piątek, 30 marca 2018

Ryszard Ryza - Moje z Olkuszem brylantowe gody

Mój szef przywiózł to wydawnictwo z jakiejś wizyty w Olkuszu i położył mi na biurku. Przyglądam się i widzę nazwisko kuzynki, która mieszka właśnie w Olkuszu :)
Okazało się, że to napisał jej teść.
Więc zabrałam do domu i przeczytałam.
Trochę tak z ciekawości, do jakiej trafiła rodziny.

Autor tych wspomnień ma dziś 81 lat. Jest to wiek, w którym na pewno dokonuje się pewnego podsumowania swego życia. Jeśli ktoś uważał się zawsze za humanistę i miał pewien dryg do pisania, może nawet spróbować swych sił na polu literatury wspomnieniowej, o ile oczywiście ma (lub myśli, że ma) coś ciekawego do powiedzenia.
Niestety dla mnie nie było to interesujące, poza jednym aspektem, o którym za chwilę.
Bo też życie pana Ryzy nie obfitowało w jakieś nadzwyczajne wydarzenia, a nad sprawami rodzinnymi raczej się przemyka, skupiając się na pracy zawodowej i działalności społecznej, a przede wszystkim na życiu rodzinnego miasta, z którym ja przecież nie jestem związana.
No, raz się wybrałam na wycieczkę :)
Tak więc myślę, że ta publikacja może być ciekawa głównie dla rodziny, znajomych, sąsiadów, dawnych współpracowników autora, czy wreszcie ogólnie dla mieszkańców Olkusza, choć raczej tych starszych, którzy znajdą satysfakcję odnalezienia znajomych nazwisk.




A teraz o tym jedynym aspekcie, który mnie zainteresował.
Autor olkuskich wspomnień jest bardzo pobożnym człowiekiem.
Jednocześnie nieraz wypowiada się na temat prania mózgów, jakie uskuteczniali komuniści.
I taka myśl... że tak to już jest (i ja też nie jestem tej wady pozbawiona oczywiście), jak mówi powiedzenie - widzieć źdźbło w cudzym oku, nie widzieć belki we własnym.
Autor nie dostrzega, że sam został na tyle wcześnie poddany praniu mózgu ze strony Kościoła, że nawet sobie z tego nie zdaje sprawy. Cała różnica między KK a komunistami była taka, w tym przypadku, że KK był pierwszy w tym wyścigu, zakodowany niemal od kołyski, więc zwyciężył ;)

Z jednej strony zawsze starałam się szanować cudze wybory, choćbym ich za Chiny ludowe nie rozumiała. Chcesz klękać przed facetem w kiecce, a może nawet całować go w rękę - proszę bardzo.
Niestety tak się w naszym kraju porobiło, że zaczynam reagować alergicznie na czarną mafię, która chce sprawować rząd dusz nie nad swymi owieczkami (wolny wybór), ale nad wszystkimi, idąc rączka w rączkę z władzą. Jak to zresztą zawsze bywało.
Smuci mnie to, bo wolałam tak, jak było dawniej - że mnie ten temat po prostu nie interesował. Żyj i pozwól żyć.
Ale właśnie nie pozwalają :(

Uprzedzę od razu zarzuty - nie mówię w tej chwili o wierze w tego czy innego Boga - mówię o instytucji. Która z wiarą ma niewiele wspólnego.

Początek:

Koniec:

Wyd. PTTK Olkusz 2012, 87 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 27 marca 2018 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Wytrzymałam bez ulubionego praskiego antykwariatu miesiąc ;)
Leżą tu koło mnie dwa stosy i czeka mnie dzisiaj jeszcze zadanie upchania ich gdzieś :)
I oby znów choć miesiąc wytrzymać!



Kończy się miesiąc i kończy się rok, jak odeszła mama...
Ból, ten bezpośredni, mija, łzy jednak zostają.
I wyrzuty sumienia, których czas nie ukoi, bo nic już się naprawić nie da.



Mimo to:

niedziela, 25 marca 2018

Jaroslav Hašek - Osudy dobrého vojáka Švejka za světové války

Zabrałam się za Szwejka po czesku z czystej ciekawości, jak mi będzie szło. I z myślą, że marnie :) że na to za wcześnie.
I powiem tak - gdybym nigdy Szwejka nie czytała po polsku, to może rzeczywiście byłoby za trudne. Ale poszło gładziutko, ba! nie mogłam się oderwać :)
Kilka razy zajrzałam do polskiego tłumaczenia, chcąc zobaczyć, jakie polskie słówko dokładnie odpowiadało czeskiemu, ale to były wyjątki.
Z internetu odniosłam wrażenie, że Szwejk nie jest popularny wśród młodszego pokolenia. Osoby, które czeskiego się uczą - i to na wyższym od mojego poziomie - mówią o nim per 'cegła' i ogólnie nawet boją się zabrać za lekturę.
Ech, co za zdziczenie obyczajów :)

Sądzę, że do ułatwienia lektury i większej motywacji przyczyniła się spora czcionka i duża ilość ilustracji - szybciej przewracałam kartki i miałam wrażenie, że idzie błyskawicznie :)
Ilustracje oczywiście Josefa Lady, przyjaciela Haška. Na to zwracałam uwagę przy wyborze egzemplarza do kupna.

I teraz co? Musze uważać, żeby się za bardzo nie rozpędzać z poziomem czeskich lektur, bo jeszcze może mnie rozczarować moja nikła znajomośc języka :) A ja tu sobie będę myśleć, że ho ho i bógwico :) Tymczasem to tylko dobra znajomość tłumaczenia...
A' propos tłumaczenia, a raczej wydania. W polskiej wersji byłam przyzwyczajona do tego, że wszelkie dialogi po niemiecku były tłumaczone na dole strony. Tymczasem w czeskim wydaniu tego nie ma. Oczywiście znalazłam wytłumaczenie na własny użytek - że Czesi byli przez tyle lat pod wpływami niemieckimi, że tłumaczenia nie potrzebują :)
Ja w każdym razie i tak wszystko pamiętałam. Ich melde gehorsam to już w podstawówce znałam na równi z Hände hoch i alles kaputt z "Klossa" :)



Początek:
Koniec:

Wyd. Československý spisovatel Praha 1983, I tom - 507 stron, II tom - 364 strony
Z własnej półki (kupione 9 listopada 2017 roku za 144 korony)
Przeczytałam 20 marca 2018 roku (od 3 marca, ale trzeba wziąć pod uwagę, że było to w czasie, gdy gościł u mnie Ojczasty i po pierwze sporo stałam przy garach, gotując dwa obiady, a po drugie, miałam złe warunki do czytania, lampka umocowana zbyt nisko przy dmuchanym materacu... no, jednym słowem, rąbek u spódnicy nieco przeszkadzał).

sobota, 17 marca 2018

Piotr Milewski - Dzienniki japońskie

Wlokły się te "Dzienniki", wlokły, a tu przyjechał Ojczasty i raz dwa skończyłam :)
Bo to jest tak - nie oglądam wtedy filmów, bowiem na moim łóżku, nad którym jest projektor, urzęduje właśnie on. Więc więcej czasu. Inna sprawa, że podwójne gotowanie (moja dieta) zabiera też swoje godziny... No ale jakoś w sobotni słoneczny poranek i południe, gdy miałam rzadką okazję poczytać przy dziennym świetle (bo sobie rozłożyłam materac dmuchany koło okna), poszło.
Przy czym książki chwalić nie będę.
Była nudna i tyle.
Widzicie, co na okładce napisano?

To filozofowanie właśnie było najgorsze ;)
Druga sprawa: nie zrozumiałam, dlaczego ktoś udaje się na koniec świata (no, prawie) bez pieniędzy? Przecież takie podróżowanie z pustą kieszenią, gdy liczy się każdy grosz i żal wydać ostatnie pieniądze na bilet wstępu do zabytku, jest... dziwne.
Autor zazwyczaj spał pod chmurką, na ławkach w parkach etc., chyba że po drodze (autostop) spotkał kogoś, kto zaoferował mu nocleg.
Pewnie że takie spotkania mają swój urok i poznaje się codzienne życie od nieco innej, mniej oficjalnej strony, ale gdy po raz kolejny czytałam, że ktoś, kto go podwoził, postawił mu też obiad, to jakoś przykro mi się robiło... wiecie, tak patriotycznie, że Polak pokazuje się w świecie jako nędzarz.
To głupie, wiem :)
Ale nie do przezwyciężenia.
Narodowe kompleksy :)

Z drugiej strony przecież to młody człowiek, student - tacy podróżują po całym świecie bez grosza przy duszy.
Tylko dziewczynom, jak ja, może być żal, bo one raczej nie mogą sobie na to pozwolić, strach.
Natomiast dało mi do myślenia co innego.
Sama sobie, nie pierwszy raz, obiecuję, że za następnym pobytem w Pradze będę tak robić - wychodzić z domu (znaczy z hotelu) gdzie oczy poniosą, bez żadnego planu, skręcając w boczną uliczkę za kotem etc., rozumiecie, o co mi chodzi. Robić małe odkrycia. Przyglądać się ludziom i miejscom.
I nawet tak dwa razy zrobiłam.
DWA RAZY - na 37 dni w sumie. Właściwie należy liczyć dni razy dwa, no bo każdy dzieli się na rajzę poranną i popołudniową. Czyli 2x na 74 możliwości.
Nie jest to powalające :)
Mówię sobie, że najpierw muszę poznać miejsca, o których czytałam (a jest ich przecież mnóstwo), a potem dopiero chodzić za nosem. Ale w ten sposób nigdy się to nie skończy :)
Cieszyć się czy martwić?

Wracając do Milewskiego. Jak widać na okładce, autora zachwalają jako bestsellerowego. Ja tę "Transsyberyjską" mam... i mimo nie najlepszych doświadczeń z Japonią (ziewanie) spróbuję przeczytać. Ale tylko i wyłącznie ze względu na Rosję, oczywiście.

Jeszcze mi się przypomniało, co mnie wkurzało :)
Autor co i rusz pisał, że ze zdumienia przetarł oczy. Nosz ludzie! Widzieliście kiedykolwiek, żeby ktoś zdziwiony PRZECIERAŁ OCZY???

Początek:
Koniec:

Wyd. ZNAK Kraków 2015, 379 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 3 marca 2018 roku