piątek, 31 października 2014

Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz

Znacie? To posłuchajcie!
Stęskniłam się za Panem Tadeuszem - ostatni raz czytałam go 3 lata temu i już mi brakowało tych pól malowanych zbożem rozmaitem...

Właśnie sobie uświadomiłam, że najtrudniej pisać o książkach ukochanych. No i tych powszechnie znanych. Bo cóż tu można dodać nowego, nie mówiąc o odkrywczym? Może raczej pokażę półkę:
To takie niepozorne wydanie, tom IV DZIEŁ, które w ilości 16 woluminów ukazały się w stulecie śmierci poety. Nie zdobyłam się na przywiezienie kompletu z domu, bo raz - brak miejsca, a dwa - chyba ich czytać nie będę. Mam u siebie tylko Pana Tadeusza i Dziady, jeśli kiedyś dojrzeję do reszty, to wiem, gdzie jest :)


Jestem skazana na czytanie takiego niezbyt atrakcyjnego wydania, mimo że w domu rodzinnym jest inne, dość monumentalne (dużego formatu), z pięknymi kolorowymi rozkładanymi ilustracjami - to na nim uczyłam się w dzieciństwie doceniać piękno ilustracji - do dziś pamiętam Maćka wśród królików w Dobrzynie. No ale nie mogłam zabrać do Krakowa tego właśnie wydania, bowiem nie należy ono do Ojczastego, który wszystko daje lekką rączką, tylko do Mamy - jest to jej jedyna książka poza kucharską :) W młodości była nauczycielką, skierowaną do pracy na wschodnich rubieżach i tam właśnie z jakiejś okazji dostała tego pięknego Pana Tadeusza. Ponieważ było to w latach pięćdziesiątych, przypuszczam, że również chodziło o jubileuszowe wydanie w stulecie śmierci Mickiewicza. Ach, nie myślcie, że Mama zła i nie dałaby, nie nie. To tylko ja krępuję się wyciągać rękę po jej własność :) Gdy Rodziców zabraknie, rozegra się bój między mną a bratem o to wydanie... a może nie? może brat nie będzie zainteresowany? jakoś go nie widzę wczytującego się w te strofy :)

Ja natomiast wczytuję się w nie Z ROZKOSZĄ! Jest tam wszystko, co lubię, łącznie z kryminałem i sensacją. Lubię czytać sobie półgłosem kolejne wersy, tyle że szybko chrypnę. Znam treść na pamięć, a jednak wczytuję się z ciekawością, co będzie dalej :) Jak to się dzieje? jak ten Mistrz potrafił tego dokonać? i jakim cudem ludzie tego nie lubią, poprzestają na szkolnej lekturze i NIGDY już do niej nie wracają?

Jak wspominałam poprzednim razem, książka służyła mi swego czasu za podręczny skarbczyk i zostało w niej trochę pieniędzy, szkoda, że nieaktualnych :)
Aktualnie rzadką w domu gotówkę przyklejam taśmą klejącą do tyłu lustra w przedpokoju, które jest odchylane na bok. W ten sposób zawsze mogę sięgnąć po banknocik wychodząc :) ale tak naprawdę korzystam z tej możliwości raz w miesiącu - przed wizytą w Skarbówce :) no i jak remoncik jakiś, który się opłaca gotóweczką, wiadomo. Od czasu do czasu wyciągam z bankomatu 50 zł, żeby mieć na warzywniak i to wszystko, jeśli chodzi o obrót żywymi pieniędzmi w moim domu. Tak myślę, że w razie wojny leżę i kwiczę.


Początek:
i koniec:
Oba świetnie znane, daję tu zdjęcia jeno z przyzwyczajenia :)

Wyd. Czytelnik Warszawa 1955, 473 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 28 października 2014 roku


Nie obyło się bez ponownego obejrzenia filmu Wajdy:
Tak właśnie wygląda strona tytułowa w tym jubileuszowym wydaniu Mamy...
Na YT oczywiście w całości:

wtorek, 28 października 2014

Andrea Löw, Marcus Roth - Krakowscy Żydzi pod okupacją niemiecką 1939-1945

Po tę pozycję, świeżo nabytą, sięgnęłam prawie od razu - na fali lektury Pankiewicza i o Pankiewiczu. Wydawnictwo Universitas pięknie mi się wstrzeliło w rytm lektur, wydając tę pracą dwojga niemieckich autorów, cytowaną już w zbiorze Apteka pod Orłem historia i pamięć, ale jeszcze w wersji niemieckiej.
Niestety książka nie znalazła godnego siebie miejsca na półce - ze względu na format... mam już tylko niskie półki, musiałam więc ją położyć, zamiast postawić, i to pod sufitem... ale może coś kiedyś przeorganizuję?
Chodzi oczywiście o "ostatni" regał, ten koło łóżka.

Przeglądając bibliografię uświadomiłam sobie, ile jeszcze przede mną lektur z tych, które mam w domu, a przecież nie kolekcjonuję książek o tej właśnie tematyce, to tylko część - jedna z wielu - cracovianów. Nazbierało się tego przez lata. Parę pozycji dorzucę też do swojej listy na allegro, może się trafi, choć przypuszczam, że niektóre rzeczy mogły już dawno zniknąć z obiegu, mimo że wydawane w latach 90-tych i 2000-nych. "Diariusz podręczny" Adama Kamińskiego wyszedł w 2001 roku, a odkąd go umieściłam na allegrowej liście nie pojawił się ANI RAZU, mimo że minęło siedem miesięcy. No ale pocieszam się, że i tak mam co czytać.


Na okładce przeczytałam:

Rzeczywiście to głównie na wspomnieniach ocalałych z Holocaustu opiera się ta praca. Oczywiście czytelnik znajdzie tu opis getta; wyliczenie kolejnych zarządzeń niemieckich ograniczających najpierw swobodę Żydów, wolność poruszania się, mieszkania, czynienia zakupów, a potem w ogóle decydujących o możliwości przeżycia, aż do likwidacji getta; liczby i fakty - ale to na tekstach pamiętnikarskich i wspomnieniowych koncentruje się narracja. Nie jest to więc praca naukowa, autorzy zresztą piszą, że adresują swoją książkę do osób o zacięciu historycznym, uczniów i studentów. Na rynku niemieckim jest to właściwie praca pionierska, jeśli chodzi o monografię krakowskich Żydów w czasie okupacji, natomiast my mamy cenne opracowanie Aleksandra Bibersteina "Zagłada Żydów w Krakowie", tak więc odbieram tłumaczenie tej pozycji na język polski jako cenne uzupełnienie, natomiast podstawowym dziełem na ten temat pozostaje jednak Biberstein. O którym pewnie niedługo.

Spis treści Krakowskich Żydów pod okupacją niemiecką przedstawia się następująco:

A zaczyna w ten sposób:
Przyznam się, że nigdy nie przyszło mi do głowy pomyśleć o Krakowie w latach wojny jako celu turystyki :) więc już początek wprowadzenia zaintrygował. Książka jest napisana bardzo sprawnie, potoczyście, czyta się lekko (jak na taką tematykę), na co wpływ mają właśnie liczne fragmenty wspomnień i pamiętników. Warto zwrócić uwagę na pamiętniki młodych dziewcząt: Haliny Nelken, Ireny Glück, w których dziewczęce strapienia mieszają się z dojrzałymi uwagami na temat czasów, w których przyszło im żyć.
Barwny obraz świata, który odszedł w rytm stukotu kół pociągów do Bełżca...


Początek:
i koniec:


Wyd. Universitas Kraków 2014, 274 strony
Tytuł oryginalny: Juden in Krakau unter deutscher Besatzung 1939-1945
Przełożyła: Ewa Kowynia
Z własnej półki (kupione w Księgarni Akademickiej 6 października 2014 roku za 44 zł)
Przeczytałam 25 października 2014 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ kolejny film z udziałem Stanisława Lubszina - KSIENIA, LIUBIMAJA ŻENA FIODORA (Ксения, любимая жена Фёдора), reż. Witalij Mielnikow, 1974

Na Filmwebie brak opisu, ba! brak nawet jednej marnej oceny, będę pierwsza ;)

2/ trzeci polski film przedwojenny, a właściwie żydowski (nakręcony w jidisz, z polskimi napisami) - LIST DO MATKI (A Briwełe der Mamen), reż. Leon Trystan, Joseph Green, 1938

Debora Berdyczewska z mężem Dawidem oraz trójką dzieci wiedzie biedne życie w małym, żydowskim miasteczku. Trud utrzymania rodziny spoczywa wyłącznie na niej, gdyż jej niezaradny mąż całe dnie spędza na spacerach i wspólnym śpiewaniu z przygodnie spotkanymi znajomymi. To nie jedyne zmartwienie Debory. Jej córka Miriam, zaręczona z Judką, synem krawca Szymona, przyjaciela Dawida, spotyka się potajemnie z nauczycielem tańca, a najstarszy syn Majer żyje marzeniami i snuje nierealne plany na przyszłość. Największą pociechą jest, niebywale uzdolniony muzycznie, najmłodszy syn Aron. Pewnego dnia, po kłótni z Majerem, który wyrzuca ojcu jego próżniacze życie i obarcza winą za ich biedną egzystencję, Dawid opuszcza dom. Debora, która mimo wielu wad kocha męża nad życie, popada w rozpacz, kiedy dowiaduje się, że za otrzymane od Szymona pieniądze Dawid wyjechał do Ameryki.

3/ film czeski ŚMIERĆ AUTOSTOPOWICZEK (Smrt stopařek), reż. Jindřich Polák, 1979

Kryminał, a więc nietypowo jak na czeski film :)
Charvát wygląda z pozoru na przeciętnego obywatela. Pracuje jako kierowca ciężarówki, mieszka w wynajętym pokoiku. Pomaga swej gospodyni w ogrzewaniu domu, często bawi się z jej synem lub wykonuje jej drobne naprawy. Nierzadko zdarza mu się podwozić dziewczyny łapiące stopa, dla których jest początkowo bardzo miły i troskliwy. Pod maską zwyczajności kryją się jednak ukryte żądze, które mężczyzna zaspokaja gwałcąc i dominując nad kobietami. Film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. W rolę gwałciciela i mordercy Charváta wcielił się Marek Perepeczko.

4/ czwarty film w dorobku wietnamskiego reżysera Anh Hung Tran - PRZYCHODZĘ Z DESZCZEM (I Come with the Rain), 2009

Prywatny detektyw Kline prowadzi śledztwo w sprawie zaginionego syna szefa farmaceutycznego konsorcjum, który zniknął dwadzieścia lat temu. W poszukiwaniach udaje się do Hong Kongu, gdzie wdziera się w sprawy mafii. Dodatkowo zaczynają prześladować go sny, o seryjnym mordercy Hasfordzie.




sobota, 25 października 2014

Irena Jurgielewiczowa - Niespokojne godziny

Pożyczyłam z Rajskiej kilka książek Jurgielewiczowej, ale jakoś mi się nie chciało za nie zabierać. Co prawda o Niespokojnych godzinach ktoś tu się wyrażał bardzo dobrze przy okazji poprzedniej powieści tej autorki, ale - zniechęcała mnie okładka. Nie lubię takich nowoczesnych, krzykliwie kolorowych. Jak to się gusty zmieniają. W młodości uwielbiałam jedną z książek Niziurskiego, gdzie na okładce było też zdjęcie, dżinsów, o ile pamiętam. Taka była nowoczesna :)
O, znalazłam:
No ale to było dzieści lat temu, dziś preferuję starocie i tzw. old fashion :)

Czas jednak mija nieubłaganie, przyszło ponaglenie z biblioteki, trzeba było przedłużyć, więc - myślę sobie - chociaż jedną przed następnym przedłużeniem oddam.
Nawiasem mówiąc, tak się odzwyczaiłam od korzystania z biblioteki, że zapomniałam hasła. Coś mi po głowie chodziło, że wpisuje się najpierw numer karty, a potem nazwisko bez polskich czcionek. Nieeeee. Nie wychodzi. Nie udaje się zalogować. Nie poddaję się jednak i dzwonię do działu informatyki, tłumaczę, że zapomniałam hasła. Pan mi jednak mówi, że on nie ma uprawnień i że kolega już poszedł do domu, dzwonić jutro. Termin jednak naglił, więc trudno, zadzwonię, żeby przedłużyć przy pomocy pani bibliotekarki... A pani bibliotekarka prolonguje, po czym mówi mi, że hasło to zawsze PIERWSZE CZTERY LITERY NAZWISKA - a nie całe. No tak, od razu mi się przypomniało: w dawnych czasach, gdy na potęgę korzystałam z biblioteki, ciągle to było w użytku, w różnych wersjach, bo mam trzy karty (na siebie, na córkę i na jej ojca) na różne nazwiska. I teraz powiedzcie mi - czy informatycy ZAWSZE są tacy niekumaci? Ech.

Na okładce wyczytałam niewiele:
W gruncie rzeczy nie było to zbyt zachęcające, no ale jakem się poświęciła tak i jadę, jak zwykł prześmiewczo mówić Ojczasty przy różnych okazjach.
I wiecie co?
Całkiem przyzwoita powieść dla młodzieży! Realia lat sześćdziesiątych (ech, ta okładka), Warszawa, Kasia przyjeżdżająca na dwa tygodnie do starszej siostry-lekarki, z małego prowincjonalnego miasteczka, ale bynajmniej nie zahukana nieśmiała dziewczynina, jakiej można by się spodziewać. Wręcz przeciwnie, pewna siebie, oblatana, orientująca się i w samej stolicy. A przy tym dobra, w starym rozumieniu tego słowa - pomocna ludziom, empatyczna - i myśląca, inteligentna. W pewnym momencie tego długiego kwietniowego dnia, podzielonego na dziewięć historii-rozdziałów, jej droga przecina się z wędrówką Janusza, który czuje się niekochany we własnej rodzinie, gdzie starszy brat-student gra pierwsze skrzypce, i który właśnie zdecydował się na wagary.

Ach, jakże prawdziwie pokazany jest ten poranek wagarowicza, z wszelkimi jego trudnościami: żeby nie spotkać nikogo znajomego, nie natknąć się na nauczyciela, pozbyć się gdzieś teczki i tarczy z rękawa, ukryć i przemelinować na czas niepogody (kwiecień-plecień... w istocie cała powieść wypunktowana jest ciągłymi zmianami pogody, podobnie jak nieustanne są zmiany relacji między młodymi bohaterami). Jak ja to dobrze znam z autopsji :) Nie żebym takim wagarowiczem strasznym była, nie nie, ja przecież z tych, no, prymusów raczej :) ale zdarzało się, oj, zdarzało - chcieć uniknąć jakiejś klasówki - i zazwyczaj sprawa była prosta, bo całkiem zwyczajnie zostawałam w domu, przecież rodzice już wcześniej wyszli do pracy - ale było i tak, że ja już mam zaplanowane od poprzedniego wieczoru wagary, a tu rano coś mama nie wychodzi, nie zbiera się o wpół do siódmej, co jest? Okazuje się, że wzięła sobie wolny dzień z jakiegoś tam powodu - i trzeba z domu wyjść. A tu pogoda w kratkę, całkiem jak w Niespokojnych godzinach, miasteczko małe, cały czas w strachu, że ktoś znajomy rodziców mnie dostrzeże, włóczę się po bocznych uliczkach, w końcu ląduję na dworcu kolejowym, żeby się zagrzać... ech, do dziś to pamiętam. Wagary to nie dla mięczaków sprawa!

Jak potoczy się dalej ten dzień dla naszych bohaterów, których dotknęła miłość, którym przydarzyło się to wielkie uczucie, na które każdy czeka i z którym niełatwo się uporać - przeczytajcie sami. Idźcie do biblioteki, pożyczcie, podsuńcie własnym dzieciom, którym przychodzi dokonywać pierwszych wyborów moralnych i zmagać się z nieprostymi dylematami. I pamiętajcie:
Jeżeli człowiek nie oczekuje w życiu nic takiego, co zaledwie można przeczuć, jeżeli już wszystko ma się za sobą, nie przed sobą, to musi być bardzo smutno.

Zapomniałabym: to świetna książka dla varsavianistów! Bohaterzy ciągle krążą po mieście, wydeptują ulice i dzielnice, Kasia zachwyca się trasą W-Z i "elektrycznymi schodami", jednocześnie pełno tam jeszcze ruder-pozostałości wojny. Można chodzić po Warszawie z powieścią w ręku i porównywać.

A mnie właśnie doszła tortilla na patelni, więc udaję się do stołu :) Smacznego i Wam sobotniego obiadku!

Początek:
i koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 2007, 198 stron
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 24 października 2014 roku

czwartek, 23 października 2014

Antoni Czechow - Moje życie

Jak to człowiek nie zna dnia ani godziny! Na Czechowa się szykuję, owszem owszem, nawet w całości - ale w jakiejś dalszej przyszłości (jeszcze Dostojewski przecież nie skończony!). A tu wypadło w tym tygodniu oglądać adaptację filmową powieści Moje życie - wyjaśniam, dlaczego wypadło: otóż po obejrzeniu filmu Kin-dza-dza! zakochałam się w aktorze Stanisławie Lubszinie i podjęłam zobowiązanie :) że zobaczę wsio wsio wsio, w czymkolwiek wziął udział. A facet jest czynny w kinie od 1959 roku do dziś! I tak sobie powolutku dłubię po jednym filmie na tydzień. Doszłam właśnie do 1972 roku i filmu Moja żizń - w porę się zorientowałam, że to ekranizacja Czechowa i zaczęłam szukać powieści o tym tytule w Dziełach. Które mój stary dobry Ojczasty nabył jeszcze za młodu i wspaniałomyślnie pozwolił mi je z domu rodzinnego wywieźć.
Żeby stanowiły trzon moich reprezentacyjnych zbiorów :)))
A' propos tego, co w dolnym lewym rogu - wczoraj czytałam dyskusję na forum aranżacji wnętrz i pojawiło się tam zdanie, że kineskopowe telewizory to już tylko u emerytów są :)

Kiedyś tam, dawno temu, sięgnęłam po jakieś opowiadanie, a to znowu którąś sztukę (pasjami lubię czytać sztuki teatralne i aż się dziwię, że to się nie odzwierciedla na moim blogu, widać zostawiam sobie pasje na później), ale w ogólności Dzieła Czechowa stoją i czekają. Przy tym jedna świętej już pamięci mymra pożyczyła ode mnie w dalekich latach 90-tych tom czwarty, łaskawie pozostawiając obwolutę, po czym wzięła i umarła. Głupio mi było zwracać się do pogrążonej w żałobie rodziny o zwrot, no i przepadło. Nawet nie wiem, co tam w tym czwartym tomie było :( Ale jak się już zabiorę za Czechowa na serio, to braki wyjdą na jaw... ciekawe, czy na allegro handlują pojedynczymi tomami?

Dziewiąty tom Dzieł (ani zebranych ani wybranych) zawiera opowieści i opowiadania z lat 1896-1903.
Są one następujące:
Jak widać z liczby stron, do miana (krótkiej, bo krótkiej, ale jednak) opowieści może pretendować jedynie właśnie Moje życie, pozostałe utwory są o wiele krótsze.


I jakież wrażenia, zapytacie?
Czechow jest stworzony dla mnie! Ta napisana w pierwszej osobie historia młodego człowieka, który pochodząc ze szlachty (ojciec jest szanowanym w mieście architektem) zapragnął żyć z pracy własnych rąk, a nie z nudnej posady polegającej na przekładaniu papierków, podbiła mnie już pierwszym akapitem. Sami spójrzcie (nieco niżej), czyż nie świetne wejście? Dole i niedole Misaiła, jego siostry Kleopatry i żony Maszy, chcących żyć po swojemu, wedle zasad, do których jeszcze nie dorosło społeczeństwo, deklarujące wszak na każdym kroku postęp i rozwój oraz walkę z ciemnotą i zabobonami, przykuwają uwagę czytelnika nie tylko samą intrygą, ale również uwagami na temat chłopów i robotników - czy Czechow mógł przeczuwać, że w dwadzieścia lat później w miejsce imperium rosyjskiego powstanie Kraj Rad?


A oglądanie filmu też było czystą rozkoszą! Podaję raz jeszcze link do You Tube, gdzie film można w całości obejrzeć (no niestety w oryginale - ale jak ktoś przeczyta powieść, to mu to nie będzie przeszkadzać, się pamięta, co kto mówi, a adaptacja jest wierna). Lubszin jest wymarzonym Misaiłem, a partnerują mu Margarita Tieriechowa i Alisa Frejndlich.

Całośc trwa trzy godziny, druga i trzecia część po kliknięciu w YT - po prawej stronie.

Za pięć tygodni będę oglądać Step Bondarczuka, więc powrót do Czechowa bliski :)

Początek:
i koniec:



Wyd. CZYTELNIK Warszawa 1959 rok, wyd.I, 115 stron
Tytuł oryginalny: Moja żizń / Моя жизнь
Przełożyła: Maria Dąbrowska
Z własnej półki
Przeczytałam 22 października 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Trzyma się człowiek, trzyma, a potem wioooooo i po ptokach. To przez tego Trifonowa, co to go czytałam ostatnio! Resztę się dobrało z działu rosyjskie i radzieckie u sprzedawcy Milion książek :)
Na szczęście tanie to było, ale nie o to nawet chodzi, tylko wiadomo - o miejsce na półkach. Ostatnio gdy rodzina była u mnie podziwiać (hm) mieszkanie po malowaniu, Ojczasty się zadumał - niedużo Ci miejsca zostało. Ja na to, że w ostateczności na tym "nowym" regale można książki ustawić w dwóch rzędach, bo jest głęboki. Ale u nas tak właśnie jest i nic nie pamiętam, co tam z tyłu stoi, odparł Ojczasty. I ma świętą rację, kochaniutki. Pocieszam się tym, że mając aktualnie dwie pasje: literaturę rosyjską i cracoviana, z tej pierwszej już sporo mam, więc niewielu pozycji jeszcze poszukuję. Gorzej z cracovianami - ciągle wychodzi coś nowego i z tym trzeba się liczyć.

I wiecie co? Dobrze, że na żadne Targi Książki nie jeżdżę :) powodowana co prawda czym innym: duszno, gorąco, ścisk, tłok, hałas - nie dla mnie takie warunki, ja za wielka pani hi hi hi. Idea z wielką panią przyszła mi do głowy wczoraj w tramwaju, gdy wracałam z pracy: ludzie się pchali, a ja (jako że ostatnio chodzę w sukienkach i eleganckim jasnym płaszczyku, a co!) byłam w strachu o całość moich rajstop i czystość płaszczyka - ludzie mają dziwne zwyczaje, kładą torbę czy siatę na przystanku na ziemi (dla mnie niewyobrażalne), a potem szorują nią w tramwaju po sąsiadach - i już już miałam jakąś kąśliwą uwagę wystosować, ale natychmiast zdałam sobie sprawę, że wyzwą mnie od paniuś, co niech sobie taksówkami jeżdżą:)

W każdym razie, oto ostatnie nabytki:


A tu jeszcze Paustowski osobno - zapomnieli go włożyć do paczki i przysłali dzień później:

wtorek, 21 października 2014

Valerio Varesi - Il fiume delle nebbie

Rzeka mgieł, znaczy się.
Tak się ucieszyłam na widok siedmiu tytułów Valerio Varesiego wśród nowości w bibliotece Włoskiego Instytutu Kultury. No bo już słyszałam, że to taki popularny autor kryminałów we Włoszech, że stworzył całą serię o śledztwach komisarza Soneriego. W końcu ileż można tych kryminałów skandynawskich czytać?
/no dobra, ja akurat tak wiele ich nie czytałam, ale zawsze trochę/
Szybciutko więc pożyczyłam pierwsze dwa tomy i wio.
A tymczasem skucha.
Strasznie ten pierwszy międliłam.
Raz, że słownictwo potworne. Tu zakładam, że akurat padło nieszczęśliwie na konkretne środowisko wodno-rybackie i stąd moje niekonieczne zrozumienie syćkiego. Bowiem rzecz dzieje się w dorzeczu Padu, w czasie powodzi, wśród miejscowych rybaków, ludzi od pokoleń związanych z rzeką i wodą. Czyli może w następnym tomie będzie lepiej. No ale przecież kryminały czyta się, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie, prawda? No ale to moja wina, że nie znałam tylu słów.
Dwa, że bohater czyli komisarz Soneri jakiś taki nijaki, w ogóle nie wzbudził mojej sympatii. Na okładce informują, że to trochę Montalbano, trochę Maigret. Pleć pleciugo byle długo.
Wdowiec, bezdzietny, w pewnym już wieku - skoro komisarz, z damską obsługą w postaci kompletnie niewiarygodnej adwokatki Angeli, która w tym związku pełni rolę stymulującą - za pomocą namawiania komisarza do wchodzenia do mieszkań ofiar morderstwa, by tam oddawać się uciechom łoża.
Wskazywane podobieństwo do Montalbano ma zdaje się polegać na zamiłowaniu do odwiedzania lokali gastronomicznych, ale który Włoch tego nie ma w charakterze? A maigretowstwo (prawda, że ładny wyraz? może też być maigreciarstwo) z kolei na milczkowatym charakterze i nawiedzaniu miejsc zbrodni zamiast wysiadywania w komendzie. Ot, i asocjacje.
Z wielkim trudem dotarłam do końca, więc wiem, kto zabił, ale jakoś satysfakcji mi ta wiedza nie przyniosła. Historie sprzed lat (rozgrywki między dziadkami - dawnymi faszystami a partyzantami), które ani ziębią ani grzeją. I to trzeci powód rozczarowania.
Dam jednak drugą szansę Varesiemu i przeczytam L'Affittacamere - a potem się zobaczy.


Początek:
i koniec:


Wyd. Sperling Paperback 2007, 243 strony
Z biblioteki Włoskiego Instytutu Kultury w Krakowie
Przeczytałam 19 października 2014 roku


Wybrałam się w niedzielę znów na Grzegórzki po zapasik czasopism wnętrzarskich do studiowania.
A tu, moiściewy, jeden pan i jedna pani mieli do spółki 20 numerów archiwalnych pisma Dom i Wnętrze sprzed 10 lat, po 2 zł. No mogłam nie wziąć? No mogłam?
A z nowszych zachwyciła mnie taka okładka:
Marzenie! Ale po otwarciu numeru okazało się, że to oczywiście nie w Polsce - w Hiszpanii mianowicie. Ponoć sam Almodovar zachwycał się tym wnętrzem.

Co jeszcze. Oglądam sobie akurat w łóżku jeden włoski dokument i co widzę?
Kakoje sowpadienie! IKEA wszędzie rządzi :)


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
No nie wiem, czy zdołam wypełnić plan pięcioletni, bo do końca miesiąca, z uwagi na fanaberię dyrektora, pracuję popołudniami. Co prawda mam ranki wolne, ale ileż to można zdziałać rankiem? Tak, wiem, dużo - ale jak się jest w pracy! W domu czas przecieka między palcami, zwłaszcza gdy się nie chce wstać z łóżka i ociąga do ostatniej chwili z obiadem. A potem biegusiem!
No ale spróbuję obejrzeć cztery filmy:
1/ kolejny z filmografii Stanisława Lubszina - MOJA ŻIZŃ - MOJE ŻYCIE (Моя жизнь) według prozy Czechowa, reż.: Grigorij Nikulin i Wiktor Sokołow, 1972

W 3 częściach, ajajaj! Linki do pozostałych części po prawej stronie na YT.

2/kolejny przedwojenny polski film - DOROŻKARZ NR 13 - reż. Marian Czauski, 1937

Bezrobotny Felek Ślepowroński (Stanisław Sielański) dzięki sprytowi Jadzi (Jadwiga Andrzejewska), sympatii Felka, otrzymuje pracę dorożkarza. Pewnego razu pomagając klientce, podupadłej arystokratce pani Tarskiej (Mieczysława Ćwiklińska), odnieść sprawunki do mieszkania, zadurza się w jej córce Krystynie (Lena Żelichowska). Innym razem, podwożąc pijanego klienta (Stefan Hnydziński), trafia do nielegalnego kasyna gry. Tu, przez przypadek, obstawia ruletkę i rozbija bank. Wygrana fortuna powoduje całkowitą metamorfozę Felka. Swego kompana Jana (Władysław Grabowski) mianuje kamerdynerem, przybiera światowe maniery i zaczyna starania o zdobycie serca Krystyny. Mimo braku ogłady i dobrych manier zyskuje przychylność zrujnowanej pani Tarskiej, która widzi w nim kandydata na męża dla swej córki. Rozpoczyna się korowód zabawnych sytuacji...

3/ ostatnia część czeskiej trylogii - SŁOŃCE, SIANO, EROTYKA (Slunce, seno, erotika), reż. Zdeněk Troška, 1991
Na YT znalazłam tylko fragment:


4/ trzeci film w dorobku wietnamsko-francuskiego reżysera Anh Hung Tran - SCHYŁEK LATA (Mua he chieu thang dung), 2000
Na YT z napisami angielskimi:

Z okazji rocznicy śmierci swej matki trzy siostry i brat spotykają się w kawiarni należącej do najstarszej z sióstr. Rodzeństwo jest sobie bardzo bliskie, mówi sobie wszystko, dzieli się wszystkim. Każdy jednak ukrywa sekret, którego nie śmie wyjawić.

A gdyby się udało, to bardzo bardzo bardzo chciałabym też zobaczyć najnowszy film Andrieja Konczałowskiego BIAŁE NOCE LISTONOSZA ALEKSIEJA TRIAPICYNA (Белые ночи почтальона Алексея Тряпицына)



piątek, 17 października 2014

Jurij Trifonow - Dom nad rzeką Moskwą

To Kasia Eire jest wielką fanką Trifonowa i zaraziła mnie pasją :) Na razie przeczytałam tylko Zamianę i Dom nad rzeką Moskwą, ale mam jeszcze Drugie życie, a i w bibliotece coś się chyba znajdzie. Tak więc nie koniec na tym :)

Książka po zakupie została upchnięta byle gdzie, byle jak, w obliczu remontu, i tak na razie została:
Oczywiście na "nowym", "ostatnim" regale:


Informacja ze skrzydełka:

Tak sobie myślę, że zazwyczaj na początku powieści, gdy autor wprowadza głównego bohatera, czytelnik daje temuż bohaterowi pewien kredyt zaufania. Zaczyna darzyć go sympatią, przywiązuje się do niego - o ile oczywiście nie ma do czynienia od początku z czarnym charakterem.
Tak było i tym razem. Ot, zwykły człowiek, owszem, inteligent, a nie robotnik, ale nie żaden profesor i członek Akademii Nauk, jakiś tam drobny karierowicz, z mniej więcej ułożonym życiem osobistym, żoną, dorosłą już córką, właśnie dostają nowe mieszkanie i rozglądają się za odpowiednimi meblami. Przy tej okazji Glebow rozpoznaje w jakimś fizycznym, jak go określa, na podwórku domu meblowego - swego dawnego kolegę, ze szkoły i ze studiów. Ten co prawda udaje, że go nie zna, ale tej samej nocy telefonuje do niego na daczę i Glebow zaczyna snuć wspomnienia sprzed wielu lat, z czasów dzieciństwa i młodości. I tu, proszę państwa, powoli wyłania się obraz potwora, nasz kredyt zaufania diabli biorą i otwieramy szeroko oczy na ten niewiarygodny wizerunek oportunisty, idącego bez skrupułów po trupach (dosłownie!), niszczącego wszystko i wszystkich, a jednocześnie zachowującego pozytywny swój obraz, uważającego, że ma w życiu pecha, że taka to już krzycząca niesprawiedliwość, iż jednym jest dane wszystko, a innym nic (poza matką-bileterką w kinie), że niczemu nie jest winien, to okoliczności sprawiły, że wyszło jak wyszło.

Autor genialnie pokazuje, jak konformizm i oportunizm blisko towarzyszą naszemu życiu, jak łatwo się zaplątać w ich macki, zwłaszcza gdy ma się, niestety, giętki kręgosłup moralny i kompleksy wyniesione z domu i z dzieciństwa. Przemiana bohatera dokonująca się na naszych oczach jest przecież stopniowa, to nie staje się nagle, najpierw są drobne wzmianki świadczące jedynie o chęci wyjścia z własnego kręgu, poznania ludzi o innym ciężarze gatunkowym, co przecież samo w sobie nie jest jeszcze Złem, ale powoli tytułowy dom nad rzeką Moskwą, zamieszkały przez elitę, staje się symbolem wszystkich marzeń i aspiracji Glebowa, jego celem samym w sobie.

Świetne!

Tablica pamiątkowa na fasadzie domu nad rzeką Moskwą:
zdj./Wikipedia


Początek:
i koniec:


Wyd. Czytelnik Warszawa 1979, wyd.I, 191 stron
Tytuł oryginalny: Dom na nabierieżnoj / Дом на набережной
Przełożył: Ziemowit Fedecki
Z własnej półki (kupiona na allegro 13 sierpnia 2014 roku za 15 zł)
Przeczytałam 14 października 2014 roku