niedziela, 28 lutego 2021

Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi

Kiedyś tam coś Strugackich kupiłam, na pewno czytałam jeden kryminał, no ale Pikniku nie mam - choć to najbardziej znane ich dzieło. Kojarzy się oczywiście z Czarnobylem, choć powstało 14 lat wcześniej, zresztą tutaj mowa jest o lądowaniu na Ziemi Obcych, a nie o katastrofie nuklearnej. No, ale tam Strefa i tu Strefa.

Czego szukają stalkerzy w niedozwolonej Strefie? Co się tak naprawdę stało? Człowiek nie jest w stanie zrozumieć, nie ma narzędzi, by zinterpretować to, co w Strefie można znaleźć. Czy Złota Kula rzeczywiście może spełnić każde życzenie?

XX-wieczna wersja bajki o rybaku i złotej rybce?

Czy bezlitosny obraz spustoszeń, jakie poczynił system totalitarny w psychice ludzi, zawoalowany angielskojęzycznymi nazwami? 

Fantastyka czyli s-f to gatunek stworzony po to, żebym nigdy go nie czytała 😏 No nie lubię, nie mam cierpliwości, nigdy mnie to nie jest w stanie zająć i zatrzymać... Ale Piknik ma w sobie coś.

Trochę jak motto Mistrza i Małgorzaty (które pochodzi z Fausta)...
Początek:
Koniec:

Plan na sobotni wieczór był taki, że obejrzę znowu Stalkera czyli film zrealizowany według książki przez Andrieja Tarkowskiego. Bo u mnie oglądanie filmów dzieli się na dwie fazy: przed projektorem i po. Czyli jak go jeszcze nie miałam, to oglądałam filmy na telewizorze, a chyba każdy przyzna, że to nie to samo. No i tego Stalkera na dużym ekranie jeszcze nie widziałam. Ale tak mnie wieczorem zmuliło, że nie obejrzałam NIC. Film trwa 155 minut i na samą myśl byłam jeszcze bardziej senna. Nie wiem, nie wiem, może dziś? Z półki zdjęłam, czeka.

A patrzcie, tam są dwa jeszcze w folii 😄

Wyd. Prószyński i S;ka, Warszawa 1999, 171 stron

Tytuł oryginalny: Пикник на обочине 

Przełożyła: Irena Lewandowska

Z biblioteki 

Przeczytałam 27 lutego 2021 roku 

 

Słuchajcie, słuchajcie!

Czegoś tam szukając na You Tube zobaczyłam po prawej stronie link do tego filmiku, a że i kuchnia i Korea, to dawaj!

  

No i zachwyciłam się tą dziewczyną 😍 Niesamowicie naturalna i sympatyczna dziewuszka ze Śląska, która wyszła za mąż w Korei i sobie tam teraz urzęduje. Kliknęłam na dwa czy trzy kolejne jej widea i trafiłam na przepis na omurice, więc zaopatrzyłam się w niezbędne składniki i przy sobocie po robocie wykonałam.

  

Rzecz okazała się prosta i szybka, ale wiecie, jak to jest przy pierwszym razie... Człowiek się dwoi i troi (na przyszłość: można sobie przygotować ryż z warzywami wcześniej i tylko odgrzać), musiałam zawołać córkę do mieszania sosu, gdy już miałam trzy patelnie do ogarnięcia i w ogóle 😀

Ale najgorsze przyszło na końcu: okazało się, że mam za małą patelnię do omletów. Znaczy mam większą, ale myślałam, że ta używana na co dzień wystarczy. No i zawinąć nadzienie w omlet (gorący omlet) w taki zgrabny pakuneczek to było wyzwanie. Czyli musiałam dać mniej nadzienia. Zresztą zrobiłam go za dużo 😉


A jeszcze zamiast rozprowadzić porządnie jajka, to zdjęcia robiłam...

Nie było to tak zgrabne, jak powinno, ale widziałam już w internetach, że różne bywają te omuraisu, więc SZAFA GRA 😎 Włączam do repertuaru.

Ach ach! Pozostając przy azjatycko-kuchennych klimatach: chciałam w piątek obejrzeć pewien film wietnamski, który niegdyś w epoce prehistorycznej nagrałam na kasetę wideo z tiwisza, ponieważ bardzo mi się podobał. Potem mi to w zaprzyjaźnionym studiu przegrali na DVD. No ale jakość jest, jaka jest. Wpadłam na pomysł, że może znajdę to po czesku, w jakimś sensownym formacie. Więc odłożyłam oglądanie na drugi dzień, a tymczasem rzuciłam się na polsko-wietnamski miszung: SMAK PHO, 2019

Historia kucharza-Wietnamczyka, który pracuje w wietnamskiej restauracji w Warszawie i opiekuje się 10-letnią córką - żona-Polka nie żyje. Poznajemy go, gdy zaczynają się schody: właściciel restauracji postanawia wrócić do ojczyzny i sprzedaje ją Polakowi, który natychmiast zaprowadza swoje porządki - w lokalu, który słynął z wietnamskiej zupy pho, będzie się teraz podawać japońskie sushi, no bo to jest modne. A córka, urodzona w Polsce, nie chce chodzić do szkoły w tradycyjnej wietnamskiej spódniczce, codziennie też wyrzuca wietnamskie drugie śniadanie, z taką miłością przygotowywane przez ojca. W dodatku zaczyna podejrzewać, że ojciec spotyka się z dziewczyną mieszkającą naprzeciwko i w ten sposób zdradza pamięć o matce. 

 

Obejrzałam, no bo obejrzałam, ale nie jest to niestety udane dzieło.

A wietnamskiego Schyłku lata po czesku i tak nie znalazłam 😐

 

 

Edit

Znalazłam filmik, gdzie omuraisu przyrządza jakiś japoński mistrz patelni, no dajcie spokój! Nie dość, że ryż wkłada do żelazka 😁, to jeszcze omlet jest dość surowy, powiedziałabym... To ja już wolę swój!

 

piątek, 26 lutego 2021

Tôn Vân Anh i Monika Utnik-Strugała - Xin Chào! Wietnam dla dociekliwych

Dla dociekliwych dzieci, dodajmy. Ale co tam, mnie Wietnam pociąga, więc sobie pożyczyłam. Lepsze to niż nic. Bo coś mi się wydaje, że o Wietnamie nie mam żadnej książki (skandal!).

Znalazłam dużo ciekawych informacji, więc - jak widać na załączonym przykładzie - niektórzy dorośli mają ogląd świata na poziomie dziecka 😄 

No i odkryłam, że nazwa wietnamskiego targowiska w Pradze - Sapa - coś znaczy, w sensie, że Sa Pa to znane wśród turystów miasto na północy, słynne z malowniczych pól ryżowych na górskich zboczach.

Takie językowe ciekawostki. Wietnamski jest językiem tonalnym, ma sześć tonów i tego przede wszystkim trzeba się nauczyć. Potem już z górki, nie ma deklinacji, koniugacji, czasów. No ale mam wrażenie, że w życiu bym się tej wymowy nie nauczyła.



W pracy już co rano męczę wszystkich pytaniem, czy jedli ryż. Niech się też czegoś nauczą!
Jeszcze przepis na ozdrowienie z przeziębienia. Ja nie dam rady, bo nie mam drewnianego stelaża łóżka, pod którym bym mogła postawić miskę z naparem. Ale Wy może macie?
Początek:
Koniec (tofu nie dość, że w Lidlu nie było, to jeszcze znowu zrobili tam jakieś durne przemeblowanie, nic nie można znaleźć i to w pandemii, kiedy powinno się szybko zrobić zakupy i uciekać; poprosiłam o przekazanie kierownictwu gratulacji z powodu świetnego pomysłu - oczywiście nie wina kierownictwa, grubo wyżej o tym zdecydowano - pewnie ktoś nawet na wysokim szczeblu dostanie premię):

Wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020, 183 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 25 lutego 2021 roku

 

NAJNOWSZE NABYTKI 

Oj tam, długo wytrzymałam, prawie półtora miesiąca. Gdybym poczekała parę dni, byłoby, że w lutym nic, tylko dopiero w marcu 😎 Ale bałam się, że mi ktoś podkupi to tomiszcze z samego dołu - przewodnik po okupacyjnej Pradze. Nie miałam pojęcia, że to takie wielgaśne i grubaśne, waży chyba z tonę. Na paczce jest zawsze wypisana waga i ja to sobie na wieczną rzeczy pamiątkę fotografuję, ale gdy przyszłam z Fabryki, opakowania już nie było, córka wyniosła. Proponowała mi wprawdzie, żebym sobie zanurkowała w zsypie, ale jakoś nie miałam chęci... mając za sobą ciężki dzień. Taki dzień akuratnie do opisania w przyszłej książce, powinnam zrobić notatki. 

Jednym tylko momentem z tego dnia się podzielę: czekałam na ósemkę, jechały dwa inne, wreszcie przyjechała. Nawet się zdziwiłam troszeczkę, że mało ludzi w środku. Jadziemy! Czytam! Za jakiś czas podnoszę głowę, a tu za oknem taki widok dawno niewidziany, odkąd tylko do roboty jeżdżę - suniemy sobie ulicą Dunajewskiego w kierunku Kleparza. Rany boskie! To nie ósemka, to osiemnastka! A mnie zaraz skasują (bo mam teraz kartę tylko na jedną linię), nawet nie wiem, na ile, ale DUŻO! A gdy już szczęśliwie bezkanarowo dojechałam do Kleparza, musiałam na piechty wracać. Co było udręką, bo taka jestem zmęczona na tym przedwiośniu (jak każdy), że szkoda gadać.

 

A jeszcze się przecież spieszyłam, żeby obiad robić. Pierwszy przepis z Jadłonomii, poleconej przez Teresę. Spaghetti ratunkowe. Raz - dwa i już faktycznie jest. W przepisie był szpinak lub rukola, ja wzięłam roszponkę (moja córka nienawidzi rukoli, ja też zresztą nie przepadam, a szpinakowe kluski były zaplanowane na dzisiaj) i to dobry wybór, tylko trzeba było posłuchać, gdy pisali, że zielonego może być bardzo dużo, bo zwiędnie, a ja dałam tylko pół pudełka. Zniknęło na patelni 😀

 

A teraz jeszcze tak. Raz na kwartał wybieram się do Auchana, kupuję tam zapas płatków jęczmiennych i jakieś drobiazgi, przy okazji miałam teraz poszukać tej kratki dużej do ostygania chleba i może noża, bo z pokrojeniem tego świeżo upieczonego chleba jest problem. Kratki NIE BYŁO. Tylko takie małe okrągłe, jak jedną już mam. W całym wielkim Auchanie nie było. Nigdzie indziej się nie wybieram, więc... kichał Michał. Ale nóż, nóż kupiłam. A przy oglądaniu nabrałam chęci na NÓŻ SZEFA. No dobra, wzięłam i to nożysko - wreszcie będę zaopatrzona jak trza.

No i teraz wyciągnęłam z opakowania i tak sobie pogładziłam czule ten nóż szefa... Jak to było w Brunecie wieczorową porą

Znajomy mnie odwiedził i... znaczy... źle się poczuł. Ale przewrócił się i upadł na plecy. Tak akurat... tak szczęśliwie, że jest nieprzytomny. Znaczy tak nieszczęśliwie, że jest nieprzytomny.

Może nie do końca, jeszcze jestem przytomna, ale krew się leje ciurkiem, więc nie wiem, jak długo. Lewa ręka, serdeczny palec.

Marnie widzę jutrzejszy obiad.

Ach, i jeszcze to. Trzeba być normalnym inaczej, żeby przechodzić całą zimę - z rozpędu - w płaszczyku jesienno-wiosennym, po czym pod koniec lutego się zorientować, zanieść go do czyszczenia (różowy w zimie, ha ha ha), a z szafy wyciągnąć kurtkę zimową. 

Tak, właśnie teraz, gdy upał - nie wahajmy się tak nazwać tych LUTOWYCH temperatur do prawie 20 stopni - osłabia sam z siebie, a co dopiero w puchówce 😂

środa, 24 lutego 2021

Aleksandra Marinina - Harmonia zbrodni

Miałam dwie Marininy pożyczone z biblioteki, tę drugą chciałam prolongować, a tu mnie ktoś ubiegł i ją sobie zamówił, musiałam oddać.No nic to, pożyczę jeszcze raz.

Tymczasem przeczytałam pierwszą (w sensie chronologicznym).

Nie przestaje mnie zadziwiać tupet wydawców, którzy potrafią tak bęc z grubej rury walić arcydziełami. Ja rozumiem, że caryca - taką ma ksywę w Rosji i tyle 😀 Ale znaj proporcjum, mocium panie.

No nic, czytało się dobrze i przynajmniej nie miało 600 stron, jak to teraz jest w zwyczaju (bo i książka z 1998 roku, jeszcze nie było takiej mody i rozbuchania kryminalnego). A' propos jednakże. Miałam dziś dłuższą rozmowę ze znajomą dziewczyną, która wykorzystała wiosenno-letnią pandemię do napisania książki. Jest na etapie szukania wydawcy (znaczy jednego chętnego już ma, ale się jeszcze rozgląda w poszukiwaniu lepszych warunków finansowych, z drugiej strony wiadomo, że jako debiutantka wszędzie będzie miała pod górkę). Z nastaniem wiosny ma zamiar zabrać się do pisania kolejnej, bo to będzie saga. Wszystko wiem, co i jak, ale nie mogę napisać na razie, bo wiecie, trzeba być ostrożnym 😄 

No ale do rzeczy: wspomniałam, że wśród planów na przeżycie na głodowej emeryturze miałam też i pisanie, przy czym myślałam raczej o humorystycznym kryminale - a tu się w międzyczasie namnożyły tego niewiarygodne ilości, no i jak się tu przebić. Pomijam fakt, że nie cierpię pisać na komputerze... I dostałam dobrą radę: osadzić miejsce akcji w Pradze 😁 No że też o tym nie pomyślałam!

Tak że drżyjcie narody!

No dobra, żartuję. To by już była naprawdę ostateczność, dokładać swoją cegiełkę do całego tego chłamu na półkach księgarń. Ale do Lidla na kasę też nie pójdę, bo to ciężka fizyczna praca, nie nadaję się. 

A przy okazji Marininy się podzielę taką uwagą. Rzecz się działa w czerwcowej Moskwie ogarniętej falą okropnego upału. Niby pisze przekonująco o lepiącym się do ciała ubraniu etc. - a jednak w lutym nie potrafię sobie wyobrazić gorąca. Tak samo jak w środku lata nie umiem "odczuć" mrozu. Czy to jakaś ułomność? Gdy się dobrze czuję,  nie umiem zwizualizować sobie bólu, choćby tego najczęstszego czyli głowy, tego, co mi dzisiaj towarzyszy 😒 Dziś wiem, jak to jest, a jutro rano, gdy wstanę BEZ (co daj Boże), już go sobie nie wyobrażę.

A u Niziurskiego było tak, że chłopcy mieli jakąś książkę bez początku i końca i tam opisy warunków pogodowych były tak sugestywne, że zamarzali albo ociekali potem czytając je. W czym to było? W Siódmym wtajemniczeniu?

Albo na przykład u Prousta, ten smak magdalenki zamoczonej w herbacie. Poczujecie go na końcu języka przy czytaniu?

Początek:
Koniec:

Wyd. Czwarta Strona, Poznań 2020, 367 stron

Tytuł oryginalny: Призрак музыки 

Przełożyła: Aleksandra Stronka

Z biblioteki 

Przeczytałam 24 lutego 2021 roku 

 

No właśnie, głowa. Pewnie to z powodu tego globusa dziś po wyjściu z pracy miałam ochotę zabić. Kogo? A tak z grubsza jedną trzecią tych, co się szlajali po mieście. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że aż tyle osób ma w głębokim poważaniu maseczki. I to w obliczu coraz poważniejszej sytuacji. Byłam taka wściekła, że w końcu spuściłam głowę, żeby tego nie widzieć po prostu i nie denerwować się.

Powinnam nosić w kieszeni garść pięćdziesięciogroszówek i wręczać po jednej każdemu napotkanemu, że skoro właśnie zgubił maseczkę, to proszę bardzo, masz i kup se.

Zdjęcie akurat z poranka, gdzie ludzi jeszcze jak kot napłakał, ale i tak widać, kto się przejmuje, a kto nie...


Niesamowity film obejrzałam:

WALERIA I TYDZIEŃ CUDÓW (Valerie a týden divů), Czechosłowacja 1970 

Jest to bardzo poetycki, surrealistyczny film grozy czyli gatunek, za którym, delikatnie mówiąc, nie przepadam - ale ten, taki sen z pozorami rzeczywistości, doprawdy mnie zachwycił. Jest w nim coś z atmosfery Felliniego. Aż dziw, że powstał w dobie krótko po inwazji!

  

Dziś pewnie nic nie obejrzę przez ten głupi łeb, wieczoru już nie odzyskam, stracony na zawsze, nic to, żyje się dalej.

niedziela, 21 lutego 2021

Aleksander Kaczorowski - Europa z płaskostopiem

Znowu mi się namnożyły książki z bibliotek, ale tymczasem wzięłam jedną z własnej półki. Kupiłam ją jakiś czas temu, nawet pamiętam okoliczności - byłam właśnie w Pradze i gdzieś w internecie o niej przeczytałam, napaliłam się i szybciutko na allegro nabyłam, tak że jak wróciłam do domu, to już chyba na mnie czekała. Ja ją na półkę i... i kuniec.

No ale wreszcie zabrałam się za czytanie i bardzo się z tego cieszę: i z nabycia kiedyś i z przeczytania teraz.  Świetna to rzecz, piętnaście rozmów z ludźmi kultury i nauki z Czech, Słowacji i Polski. Z większym zainteresowaniem przeczytałam pierwszą połowę, bo głównie właśnie o kulturze się tam mówiło, o filmie, o literaturze. Druga część bardziej zajmuje się historią, a ja jako neptek historyczny mam tu tak duże braki, że momentami się w tym gubię. Ale właśnie te wywiady potrafią rozjaśnić co nieco w głowinie. Przy okazji zapisałam sobie do kajeciku, że Josef Roth czeka. Chcę wrócić do Krypty kapucynów i zobaczę, co i czy ja jeszcze mam.

A' propos Austro-Węgier - byłam na Rajskiej, pożyczyłam tego Porucznika diabła (leży jeszcze na kwarantannie, więc nawet nie zajrzałam do środka, ale jestem dość przerażona objętością) i znowu szłam tymi niekończącymi się korytarzami. Teraz jest jeszcze gorzej, bo zamknęli dostęp do windy, trzeba było się wdrapać na drugie piętro, które w tym wypadku można liczyć za czwarte, bo nie oszczędzano przy budowie koszar na wysokości. I właśnie leząc po tych schodach pomyślałam, że może jednak ja przeszłam wtedy w grudniu tego covida? Bo tak się zmachałam, tak umęczyłam...




Początek:
Koniec:

Półka. Ja wiem, to wygląda dziwnie, pomieszane książki i filmy. Ale te DVD, które przywiozłam z Pragi, już się nie mieściły na sąsiednim regale i wtargnęły obok. 

Wczoraj przy okazji odkurzania odkryłam, że na którejś półce da się wcisnąć jeszcze jedną książkę. Matko i córko, ile z tym roboty! No bo najpierw szukanie, którą (chodziło o to, żeby miała biały grzbiet). Potem myślenie, co na jej miejsce z kolei. Następnie co na miejsce tej trzeciej. Wiecie, że do tej pory nie skończyłam? Jestem przy szóstej zamianie 😁 

Wyd.  Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006, 222 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 20 lutego 2021 roku


Donoszę, iż awizowany poprzednio film radziecki obejrzałam. Jest to istotnie historia sześciorga ludzi, którzy utknęli w windzie w sobotnie popołudnie, gdy wszyscy oglądają ważny mecz. Fachman od windy też, więc nie reaguje na wciskany guzik alarmowy. A ludzie w windzie są różni, od jakiegosiś naczelnika przywykłego do rozkazywania i dyrygowania ludźmi, poprzez dziennikarza rozczarowanego swą pracą, fryzjerkę, która wieki już nie była w teatrze, bo nikt jej nie zabiera, aż po skromnego mieszkańca bloku, który wracał do domu z wiadrem od śmieci. Oczywiście najpierw kłótnie, co robić w tej sytuacji, każdy się spieszy, wzajemne żale i urazy, potem rozmowy, próba własnoręcznego rozwiązania problemu, a gdy wreszcie drzwi windy otwierają się, właściwie już nikt nie chce odejść, rozstać się - polubili się...

Niestety części dialogów nie zrozumiałam - ten mój rosyjski ze słyszenia nie stoi niestety na najwyższym poziomie 😒 Może gdybym obejrzała po raz drugi, poszłoby lepiej - wiadomo, człowiek się wtedy tak nie skupia na samej akcji - ale skąd wziąć czas?


Не было бы счастья... 1983

 

A' propos skąd brać czas. Jakby tego wszystkiego było mało, dorzuciłam do codziennej rozpiski (coraz bardziej rozbudowanej) poranne oglądanie wiadomości z czeskiej TV. A one trwają około 50 minut! Żeby było śmieszniej w tygodniu daję jakoś radę (większa dyscyplina?), a w weekend jest gorzej 😀 No, w każdym razie jest to prawie godzina dodatkowego siedzenia przed komputerem, to wkurza, zobaczymy, jak długo wytrzymam. Większy sens by to miało, gdybym sobie na bieżąco z ołóweczkiem siedziała i zapisywała/sprawdzała nowe słówka. Ale taki kozak to ja nie jestem!

Najgorsze jest to, że we wtorek zaczyna się nowy semestr. Czeskiego znaczy. Takie były luzy w tym lutym, a tu znowu... Normalnie chyba zapominam, że to robię dla przyjemności 😂

Tymczasem jest niedziela, więc kuchnia. Zawsze, gdy mam w planie zupę jarzynową - i kupuję do niej śmietanę - powstaje problemik, co zrobić z resztą tejże (śmietany, nie zupy). I tak wczoraj wypróbowałam nowy przepis, który jej wymagał. Kotleciki Szu Szu 😎 Córka zażyczyła sobie wprowadzenia na stałe do menu. Przepis jest tutaj. To jest dobry pomysł, gdy chce się czegoś na szybciutko, a nie ma to być nieśmiertelny kotlet z piersi a' la schabowy. Znaczy na szybciutko - poprzedniego wieczora trzeba pokroić i zamarynować, ale to wszystko, potem już tylko usmażyć. Naprawdę smaczne!

Jak widać, całkiem z mięsa ciągle nie rezygnujemy. Ale na Jadłonomii, poleconej przez Teresę, już znalazłam przepis na spaghetti ratunkowe z ciecierzycą i ono będzie z przyszłym tygodniu.


piątek, 19 lutego 2021

Ewa Lach - Kosmohikanie

To również lektura wynikła z posta Biuro książek zagubionych. Mam w domu Klub Kosmohikanów, a tu nagle się okazało, że istnieje pierwsza część Kosmohikanie. Musiałam zaś do biblioteki 😏

I o ile w pamięci z dzieciństwa miałam tę książkę za sympatyczną, tak mnie Kosmohikanie dość rozczarowali. Narrację prowadzi tu Gośka, która z trójką rodzeństwa i rodzicami przebywa na wakacjach w Jastarni. Gośka jest przemądrzała jak cholera, styl prowadzenia akcji przez autorkę mi się nie podoba, a opisy zabaw rodzeństwa i potyczek z miejscowymi dziećmi, zwanymi dość pogardliwie Kaszubami, są po prostu nudne.

Mój plan był przeczytać po kolei całą trylogię (bo jest jeszcze Przygrywka), ale teraz nie wiem... Mam się nudzić?

Póki co, wzięłam coś o Czechach z własnej półki i bardzom zadowolniona 😎 

Początek:
Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1987, 204 strony

Z biblioteki 

Przeczytałam 17 lutego 2021 roku


Tydzień przeleciał jak z bicza trzasł, ani nie zauważyłam kiedy. Niby dobrze, bo coraz bliżej wiosna 😍 Ale jak mi tak szybko będzie mijać ta reszta życia...

Córka mi wczoraj mówi, że umarł jakiś rosyjski reżyser. Odkąd ma instagrama, obraca się w międzynarodowym towarzystwie - codziennie muszę wysłuchiwać wieści przede wszystkim z Paryża, ale też z Chile, bardzo dużo z Chile, gdzie się z jakąś dziewczyną wzajemnie edukują na temat swych krajów - no i instagramowa znajoma Rosjanka, tyle że paryska, coś na ten temat napisała. Ale ta moja odnoga nazwiska nie kojarzyła. Weszłam więc na stronę dostarczycielkę wszelkich informacji o rosyjskim kinie, a tu Andriej Miagkow umarł. Znaczy się gdzieś dzwonili, bo nie reżyser, tylko aktor. Zanim włączyłam laptopa i sprawdziłam, już sobie ubzdurałam, że chodzi o Michałkowa (i że obejrzę wieczorem po raz enty Szagaju po Moskwie z tej okazji) - no ale o nim by przecież pisali i u nas, wiedziałabym. 

Skoro Miagkow, który najbardziej jest znany z Ironii losu i Służebnego romanu (nie mówię, że je znam na pamięć, ale każdy oglądałam kilkakrotnie), wynalazłam sobie na wieczór film z jego udziałem, którego do tej pory nie widziałam. Tytułuje się Sadis riadom, Miszka i zapowiadał się całkiem sympatycznie (opisów nie czytałam, włączyłam tylko początek na próbę). A tu - cholera jasna - po zabawnej opowieści, jak to Miszka chcąc udowodnić kolegom z leningradzkiego podwórka, że jego tata naprawdę jest strażakiem (bo nigdy nie przychodzi do domu w hełmie) roznieca pożar, więc po takich chłopackich hecach nagle BUM zaczyna się wojna. A wojna w Leningradzie to wiemy, co - blokada. No, to już tak zabawnie nie było 😒

Садись рядом, Мишка!, 1977

  

Ponieważ zwykle działam zrywami, więc nabrałam ochoty na jeszcze jeden film z Miagkowem. Sześcioro ludzi w windzie, a winda zatrzymuje się między piętrami. Nikt nie spieszy na pomoc, bo wszyscy oglądają w telewizji mecz... To z opisu, który tym razem przeczytałam. Ale film obejrzę dopiero jutro, bowiem...

Не было бы счастья... 1983

   

Bowiem co drugi dzień oglądam czeski serial, więc dziś kolejny odcinek. Serial powstał w latach 80-tych, nazywał się Sanitka (czyli Karetka albo Ambulans) i opowiadał oczywiście o pracy pogotowia ratunkowego w Pradze. Bardzo go lubiłam, obejrzałam w zeszłym roku.

  

No, a w 2013 roku zrobili kontynuację - Sanitka 2. Oczywiście ani się umywa do tamtego. Pogratulowałam sobie, że nie ściągałam, tylko oglądam ze strony czeskiej TV 😉 Ale oglądam, bo po pierwsze dużo znanych mi aktorów, a po drugie ćwiczę język, tak?

  


wtorek, 16 lutego 2021

Olga Chrobra - Dwie ulice

U Zacofanego w lekturze znalazłam taki post (radzę się zapoznać, jeśli lubicie wracać do lektur z dzieciństwa). A tam ta książka. Nigdy nie słyszałam o autorce. Na Rajskiej mieli, więc się udałam, choć tam ostatnio nie lubię chodzić. A jeszcze remont mają, wejście jest od tyłu i potem kilometry korytarzy aż do końca prawie drugiego piętra. No ale skoro akcja w Krakowie, to był mus. Nawet rozważałam przez chwilę zakup, bo jest na allegro, ale gdzie to niby potem dam??? Więc nie, trudno.

Rzecz o 12-letniej Uli, która z rodzicami i siostrą przeprowadza się do nowego pięknego mieszkania w kamienicy, ale ciągle z niego ucieka do ubogich krewnych dwie ulice dalej. Bo tam zwykła kartoflanka zjadana wśród życzliwych sobie ludzi smakuje lepiej niż frykasy w zimnym domu rodzinnym, pod surowym wzrokiem despotycznego ojca. To właściwie opowieść o tym, jakie konsekwencje może przynieść pragnienie wyrwania się ze swojej sfery, dążność do podniesienia statusu (której przecież nie można potępiać w czambuł), jakie bolesne może być odcinanie się od korzeni i jaką cenę płacą za to bliscy.

Oczywiście najbardziej mnie interesowały krakowskie lokacje 😀 Ula z rodzicami mieszka przy ul. Odrowąża, a babcia i pozostała część rodziny gdzieś przy Mazowieckiej. Ach, zapomniałam dodać, że wszystko to dzieje się w okresie międzywojennym! No a mapa poniżej jest z teraz... Ale - zajrzałam do "Nazw ulic Krakowa" pod Odrowąża - i dowiedziałam się, że tę ulicę wytyczono ok. 1930 roku, ale nazwę otrzymała w 1937. To mnie trochę skonfundowało, bo jakoś nie wyczuwałam atmosfery zbliżającej się wojny. Zajrzałam jeszcze do książki, gdzie są podane daty powstania i nazwiska architektów wszystkich domów (no, wszystkich - wszystkich do wojny). A tam: większość odrowąskich kamienic jest z lat 1933-1935. To dość ciekawe, że stała już większość domów, a ulica ciągle nie miała nazwy. 

Byłam tam kiedyś z aparatem, ale nie podzielę się żadnymi zdjęciami, bowiem nie jestem w stanie ich odnaleźć.

Pod koniec książki jest mowa o dużym pożarze na Krowodrzy, miałam nadzieję, że znajdę o nim wzmiankę w "Krakowie między wojnami" Czesława Brzozy, który jest takim kalendarium. Nie znalazłam, albo ten pożar nie był taki duży albo go w ogóle nie było 😁 

Za to przy okazji trafiłam na takie wyliczenie. Ciekawe, jak by wyglądało tego rodzaju zalecenie dziś? Chyba jednak nie 30 kg mąki? Gdy wszyscy mają lodówki i zamrażarki, być może większy nacisk byłby położony na zapas mięsa? Jeszcze parę lat temu ja sama zaplanowałabym najwyżej kilogram mąki, ale wtedy nie śniły mi się kopytka, pyzy, nie piekłam chleba 😋 A gdy przeczytałam o 10 kg kapusty kiszonej, to wiecie co? Dzisiaj wracając z pracy zahaczyłam o warzywniak i kupiłam 😀 Nie, nie 10 kg, ot, za 2,50 zł, do obiadu - ale mnie taka chętka naszła!

Początek:
Koniec:
Skomplikowane biblioteczne dzieje książki 😏

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1968, 198 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 13 lutego 2021 roku

 

Wchodzę dziś do banku i widzę, że coś mi się wyświetla na zielono - jako wpływ znaczy się. Wytrzeszczam ślepe oko, jak to się u mnie w domu mawiało, a tam:

Myślę i myślę, o co tu chodzi... Miałam lokatę na 6 tysi (półroczną). Zarobiłam 30 groszy 😂😂😂

Bogać tam 30! Tylko 24, bo przecież jeszcze mi zabrali 6 groszy podatku!!!

Jeśli chodzi o robienie interesów, to jestem NAJLEPSZA!!! 

 

Tymczasem oglądam "normalne" filmy. Najpierw SZARLATAN czeski, reż. Agnieszka Holland. Podobał się, podobał, żarło... aż do połowy. Potem już przestało - i nie powiem, dlaczego, bo może ktoś go będzie oglądał, nie chcę nic sugerować. W każdym razie to na kanwie autentycznej postaci (bo nie do końca historii) zielarza i uzdrowiciela, którego nie mogło tolerować komunistyczne państwo, więc wytoczyło mu sfingowany proces. W filmie to bardzo złożona postać, mogąca z jednej strony budzić podziw, ale z drugiej i odrazę.

 

 

 

A potem wreszcie trafiłam na AKTORÓW PROWINCJONALNYCH z 1978 roku, od dawna już chciałam obejrzeć - i się zdziwiłam, bo nie pamiętałam, że to też Holland, całkiem niechcący mi się nałożyły na siebie. Ten film polecam gorąco, aktualny do dziś.

  

 

No a skoro już o czeskim filmie mowa, to obejrzałam ponownie po latach słynne NIKT NIC NIE WIE /Nikdo nic neví, 1947. Słynne, bo od tytułu tego filmu wzięło się to nasze powiedzenie nikt nic nie wie, czeski film. To taka wojenna komedia omyłek. Jako że Czesi są znani ze swego poczucia humoru i dystansu do samych siebie, wspomnę tu o takiej scenie. Członkowie orkiestry, dowiedziawszy się, że gdzieś tam biją esesmana, uznali, że wybuchło powstanie i jeden za drugim porzucają instrumenty, wymykając się chyłkiem, żeby wziąć udział w walce. Ale co się okazuje - esesmana ktoś bije prywatnie! Więc wszyscy po cichutku wracają na swoje miejsca i znów przykładają się do gry (od 39 minuty).

 

Miałam dziś jeszcze więcej popisać, ale gdy usiadłam do laptopa i załadowałam zdjęcia, zadzwonił telefon. Była 16.30. Dzwoniła Psiapsióła z Poznania, zaniepokojona, że mnie tyle czasu już nie ma na fejsie. No tośmy musiały pogadać, prawda? I oto nagle jest 18.40 czyli czas na kolację i... film oczywiście (dziś rosyjski)😉