czwartek, 31 stycznia 2013

Czingiz Ajtmatow - Dzień dłuższy niż stulecie

Brawo dla tej pani, która okładkę projektowała! W rankingu dziesięciu najbrzydszych książek wszechczasów zmieści się na pewno! Trudno sobie wyobrazić coś równie paskudnego, dlatego nie bójmy się rzucić nazwiskiem, ta pani wzięła za to pieniądze - Jolanta Cylwik-Chchłowska. Ja wiem, że to dawno było i w dodatku w wydawnictwie Książka i Wiedza, które nigdy z pięknych okładek nie słynęło, ale to już jest przegięcie. Ja się - sama sobie - nie dziwię, że mnie ta książka odpychała. Już na początku stycznia miałam ją oddać do biblioteki, nie przeczytałam w grudniu, prolongowałam. I teraz zabrałam się już na siłę, bo zbliża się kolejny termin.

I nieźle się zadziwiłam.
Powieść jest przecudnej urody! Jak paskudne jej zewnętrze, tak wspaniałe wnętrze. Ajtmatow to po prostu mistrz powolnej, niespiesznej opowieści o człowieku ze stepem, z przyrodą w tle.
Tym razem bohaterem jest Edigej Żangeldin, zwany Burannym Edigejem. Jeden z tych, na których wspiera się Ziemia, jak mówi sam autor. Były frontowiec, rybak, który po kontuzji odniesionej w czasie wojny nie mógł już trudnić się dotychczasowym zawodem i znalazł swe miejsce na ziemi na mijance Boranły-Buranny, zagubionej wśród stepu.

Pociągi w tych krainach jechały ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód...
A po obu stronach linii kolejowej rozciągały się tam wielkie pustynne przestrzenie - Sary-Ozeki, Środkowe Ziemie Żółtych Stepów.
W krainach tych wszelkie odległości obliczano od linii kolejowej, jak od południka Greenwich...
A pociągi jechały ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód...


Edigeja pracującego wraz z żoną Ukubałą ponad siły przy załadunku węgla na stacji Kumbel zauważa przybyły z mijanki Kazangap. Po chwili rozmowy proponuje im obojgu wyjazd na mijankę:
Skoro, powiada, spotkało cię takie nieszczęście, że kontuzja jeszcze w tobie siedzi, to po co szkodzić zdrowiu. Ja, powiada, od razu zauważyłem, Edigeju, że wykonujesz pracę nad siłę. Niezdatny jeszcze jesteś do takiego zajęcia. Nogi ledwo wleczesz za sobą. Teraz powinieneś mieć lżejsze życie, pobyć na świeżym powietrzu, popić tłustego mleka do syta. U nas na mijance każdy człowiek do prac drogowych jest na wagę złota. [..] Oczywiście, że i u nas nie ma rajskiego życia. Niełatwo tam mieszkać - dokoła sarozeki, brak ludzi, brak wody. Wodę przywożą w cysternie raz na tydzień. I w tych dostawach także zdarzają się zakłócenia. Tak też bywa. Wtedy trzeba jeździć do odległych studni w stepie, przywożić wodę w bukłakach, wyjedzie człowiek rano, a wraca dopiero na wieczór. Ale i tak lepiej być w sarozekach u siebie niż się tak poniewierać z miejsca na miejsce. [...] A jak wróci ci zdrowie, to już czas pokaże; znudzi się wam - przeniesiecie się w jakieś lepsze miejsce...

Nie znudziło się Edigejowi i Ukubale, choć życie na mijance rzeczywiście było ciężkie, a najcięższa może samotność. Bo cóż taka mijanka? Budka zwrotniczego, kilka baraków pobudowanych obok torów, a przeznaczonych dla rodzin pracowników i to już wszystko. Naokoło pusty step. Ciągła walka z upałem w lecie i mrozem i śniegiem na torach w zimie. Ale mijały lata, na świat przyszły dzieci, pojawili się też prawdziwi przyjaciele: Abutalip z żoną Zaripą i dwoma synkami. Abutalip był kiedyś nauczycielem, ale w czasie wojny dostał się do niewoli i jak by tego było mało, uciekł z niej i walczył w szeregach partyzantki jugosłowiańskiej. Co to znaczyło w Związku Radzieckim, wiemy. Wszak obowiązkiem żołnierza było raczej polec niż iść do niewoli. Nie mógł już uczyć radzieckich dzieci, a po konflikcie Broz Tity ze Stalinem sytuacja w ogóle była patowa. Toteż i on znalazł schronienie na mijance Boranły-Buranny... ale do czasu.

Te wszystkie wydarzenia dawnych lat wspomina Edigej prowadząc osobliwy kondukt pogrzebowy w step: zmarł właśnie wielki przyjaciel Kazangap, ten, który nauczył go życia w stepie i na mijance, ten, który go tam ściągnął i który przez te wszystkie lata podtrzymywał go na duchu. Przepracował na mijance 44 lata i gdy nadeszła jego godzina, Edigej postanowił pochować go na Ana-Bejit, starym cmentarzysku w stepie, odległym o 30 kilometrów od mijanki i owianym dawną legendą. Droga do Ana-Bejit wypełniona jest wspomnieniami tych wszystkich lat, pociągów, które czekały na wolną drogę w stepie. ludzi, którzy czekali na lepsze życie...

Ech, jakież to piękne było! Jakie przejmujące opisy stepowej przyrody. Wielekroć zatrzymywałam się przy lekturze i wczytywałam w nie, były tak żywe, tak plastyczne, że stawały mi przed oczami całe sceny. Pamiętam niestety ze szkoły dokładne omijanie opisów przyrody przy okazji lektur i zadaję sobie teraz pytanie, czy spowodowane to było ówczesnym brakiem wrażliwości czy też te opisy były.. takie sobie?

Ja wiem, że naciskamy wszyscy na czytanie z własnej półki... ale polecam gorąco: lećcie do najbliższej biblioteki i domagajcie się Dnia dłuższego niż stulecie! Nie pożałujecie!

Wydawnictwo Książka i Wiedza 1986, wyd. I, 406 stron
Tłumaczył Aleksander Bogdański
Tytuł oryginalny: I dolsze wieka dlitsia dień, Kyrgyzstan, Frunze 1981
Z biblioteki na Królewskiej
Przeczytałam 31 stycznia 2013.


PLAN NA LUTY 2013
1/ Literatura polska: Michał Bałucki - Byle wyżej
2/ Reportaż: Mariusz Szczygieł - Niedziela, która zdarzyła się w środę, tym razem coś nowszego, ale wpadło w ręce w bibliotece
3/ Cracoviana: Michał Rusinek - Opowieści niezmyślone
4/ Seria NIKE: Robert Musil - Trzy kobiety
5/ Projekt SIMENON: Georges Simenon - Maigret et la jeune morte
6/ Projekt AJTMATOW: Czingiz Ajtmatow - Łaciaty pies biegnący brzegiem morza
7/ Projekt AJTMATOW: Czingiz Ajtmatow - Żegnaj, Gulsary!
8/ Seria KIK: Wil Lipatow - Wiejski Sherlock Holmes
9/ Literatura dla dzieci i młodzieży: Astrid Lindgren - Dlaczego kąpiesz się w spodniach, wujku? (Lindgren stała koło Linde - Biały kamień - na półce w dziecięcym oddziale na Rajskiej; się wzięło; jak można było nie wziąć)
10/ Literatura światowa: Robert Musil - Niepokoje wychowanka Törlessa
11/ Projekt MARININA: Aleksandra Marinina - Nie mieszajtie pałaczu - jeszcze nie wiem, co to znaczy :)
Siedem sztuk czyli większość - z własnej półki. I tego się trzymajmy w Nowym Roku.

Plan styczniowy zrealizowany - ale tylko ten zasadniczy. Na Sagę rodu Forsyte'ów już nie starczyło czasu. Aż się dziwię. Myślałam, że nie pracując, siedząc w domu, no bo gdzież można chodzić w zimie - przeczytam Bóg wie jakie ilości. Tymczasem wyrobiłam swoją normę i tyle, ani jednej pozycji więcej. Widać moj organizm domaga się siedemnastu książek miesięcznie i basta!
Od jutra szczęśliwie wracam za biurko, wczoraj odbyłam rozmowę z nowym szefem i jestem oczekiwana :) o warunkach finansowych nie było mowy z racji choroby księgowego, pozostaje mieć nadzieję, że się nie pogorszą. To znaczy jeśli zostaną takie same - to i tak się pogorszą, bo zdaje się ZUS poszedł w górę od stycznia... siedzę przed komputerem, a boję się zajrzeć i sprawdzić, jak ta sprawa wygląda, co sobie będę humor psuć :)


Z FRONTU NOWYCH REGAŁÓW
Nie mam już siły do Pana Stolarza. Miał być w poniedziałek, w końcu dziś - o 16.00. Lecę z wywieszonym ozorem, jak plastycznie mawia moja mama, do domu, żeby zdążyć jeszcze obiad zrobić (a byłam w urzędzie wznawiać działalność i dostałam numerek z 55 osobami przed sobą, myślałam, że padnę trupem!) - a tu zastaję wiadomość, że Pan S. zostaje dziś dłużej w pracy i może kiedy indziej? A ja mam poodsuwane, dywan zrolowany, z półek do przewieszenia porozkładane w drugim pokoju stosiki, no burdel niemożebny. Nie może być! W końcu umawiamy się, że czekam na niego do skutku. Po osiemnastej z pracy może wyjedzie. Siedzę tu jak na szpilkach, no ale może skończy się ta epopeja regałowa.
Nawiasem mówiąc, co za pogoda dziś, co za pogoda. Słońce pięknie świeciło, ciepło, pootwierałam teraz okna - zupełne przedwiośnie. Ajtmatow by to wspaniale opisał :)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Wiktor Zawada - Globus i pałka

Uczucia mieszane. Bo najpierw okazuje się, że to znów Zamość i czasy wojenne, jak w cyklu o Kaktusach z Zielonej ulicy, ale potem wychodzą na jaw dziwne intencje autora. Rzecz w tym, iż książka traktuje o miesiącach bezpośrednio po wyzwoleniu Zamościa i walce politycznej, jaka zaczyna się toczyć. Nowa milicja i nowe wojsko "przyradzieckie" kontra dawni akowcy, a obecni leśni bandyci. Tak to jest przedstawione - a powieść została wydana w 1985 roku, a więc świeżo po stanie wojennym. Nic więc dziwnego, że czytelnik odnosi wrażenie, iż powstała na zamówienie.

Sympatie autora stoją twardo po stronie nowych porządków i w tym celu pisarz wprowadza postać małego jefrajtera Gwardii Griszy Grażdankina, który wraz z sowieckim kapitanem kwateruje w domu 13-letniego Wojtka i jego mamy - ojciec jest jeszcze, w chwili wyzwolenia Zamościa - w partyzantce. Grisza zaprzyjaźnia się z Wojtkiem, rozmawiają łamanym półrosyjskim, półpolskim, ale cóż się okazuje - matka Wojtka świetnie zna rosyjski, wychowała się na pensji w Jekatierinodarze, zna mnóstwo wierszy i pieśni. Jakim sposobem matka Wojtka mogła być na pensji w Jekatierinodarze - nie pojmę. Skoro Wojtek ma w 1944 roku 13 lat, to jego matka będzie miała, powiedzmy, 35 lat. Czyli urodziła się w 1910 roku mniej więcej. Gdzie tu jakaś pensja? Przecież gdy osiągnęła wiek szkolny, już była Rosja sowiecka!

No ale taka właśnie matka była potrzebna dla dalszego toku akcji. Bo ona właśnie zaopiekuje się osieroconym Griszą jak własnym dzieckiem, ona będzie się z nim uczyć. Wojtek wraca do szkoły, która ponownie otwiera podwoje po latach okupacyjnej przerwy, ma problemy z "wielkimi" czyli ze starszymi wyrośniętymi chłopakami z partyzantki, którzy chyba nie najlepiej czują się w szkolnej ławie razem z "konusami" i wykorzystują ich niemiłosiernie, każąc oddawać sobie śniadania, czyścić buty, a nawet robić za golibrodę. Oczywiście ci "wielcy" to akowcy, którzy grożą przykrymi konsekwencjami Wojtkowi przyjaźniącemu się z ruskim oraz zapowiadają, że pomszczą kradzież prywatnej własności, gdy uczniowie wraz z nauczycielem wybierają się do jakiegoś opuszczonego i półspalonego dworu po książki, które w nim się jeszcze zachowały. Z drugiej strony Zawada wmawia czytelnikowi, że ci sami "wielcy", tak stojący na straży cudzej własności, choćby i porzuconej, zdobyli się na wstrętną napaść na "wujalucia" i odebrali mu przyodziewek, puszczając w samej bieliźnie. Byle tylko przedstawić ich w jak najgorszym świetle.

Nie wiem, na ile autor prezentuje w tej powieści własne przekonania, a na ile chciał zrobić dobrze stacjonującym jeszcze wówczas w Polsce 1985 roku jednostkom Armii Czerwonej, wiadomo jak postrzeganymi przez ogół społeczeństwa, poprzez sympatyczną i budzącą współczucie postać Griszy. Żołnierze sowieccy w Globusie i pałce są wzorem cnót, obrońcami uciśnionych, dostarczycielami butów, ciepłych szyneli i żywności dla cywilnej ludności Zamościa. Nie ma tu mowy o żadnych gwałtach czy sporach, za to jest rozegrany w "przyjacielskiej atmosferze" mecz piłki nożnej ZSRR-Zamość.
Mam wrażenie, że przeczytałam agitkę :(

Ilustracje tradycyjnie wykonał Ludwik Paczyński.


Wydawnictwo Lubelskie 1985, wyd. I, 320 stron
Ilustrował Ludwik Paczyński
Z własnej półki (kupiona na allegro 19 listopada 2012 za 4 zł)
Przeczytałam 27 stycznia 2013.


Miesiąc mija, a ja nic o filmach. Ale przyczyna jest.
Otóż dokonałam wielkiej rzeczy - obejrzałam serial rosyjski w 32 odcinkach. Caluteńki. Mam tych seriali rosyjskich ile bądź, a nie oglądam, bo jakoś - nie oglądając telewizji - nie mam cierpliwości do takiego systematycznego patrzenia. Ale tym razem zawzięłam się, pomyślałam no kiedy, jak nie teraz, gdy siedzę w domu i - tadam.
Bądźmy szczerzy - mogło to być coś lepszego :)
Tymczasem wybrałam sagę rodzinną Jermołowy.
Tutaj jest notka z Wikipedii na jej temat, tutaj coś po polsku, a tutaj tradycyjnie dyskusja z Kino-teatr.ru.
Nawiasem mówiąc, pod tym linkiem z Chomika ileż bogactw rosyjskich i radzieckich, ładne ktoś ma zbiory :)


Serial został zrealizowany w 2008 roku, a jego akcja toczy się na przestrzeni prawie 90 lat. Najpierw jest prolog z XVII-wiecznej Polski - w zamku książąt Radziwiłłów rozgrywa się tragedia: jedyny syn-potomek zakochał się w chłopce Maryli. Sprawa wyszła na jaw, gdy podarował jej cenną broszę, część kompletu niezwykłej biżuterii.

Księżna Radziwiłłowa wyrzuciła chłopkę precz, syna kazała zamknąć w wieży w oczekiwaniu na przyjazd prawdziwej, godnej księcia narzeczonej. Syn w rozpaczy rzucił się z okna zabijając się na miejscu, a chłopka utopiła się w stawie, wcześniej rzucając przekleństwo na Radziwiłłów i ich klejnoty. Rodzinna legenda mówi, że będą one przynosić nieszczęście w miłości tej, która je nosi aż do chwili, gdy prawowita potomkini Radziwiłłów założy je wszystkie naraz.
Jak widzimy, głupoty niezłe. Mało tego, same klejnoty ohydne, jak z odpustu, oto broszka:
I jeszcze jest taka niestykowka, że jakim cudem ci potomkowie, skoro ten jedyny syn zginął... i jakim cudem ta legenda, skoro chłopka rzucała przekleństwo i topiła się w samotności... no ale dobra, jedziemy dalej :)
Przenosimy się do lat 20-tych XX wieku i tu zaczyna się historia samych Jermołowych.
Do Moskwy przyjeżdża Konstantin Jermołow:
Dostaje przydział na mieszkanie (znaczy pokój w komunałce) u Asi, śpiewającej w kabarecie.
Wybucha miłość i wszystko dobrze by się skończyło, ale Konstantin zostaje wysłany na Białoruś, gdzie ma rozpracować sprawę klejnotów Radziwiłłów - zależy na tym bardzo samemu Dzierżyńskiemu. W ramach tego rozpracowywania rozkochuje w sobie młodą Krystynę, której ojciec jest plenipotentem Radziwiłłów i dostał od nich zadanie wywiezienia z kraju tych drogocenności. Jermołow wydaje mu przepustkę na swobodny przejazd i zostaje z powrotem odesłany do Moskwy, a tymczasem Krystyna z ojcem trafia do więzienia, a potem do łagru.
Jermołow został po prostu wykorzystany w brudnej sprawie i o tym właśnie dowiaduje się Asia. Co prawda jest z nim w ciąży i wkrótce rodzi im się synek, ale ona nie potrafi dłużej znieść tej sytuacji - oto już skutki działania przekleństwa - bowiem Asi dostał się jeden z klejnotów Radziwiłłów. Asia opuszcza męża i syna i wyjeżdża za granicę, gdzie - jak się później dowiadujemy - wychodzi za mąż za włoskiego arystokratę. Prowadzi jednak dziennik, gdzie ciągle pisze o miłości do Kostii Jermołowa, a potem z tej miłości umiera :)
To już mamy piękny melodramat.
Konstantin Jermołow żeni się na byłej niańce syna, kobiecie prostej, to mało powiedzieć, zresztą córce morderczyni, ma z nią drugie dziecko, Tonię. Mija 20 lat i Tonia wyjeżdża na jakieś tam prace polowe na Białoruś. Spotyka syna Krystyny, Kostię Radziwiłła (Krystyna i książę spotkali się w łagrze), zakochuje się w nim bez pamięci, choć jest on żonaty i dzieciaty, ale wyjeżdża, przegnana przez samą Krystynę. Nie sama - jest już w ciąży.

Na YT jest sporo fragmentów serialu, wybrałam właśnie ten opowiadający o spotkaniu Toni i Kostii:


Mija kolejne 20 lat - mamy tu pełno takich skoków - i syn Toni Siergiej spotyka miłość swojego życia Annę. Ta natychmiast zachodzi w ciążę (jest w tym serialu uparta linia melodyczna: bohaterowie spotykają się, idą do łóżka, płodzą potomka, mija 20 lat, potomek spotyka wybrankę, idzie do łóżka itd.).
Mija następne 20 lat i Siergiej przypadkiem natyka się na swoje przekleństwo: półcygankę Amalię, która rzuca na niego urok.
Siergiej zaczyna prowadzić podwójne życie, jest rozdarty między żoną i synem, a Amalią i jej córką Marusią.
Żona Siergieja Anna wyrusza do Włoch, gdzie poznaje wnuka Asi Marco (Asia miała z arystokratą syna) i dostaje ten słynny dziennik Asi:
Reszty Wam oszczędzę. Wszyscy się na końcu zejdą, a klejnoty trafią w ręce prawowitej potomkini Radziwiłłów.
Całość godna najlepszych wzorów brazylijskich :) ale jestem z siebie dumna, że dałam radę i nie uważam tego za stracony czas - wszak oglądałam po rosyjsku i rozwijałam się językowo :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Aleksandra Marinina - Czużaja maska

Zaczyna się! Aleksandra Marinina uznała, że pisanie jakichś tam zwykłych kryminałów jest niezbyt satysfakcjonujące i zabrała się za tworzenie powieści psychologicznych z wątkiem kryminalnym w tle. Taka powieść charakteryzuje się znacznym zwiększeniem objętości, bo przecież gdzieś trzeba zmieścić te dywagacje. I tak oto kolejna powieść z Nastią Kamieńską liczy już ponad 550 stron, a co będzie dalej? Ha! Dalej będą już powieści 2-tomowe :) słowo daję, mam już kilka takich!

Na razie jednak cieszę się, że dałam radę temu opasłemu tomisku.
Jest to bodajże jedenasty tom. Ostatnio był ósmy, ale dziewiąty czytałam w październiku po polsku, a dziesiąty też po polsku w grudniu. Takie się trochę zamieszanie porobiło w mojej prywatnej chronologii marininowej, a to przez to, że w bibliotece mi te polskie wpadały w ręce. W przyszłości to nie grozi, bo nic więcej w polskim tłumaczeniu chyba nie wyszło :)

Tytuł oznacza CUDZĄ MASKĘ no i cały problem Nastii Kamieńskiej w tym, by wydedukować, kto i dlaczego tę maskę zakłada.
Mamy trzy główne wątki:
- Nastia prowadzi śledztwo w sprawie zastrzelenia przed drzwiami mieszkania znanego pisarza Leonida Paraskiewicza. Był młody, szczęśliwie żonaty z kochającą go Swietłaną, bardzo popularny wśród czytelniczek, bo pisał powieści miłosne, odznaczające się wybitnym znawstwem kobiecej psychiki i jedyne, co mu doskwierało, to ... zaborcza matka, nienawidząca synowej, a świata nie widząca poza Lonią.
- w tym samym czasie Natalia Dosiukowa odwiedza swego męża, byłego biznesmena Żenię, osadzonego w kolonii karnej z wyrokiem 8 lat za zabójstwo innego biznesmena, rzekomo z zazdrości o żonę. Natalia tak naprawdę została żoną Dosiukowa dopiero po jego aresztowaniu, a wcześniej przez 4 lata była jedynie kochanką. Zaczynamy podejrzewać, że to ona maczała palce w ukartowaniu tego zabójstwa - zwłaszcza, że Żenia nigdy nie przyznał się do winy, a teraz żąda od niej wszczęcia prywatnego śledztwa. I tak spotykamy ponownie Stasowa, który już zwolnił się z milicji, pracuje jako szef ochrony w przedsiębiorstwie filmowym, a jednocześnie jako prywatny detektyw. Stasow nie znajduje żadnego punktu zaczepienia dla próby uniewinnienia swego klienta... poza jednym drobnym szczegółem: z zeznania jednego ze świadków wynika, że domniemany Żenia-zabójca palił papierosa bez filtra, trzymając go dwoma palcami na więzienny sposób. Skąd takie przyzwyczajenie u dobrze wychowanego, pochodzącego z doskonałej rodziny człowieka?
- jednocześnie Marinina rozwija wątek polityka Siergieja Bieriezina, który kandyduje do Dumy, a którego prywatne życie wygląda dosyć dziwnie: żona Irina zbiesiła się już dawno temu, pije i szlaja się. Tymczasem kilka miesięcy wcześniej miał miejsce wypadek samochodowy, po którym Irina długo się leczyła, przebywała w sanatorium, a teraz właśnie, na tydzień przed wyborami, Bieriezin zabiera ją do domu, by pomagała mu w kampanii. Irina jest jak nie ta sama... bo też i nie jest TĄ Iriną - to była prostytutka, bardzo podobna zewnętrznie do dawnej żony Bieriezina. Teraz tylko musi się nauczyć postępować jak przystało na żonę rosyjskiego polityka... i oboje muszą się nauczyć razem żyć.
Co stało się z TAMTĄ Iriną? Kto zabił pisarza Paraskiewicza? Jak podstawiono Dosiukowa? I jaki związek między sobą mają te trzy sprawy?
No cóż. Gdy powieść zostanie przetłumaczona na polski - dowiecie się :)

Moja rosyjska półka:
Dwurzędowa. Ta pierwsza. Potem się rozrosła i jest ich teraz trzy i pół :) Moja profesorka rosyjskiego z liceum by się ucieszyła (chyba... bo jednak nie Puszkin na niej stoi i nie Czechow, tylko tzw. ironiczne detektiwy... no ale po rosyjsku jednak ktoś z jej uczniów czyta. Koleżanka jedna nawet poszła na rusycystykę, ale potem, po zmianach w szkolnictwie, przekwalifikowała się na germanistkę i czy jeszcze wraca do literatury rosyjskiej - nie wiem).


Wydawnictwo EKSMO Moskwa 1997, 556 stron
Seria Z CZARNYM KOTEM
Z własnej półki (kupiona 19 października 2009 za 6 zł)
Przeczytałam 26 stycznia 2013.


Cykl: CRACOVIANA NA MOJEJ PÓŁCE, odc.7
Reszta Biblioteki Krakowskiej.
Link do spisu całości jest w pierwszym odcinku.
Dziś tomy 127 - 154. Wszystkie miały jednolitą białą szatę graficzną, tyle że w pewnym momencie wprowadzono twarde okładki.


Nr 127: Jerzy Mikułowski-Pomorski - Kraków w naszej pamięci, 1991
Plon konkursu ogłoszonego w 1969 roku pod hasłem Czym był i czym jest dla mnie Kraków.

Nr 128: Renata Żurkowa - Ksiegarstwo krakowskie w pierwszej połowie XVII wieku, 1992

Nr 129: Jan Kracik - Ludzie z przedmieścia historii. Kleparzanie czasów staropolskich, 1993

Nr 132: Urszula Perkowska - Studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1894-1939, 1994

Nr 133: Praca zbiorowa - Kościuszce w hołdzie, 1994

Nr 136: Między gotykiem a barokiem. Sztuka Krakowa XVI i XVII wieku. Materiały sesji naukowej z 1993 roku, 1997

Nr 137: Wiesław Bieńkowski - Strażnicy dziejów miasta narodowej pamięci. Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa w latach 1896-1996, 1997

Nr 138: Zbyszko Górczak - Podstawy gospodarcze działalności Zbigniewa Oleśnickiego biskupa krakowskiego, 1999

Nr 141: Artur Gerhardt - Rodzina Wodzickich w Krakowie w XVIII i XIX wieku, 2001

Nr 143: Barbara Szornel-Dąbrowska - Towarzystwo Miłośników Książki w Krakowie w latach 1922-1939, 2001
Członkiem Towarzystwa był m.in. Franciszek Bielak, który sporo o nim napisał w swoich wspomnieniach Z odległości lat.

Nr 144: Katarzyna Dormus - Kazimiera Bujwidowa 1867-1932. Życie i działalność społeczno-oświatowa, 2002

Nr 145: Aniela Kiełbicka - Izba Przemysłowo-Handlowa w Krakowie 1850-1950, 2003

Nr 146: Anna Zwiercan-Witkowska - Działalność Prywatnego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego Towarzystwa Szkoły Ludowej im. Franciszka Preisendanza w Krakowie, 2004

Nr 147: Monika Jaglarz - Księgarstwo krakowskie XVI wieku, 2004

Wydawnictwo jubileuszowe - nr 150 - przybrało niespotykane rozmiary i wywędrowało na "wyższą" półkę:
Od tej pory kolejne tomy wychodzą w twardej oprawie z ilustracją na okładce.

Nr 150: Praca zbiorowa - Kraków. Nowe studia nad rozwojem miasta, 2007
Ilustracje do poszczególnych artykułów wydano w osobnym tomie.

Trzeba było przejść na inną półkę, bo skończyło się miejsce :)

Nr 151: Henryk Markiewicz - Cracoviana. Sprawy i ludzie, 2009

Nr 153: Jan M.Małecki - Dzieje Witkowic i Górki Narodowej, dawnych wsi Kapituły Katedralnej. Ze studiów nad przedmieściami Krakowa, 2010

Nr 154: Łukasz Tomasz Sroka - Sprawiedliwi chcą być doskonali. Z dziejów wolnomularstwa w Krakowie od XVIII wieku do współczesności, 201

Tyle. Następne tomy będą się tu pojawiać w miarę ukazywania się :)
Natomiast w następnym odcinku - przewodniki po Krakowie.

czwartek, 24 stycznia 2013

Gunnel Linde - Biały kamień

W oddziale dziecięcym biblioteki na Rajskiej szukałam zarekomendowanych przez Charliego Bibliotekarza Jarka i Marka Cezarego Leżeńskiego, gdy w ręce wpadł mi ten drobiazg. Szpetnie wydany, no bo też lata nie były po temu (edycja z 1983 roku), choć w moim ulubionym formacie dla książek dziecięcych - tak przecież wyszły Dzieci z Bullerbyn, Karolcia, Doktor Doolittle, Paddington, Babcia na jabłoni, Ture Sventon... ten ostatni też po prawdzie szpetny, bo również bez twardej okładki, ale pozostałe pyszniły się sztywną lakierowaną oprawą, co ma swoje znaczenie w niecierpliwych dziecięcych rączkach :)
Przygarnęłam więc Biały kamień, albowiem od wczesnego dzieciństwa pałam uwielbieniem dla literatury skandynawskiej - w sensie właśnie dziecięcej, wszak Dzieci z Bullerbyn to mój hit ever (ach, muszę do nich wrócić). Teraz co prawda rządzi w świecie czytelniczym skandynawski kryminał, ale ja akurat mało go czytałam, a opasły Larsson ciągle stoi na półce dziewiczy...

Dosyć tych dygresji, przejdźmy ad rem. Powieść Gunnel Linde traktuje o dwójce wyalienowanych nastolatków. Wiek nieznany, ale bardziej młodszych niż starszych. Są to jeszcze te szczęśliwe czasy - lata trzydzieste - kiedy dzieci są posłuszne i dobrze wychowane, a największą zbrodnią jest niepodziękowanie po jedzeniu.
Fia mieszka w małym szwedzkim miasteczku i jest córką nauczycielki muzyki. Są w tym miasteczku obce, wynajmują pokój w dużym domu pana sędziego i żyją pod terrorem jego gospodyni ciotki Malin, nie lubiącej lokatorek i starającej się im utrudnić życie, a to ograniczając dostęp do kuchni a to wymagając bezustannej ciszy. Nie to jest jednak najgorsze. Koleżanki szkolne Fii wyśmiewają się z niej z powodu zawodu jej matki (o ojcu nic nie wiemy):
To strasznie głupio być córką nauczycielki muzyki w małej miejscowości, gdzie nikt nie potrzebuje umieć grać na instrumentach. Wszystkie dzieci w szkole śmiały się na każdą wzmiankę o nauczycielkach muzyki. Fia mogłaby równie dobrze mieć za mamusię szczypce do cukru - po co komu szczypce, skoro można używać palców? [...] Wszystkie dzieci nazywały Fię "Fia Brzdęk-Brzdąk".
Teraz na szczęście są wakacje i dzieci jej nie dokuczają, bo Fia po prostu nie bawi się z nimi. Spędza czas wystając przy furtce i wypatrując.

Któregoś dnia, na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, przed furtką pojawia się Hampus. Ten też nie ma za łatwego życia. Jego rodzice zmarli i przygarnął go brat ojca, "nowy szewc". Zwano go nowym, bo nigdzie, gdzie się pojawiał wraz z liczną rodziną, nie zagrzewał miejsca. Zanim upłynęło pół roku szewc przenosił się do kolejnej miejscowości. Toteż Hampus nie miał nawet możliwości zdobyć świadectwa z rachunków, choć był w nich całkiem niezły. Za to musiał udowadniać miejscowym chłopakom, że jest od nich silniejszy no i zawsze wplątał się w jakąś awanturę. I oto szewc ze swoim sześciorgiem dzieci, bratankiem i żoną, która od zamążpójścia nie widziała od środka porządnego domu pojawili się w miejscowości Fii i zamieszkali w jakiejś ruderze naprzeciwko domu sędziego. Znajomość z dziewczynką Hampus zaczyna od odebrania jej ślicznego białego gładkiego kamyka, jej skarbu, kamyszka pociechy. Gdy Fia rozpłakała się, Hampus oddał jej kamyczek. Przedstawili się sobie: Fia nazwała się Fideli, a on zerknął na afisz cyrku reklamujący tresurę lamparta i podał jej swe nowe przezwisko - Król Niebezpieczeństw. Taka nazwa zobowiązuje, toteż Hampus-Król Niebezpieczeństw proponuje wymianę: on narysuje na zegarze kościelnym nos, oczy i usta, a ona mu wtedy da kamyczek. Umowa stoi!

Tak zaczyna się szereg przygód związanych z nieustanną wędrówką białego kamienia od chłopca do dziewczynki i z powrotem - bo i ona dostaje różne zadania do wykonania w celu odzyskania kamyczka. Musi na przykład przez cały dzień nic nie mówić, co oczywiście prowadzi do szeregu nieporozumień, łącznie z tym karygodnym niepodziękowaniem za jedzenie ciotce Malin. Król Niebezpieczeństw z kolei musi podłożyć ugotowane na twardo jajko panu sędziemu pod materac... I tak przygoda toczy się za przygodą, dramatyczne przeżycia dzięki interwencji groźnego, wydawałoby się, pana sędziego zyskują odpowiedni obrót, gdy oto nadchodzi początek roku szkolnego i wielki stres dla obojga - wszak w klasie wyda się, że Fia nie nazywa się Fideli, a Król Niebezpieczeństw jest synem (choć przybranym) szewca, a nie cyrkowcem. Czy nasi bohaterowie to przetrwają, czy będą umieli wrócić do własnej tożsamości, zaakceptować bycie po prostu sobą?


Zerknęłam jeszcze na Wikipedię - szwedzką, ale to nie przeszkoda :) i dowiedziałam się, że Gunnel Linde napisała około 40 powieści dla dzieci, ale najbardziej znana z nich to właśnie Biały kamień, który w 1973 roku został zekranizowany w postaci 13-odcinkowego serialu. Zaś sama Linde otrzymała w 1978 roku nagrodę im. Astrid Lidgren, a także dwukrotnie nagrodę im. Nilsa Holgerssona, którą przyznaje się w Szwecji za najlepsze dzieła literackie dla młodzieży.

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1983, wyd. III
Tytuł oryginału: Den vita stenen, 1964, 182 strony
Tłumaczył ze szwedzkiego: Zygmunt Łanowski
Ilustrowała: Maria Orłowska-Gabryś
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 23 stycznia 2013.

Najnowsze nabytki
Wczoraj coś mnie kusiło i kusiło, coś mówiło - idź do biblioteki, tam na pewno coś jest - chodziło o sławetną półkę nad kaloryferem, gdzie ludzie zostawiają niepotrzebne wydawnictwa. Więc poszłam. No i rzeczywiście, półka była zawalona, pełno podręczników do angielskiego (no ale dobrze, mam swoich parę, a nie korzystam, to nie będę kolejnych brała), ale i to, co poniżej:
Szczerze mówiąc, nie wiem jeszcze, czy je zatrzymam, czy tylko obejrzę i z powrotem odniosę. Bo jakość tych albumów - a raczej reprodukcji - jest taka, jaka wówczas mogła być, pod koniec lat sześćdziesiątych. To węgierskie wydawnictwo CORVINA, pamiętam, że mam już coś przez nich wydanego, przywiezionego z rodzinnego domu.
A tu 250 razy o sztuce polskiej Przemysława Trzeciaka, taki rodzaj encyklopedii-słownika.


Z FRONTU NOWYCH REGAŁÓW
Pan Stolarz przysłał kosztorys (800 zł - za 3 regały do sufitu o łącznej długości 2,10m to chyba nie jest dużo, spodziewałam się więcej), a przedwczoraj nawet zadzwonił, pytając kiedy w przyszłym tygodniu może przyjechać na montaż. Umówiliśmy się wstepnie na poniedziałek, ale to jeszcze do potwierdzenia przez niego. Zdziwię się, jak nie przełoży terminu :) Niemniej jednak regały ZBLIŻAJĄ SIĘ :)

Ze statystyk
Zobaczyłam przed chwilą ze zdziwieniem, że w popularnych postach wyświetla się wczorajsza Malina. To daje do myślenia: rzecz była krótko na "pierwszej stronie", bo tylko jeden dzień, ale jednak - wynika z tego - jeśli książka jest dobra, to przyciąga zainteresowanie...
Te popularne posty po prawej są z ostatniego miesiąca. Natomiast gdy zajrzałam do najpopularniejszych w ogóle na blogu, okazało się, że z wynikiem 336 wyświetleń prowadzą Ostygłe emocje Jabłońskiej - a więc wcale nie powieść, tylko zbiór esejów na tematy krakowskie. No proszę...

środa, 23 stycznia 2013

Ingeborg Bachmann - Malina

Ingeborg Bachmann do tej pory była dla mnie jedynie nic nie mówiącym nazwiskiem. Ot, jakaś Niemka i tyle.
W polskiej Wikipedii informacje szczątkowe, tyle że wiem już, że nie Niemka, tylko Austriaczka. Niemieckojęzycznym czytelnikom lżej, tam autorka jest szerzej opisana.
Na skrzydełku obwoluty siłą rzeczy również kuso:
A więc wybitna poetka, zaś Malina to jej jedyna powieść.
Książkę ujrzałam na biurku koleżanki z pracy, która mało czyta, więc już z samej ciekawości wzięłam do ręki, przeczytałam pierwszą stronę i ... wsiąkłam. Na szczęście koleżanka była na tyle uprzejma, że zgodziła mi się ją pożyczyć :)

Ta pierwsza strona to Osoby: i od razu wiemy, że mamy do czynienia z trójkątem, ich dwóch i ona jedna. A więc Ivan, tajemniczy kochanek, Węgier z pochodzenia, obarczony dwójką dzieci, ale nie żyjący z ich matką. Jest pracownikiem jakiejś instytucji finansowej mieszczącej się w centrum miasta i mieszka przy tej samej ulicy, co bezimienna bohaterka, będąca narratorką powieści. To Ungargasse w III dzielnicy Wiednia.
Drugim mężczyzną jest jeszcze bardziej tajemniczy Malina, wiemy o nim, że jest po czterdziestce, że kiedyś wydał powieść, a teraz pracuje jako niepozorny urzędnik w Muzeum Wojska, że mieszka z bohaterką, ale nie są oni małżeństwem.
I wreszcie Ona - trudny do określenia wiek, jeszcze bardziej trudny zawód: może pisarka? zatrudnia pannę Jellinek jako sekretarkę, odpisują razem na liczne listy, odrzucając rozmaite zaproszenia; udziela wywiadów. Jest beznadziejnie zakochana w Ivanie i spędza dni na oczekiwaniu na jego telefon, na jego przyjście na godzinę, dwie, kilka, na grę w szachy. Angażuje się uczuciowo również w stosunku do jego synów: 5- i 7-letniego Beli i Andrasa, jeździ z nimi do ZOO, wybiera się na karuzelę, zdobywa ich serca...
Z czego żyje? Nie wiadomo. Przychodzą jakieś przekazy pieniężne, jest też Malina, który kładzie koperty z gotówką na różne drobne wydatki, poza tymi przeznaczonymi na czynsz, na jedzenie, na wynagrodzenie dla panny Jellinek i dla Liny, która zajmuje się domem.
A na końcu jest Wiedeń. Kraj bohaterki, z którego niechętnie się oddala (bo przecież powstrzymuje ją obecność w Wiedniu Ivana), ale też i koszmarne wspomnienie miasta zaraz po wojnie, miasta oddanego prostytucji i czarnemu rynkowi.
Są lata sześćdziesiąte, dodajmy.
Ach, jest jeszcze Ojciec. Straszna, zimna postać człowieka mającego władzę i rządzącego bohaterką w jej snach, a będącego upostaciowieniem nazizmu (tak to przynajmniej rozumiem).

I to już właściwie wszystko. Cały dramat rozegra się między tymi osobami. I w głowie bohaterki. W którymś momencie lektury zaczynamy pojmować, że Malina najprawdopodobniej nie istnieje. Że jest to jakaś cząstka samej bohaterki, tak, która jest jej najbardziej oddana, która zawsze zjawia się na pomoc, z którą toczy wewnętrzny dialog. Zaczynamy rozumieć, że nie pisana jest bohaterce długa miłość Ivana, że to uczucie źle się skończy... Nie na darmo Ivan mówi kiedyś:
- Ja powinienem latać za tobą, postaraj się o to, tobie nie wolno latać za mną, potrzeba ci pilnie korepetycji, kto tego zaniedbał, nie udzielił ci elementarnych lekcji? Jesteś zbyt przejrzysta, w każdej chwili widać, co się w tobie dziej, graj, zagraj coś przede mną!
Tak jest, gdy ktoś kocha za dużo, a ktoś inny za mało.

Odnalazłam w powieści zdanie, które widnieje jako motto na jednym z blogów książkowych (kto bywa, ten wie):
Czytanie jest nałogiem, które może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią. Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki.
I drugi, ważniejszy, cytat:
Gdybyśmy mieli słowo, gdybyśmy mieli język, nie potrzebowalibyśmy broni.
Język jest właśnie bronią bohaterki. Książkę cudownie się czyta, smakuje jej fragmenty. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć całkowicie bohaterki, ale też znamy ją jedynie w połowie, bo urodziła się w piątek, w półczepku. Próbujemy wniknąć we wnętrze osoby, która powoli zapada w szaleństwo i która, już to widzimy, odejdzie gdzieś w swój świat, niedostępny dla innych. Czy w ogóle tu była? Wszak Malina mówi:
- Nie ma tu żadnej kobiety. Mówię przecież, że nigdy nie było tu nikogo o tym nazwisku.

Powieść, którą chce się mieć na własność, do której chce się wracać.

Miałam wielką ochotę wyszukać na planie Wiednia, czy Ungargasse rzeczywiście istnieje, ale nie wiem, gdzie ten plan zapodziałam :)
I jeszcze jedno: tak strasznie chcę znowu do Wiednia! No tak strasznie! Co prawda zgłosiłam swój akces na przyszłoroczny koncert Filharmoników Wiedeńskich, więc może - jak mnie wylosują - za rok pojadę :)

Czytelnik 1980, wyd. II rozszerzone, 422 strony
Pożyczone od koleżanki z pracy
Przeczytałam 22 stycznia 2013.