poniedziałek, 31 października 2016

Zofia Tarajło-Lipowska - Kapoan. O czeskim dla Polaków...

Od czeskiego trudno mi się odkleić, przypomniałam sobie, że przecież nabyłam takie dwa tomy, poświęcone różnicom między naszymi językami i zdjęłam pierwszy z półki.
I ten pierwszy był całkiem zabawny.


A także pouczający. Jaki ten świat mały.
Otóż właśnie przeczytałam, że po czesku mieć się dobrze, jak pączek w maśle to - mít se jako prase v žitě. Czyli mieć się jak prosię w życie. Nie minęło pół godziny, oglądam czeski film, a tam ojciec opowiada synkowi bajkę na dobranoc... o prosiątku w życie! Gdyby nie książka Kapoan, przeszłabym koło tego nic nie rozumiejąc i nie zwróciwszy zupełnie uwagi :)
Dalej. Właśnie na jakimś czeskim profilu na FB przeczytałam, że hogo fogo znaczy ę, ą. Film uwielbiam, a nie znałam znaczenia tytułu. A potem czytam rozdział, gdzie autorka rozpisuje się o takich rymowanych wyrażeniach i hogo fogo jak najbardziej cytuje. A prócz niego na przykład - hala bala czyli polskie na łapu capu :)
O tym, że czeska drogówka wymierza pokutę, to już wiedziałam. Za to nowością była dla mnie volovina czyli bzdura, idiotyzm. To byla ale volovina!

Początek:
Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2011, 144 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 28 października 2016 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film polski LOTNA, 1959
Reż. Andrzej Wajda
Początek:


Premiera "Lotnej" stała się wydarzeniem końca lat pięćdziesiątych i wywołała burzliwą dyskusję. O tak gwałtownym przyjęciu zadecydował sposób ujęcia bardzo drażliwej problematyki września. Andrzej Wajda i Wojciech Żukrowski jako autorzy scenariusza potraktowali pierwowzór literacki filmu bardzo umownie. "Nie traktuję tego filmu jako rozrachunku z przeszłością. Pragnę jedynie wzruszyć widzów, pokazać im zderzenie wojny z jesienią, tą najpiękniejszą u nas porą roku, gdy ludzie zbierają plony swej pracy. I chciałbym tym filmem pożegnać piękną narodową tradycję" - mówił Andrzej Wajda. Szwadron kawalerii jest symbolem świata, który choć już odszedł, przetrwał w świadomości narodowej. Grupka bohaterów mimo wojny i nieubłaganie zbliżającego się końca pewnej, romantycznej w gruncie rzeczy epoki tworzy odrębny, zamknięty świat. Historia zdaje się toczyć gdzieś z boku. W warstwie fabularnej film składa się z pięciu sekwencji, tak przez samego reżysera opisanych - "Pierwsza, to prezentacja szwadronu w jesiennym plenerze i przybycie kawalerzystów do pałacu. Lotna zostaje przekazana rotmistrzowi przez właściciela miejscowych włości. Sekwencja druga przedstawia popas w dworku szlacheckim i pobliskiej wsi, trzecia zawiera osławioną szarżę na czołgi, śmierć rotmistrza, powrót do wsi, ślub podchorążego Jerzego z nauczycielką Ewą. Sekwencja następna obejmuje marszrutę szwadronu przez zatłoczone drogi, popas w lesie, bombardowanie, śmierć Jerzego. Sekwencja ostatnia pełni wyraźnie funkcję symbolu - śmierć Lotnej i złamanie szabli przed żołnierską tułaczką przez jednego z ocalałych ułanów szwadronu."
[FilmPolski.pl]
5/10


2/ tu miał być Kabaret. Ale nie był. Mój odtwarzacz DVD powiedział, że tego formatu nie zna i nie chce. Mogłam spróbować na nowym telewizorze, pewnie zna więcej formatów... ale córka tam spała i nie chciałam jej przeszkadzać. Potem zrobiłyśmy próbę i rzeczywiście na tiwiszu idzie, więc przełożyłam projekcję na inny dzień... tymczasem obejrzałam film radziecki MAMA ANUSZ (Мама Ануш), 1983
Reż. Araik Wauni
Cały film można obejrzeć tutaj:


Nadopiekuńcza matka, gdy jej syna wzięli do wojska gdzieś w środkowej Azji, zbiera manatki i zmusza męża do wyjazdu za synem... Dwa lata? Co tam dwa lata! Jak trzeba, to i dłużej! Fenomenalna Lia Achedżakowa.
7/10

Czy wspominałam, że nabyłyśmy nowy telewizor? Gdy wróciłam z Pragi, córka mi z pewną taką nieśmiałością napomknęła, że stary umarł. A ona z niego korzysta przy oglądaniu filmów. Plus nawet jeszcze magnetowid jest do niego podłączony, gdyby jakąś kasetę zachciało się obejrzeć. Sprawdziłam, powciskałam guziczki - faktycznie, zszedł był. No to się szybciutko rozejrzałam w internecie, zobaczyłam, że teraz są takie, na których można oglądać filmy z YT no i taki nabyłam. A potem przyszedł ojciec mojego dziecka, popstrykał i stary telewizor ruszył.
Cóż było robić, nowy już kupiony :)
I teraz o ten stary potykamy się w przedpokoju, bo sąsiedzi jedni zadeklarowali się, że wezmą go na działkę. Ale coś nie biorą.
Tak że tego, zdjęcie na górze bloga już nieaktualne :) A taki dobry był telewizorek, spadek po pradziadku córki, miał ze 20 lat albo i więcej. Inna sprawa, że gdy na nim oglądałam jakiś film, to żeby widzieć napisy musiałam siedzieć całkiem blisko - nowy ma te napisy na tyle duże, że mogę spokojnie zostać na kanapie :)

sobota, 29 października 2016

Marjorie Boulton - List zza grobu


Czegoś na odtrutkę szukałam. Bo mnie coś ostatnio szefostwo w robocie prześladuje. Pomyślałam, że dobrze w takim wypadku kogoś zamordować... a przynajmniej poczytać, jak zamordowano :)
Wybrałam kryminał, który kiedyś przywlokłam, razem z innymi, z półki w Jordanówce... a teraz sobie myślę, że nie ma po co trzymać takich pierdułek - trzeba przeczytać (ewentualnie) i odnieść z powrotem.


Pierdułka okazała się całkiem sympatyczna, taki kryminałek w starym angielskim stylu. Kathleen, absolwentka Wyższej Szkoły Leczenia Zaburzeń Mowy (no czyż nie brzmi to, jak Wyższa Szkoła Gotowania Na Gazie?) udaje się z wizytą do przyjaciółki mieszkającej w innej miejscowości, zastaje ją bardzo chorą, dzwoni po karetkę, a w szpitalu jest świadkiem jej śmierci. Lekarz tłumaczy, że chodzi o ostry przypadek skazy krwotocznej. Jednakże Kathleen po paru dniach dostaje list, wysłany przez przyjaciółkę przed śmiercią i zaczyna podejrzewać, że ktoś jej w tym nagłym zejściu pomógł.
To, co najbardziej mi się spodobało, to że pielęgniarka w szpitalu przynosi Kathleen filiżankę herbaty, by uspokoiła się po śmierci przyjaciółki. Gdybyż to można liczyć na takie cymesy w polskich szpitalach!
Poza tym zabawne były przebieranki, takie naiwne, ale kiedyś skuteczne :)

Info o autorce ze skrzydełek:



Początek:
Koniec:

Wyd. Wydawnictwo "ŚLĄSK" Katowice 1959, 256 stron
Tytuł oryginalny: The Dead Letter
Przełożyła: Zofia Krajewska
Z własnej półki
Przeczytałam 22 października 2016 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film czeski KELNER, PŁACIĆ (Vrchní, prchni), 1980
Reż. Ladislav Smoljak
Film w całości można obejrzeć - w oryginale - na YT:


Świetna komedia o tym, jak księgarz Vrana (to chyba najlepsza rola Josefa Abrháma), od zawsze mający wielki pociąg do kobiet i będący w czwartym związku małżeńskim, nie może podołać finansowo płaceniu alimentów, a przypadek podpowiada mu, jak dodatkowo zarobić: jako fałszywy kelner Vrana nawiedza wieczorami lokale gastronomiczne i inkasuje należności od niczego nieświadomych klientów.
8/10
Film przypomniałam sobie po latach, w związku z wyczytaną w internecie informacją, że 24 grudnia kończy działalność kultowa księgarnia w Pradze, gdzie kręcono sceny z tego filmu. Ponieważ przechodziłam koło tej księgarni w niedzielne popołudnie, nie miałam okazji wejść do środka, mało tego, nie wiedziałam, że ona taka kultowa... no i teraz pożałowałam, że nie wróciłam na drugi dzień i już nie będę miała okazji jej zobaczyć. Co prawda, w piątek 11 listopada jest wolne, a w czwartek nie pracuję za sobotę - więc teoretycznie mogłabym do tej Pragi na dwa dni pojechać... i biłam się z myślami jeszcze wczoraj... ale noc przyniosła dobrą radę, żeby się tak nie męczyć (podróżą w dwie strony dzień po dniu)... No to już księgarni Fišera nie zobaczę :(



2/ tudzież film również czeski MĘŻCZYŹNI W NADZIEI (Muži v naději), 2011
Reż. Jiří Vejdělek
Z inspiracji Grzegorza :)
Trailer:


Ondřej to takie ciepłe kluchy, wierny mąż, choć może już nieco znudzony życiem małżeńskim. Teść, wieczny donżuan, namawia go do skoku w bok - może to tylko inspirująco podziałać na rutynę małżeńską.
7/10

Tu sobie znalazłam kolejne zadanie - za następnym pobytem w Pradze odnaleźć to miejsce z filmu:

środa, 26 października 2016

Jan Rogóż - Portrety ulic Krakowa

Doczekały się wreszcie Portrety swojej kolejki... chyba w grudniu zeszłego roku je kupiłam. Wydawca zebrał teksty publikowane w miesięczniku KRAKÓW, a dotyczące ulic w obrębie Plant. Nie wszystkie zdążył autor opracować, brak św. Tomasza, św. Marka, Siennej, Szczepańskiej, Pijarskiej, św. Krzyża, Mikołajskiej, Jagiellońskiej. Na pewno ś.p. Jan Rogóż miał je w planach, bo materiałów Mu nigdy nie brakowało. To był wielki szperacz archiwalny, żal, że odszedł, zbyt wcześnie. Kurczę blade, zbliżają się zaduszne święta, wypadałoby podjechać na cmentarz podgórski i zostawić jakiegoś kwiatka na grobie... ale obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie, bo ciągle jeszcze kaszlę i bezpieczniej siedzieć w domu :(


Portrety krakowskich ulic w wykonaniu Rogóża to niekoniecznie encyklopedyczne informacje o zabytkach znajdujących się w ich obrębie, choć i takich nie brakuje. Jednak przede wszystkim autora interesują ludzie, którzy tu kiedyś mieszkali lub pracowali, ludzie i ich historie, często pasjonujące, wygrzebane gdzieś w rocznikach starych czasopism, żmudnie zestawione na podstawie archiwaliów życiorysy, czasem małe drobiażdżki, wprowadzające jednak w klimat dawnych czasów.


Szkoda, że zabrakło bibliografii, pewnie przyniosłaby niejedną niespodziankę... ale cóż, to już zostanie na zawsze tajemnicą autora, tajemnicą zabraną do grobu.

Przy okazji lektury wyjaśniła się pewna sprawa... Otóż gdzieś kiedyś, dawno temu, wyczytałam, że powstała parodia Pana Tadeusza, zatytułowana Pan Mateusz czyli ostatni zajazd na Kleparzu. Natychmiast wstawiłam ją sobie do listy życzeń z allegro, ale od lat nie pojawiła się ta publikacja ani razu. Cóż, od Rogóża dowiedziałam się, że nie ma co na nią liczyć. Sinko wspominał, że miał w młodości egzemplarz, ale został on skonfiskowany na lekcji przez profesora polskiego i od tej pory już go nie widział, choć ciągle pytał w bibliotekach i antykwariatach. A było to jeszcze w wieku XIX! Potem zgadał się o niej w rozmowie z Klemensem Bąkowskim, który wyjawił mu, że jest jej autorem i ofiarował mu przepisany na maszynie egzemplarz, jedyny, jaki posiadał. Ten egzemplarz, z dedykacją dla Sinki, dziś znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej, w zbiorach rara. Jako jedyny!
Nie ma więc co liczyć na jego nabycie :)

Początek:
Koniec:

Wyd. Stowarzyszenie Kulturalno-Naukowe KRAKÓW 2015, 335 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 20 października 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI
Święty Ludwik czyli pierwszy polski szpital pediatryczny.
Zakupione z biciem serca.
Albowiem wiedziałam, że taka książka wyszła już ze dwa miesiące temu, ale w Księgarni Akademickiej poinformowano mnie wówczas, że prawdopodobnie wydawca ANABASIS będzie ją sprzedawać własnymi kanałami jedynie. W poniedziałek w drodze do pracy zajrzałam do Akademickiej jeszcze raz, pytając, czy coś się nie zmieniło. Owszem, w sensie, że mieli informację, jakoby cały nakład poszedł do szpitala, o którym mowa.
- Ale - mówi miły pan - może będzie na tej prezentacji.
Na jakiej prezentacji?
- A tu na tablicy przed wejściem widziałem plakat.
Rzuciłam się do plakatu. Istotnie, o godz. 18.00 w ŚOK-u będzie nagradzanie Świętego Ludwika jako Krakowskiej Książki Miesiąca. A ja pracuję do 20.00!
Podjęłam męską decyzję - za kwadrans szósta wyjdę z pracy, zostawiając instrukcje dla ochrony, że jakby co, to poszłam do apteki. Apteka jest wygodną wymówką, bo cóż tu można powiedzieć.
Tak szybko przebierałam nogami, że aż sobie nadwerężyłam jakiś mięsień.
Docieram. Stolik z książkami do sprzedaży zazwyczaj jest na I piętrze, podczas gdy imprezy na drugim.
A tu stolik pusty.
Ładuję się na II piętro, innego stolika - nie ma. Interpeluję jakąś panią miejscową, oznajmia mi, że stolik jest na sali przy samej scenie.
Och, a na sali tłok, zebrała się crème de la crème, jak by kardynał Macharski żył, to też na pewno by był...
Przepchałam się i po długim oczekiwaniu na resztę uniosłam triumfalnie egzemplarz zdobyty z takim wysiłkiem.
Jeszcze w drodze powrotnej trochę się trzęsłam, czy dyrektor mnie nie szukał, ale ochrona zaprzeczyła, dyrektor jak wyszedł tak jeszcze nie wrócił.
Wszystko się udało :)
Oto z takim trudem zdobyty egzemplarz:
Chyba warto było, bo przeglądałam wieczorem i całkiem interesująco. Ale ja mam małe zboczenie na punkcie czytania o medycynie :)


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

Film włoski Pulce non c'è, reż. Giuseppe Bonito, 2012
Trailer:


Dramat opowiadający historię turyńskiej rodziny, wychowującej 8-letnią Pulce, dziecko autystyczne. Pewnego dnia matka, jak co dzień, pojawia się w szkole, by ją odebrać po zajęciach, a wtedy okazuje się, że Pulce nie ma. Została zabrana do ośrodka opiekuńczego, a ojciec rodziny oskarżony o molestowanie seksualne dziecka. Rozpoczyna się walka o odzyskanie dziewczynki.

niedziela, 23 października 2016

Jiří Marek - Panoptikum Města pražského, Hokynářská balada


Wszystko zaczęło się od spaceru po praskich Střešovicach. Według bloga PRAHA NEZNAMA, z którego wydrukowałam opis wycieczki, jeden z tamtejszych domków zagrał sklepik w serialu Panoptikum Města pražského. Domek znalazłam, obejrzałam, sfotografowałam i po powrocie do domu postanowiłam zobaczyć film.

Ale wcześniej sięgnęłam na półkę z moimi raczkującymi PRAGENSIE...
Przecież tam stoi literacki pierwowzór serialu, nabyty w antykwariacie na Nuslach za całe 5 koron!
A gdyby tak się z nim zmierzyć?
Nie z całym oczywiście, tylko z tym rozdziałem, który opowiada o zbrodni w sklepiku. Bo to taka książka detektywistyczna, o śledztwach pana radcy kryminalnego gdzieś tam w latach 20-tych czy 30-tych, ale każdy rozdział to osobna historia. Bez trudu ustaliłam po tytule, który z nich jest ten właściwy:

Książka w dłoń, słownik obok i... poszło :)
Strasznie fajne to było, tak się zastanawiać co chwilę, co z czym skojarzyć.
Czasem wystarczy słowo przeczytać na głos, żeby już wiedzieć, co znaczy. Czasem skojarzenie narzuca się samo... np. słowo kšeft przywołuje żydowski geszeft i faktycznie oznacza interes :) Czasem nie pozostaje nic innego, jak zajrzeć do słownika, ale ja zawsze lubiłam kartkować słowniki (najbardziej to chyba Kopalińskiego).
I tak zdanie za zdaniem, strona za stroną przeczytało się całe opowiadanie :)
Obiecałam sobie, że co miesiąc jedno przeczytam i w ten sposób książkę skończę, zanim znów ruszę do Pragi. Z której muszę przywieźć tym razem nieco więcej literatury :) w ostateczności wyślę ją paczką do domu, jak się do walizki nie zmieści.

Naturalnie, gdy już niezmiernie z siebie dumna skończyłam lekturę - obejrzałam film. To już była bułka z masłem :)

Serial ma 10 odcinków, a książka 8 opowiadań, więc ktoś tu coś tu dorobił. No, ale z czasem ja to wszystko wyczaję :)

Wyd. Československý spisovatel, Praha 1979, str. 62-98
Z własnej półki
Przeczytałam 16 października 2015 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
No, nie całkiem w tym tygodniu... pierwszy obejrzałam jeszcze przed wyjazdem, dwa następne w Pradze, a resztę po powrocie. I, o zgrozo, ani jednego polskiego filmu! To przez to, że teraz wypada mi z grafiku Lotna, a jakoś nie mogę się do niej zebrać...

1/ W HONGKONGU JEST JUŻ JUTRO (It's Already Tomorrow in Hong Kong), Hongkong 2015
Trailer:


Komedia romantyczna. Projektantka Ruby (Jamie Chung), której rodzina wywodzi się z Chin, po raz pierwszy odwiedza Hongkong. Na miejscu spotyka Amerykanina Josha (Bryan Greenberg), który od kilku lat mieszka w Azji. Mężczyzna pracuje w branży finansowej, ale w głębi duszy pragnie być pisarzem. Spędzają razem czarujący wieczór. Po roku ich drogi ponownie przecinają się w tej samej metropolii. Okazuje się, że przystojny znajomy Ruby spełnił swoje marzenie o pisaniu. Oboje znów doskonale czują się w swoim towarzystwie. Rodzi się między nimi romantyczna relacja, choć są już związani. Muszą podjąć odważną decyzję, jeśli chcą być razem.
[z netu]
5/10

2/ JAK SE KRADE MILLION, Czechosłowacja 1967
Reż. Jaroslav Balík
Cały film po czesku:


Historia pewnego urzędnika, niezwykle sumiennego i pracowitego, który pewnego dnia odkrywa, jak kraść pieniądze w sposób, którego żadna z licznych kontroli nie wykryje. Wszystko ładnie pięknie, ale okazuje się, że nagromadzonego majątku nie ma jak wydać, by nie zwrócić na siebie uwagi. Czy warto mieć kasę tylko po to, by napychać nią materac?
W głównej roli fenomenalny Rudolf Hrušínský.
6/10

3/ ANTHROPOID, USA 2016
Reż. Sean Ellis
Trailer:


Film historyczny, oparty na faktach - historia czeskich spadochroniarzy, przysłanych z Londynu, by dokonać zamachu na Rzeźnika Pragi, Reinharda Heydricha.
Poszłam tylko dlatego, że w Pradze i kawałek czeskiej historii (byłam w tych dniach w kościele, gdzie spadochroniarze zostali osaczeni przez Niemców i gdzie jest małe muzeum).
5/10

4/ REVIVAL (Przeboje i oldboje), Czechy 2013
Reż. Alice Nellis
Trailer:


Historia czterech muzyków, których rockowa kapela "SMOKE" rozpadła się w niewyjaśnionych okolicznościach w 1972 roku, i którzy - z różnych względów - po latach, zdecydowali się na spektakularny powrót na scenę. Reaktywacja zespołu daje muzykom nową energię do działania i szanse na "drugie rockowe życie". W rezultacie muzycy ujawniają swój wielki sekret - powód dla którego zespół rozpadł się przed laty. "Przeboje i Oldboje" - to ciepła, pełna humoru opowieść o męskiej przyjaźni, sławie i jej przemijaniu, miłości do muzyki, radości koncertowania na żywo oraz o zmaganiu się ze zwykłą codziennością w dojrzałym wieku. Historia muzyków potwierdza, że na rock and rolla - nigdy nie jest za późno.
[z Filmwebu]
6/10

5/ CZEŚĆ, NA IMIĘ MAM DORIS (Hello, My Name Is Doris), USA 2015
Reż. Michael Showalter
Trailer:


Podstarzała Doris wiedzie przeciętne życie typowej 60-letniej kobiety. Wszystko się zmienia, gdy w jej firmie zostaje zatrudniony nowy pracownik. Dużo młodszy kolega kradnie serducho Doris, która postanawia zwrócić na siebie jego uwagę.
Córka mi poleciła, wiedząc, że lubię filmy o starych ludziach :) jeszcze może nie tak strasznie stara ta Doris, ale życie już minęło, jak się wydaje... Tymczasem...
7/10

6/ ANTONI I ANTONINA (Antoine et Antoinette), Francja 1947
Reż. Jacques Becker
Fragment:


Antoni (Roger Pigaut) i Antonina (Claire Mafféi) to młode małżeństwo wiodące spokojne życie w Paryżu. On pracuje w drukarni, ona jest sprzedawczynią. Pewnego wieczoru, Antoine znajduje w torebce żony wygrywający los loteryjny. Niestety gubi swój portfel, w którym schował cenny kupon. Następuje szereg zdarzeń, które wystawiają związek bohaterów na ciężką próbę.
[Filmweb]
Przeuroczy drobiazg!
7/10

7/ NAWET GÓRY PRZEMINĄ (Shan He Gu Ren), Chiny 2015
Reż. Zhangke Jia
Trailer:


Liangzi i Zhang to przyjaciele z dzieciństwa, którzy zakochali się w tej samej dziewczynie - lokalnej piękności Tao. Tao decyduje się poślubić Zhanga, który jest majętniejszy z dwójki przyjaciół. Wkrótce rodzi im się syn, który otrzymuje imię Dollar. Akcja filmu toczy się kolejno w 1999, 2014 i 2025 roku. Obejmująca 25 lat historia miłosnego trójkąta to zdecydowanie coś więcej niż opowieść o miłości, rozczarowaniu i rozstaniach. To ambitna próba spojrzenia na współczesne Chiny przez pryzmat takich zjawisk jak powolny zmierzch uprzemysłowienia, postępująca globalizacja, triumf dzikiego kapitalizmu i bezwzględna pogoń za pieniądzem.
[Filmweb]
7/10

8/ NESSUNO SI SALVA DA SOLO, Włochy 2015
Reż. Sergio Castellitto
Trailer:


Wielka miłość, małżeństwo, dzieci, proza życia... czy uczucie może przetrwać?
7/10

9/ DWORZEC DLA DWOJGA (Вокзал для двоих), ZSRR 1982
Reż. Eldar Riazanow
Film w całości (w 2 częściach):


Wzruszająca opowieść o miłości dwojga samotnych ludzi, którzy poznają się na dworcu kolejowym prowincjonalnego miasteczka. Smutna komedia - takie określenie chyba najbardziej pasuje do Dworca dla dwojga - jest filmem nastroju i zamyślenia. Riazanow jest mistrzem obserwacji, potrafiącym z błahych szczegółów zbudować sytuacje frapujące i nieodparcie śmieszne. Ludmiła Gurczenko stworzyła tu niezapomnianą kreację, subtelnie ukazując spowodowaną przez miłość przemianę krzykliwej kelnerki z dworcowej restauracji w opiekuńczą i pełną oddania kobietę. [Filmoteka Narodowa]
8/10

10/ DIEDUSZKA (Дедушкa), 2016
W całości na YT:


Melodramat w bajkowej scenerii: Ira ma nieślubną córeczkę, której ojciec nie uznał. Gdy młoda matka dowiaduje się, że zostało jej kilka miesięcy życia, postanawia powierzyć Anię bogatemu dziadkowi, który o istnieniu wnuczki nie miał pojęcia. Oczywiście nie zabraknie początkowej nieufności, odmowy, rosyjskiego akcentu biznesowego czyli postrzelenia Igora przez konkurencję, w wyniku czego zmieni zdanie co do opieki nad wnuczką, problemów z przyznaniem oficjalnej opieki po śmierci Iry, nieporozumień z młodą narzeczoną, która wolałaby mieć własne dziecko, no ale oczywiście wszystko kończy się happy endem.
5/10

11/ UCIEKAJĄCA PANNA MŁODA (Runaway Bride), USA 1999
Reż. Garry Marshall
Trailer:


Maggie Carpenter (Julia Roberts) już trzy razy uciekała sprzed ołtarza, wprawiając w osłupienie niedoszłych mężów. Jest ładna, sympatyczna, powszechnie lubiana i ma powodzenie u mężczyzn, ale ciągle nie może się zdecydować na tego jedynego. Mieszkańcy rodzinnego miasteczka zastanawiają się, kiedy w końcu kapryśna panna młoda włoży obrączkę. Tymczasem o "uciekającej pannie młodej" dowiaduje się przypadkowo Ike Graham (Richard Gere), nowojorski dziennikarz. Postanawia napisać o niej artykuł.
[Filmweb]
7/10

12/ Mi-na moon-bang-goo (tytuł angielski: Happiness For Sale), Korea Południowa 2013
Reż. Ik-hwan Jeong
Trailer:


Mi-na Kang (Kang-hee Choi) z zawodu jest poborcą podatkowym. Kiedy jej ojciec (Jin-mo Ju) mdleje, na kobietę spada obowiązek opieki nad jego sklepem papierniczym. Mi-na udaje się więc do rodzinnego miasteczka Muju, aby sprzedać nowo nabytą, niechcianą własność. Zadanie nie należy jednak do łatwych, gdyż uczniowie podstawówki będący regularnymi klientami sklepu zrobią wszystko, by ją powstrzymać.
[Filmweb]
7/10

środa, 19 października 2016

Bohumil Hrabal - Różowy kawaler


Więc tak. Trochę chyba mi się przejadł Hrabal - za dużo na raz :) Po Różowym kawalerze zaczęłam czytać Wesela w domu i czy to zmęczenie materiału czy co, nie szło. Parę stron i śpimy. Podjęłam męską decyzję: spisuję te wszystko wypożyczone jeszcze Hrabale, co skąd - i oddaję. Pożyczę kiedyś tam w przyszłości.
Potrzebuję zmiany.
Wzięłam Rogóża i od razu lepiej :)



Wyd. Świat Literacki Izabelin 2005, 155 stron
Tytuł oryginalny: Růžový kavalír
Przełożyła: Katarzyna Kępka
Z biblioteki
Przeczytałam 10 października 2016



NAJNOWSZE NABYTKI
Coś tam z Pragi trzeba było sobie przywieźć, umówmy się, że to taka już moja mała tradycja :)


Tym razem nie jechałam przez Brno, tylko przez Bohumin, a to na brneńskim dworcu jest eldorado z tanimi czeskimi filmami... Stwierdziłam, że na dworcu w Pradze też musi takie być... i było :)

Natomiast o stopniu mojego zakręcenia po powrocie niech świadczy fakt, że któregoś ranka otwieram newsletter z allegro, a tam piąty tom Dziejów Krakowa w cenie NORMALNEJ, 80-90 zł (zazwyczaj chodzi po 200-300). Rach ciach, nabywam, płacę, oczekuję. Przychodzi wczoraj, szarpiemy ciało na sztuki (Otwieranie tych paczek czasami może doprowadzić do rozpaczy) - wychyla się - tom szósty! Ten, który mam od lat!
Co jest, WTF? Rzucam się do komputera, żeby obsobaczyć sprzedawcę... sprawdzam... od samego początku był tom szósty!!! Wydałam stówkę na dublet!!!
Chciałam zobaczyć tom piąty - i zobaczyłam.
No, teraz już będę musiała sprawdzić, jak się na allegro sprzedaje...


ACH, PRAGA!
Może lepiej w październiku nie jeździć? No ale trudno wytrzymać cały rok :(
Pogoda... nie dopisała. I pech prześladował.
Najpiękniejszy dzień to była sobota przyjazdu. O 14.00 zameldowałam się przed hotelem. Słońce pięknie grzało, pogratulowałam sobie, że jakoś udało się nie wypchać zbytnio walizki i zarówno kurtkę, jak bluzę, założone na podróż, można było do niej schować. Najpierw podeszlam do Wietnamczyka w kamienicy obok kupić cukier - już o niczym innym nie marzyłam, jak o herbacie, którą sobie za chwilę zrobię. Yhm... Chcesz rozśmieszyć pana Boga, rób plany.
Pana zarządzającego nie było, hotel zamknięty (tam jest zasada, że recepcja czynna jedynie parę godzin, a każdy mieszkaniec dostaje klucz od bramy). Po 10 minutach oczekiwania JEST! Pan podjeżdża jakąś dychawką. Ale na moje radosne Dobry den reaguje dziwnie... špatný, kręci głową.
Myślę sobie, chory.
E nie. Chora to ja za chwilę byłam.
Dowiaduję się otóż, że nie ma dla mnie pokoju, ha ha.
Pan na dwa wolne pokoje dostał czterech klientów i rób co chcesz.
Twierdzi, że w booking.com mają bordel. Booking.com twierdzi, że pan nie ogarnia i będą z nim musieli przeprowadzić rozmowę. Tymczasem szukają dla mnie innego miejsca. Znajdują na końcu świata, 10 km dalej. Gdy słyszę nazwę dzielnicy, mówię nie. Szukają dalej. Oczywiście chodziło o to, żeby nie znaleźć nic drogiego, bo mi muszą zwrócić różnicę, prawdaż. Więc mijają dwie godziny. Kibluję w korytarzu przed recepcją, o herbacie dawno zapomniałam, pan by sobie też już dawno poszedł do domu, ale ja nie wyjdę, póki sprawa nie będzie załatwiona, bo wszelka komunikacja przecież przez jego komórkę - ja nie mam, tak?
O 16.00 mam dość i mówię do niego, żeby dzwonił, że przyjmuję propozycję końca świata. Wystarczy potrzymać klienta, żeby skruszał :)
Następną godzinę trwa załatwianie, bowiem booking.com NIE MOŻE REZERWOWAĆ ZA KLIENTA. Tak mówią. Wreszcie jakisik Kamil oznajmia, że wszystko załatwione, rozmawiał z panem na końcu świata i on na mnie czeka, a po powrocie mam przesłać im rachunek, to zwrócą różnicę.
Następną godzinę jadę. W sumie nie aż tyle, ale wysiadłszy na przystanku szukam hotelu... czas mija... pytam o adres, nikt nic nie wie, wreszcie wpadam na pomysł, żeby podać nazwę i wtedy znajduje się natychmiast. Okazuje się, że to nie tyle hotel jako taki, co ośrodek sportów wodnych z częścią hotelową. Należy to do uniwersytetu.
Znajduję chłopaka zarządzającego. I wtedy czeka mnie clou programu, bowiem ten oznajmia, że nikt do niego nie dzwonił i o niczym nie wie.
Ježíš Maria!
Składam błagalnie ręce i:
- But you have a room?
Room się znajduje. Mało tego, cena nie różni się od poprzedniego hotelu, więc oszczędzę sobie załatwiania papierków po powrocie.
No tyle że w tamtym hotelu jest kącik kuchenny w pokoju, a tu wspólna kuchnia, jak najbardziej do użytku, ale tylko w godzinach 9.00-19.00.
Dwa: jestem faktycznie na końcu świata. Owszem, tramwajem do ścisłego centrum jedzie się tylko 20 minut, ale do przystanku idzie marszowym krokiem, wśród niczego, co zwłaszcza wieczorem nie jest przyjemne, całych dziesięć minut. Ośrodek jest położony nad Wełtawą i mam nadzieję, że nie będzie powodzi... z drugiej strony mieszkam pod dachem :)
Cały plan na sobotnie popołudnie poszedł się... i nie mam już sił na nic, padam. Jeszcze zdążę do kuchni zrobić herbatę. W następne dni się wycwanię i będę stamtąd kradła kubek i zabierała go na noc z herbatą do pokoju :) lepsza zimna niż żadna!
W nocy słyszę niestety, że pada.
Rano pokazuje się słoneczko, więc zbieram siły.
Niestety jedyny piękny słoneczny dzień w czasie całego pobytu to była właśnie ta zmarnowana sobota.
Reszta to deszcz z chwilami przerwy.
W takich warunkach zdjęć się nie zrobi i wszystkie plany ulegają zmianie:(
Tu na przykład, myślałam, że wjadę na szczyt Tańczącego Domu i pocykam panoramy... no ale po co, skoro ciemno i pochmurno...
Jak leje, siłą rzeczy wybiera się wnętrza, kościoły, muzea, wystawy. Celnika Rousseau i tak miałam w planie :)


W ogóle przez tę nieszczęsną zamianę hotelu wszystko mi się pomerdoliło, bo - prąpaństwa - miałam dokładnie opracowany plan, gdzie kiedy jadę, w który tramwaj wsiadam, na którym przystanku przesiadam się na metro etc. A tu nagle jestem zupełnie gdzie indziej. Mało tego, miałam podrukowane opisy spacerów i wycieczek, przywiozłam to ze sobą, te wybrane... a tymczasem pasowałyby inne, te zostawione w domu :(

A jak już się zawzięłam i ruszyłam na przykład na zaplanowany cmentarz olszański, to okazało się, że tego dnia jest Nowy Rok żydowski i cmentarz z Kafką zamknięty!

Jeden dzień miałam szczególnie pechowy. Rano to niepowodzenie z cmentarzem, a po południu wybrałam się do kina na najnowszy film Hřebejka Učitelka. Był to jedyny seans w czasie mojego pobytu. Odstałam swoje w kolejce...
by przy kasie dowiedzieć się, że bilety wyprzedane, a ci, co stoją, odbierają rezerwacje internetowe :(
Skali mojego rozczarowania nie jestem w stanie Wam opisać!
Coś trzeba było ze sobą zrobić, poszłam jeszcze do kina naprzeciwko, ale tam grali Śmietankę towarzyską, no nie będę oglądała obcych filmów w Czechach! Za to odkryłam pasaż z pięknym witrażem:
a w głębi wejście do tajemniczego ogrodu :)
Poszperałam też we wspaniałym antykwariacie i następnym razem zakotwiczę tam na dłużej!
Zamiast grobu Kafki obejrzałam jego (ruchomą) głowę:

Do kina jeszcze wróciłam dwa dni później, bo z kolei był w planie amerykański film, owszem, ale o Czechach - Anthropoid - o zamachu na Rzeźnika Pragi Reinharda Heydricha. Wcześniej udałam się na miejsce akcji czyli do cerkwi, gdzie słynni spadochroniarze zginęli w nierównej walce z Niemcami, jest tam nawet małe muzeum w podziemiach. Film był na szczęście nie dubbingowany tylko z napisami czeskimi, więc nieco się wspomagając angielskimi dialogami dało się obejrzeć :)

Pogoda nie rozpieszczała i co trochę chodziłam się zagrzać do jakiejś kawiarni... a wiecie, jak to jest, jak człowiek się tak rozgrzeje, to potem nie chce wyjść!
Na rzadkie chwile słońca rzucałam się jak szczerbaty na suchary.
To było wtedy, gdy pojechałam obejrzeć słynne Jezulatko, o którym tyle pisze Hrabal :)
Niedaleko jest wspaniały ogród, jedno z tylu cudnych zielonych miejsc w Pradze:
Oczywiście wszędzie młode pary, robiące sesje fotograficzne. Ale to i w Krakowie jesteśmy już przyzwyczajeni.
Stamtąd miałam się udać na poszukiwania najwęższej uliczki w Pradze, ale znów się rozpadało.

Najbardziej byłam zadowolona z dwóch wycieczek.
Jedna to było oprowadzanie z przewodnikiem po domach uciechy starego ghetta praskiego :) zapisałam się jeszcze z Polski na to, z myślą, że bardziej przejdę się po tych miejscach niż cokolwiek zrozumiem... tymczasem był to pełny sukces, bardzo dużo rozumiałam, a nawet coś tam wtrąciłam :) Wycieczka, jak przystało na temat, była wieczorową porą, więc zdjęć brak. W maju zapiszę się też, na co tam będą mieli, jeśli dwie (w końcu to będzie znów osiem dni) to na dwie!
A druga wycieczka to był spacer po jednym z przedmieść, które zachowało po części dawny charakter. To był jeden z tych wydrukowanych spacerów i jestem z siebie dumna, że mimo przerażającego zimna (pożałowałam, że nie zabrałam na wyjazd rękawiczek) nie odpuściłam i zlokalizowałam wszystko, o czym pisali :)
Ten spacer będzie miał ciąg dalszy tu na blogu: literacko-filmowy :)

A przy wyjeździe, wyobraźcie sobie, życie mi przypomniało, że w domu czeka Hrabal!
Oto scenka z dworca:
Jakieś tam remonty, dźwig przenosił żelastwo i inne barachło na lawetę, robotnicy je odbierali i układali - no całkiem jak w hucie Piękna Poldi!

I co, jakie wnioski z podróży?
Dalej twierdzę, że NIENAWIDZĘ! Ile się człowiek nerwów naje!

Żeby nie ta Praga, to... nikt by mi nie kazał...
Ale że to jednak Praga, to dostałam porządnego kopa, mimo wszystko... mam tu na myśli kopa energii. Depresja odeszła na chwilkę na bok.
Teraz tylko się boję, co będzie z moją rezerwacją na maj. Czy znowu coś nie pomerdają. Chyba będę musiałam przed wyjazdem dzwonić do gościa i się upewniać.
Gość mówi wyłącznie po czesku, tak mimochodem.
Ale przecież do tej pory (prawie siedem miesięcy) to już na pewno się nauczę, co?
Zwłaszcza, że mnie zdenerwowała jedna kobitka. Wysiadłam na jakimś odległym przystanku, a tu podeszła jedna taka i pyta o jakąś ulicę.
Ja mam tekst opanowany i odpowiadam natychmiast:
- Bohužel nevim, ja jsem cizinka.
A ta do mnie bezczelnie:
- Ah, nerozumite!
A niech cię. Jak to nie rozumiem!
- Rozumim ale nevim!
:)