko dobra znajomość tłumaczenia...
A' propos tłumaczenia, a raczej wydania. W polskiej wersji byłam przyzwyczajona do tego, że wszelkie dialogi po niemiecku były tłumaczone na dole strony. Tymczasem w czeskim wydaniu tego nie ma. Oczywiście znalazłam wytłumaczenie na własny użytek - że Czesi byli przez tyle lat pod wpływami niemieckimi, że tłumaczenia nie potrzebują :)
Ja w każdym razie i tak wszystko pamiętałam. Ich melde gehorsam to już w podstawówce znałam na równi z Hände hoch i alles kaputt z "Klossa" :)
Początek:
Koniec:
Wyd. Československý spisovatel Praha 1983, I tom - 507 stron, II tom - 364 strony
Z własnej półki (kupione 9 listopada 2017 roku za 144 korony)
Przeczytałam 20 marca 2018 roku (od 3 marca, ale trzeba wziąć pod uwagę, że było to w czasie, gdy gościł u mnie Ojczasty i po pierwze sporo stałam przy garach, gotując dwa obiady, a po drugie, miałam złe warunki do czytania, lampka umocowana zbyt nisko przy dmuchanym materacu... no, jednym słowem, rąbek u spódnicy nieco przeszkadzał).
Wow! Gratuluję umiejętności i sukcesu! Nawet jeśli znałaś już tłumaczenie, to wciąż, ja też bym powiedziała, że nie jest to bardzo łatwa książka. :) Oprócz tego - urocze ilustracje! ;)
OdpowiedzUsuńTak, to była przyjemność z niejednego punktu widzenia :)
UsuńGratuluję.
OdpowiedzUsuń65 lat temu potrafiłem z kolegami ze szkoły cytowac z pamięci długie cytaty z tej książki. Oczywiście po polsku.
Książkę kupiła mi Matka, bo też ją bardzo lubiła.
Teraz dzieci i rodzice raczej nie czytają tych samych książek.
Z tymi różnicami w lekturach to prawda...
UsuńRozmarzony wspomnieniami zajrzałem do książki, wydanie PIW 1953. Zajrzałem i przestraszyłem się, jak agresywnie antyreligijna jest ta książka.
OdpowiedzUsuńOczywiście czytając w czasach szkolnych zauważałem i śmiałem się z wpadek feldkurata Katza i komentarzy jednorocznego ochotnika Marka, ale jednak większości ataków nie zauważyłem. Podejrzewam, że moja religijna Matka zauważyła jeszcze mniej.
A więc, jednak nie polecałbym tej książki własnym dzieciom :(
Ona jest pod tym względem bardzo czeska...
UsuńI ja bardzo ciążę w tym kierunku. Podpisałabym się pod każdym zdaniem.
Uważam, że to Kościół jest agresywny.
Ale - skoro myśmy kiedyś tego nie zauważali, to i dzieci teraz też by może nie zauważyły?