niedziela, 30 września 2012

Aleksandra Marinina - Smiert radi smierti

Po polsku wyszło jako Złowroga pętla.
Piąty tom z serii o Anastazji Kamieńskiej, opublikowany w 1995 roku.

Małżonkowie Krasnikowowie od pewnego czasu są nękani anonimowymi telefonami. Rozmówca grozi, że wyda tajemnicę usynowienia przez nich 15-letniego Dimy i żąda 10 tysięcy dolarów. Krasnikow decyduje się wyznać prawdę chłopcu i zawiadomić milicję o próbach szantażu. Niedoszły szantażysta szybko zostaje ujęty i wyznaje, że informację o adopcji otrzymał od znajomego bankowca Gałaktionowa... tyle że Gałaktionow został niedawno zamordowany i nie sposób teraz dojść, skąd on z kolei był w posiadaniu tajnej informacji. Niemniej jednak łączą się dwa śledztwa, a obiektem zainteresowania organów staje się pewien Instytut naukowy.
Nastia Kamieńska opracowuje dane dotyczące przestępczości w Moskwie za ubiegły rok przy pomocy nowego programu komputerowego, który nanosi kolorowe kropki w miejscu przestępstw na mapie miasta. I otóż Instytut znajduje się na przecięciu dwóch pętli - ósemki - symbolu nieskończoności. Wygląda na to, że tam właśnie następuje emisja fal powodujących nadmierną agresję u ludzi.
Zmiany również w życiu osobistym Nastii: postanawia wreszcie wyjść za mąż za Czystiakowa.

Czyta się świetnie, muszę przyznać, że o ile styl Marininej nieco mnie nużył po Doncowej (trudniejsze słownictwo no i absolutna powaga i serioznost), o tyle przy piątej czytanej książce przestałam na to zwracać uwagę i wciągam się w sam wątek kryminalny. Który jest na tyle skomplikowany, że właściwie powinno się robić notatki w trakcie czytania :)
Przeczytałam 30 września 2012.

Tydzień był tak intensywny, a w sobotę zległam z globusiskiem - tak że ani jednego filmu nie obejrzałam. No, może to sobie odbiję w następnym.

A oto skromne plany na październik.
1/ Dla dzieci/młodzieży: Aleksander Minkowski - Dolina światła
2/ Literatura światowa: Theodor Fontane - Schach z Wuthenow (tak, wyciągnęłam "zza żaluzji")
3/ Literatura polska: Jan Stoberski - Każdy inny
4/ Cracoviana: Franciszek Klein - Notatnik krakowski
5/ Literatura rosyjska: Wasilij Szukszyn - Jest taki chłopiec
6/ Reportaże: Andrzej Wasilewski - Paszport do Włoch (stara ramota, też wyciągnięta "zza żaluzji", ale cóż, nie przeczytałam 30 lat temu, gdy kupiłam, przeczytam teraz)
7/ Po włosku: Natalia Ginzburg - Le piccole virtu'
8/ Projekt SIMENON: Georges Simenon - Maigret et l'homme du banc
9/ Seria NIKE: Mario Soldati - Listy z Capri
10/ Po rosyjsku: Aleksandra Marinina - Szestiorki umirajut pierwymi

Skromne, bo książeczki są niewielkich rozmiarów. No ale wiadomo, że coś tam po drodze się dołoży...

sobota, 29 września 2012

Louisa May Alcott - Małe kobietki

Wiecznie gdzieś na te Małe kobietki się natykałam, w sensie tytułu, jako hitu evergreenowego, ale nigdy w rękach nie miałam, więc nagle (!) postanowiłam udać się do biblioteki i zapoznać z tematem.

Po czym temat znudził mię deczko. Jakoś nie potrafiłam się wciągnąć emocjonalnie w życie czterech sióstr amerykańskich w czasie wojny domowej (przypominam: 1861-65). Może to wina wojny? Jakieś 20 lat temu z okładem zanabyłam Przeminęło z wiatrem i zabrałam się z zapałem za czytanie. I co? I nico. Utknęłam gdzieś w drugim tomie... ale jeszcze do niego wrócę!
Natomiast do Małych kobietek keine szanse. Usiłowałam zrozumieć, czemu mnie to nie bierze. Wszak są te cztery siostrzyczki, każda inna, a więc dostatecznie dużo emocji związanych z ich przeżyciami i reakcjami na następujące po sobie wydarzenia. Jest biedny dom, a w opozycji pojawia się bogaty sąsiad z wnuczkiem-rówieśnikiem jednej z dziewcząt. Jest ta odległa wojna, która zabiera daleko ojca. Są wreszcie typowe dla młodego wieku przygody: pierwsze bale, przyjaźnie, wyjazdy do koleżanek, pikniki, pisanie pierwszych opowiadań... tylko ja już za stara chyba na te pierdoły :)

Pewne książki KONIECZNIE należy przeczytać w młodości, wtedy powrót do nich jest zupelnie inny.
Na końcu autorka zapowiada, że jeśli powieść się spodoba, powstanie jej dalszy ciąg. I tak się stało, ale ja już drugiego tomu Małych kobietek szukać nie będę. Wolę wrócić do Ani z Zielonego Wzgórza.

Przedwczoraj miałam jedyną ciepłą myśl związaną z siostrami March - pokrewieństwo dusz - gdy dwie z nich wybierają się na bal i kompilują swoje biedne stroje: mają tylko jedną parę czystych rękawiczek, więc dzielą się nią po połowie, czyste rękawiczki zakładają na dłonie, a w drugiej jedynie trzymają rękawiczkę zabrudzoną. Poza tym Jo ma przypaloną sukienkę, więc dostaje radę, żeby cały czas siedzieć spokojnie i nie pokazywać pleców. Otóż ja z kolei byłam zobowiązana wziąć udział w pewnej oficjalnej okazji, wyciągnęłam więc z szafy odpowiednią sukienkę, zakładam... a tu suwak z boku w talii niestety nie dopina się (ostatni raz miałam ją na sobie ze cztery lata temu)... cóż było robić, żakiecik, żeby zasłonić, mmocne postanowienie niezdejmowania go, choćby było nie wiem jak gorąco i wio! Potrzeba matką wynalazków :)
Przeczytałam 28 września 2012.

czwartek, 27 września 2012

Arnaldur Indriðason - W bagnie

Aaa, pomyślałam, czas by na jakiś kryminał, dawno nie było. Zobaczmy to W bagnie, które od lutego zeszłego roku czeka. Ani tytuł ani nazwisko autora mnie do tej pory nie kusiło, też coś, islandzki pisarz, pewnie jakieś straszne ponuractwo i kto wie, jakie dewiacje :)
I rzeczywiście, chodzi o gwałt... ale napisane to jest świetnie. Wciągnęło mnie do tego stopnia, że mało nie zarwałam nocy, a to znaczy bardzo wiele, wszak rano trza wstać, a ja już nie w tym wieku, żeby sobie pozwalać na zarwane nocki, helas. Autentycznie jednak nie mogłam się oderwać.
W suterenie pewnej kamienicy zostaje znaleziony siedemdziesięciolatek, zamordowany uderzeniem w głowę ciężką szklaną popielniczką o ostrych kantach. Śledztwem zajmuje się inspektor Erlendur. Od razy wyjaśniam, że Erlendur to imię, nie nazwisko, najwidoczniej jednak w Islandii jest zwyczaj posługiwania się tylko imieniem, bo nawet o ofiarach czy świadkach policjanci w rozmowach między sobą używają właśnie imion. Dla nas to trochę śmieszne, bo wyobraźmy sobie taki dialog między naszymi przedstawicielami prawa:
- Pojadę teraz przesłuchać Zenona.
- Ja muszę odnaleźć Krystynę i dowiedzieć się od niej, czy zmarła Jadwiga miała jakąś rodzinę.
:)
Wracając do naszych baranów: początkowo wydaje się, że zabójstwo mogło być dziełem jakiegoś narkomana, który włóczył się w okolicy, jednak Erlendur odnajduje zdjęcie dziecięcego grobu i dowiaduje się, że zamordowany Holberg przed 40 laty zgwałcił dziewczynę, która potem urodziła córeczkę. Gwałt nigdy nie został udowodniony, a zgwałcona nie ubiegała się o uznanie ojcostwa. Dziecko zmarło na rzadką genetyczną chorobę. Być może Holberg dokonał innych gwałtów i miał inne dzieci? Inspektor postanawia pójść tym tropem.
Przeczytałam 24 września 2012.

Tak mi się spodobał inspektor Erlendur, że natychmiast poleciałam do Taniej Jatki po następnego:

Tymczasem półka z tą serią już dokładnie zapakowana, więc nie wiem, gdzie to upchnę.

O, a tutaj znalazłam dyskusję na temat tych imion w Islandii :)



środa, 26 września 2012

Jan Stoberski - Będę żył dalej!

Kusił mnie i nęcił ten Stoberski z półki pod sufitem, gdzie został upchnięty całkiem niedawno, albowiem 12 kwietnia 2011 roku, gdy przybył do mnie z allegro wraz z dwoma innymi - wszystkie po 8,99 zł. Nie czekał długo, jak na moje standardy - patrz Effi Briest 28 lat :) To właśnie Effi mnie tak nastroiła dobrze do lektury, że sięgnęłam zaraz po niej po tego starocia.
Starocia, bo książka pochodzi z 1969 roku - ja jestem jeszcze większym starociem, a po mnie sięgają :)
Jan Stoberski (1906-1997) czyli Proust z Krowodrzy.
Dlaczego z Krowodrzy to nie wiem, skoro mieszkał podobno przy Paulińskiej, a więc na Kazimierzu.
A dlaczego Proust?

Wikipedia nie podaje nawet dat publikacji kolejnych jego książek, wiemy tylko, że zaczął pisać (a przynajmniej publikować, bo jak sam wspomina w jednym z opowiadań pisał od dawna, notował wszystko, czego był świadkiem, rozmowy, spotkania, wrażenia o ludziach) w dość zaawansowanym wieku - miał prawie 50 lat. Był urzędnikiem, przepisywaczem akt, w czasie okupacji handlował czym się dało - i jest w tym właśnie zbiorze piękne opowiadanie na ten temat - Handlarz.
Znalazłam zdjęcie:


Tu jest artykuł, który niedawno ukazał się na Onecie, a tu wcześniejszy, gdy ukazała się książka o Stoberskim. Bardzo bym ją chciała przeczytać, ale bez kupowania, a póki co, w żadnej bibliotece nie znalazłam.
Ta postać mnie fascynuje. Abnegat życiowy, samotnik bez rodziny, a jednocześnie człowiek niezwykle towarzyski, którego styl życia był właśnie taki: poszerzać ciągle krąg znajomych i tych znajomych, starych i nowych, odwiedzać, obserwować. Nieraz siedział całymi godzinami nawet się nie odzywając. Ludzie byli dla niego materiałem literackim. I psychologicznym.
Bo opowiadania Stoberskiego traktują właśnie o ludziach: to opisy różnych osobowości, wprzęgniętych w wybryki wyobraźni autora. W teorii Stoberski pisze o sobie samym: wiecznie się ze sobą spiera, to przytacza argumenty, to je obala. W tomie Będę żył dalej! połowę opowiadań poświęcił sprawom erotyki. Alter ego pisarza jest w nich młodym człowiekiem, który zbyt dużo cennego czasu, przeznaczonego na naukę czy sen, poświęca rujnującym zdrowie praktykom samozadowalania się, jeśli już koleżanki nie chcą być na tyle uprzejme, by zadośćuczynić jego zmysłom :) Toteż bohater ciągle obiecuje sobie, że da spokój z niepotrzebnymi myślami, że odda się nauce, że spokojnie poczeka na lepsze czasy (gdy koleżanki będą hojniejsze), potem jednak zmysły zwyciężają nierówną walkę.

Książka z racji bibliotecznego pochodzenia ma niestety wtórną oprawę. Tym bardziej żal, że oryginalnie miała obwolutę zaprojektowaną przez Daniela Mroza. I Stoberski o Mrozie w jednym z opowiadań wspomina.

Rozczuliła mnie ta errata.
Błędy, które zakradły się w czasie druku.
Ja wiem, że używa się takiego zwrotu, ale oczami wyobraźni widziałam już te błędy podłe, jak się zakradają znienacka :)
Książkę wycofano z biblioteki. Z biblioteki Zarządu Głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego. A fe, że niby co, nauczycielom Stoberski niepotrzebny?
Przeczytałam 23 września 2012. Z przyjemnością.
Uruchamiam Projekt STOBERSKI :) Dwie przeczytałam wcześniej, dwie są jeszcze w domu, a reszty poszukam, może nie ze wszystkich bibliotek je wycofano.

Stopka mówi, że książkę wydrukowały Krakowskie Zakłady Graficzne nr 4, ul. Sarego 7.
Udałam się tam z pielgrzymką dziś w południe. Ani śladu po jakiejkolwiek typografii (a myślałam, że może tradycję kontynuuje jakaś mała poligrafia). Jest tam za to scena teatru Bagatela, może właśnie w dawnej hali drukarni? Oto małe zadanie dla mnie na wieczór - poszukać czegoś na ten temat :) Teraz bym z rozkoszą szukała, ale siedzę w robocie.


A mówiłam, że filmów nie kupuję, bo same do mnie przychodzą?
Proszbardzo.
Przyszły z Irlandii. Same fajne rzeczy :)


No i tak. To już naprawdę ostatni zakup na allegro (że niby w tym roku). Dokładniej prezent. Prezent dla mojej córki, bo jest maniaczką Nowego Jorku i prezent dla mnie, bo jestem maniaczką Wenecji :)
Ciesząc się, gdy książki nadeszły, wyciągnęłam trochę swoich zbiorów-wenecjanów. Zaczęło się wszystko od jakiegoś przewodnika wydanego jeszcze za PRL'u chyba, ale gdzieś mi go wcięło, musi co stoi w drugim rzędzie.
Wszystkiego mieć nie można, więc nie jest to zbiór jakoś szczególnie bogaty, no ale zaczyn drożdżowy jest!
Ale ucieszyłam się przedwcześnie. Podczytuję sobie wieczorem tę najnowszą Wenecję, dochodzę do strony 80, a na następnej coś od rzeczy piszą. Sprawdzam numer - buuuuuu - 245 - brak mi w rezultacie 30 stron, a 30 innych zostało powtórzone.
I co ja teraz mam zrobić?
Najpierw pomyślałam, że polecę w te pędy do sklepiku Wybiórczej, co go mają na Brackiej. Ale sprawdziłam datę wydania - 2009 rok. No przecież mi się roześmieją w twarz. Z drugiej strony, co mnie to obchodzi, mam wybrakowany wyrób, powinni mi wymienić choćby i po 5 latach!

Update:
Śledztwo wieczorne przeprowadzone, w kamienicy przy Sarego 7 mieściło się Kasyno Obywatelskie Gminy Izraelickiej i z czasem dobudowano od podwórza salę redutową, gdzie odbywały się występy kabaretowe. Ponieważ cieszyły się one dużym powodzeniem, dobudowano jeszcze jedno pomieszczenie na widownię. I ten właśnie lokal oddano w latach międzywojennych na drukarnię. Potem był w gestii Muzeum Etnograficznego, a obecnie mieści się tam scena teatru Bagatela.
Ha! Jak się chce, to się znajdzie :)

wtorek, 25 września 2012

Theodor Fontane - Effi Briest

Książkę zareklamowała Alicja2010 na Klasyce literatury popularnej. Dawno ją miałam, nawet zanotowałam ołówkiem datę nabycia - 21 sierpnia 1984 - czekała więc tylko 28 lat :) Pewnie by jeszcze trochę poczekała, gdyby Alicja jej nie przypomniała.
Najpierw trochę się jej naszukałam. Zerknęłam na półkę z Kolibrami, a tam jej nie było:
Przypomniałam sobie o takich półkach ukrytych za żaluzją, gdzie stoi trochę książek małogabarytowych. Musiałam poprosić o pomoc córkę, żeby trzymała tę żaluzję uniesioną do góry, gdy ja szperałam (podnoszenie żaluzji dawno się zepsuło). I nic, nie ma. Za to odkryłam Dar rzeki Fly :)
W końcu zrezygnowałam. Coś mi się widać przywidziało, że ją miałam, albo pozbyłam się jej w ciężkich czasach - były takie, trochę książek poszło do antykwariatów, chlip chlip... No nic, trzeba będzie iść do biblioteki.
Na drugi dzień budzę się, słoneczko świeci i tadam - patrzę, a tu stoi sobie kochana Effi dwie półki niżej:
Co za cudna powieść! Zwłaszcza po tym Aragonie :) Tak, jak napisałam wcześniej - haust świeżego powietrza. Właściwie haust to takie brzydkie słowo, brzmi z niemiecka, może lepiej łyk :)
To historia dziewczyny ze szlacheckiej rodziny, zaledwie 17-letniej Effi, wydanej za mąż za ex-amanta matki, starszego o ponad 20 lat. Effi nie jest nieszczęśliwa, jak moglibyśmy przypuszczać, cieszy się z szykowanej wyprawy, z domu, którego będzie panią... tyle że naturalnie zainteresowania małżonków nie pokrywają się, co ujawnia się już w czasie podróży poślubnej do Włoch, gdy Geert z pasją zwiedza muzea i oczywiście przeciąga żonę przed kolejnymi obrazami w pinakotekach, co ją nudzi śmiertelnie.
Najgorsze jednak przychodzi potem, gdy zamieszkują już razem w siedzibie Geerta, będącego starostą w nadmorskim Kessinie. Dom wydaje się być zamieszkały przez duchy, Effi cierpi męki, zwłaszcza gdy mąż wyjeżdża w interesach. Geert jednak nie chce zrobić porządku z niezamieszkanym piętrem domu i oto Effi po jakimś czasie dowiaduje się z ust jego przyjaciela, że Geert robi to specjalnie, chcąc ją jakby trzymać w szachu i "wychowywać".
Jednakże życie rodzinne jakoś się toczy, pojawia się na świecie córeczka... pojawia się też wspomniany już przyjaciel męża Crampas, który rozwiewa nudę małomiasteczkowego życia... tak zaczyna się romans.
Effi zdaje sobie sprawę z niemoralności tego, co robi i marzy o ucieczce, o wyjeździe z Kessinu. Mąż jej zostaje awansowany do ministerstwa i przeprowadzają się do Berlina. Mija osiem lat, Effi - ustatkowana - wychowuje córkę, a gdy któregoś lata wyjeżdża na kurację, w stoliku z robótkami mąż odkrywa jej dawną korespondencję z Crampasem. Następuje katastrofa. No dobrze, tu się zatrzymam, żeby nie zdradzać wszystkiego :)
Przy czytaniu ciągle przypominał mi się Mann i jego Buddenbrookowie, i otóż pojawia się tam to nazwisko... a na okładce książki jest wspomniane, że Mann był gorącym wielbicielem Theodora Fontane. Ja go kojarzę z jeszcze jedną książką - Shach z Wuthenow - ale ona została wydana w serii, za która nie przepadam i nigdy jej nawet nie przejrzałam. Teraz nabrałam ochoty, tym bardziej, że okazuje się - nie traktuje ona o żadnym szachu, jak myślałam naiwnie :)
Kocham jednak XIX-wieczną powieść, mówcie co chcecie!
Przeczytałam 22 września 2012.



Obejrzałam kolejny cudny radziecki film dziecięcy - Zwoniat, otkrojtie dwier (Ktoś dzwoni, otwórzcie drzwi).

Звонят, откройте дверь
Niestety, tu tylko fragment.
Reżyseria: Aleksandr Mitta, 1965

Bohaterką jest 12-letnia Tania-pionierka. Tata pracuje daleko od domu, a mama wyjechała do niego, Tania została praktycznie pod opieką sąsiadów (no, w komunałce o to nie trudno).
Pionierzy dostali zadanie odnalezienie pierwszych pionierów, z lat 20-tych. Tania z koleżanką chodzą więc po mieszkaniach i wypytują.
Różnie trafiają. Czasem do sympatycznych ludzi, którzy żałują, że nie mogą im pomóc. Czasem do pijaka :)
Tani bardzo zależy na odnalezieniu jakiegoś pierwszego pioniera, bo zakochana jest w swoim zastępowym i to dla niego chce zabłysnąć. Gdy pokłóci się z koleżanką, będzie wędrować po blokach i kamienicach sama.
W ten sposób Tania poznaje kolegę, którego ojczym gra na trąbce w orkiestrze. Gra go Rołan Bykow.
Właśnie ojczym kolegi pięknie opowie i zagra na spotkaniu z pierwszymi pionierami.
W międzyczasie wróci matka Tani, przywożąc jej od ojca znaczki.
- Ja już nie zbieram znaczków.
- A co teraz zbierasz?
- Pierwszych pionierów.
:)
Poznałam dwa nowe słówka: wożatyj (zastępowy) i sbor (zbiórka).
:)



niedziela, 23 września 2012

Louis Aragon - Wieśniak Paryski




Co się namęczyłam!
Książeczka wszak ci skromnych rozmiarów, raptem wszystkiego 180 stron, a tak mi dała popalić.
Zacznijmy od początku.
Autor: Louis Aragon czyli poeta i powieściopisarz francuski, zwolennik dadaizmu, a potem surrealizmu.
Oto on:
Towarzysz życia Elzy Triolet, siostry Lili Brik, muzy Majakowskiego, żeby już dopełnić obrazu literacko-życiorysowego.

Wieśniak Paryski powstał w 1924 roku i został zadedykowany malarzowi André Massonowi. Dzieli się na dwie części:
- Pasaż Opery - to kryty pasaż, jakich wiele w Paryżu, miał wówczas ustąpić miejsca odnodze bulwaru Haussmana i tak się stało, został starty z powierzchni ziemi; jest to więc hymn na cześć miejsca, którego za chwilę nie będzie, a jednocześnie historia spotykających się w Pasażu surrealistów
- Poczucie natury w Buttes-Chaumont - Aragon wraz z przyjaciółmi udają się pewnego wieczoru do parku Buttes-Chaumont, gdzie snują rozmyślania i senne miraże
To jednocześnie kronika Paryża i zapis ruchu dada i surrealizmu.
Wszystko ładnie pięknie, ale oto próbka stylu:
Zapewne, obraz nie jest samym konkretem, ale możliwym uświadomieniem sobie, największym możliwym uświadomieniem sobie konkretu. Mniejsza jednak o zastrzeżenie, jakiekolwiek by było, które przeciwstawia się podobnemu nastawieniu umysłu. Nawet zastrzeżenie takie jest obrazem. Nie ma w istocie sposobu myślenia, który nie byłby obrazem. Tyle tylko, że większość obrazów, niejsano zarysowana w świadomości, nie pozostawia umysłowi, który się nimi posługuje, żadnego osądu o realności i zachowuje wskutek tego charakter abstrakcyjny, skazujący je na ubóstwo i słabość.
I tak to leci. Czytałam dziesięć stron i usypiałam :) I tak zeszło pięć dni. Gdy wzięłam się za następną, to było jak... jak haust świeżego powietrza... ale o tym następnym razem.

Ale jest zysk ( z każdej książki jakiś jest)!
Mianowicie wyciągnęłam różne przewodniki po Paryżu, żeby znaleźć coś o tym parku Buttes-Chaumont - nie znałam go, choć sama nazwa nie była mi obca - ale jako stacja metra :) I zaczęłam czytać... i tak mi się za Paryżem zatęskniło! tak bardzo!
Czy coś z tego wynika? Niewiele, raczej się tam nie wybiorę w najbliższym czasie... ale powspominałam :)

Przy okazji pomysłowy Dobromir (czyli ja) wpadł na myśl świetnego wynalazku: żeby w domu, w pokojach były takie ekrany z połączeniem do internetu. Ale nie komputery, które trzeba włączyć, czekać itede. Takie jak telewizor, żeby już. Potrzebujesz jakiejś informacji: jest natychmiast. To dlatego, że nie chciało mi się właśnie wstawać z łóżka i włączać komputera, żeby czegoś o tym parku poszukać.
Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że odkryłam Amerykę... przecież takie coś już istnieje: to telefon z dostępem do internetu.
Ale ja - jako bezkomórkowiec - jestem opóźniona w technologiach :)

Drugi zysk - potencjalny. Pomysł na interes dla przedsiębiorczych :) Otóż Aragon wspomina o pewnej firmie działającej w Pasażu Opery, która podejmowała się przesyłania dowolnej przesyłki z dowolnego punktu na świecie. Siedzisz sobie na osiedlu-blokowisku w Krakowie, a chcesz, żeby znajomi myśleli, że spędzasz urlop w Chinach - proszbardzo. Firma za Ciebie wyśle kartkę.
A o parku tu, jeśli już się kompa włączyło.
Przeczytałam (wymęczyłam) 22 września 2012.


Nadeszły dwa cracoviana z allegro. Jestem szczególnie kontenta z Matecznego, bo od dłuższego czasu obserwowałam pojawiającą się ciągle aukcję za 35 zł... a tymczasem udało się upolować egzemplarz za zł 12.


Obejrzałam film BBC z 2007 roku zatytułowany Persuasion (po polsku Perswazje).

Historia kompletnie mi nieznana, acz doskonale w stylu Jane Austen, według której powieści film nakręcono.
Młodziutka, 19-letnia Anna zakochała się w przystojnym kapitanie Wentworth. Cóż, kiedy jego pozycja, acz rokująca nadzieje na przyszłość, nie dorównywała położeniu rodziny Anne. Dziewczyna dała sobie wyperswadować to niestosowne małżeństwo. Minęło osiem lat. Anne nie wyszła za mąż, choć miała okazję i oto w jej życiu na nowo pojawia się kapitan Frederick Wentworth. On też się nie ożenił, ale za to zrobił w międzyczasie fortunę. Wydaje się być jednak zainteresowany kuzynką Luizą i Anne zdaje sobie sprawę, że na wszystko jest już za późno...

środa, 19 września 2012

Aleksander Minkowski - Odmieniec

Tym razem Minkowski w wydaniu dla dorosłych.
Powieść z 1982 roku, nagrodzona w konkursie literackim Książki i Wiedzy, cokolwiek to znaczyło. Bo toż wydawnictwo słynęło z publikacji marksistowskich. No ale też Minkowski nie był od tego, sam należał przecież do partii.
Bohater Odmieńca to Emil Ptak, syn inżyniera, potomek legendarnego Józefa Ptaka, który urodził się dziwny: był lekki, miał błonę między palcami dłoni, a gdy miał 13 lat, na ramionach pojawił się najpierw delikatny puch, który z czasem zamienił się w pióra. Ptak kończy marnie, zadziobany przez prawdziwe ptaki lub zakłuty nożem przez chłopów, tego nie wiadomo. Tyle mówi legenda, ciągle jednak żywa w rodzinie. I rzeczywiście Emil Ptak najlepiej czuje się w powietrzu, gdy pilotuje awionetkę i marzy o przefrunięciu między przęsłami mostu. Codzienna rzeczywistość jest jednak inna: praca, dom, żona, syn. Ptak jest prominentem, pracuje w ministerstwie, gdzie podlega nieustannym emocjom związanym nierozłącznie z władzą: ciągła czujność, nieustająca gra, trzymanie pozorów. Jak to często bywa w tym wieku (czterdzieści parę lat), Ptak ma kochankę. Julia jest młoda i tak bardzo różna od niego, mogliby się świetnie wzajemnie uzupełniać, gdyby nie... Nie, to nawet nie tyle lat wspólnego życia powstrzymuje Ptaka od podjęcia decyzji o rozwodzie - to tylko wymogi władzy, której reprezentanci muszą być moralni.
Dopiero ciężka choroba ojca i jego zbliżający się koniec powodują u Emila nieuchronną refleksję nad własnym życiem.
Przeczytałam 17 września 2012.

W drodze z pracy wstąpiłam do Księgarni Akademickiej przy Św. Anny po wrześniowy numer Nowych Książek. Przebiegłam wzrokiem od niechcenia po półce z cracovianami... a tam!
Stoi!
Ukryte wśród innych!
Collegium Nowodworskiego!
Hura!
O co chodzi? Na jubileusz 650 lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego ma się ukazać 15 monografii jego zabytkowych budynków. W 2009 roku wydano Collegium Maius autorstwa prof. Chwalby i potem nic... cisza... A tu nagle taka niespodzianka. Mało tego, pan w księgarni powiedział, że prace nad następnymi dwiema monografiami są już dosyć zaawansowane :) A ta ma zaledwie trzy dni.
A w Nowych Książkach ciekawy wywiad z Marianem Pilotem, którego nie znam, ale jeśli trafię kiedyś w bibliotece to może się zapoznam. Przedstawiciel nurtu chłopskiego. To dla mnie do tej pory tylko dwa nazwiska były: Myśliwski i Nowak. Jeszcze chyba Kawalec.
I jeszcze recenzja książki Rosja. Podróż do serca kraju i narodu, autorstwa dziennikarza BBC Jonathana Dimbleby. Trza by się zaopatrzyć... a tak się zastanawiałam ostatnio, czy jak już przyjdą z allegro ostatnie przesyłki, to się wstrzymam do końca roku z zakupami...

Filmów na pewno nie kupuję.
Same przychodzą :)
Zapukał dziś listonosz z przesyłeczką z douce France, no to już wiedziałam. Rozmawiałyśmy niedawno z przyjaciółką z Francji o adaptacjach filmowych BBC, że takie świetne są...
Nie można z Nią rozmawiać, bo proszę, jak to się kończy, natychmiast poleciała, kupiła i wysłała!
Na przyszłość muszę być bardziej uważna :)
A tymczasem przede mną 9 godzin romantyki.
Firma, która to wydała, nazywa się... uwaga... KOBA Films Video. To by się Ziutek Słoneczko zdziwił :)
Nawiasem mówiąc, przesyłka została wysłana przedwczoraj.
Hm.
To trochę szok dla naszych standardów (50 km w tydzień).

wtorek, 18 września 2012

Eugeniusz Kabatc - Oranie morza

Gdy czytałam Filipa i Dżuliettę, zwróciłam uwagę na początku książki na opis pojawienia się dziewczyny: zajmowała się właśnie oraniem morza, łowiąc na kolację arselle (rodzaj małży). Natychmiast przypomniałam sobie książkę kupioną w antykwariacie 30 lat temu, a zatytułowaną właśnie tak - Oranie morza.
Podtytuł: Rekonesanse włoskie. Właśnie ze względu na ów podtytuł kupiłam ją wówczas - gromadziłam wszystko, co z włoszczyzną było związane. Traf jednak chciał, że do wielu z tych książek potem nie zajrzałam, ciągle odkładając je na później - skoro już są w domu i grzecznie czekają na półkach... Tak więc dopiero teraz sięgnęłam po tę skromną książeczkę. Skromną rozmiarami, ale imponującą erudycją i orientacją w historii sztuki. Wędrujemy wraz z autorem po różnych zakątkach Włoch, po Wenecji, Perugii, Asyżu, Mediolanie, Rawennie, wyspach, poznając zabytki, ale przede wszystkim ludzkie historie, bo na dziejach artystów, wielkich malarzy, skupia się Kabatc. Nie brak i odniesień do czasów współczesnych, współczesnych oczywiście autorowi w momencie pisania książki, bo dziś liczy ona już sobie 47 lat...

O autorze niewiele można się z internetu dowiedzieć. Ot, krótka notka na Wikipedii, okładki książek z allegro czy innych serwisów handlujących książkami i tyle.
Zapytałam wczoraj znajomego, który akurat się napatoczył, a jest intelektualistą powiązanym z kręgami dyplomatycznymi i dosłownie wszystkich zna. Zna i Kabatca, dziś już 80-letniego pana, ale ciągle czynnego. Właśnie czyta jego nową książkę, opowieść o Stanisławie Brzozowskim, który mieszkał i zmarł we Florencji. A więc ciągle włoskie klimaty. Poza tym uświadomił mnie, że Kabatc to prawdziwy Białorusin, wielce dumny z pochodzenia oraz szalenie przystojny mężczyzna :)

Tu zamieszczam zdjęcie skrzydełek z Orania morza, z krótkim życiorysem i informacją na temat samej książki.
Przeczytałam 16 września 2012.

poniedziałek, 17 września 2012

Eugeniusz Kabatc - Filip i Dżulietta. Uprowadzenie Dżulietty

W powieści Podróż na wyspę Borneo Aleksandra Minkowskiego dwaj przyjaciele leżą w szpitalu, poparzeni po bohaterskim wyczynie uratowania dwojga dzieci z palącego się gospodarstwa. Mama jednego z nich pyta, co im przynieść do czytania. I oto słyszymy (widzimy), że Pietrek poleca Markowi lekturę książki Eugeniusza Kabatca Filip i Dżulietta.
Sięgnęłam więc i ja po tę powieść dla młodzieży, nabytą kiedyś za grosze na allegro. Autor był swego czasu radcą kulturalnym ambasady polskiej w Rzymie, toteż akcję powieści umiejscowił we włoskich realiach, egzotycznych dla Polaka, bo aż na Sardynii, gdzie wówczas nasi turyści rzadko trafiali.
Powieść idzie dwutorowo: z jednej strony opowieść snuje Ojciec - docent archeologii, który przyjechał na sardyńską wyspę brać udział w badaniach dna morskiego, gdzie być może istnieją resztki zatopionego niegdyś portu. Ojciec zabrał w tę podróż syna, 14-letniego Filipa i z jego to relacji poznajemy historię poznania 12-letniej Sardynki, dzikiej osieroconej w wyniku vendetty Dżulietty. Obaj mężczyźni mocno przywiązują się do dziewczynki i Ojciec myśli nawet o adoptowaniu jej - zawsze marzył o córce. Czy uda się pokonać piętrzące się trudności? Wszak Dżulietta ma dziadka i ciotkę, a Polacy zza żelaznej kurtyny nie są pożądanym materiałem na adopcyjnych rodziców...
Druga część powieści - Uprowadzenie Dżulietty - opowiada o typowym dla sardyńskich bandytów procederze - porwaniu dla okupu.
Z wyglądu okładki wnoszę, że kiedyś książka musiała posiadać obwolutę, mnie się niestety trafił egzemplarz bez :(
Przeczytałam 15 września 2012.

A w niedzielny wieczór przypomniałam sobie cudną Amelię - wszyscy ją znacie, prawda?



niedziela, 16 września 2012

Aleksander Minkowski - Podróż na wyspę Borneo

Kolejna powieść Minkowskiego dla młodzieży. Czytało się bardzo dobrze, to ciekawe, że mimo powtarzającego się zazwyczaj schematu, jedne z tych powieści bardziej mi podchodzą, a inne mniej.
Jak zwykle młodociany bohater, Pietrek, pogniewany z najbliższym przyjacielem Markiem, dopiero na końcu dowiadujemy się, o co im poszło; znowu niepełna rodzina (ojciec zginął w wypadku); w domu kłopoty finansowe, a Pietrek marzy o prawdziwych dżinsach, nie polskich teksasach. Marzy, by zostać słynnym wynalazcą, za czym ma pójśc dobrobyt, szybki samochód... Zaprzyjaźnia się z paczką Igora, na co krzywym okiem patrzy reszta klasy, bo Igor to syn lekarza, zawsze w wypasionych ciuchach, z własnym skuterem, willą rodziców, odpowiednim kieszonkowym. I odpowiednim poziomem zadzierania nosa. Pietrek przez długi czas wydaje się nie zauważać miernoty moralnej Igora, tak bardzo zaciął się w złości na Marka.
Skąd tytuł? Harcerze, od których Igor odciąga Pietrka, organizują ogniska, podczas których opowiadają o wyprawach (na razie tylko na kartach książek) w odległe kraje. A Pietrek chce też zaimponować Igorowi, więc opowiada mu o wujku w Londynie, który obiecał go zabrać w podróż na Borneo.
Przeczytałam 15 września 2012.


Obejrzałam film Eldara Riazanowa Zabytaja miełodia dla flejty (Zapomniana melodia na flet) z 1987 roku.
Obecny na YT w dwóch częściach, tu daję pierwszą - bo nie wiem, jak się wstawia do jednej notki DWA linki z YT :) - drugą można sobie wyszukać kopiując tytuł.

Забытая мелодия для флейты 1 серия

Rzecz, która doszła do skutku dopiero w obliczu pieriestrojki, kiedy pewne tematy były już dozwolone. Tu na przykład kwestia urzędników-biurokratów i wzajemnych odniesień "arystokracji" komunistycznej i prostego ludu.
Główny bohater Lonia robi karierę w Zarządzie Wolnego Czasu. Biega po teatralnych przedstawieniach, którym rzekomo daje zgodę na wystawienie, ale gdy już jest za drzwiami, natychmiast uzgadnia ze współpracownikami, żeby tego więcej jego oczy nie widziały. Gdy do jego gabinetu wdziera się z pretensjami chór, wysyła go gdzieś na koniec świata, byle tylko pozbyć się problemu.
Typowy urzędas. Życie toczy się utartym szlakiem, nad przebiegiem kariery czuwa z wysoka ustosunkowany teść i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mała niedomoga serca.
Lonia poznaje w tych okolicznościach zakładową pielęgniarkę Lidę.
Wybucha uczucie.
Oczywiście uczucie skrywane przed ludźmi, przed żoną, a zwłaszcza przed teściem. Upokarzająca Lidę scenę, gdy Lonia płaci jej za umycie naczyń, gdy żona jest w delegacji (przyszli koledzy z pracy, tzreba było przed nimi udawać stosunki pielęgniarka-pacjent).
Jednak, gdy trzeba, Lonia stanie nawet na głowie :)
A przede wszystkim odsłoni przed Lidą duszę, gdy wyciągnie stary zakurzony flet i zacznie dla niej grać. Wszak kiedyś ukończył konserwatorium, miał jakieś ambicje... potem dopiero teść zaczął organizować mu życie.
Lonia miota się między żoną a Lidą, a dziewczyna ma dość ukrywania się, spotkań w samochodzie...
Klasyczny trójkąt, z którego Lonia nie potrafi się wydostać, zwłaszcza, że koledzy z pracy radzą mu porzucić Lidę, bo ucierpi na tym jego kariera - Lonia ma przejąć funkcję dyrektora. Aż przyjdzie poważny atak serca...
Lonię zagrał Leonid Fiłatow, aktor, reżyser i poeta; Lidę - Tatiana Dogilewa, a żonę Loni - Irina Kupczenko.

Jak to miał w zwyczaju, Riazanow sam pokazał się w epizodzie (jako astronom).
Forum na temat filmu - tutaj.



piątek, 14 września 2012

Cesare Pavese - Paesi tuoi

Po polsku: Twoje rodzinne strony (ale nie wiem, czy było tłumaczone).
Cesare Pavese zadebiutował tą krótką powieścią w 1941 roku. Zrobiła ona wiele hałasu: była to jedna z pierwszych prób neorealistycznych, a przy tym wykazywała wielki wpływ powieści amerykańskiej (zwłaszcza Faulknerowskiego Południa).
Berto i Talino wychodzą z więzienia. Talino pochodzi z piemonckiej wsi, podpalił cudze gospodarstwo, ale ostatecznie nie znaleziono dowodów i wypuszczono go. Berto jest mechanikiem, chłopakiem przyzwyczajonym do wielkiego miasta i jego atrakcji, takich chociażby jak bilard. Daje się jednak namówić Talino na wyjazd do jego wsi, gdzie mógłby pracować jako mechanik przy maszynach rolniczych. Akurat jest czas żniw, na pewno się przyda. Na Talino czeka nie tylko rodzina, w tym cztery siostry, ale również poszkodowany w pożarze, żeby się zemścić. Berto trochę późno zdaje sobie sprawę, że został wmanewrowany przez sprytnego Talino w funkcję ochroniarza. Podoba mu się jednak jedna z sióstr, Gisella, i decyduje się na razie zostać. Dowiaduje się, że Talino kiedyś zgwałcił Gisellę. Emocje nie wystygły do tej pory i przy pierwszej okazji zazdrosny Talino wbija Giselli w szyję widły trzymane w ręku.
Zmartwiałam dosłownie podczas lektury, gdy przyszło do tej dramatycznej sceny. To było jak cios prosto w serce.
Powieść pełna symboli i mitów, poruszająca ówczesne tematy tabu, ale i dziś robiąca ogromne wrażenie. Nędzne życie piemonckich wieśniaków, pełne ciężkiej pracy i brutalności, która czasem przechodzi w szaleństwo...
Przeczytałam 13 września 2012.

Wcześniej przyjechał kurier z ostatnią przesyłką z allegro. Słowo daję, weszłam tylko po Jest taki chłopiec Szukszyna... i tak się to skończyło:
Ale jestem bardzo kontenta z tych radzieckich książek dla młodzieży, a kolejnego Olczaka kupiłam ze względu na to, że już dwie inne jego książki o Marandzie w domu czekają (na przeczytanie). To będzie trylogia :)

Obejrzałam radziecki film z 1939 roku pod tytułem Diewuszka s charaktierom (Dziewczę z charakterem).

Девушка с характером (1939)

Jest to klasyczna komedia pomyłek. Wyreżyserował Konstantin Judin. W tytułowej roli wystąpiła gwiazda kina radzieckiego lat 30. i 40. - Walentina Sierowa, nazywana trzecią blondynką Związku Radzieckiego (po Lubow Orłowej i Marinie Ładyninie).
Katia Iwanowa jest pracownicą kołchozu, w którym hoduje się zwierzęta (zwierosowchoz). Dyrektor jest straszliwym biurokratą i przeszkadza w rozwoju przedsiębiorstwa, więc Katia chce pojechać ze skargą na niego do rejonu. Ponieważ nie chcą jej dać nawet podwody, postanawia iść kilka kilometrów do pociągu pieszo, drogę wskazuje jej dziadek sowchoźniany:

Po drodze dzielnej Katii udaje się złapać szpiega - ale ale - bo rzecz dzieje się w terenie przygranicznym, na Dalekim Wschodzie, gdzieś tam w okolicach Władywostoku może :)
Szpieg wygląda tak:
Ma sztuczną brodę :)))

Wreszcie Katia wsiada do pociągu, ale jedzie na gapę.

Chowa się w przedziale, do którego przychodzi przystojny marynarz z Czerwonej Floty. Z wielkim zaciekawieniem oglądałam "wnętrza" pociągu, przyzwyczajona do standardów PKP (a to widać jeszcze przedrewolucyjne wagony były).

Na stacji, gdzie zamierzała wysiąść, podsłuchała rozmowę, z której wynikało, że jest poszukiwana, więc podróżuje dalej, bojąc się wysiąść.
Tu trzeba dodać, że dźwięk tego przedwojennego filmu był taki sobie i dużej części dialogów musiałam się jedynie domyślać, więc opowieść może być niespójna :)

W wagonie restauracyjnym poznaje dwóch dyrektorów z Moskwy: jeden kieruje wielkim sklepem futrzarskim, drugi wytwórnią płyt gramofonowych i obaj skarżą się na brak dziewcząt do pracy, więc namawiają Katię do zaangażowania się u nich.
Jednak dziewczyna, ścigana przez konduktora, decyduje się chwilowo przyjąć posadę kelnerki w tymże samym wagonie restauracyjnym.

Zaprzyjaźnia się z przystojnym moriakiem. Między dwojgiem młodych wybucha uczucie.

Jednak w wyniku nieporozumień na dworcu w Moskwie, para traci się z oczu. Tymczasem Katia zostaje ekspedientką w futrzarskim sklepie, gdzie "sowieckiemu klientowi należy pokazać towar ze wszystkich stron". Katia robi wielką propagandę Dalekiego Wschodu i większość pracownic składa podanie o zwolnienie, żeby tam wyjechać.

Marynarz odnalazł zagubione dziecko pewnej kobiety i przy tej okazji został sfotografowany. Zdjęcie ukazuje się w gazecie z podpisem "Odnalezieni małżonkowie", co skłania Katię do lania śloz na temat tych paskudnych oszustów-mężczyzn.

Po całym szeregu rozmaitych perypetii (Katia udaje się na przykład do Biura Zażaleń, gdzie przyjmują skargi wszelkiego rodzaju) udaje się odwołać złego dyrektora, Katia zostaje wyznaczona na jego miejsce i wraca na swój ukochany Daleki Wschód... z marynarzem pod ramię :)