czwartek, 30 kwietnia 2015

Tadeusz Sobolewski - Za duży blask

Myślałam, że tylko przeglądnę, a tymczasem wciągnęło...

Na okładce - kadr z filmu Edi.

Przywlokłam toto z biblioteki na Rajskiej, razem z wiekopomną pozycją na temat twórców kina radzieckiego:
Wzięłam z półki, bo pomyślałam sobie - wieki już nic o kinie nie czytałam (poza Teoplitzem i Historią filmu polskiego). A kiedyś... kiedyś, w studenckich czasach, jak napadłam na DKF w Rotundzie, tak prawie z niego nie wychodziłam - jeszcze zachowałam parę miesięcznych karnetów z tamtego okresu, szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej, nie odszukałam, nie zeskanowałam i tu nie zamieszczam, ku pamięci. To przez to, że nie cyzeluję notek, nie przemyśliwuję, tylko nawijam, co mi do tego głupiego łba przyjdzie, na bieżąco :)
W tych to uniwersyteckich czasach więc - interesowałam się bardzo-bardzo, zaniedbywałam swe macierzyste studia medytując wręcz nad filmoznawstwem jako drugim kierunkiem, popołudnia i wieczory, na tyle na ile to nie kolidowało z zajęciami, spędzałam w kinie (ach, niezapomniana "Młoda Gwardia" koło dworca PKP, z jej specyficzną publiką), powolutku gromadziłam księgozbiór filmowy, no bo o gromadzeniu filmów wówczas nie było mowy, co bogatsi byli posiadaczami video i to wszystko (był to wtedy jakiś wyznacznik statusu majątkowego, wyobraźcie sobie), filmy można było gromadzić jedynie w głowie. A jak ktoś ma taką dziurawą głowę jak moja, to musi je co i rusz oglądać na nowo, tyle że dziś ze znalezieniem ich jest już o wiele łatwiej. A i własne domowe kino można sobie urządzić, o czym wiedzą moi Wierni Czytelnicy... to już trzy bite miesiące, jak się nim rozkoszuję :)

I znów, jak z książkami, jest l'embarras du choix, wszystkich nazbieranych nie zdołam obejrzeć, co tu wybrać pierwsze, co drugie, a co zostawić na za dziesięć lat... sześć i pół tysiąca filmów czeka i nie jest przecież tak, że część kiedyś widziałam, to już je mogę odhaczyć... chce się do nich przecież wracać :)
Moje wybory chadzają różnymi drogami, czasem jest to przypadek, czasem czyjaś sugestia, czasem ocena film obejrzanego przez któregoś ze "znajomych" na Filmwebie...
A czasem - jak w tym przypadku - lektura esejów czy recenzji poświęconych kinu.
Tadeusza Sobolewskiego znam od lat, choć jednostronnie :) jeszcze w liceum namiętnie wertowałam tygodnik FILM, potem był poważniejszy miesięcznik KINO, aczkolwiek w czasie, gdy autor był tam naczelnym, ja niańczyłam dziecko i na parę lat wypadłam z kursu.

Fajnie było znów wpaść w ten specyficzny język, w te intelektualne gry skojarzeń (widać rękę polonisty), do jakich sama nie jestem zdolna, uświadomić sobie pewne rzeczy, których się oglądając film nie dostrzegło, zatęsknić za młodością w kinie spędzaną... I nabrać ochoty na wiele filmów, o których się jedynie kiedyś słyszało, ale nie złożyło się na tyle, by je obejrzeć... Czasem podzielać opinie autora, czasem się z nimi nie zgadzać, czasem myśleć, że TO na pewno jest dla mnie za trudne, zbyt przeintelektualizowane, a czasem nie opędzić się od myśli, że TO na pewno mi się spodoba, jak z filmami perskiego reżysera Abbasa Kiarostamiego, którego cztery dzieła postanowiłam natychmiast obejrzeć :)

Fajnie było, panie Sobolewski! Napisał Pan coś jeszcze?

Najpierw wstęp:

Początek:
i koniec:


Wyd. ZNAK Kraków 2004, 275 stron
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 28 kwietnia 2015 roku

wtorek, 28 kwietnia 2015

Daria Doncowa - Keks w bolszom gorodie

Ustaliłam, jaki tytuł Doncowej czytam w tym miesiącu... i szukaj wiatru w polu. Porozłaziły mi się te 'ironiczne kryminały' po całym domu... a, jak Bóg da, będzie jeszcze lepiej (gorzej), bo zorientowałam się, że autorka wydała już około dziesięciu tomików kolejnej serii, szóstej z kolei, i zaraz napisałam maila do Nadwornego Dostawcy czyli pana Wiktora, z żądaniem przysłania tychże plus brakujących innych :)

Tymczasem żeby się dokopać do Keksa w bolszom gorodie należało najpierw zlokalizować półkę dwurzędową na "nowym" regale:
A następnie wyjąć pierwszy rząd i wówczas ukazało się kilka tomików:
Tak że - sprytnie, acz niezamierzenie ukryte - w całości regału raczej nikną:

Zastanowiło mnie, że z jednej strony czytam te Doncowe i opowiadam o tym, z drugiej trochę się tego wstydzę (zwłaszcza ich okładek w tramwaju). Że to taka lektura dla kucharek, a może nawet dla podkuchennych :) Myślę, że gdybym była Rosjanką, to bym ich nie czytała i w ogóle z obrzydzeniem patrzyła na nie na ulicznych straganach. Do tych myśli natchnął mnie nakład wyczytany w stopce - 400 tys. egzemplarzy! Najpierw zadałam sobie pytanie, ile też osób w tym samym momencie co ja czyta tę samą książkę... a potem pomyślałam - a cóż to za osoby, co to za target jest, z kim mam łączność duchową w tej chwili :)
Więc - co MNIE rajcuje w tych kryminałkach? Głównie - język. Współczesny, żywy język rosyjski, z którym udaje mi się mieć stały kontakt jedynie w ten sposób. Pewnie, że mogłabym poszukać na allegro Dostojewskiego czy nawet Tołstoja w oryginale, ale czy dałabym radę? Czy nie usnęłabym nad tą lekturą? Co prawda przeczytałam już - i to dwukrotnie - Mistrza i Małgorzatę, ale tu się nakłada moje uwielbienie dla powieści Bułhakowa. Uwielbienie, któremu nigdy nie dorówna podziw dla rosyjskich klasyków.
A po drugie - szczegóły życia Rosjan, zarówno tych dzisiejszych (choć w przypadku Doncowej oczywiście ograniczonych do mieszkańców Moskwy i okolic) jak i tych z czasów Związku Radzieckiego, bo autorka często sięga wspomnieniami bohaterów do tamtych czasów. Powiedzmy więc, że rys obyczajowy i socjologiczny :)

W ten chytry sposób udało mi się usprawiedliwić comiesięczne serwowanie Wam kotletów à la Doncowa. W dzisiejszym przypadku jest to kotlet odgrzewany, albowiem od początku towarzyszyło mi poczucie, że skądś to znam, zarówno tytuł jak i fabułę.

No oczywiście! Czytałam! Na samym początku mej przygody z Rosją i rosyjskim! Była to jedna z pierwszych książek, pożyczonych w Dziale Obcojęzycznym biblioteki na Rajskiej, w czasach, gdy nie miałam pojęcia jeszcze o czymś takim jak serie, różne bohaterki i po prostu wzięłam, co stało na półce, na chybił trafił i mozoliłam się potem ciężko nad bukwami :) Nie przypuszczając, że kiedyś tam, w nie tak odległej przyszłości, będę czytać Doncową systematycznie całymi seriami. I tak oto przyszło mi powtórzyć lekturę, ale co, co mnie czytają od dawna, doskonale wiedzą, że szybciutko wszystko zapominam, jestem więc - dla kryminałów - czytelnikiem doskonałym, bo wielokrotnym :)

Tak więc - na razie dopiero po raz drugi - przeczytałam Keks w wielkim mieście (tytuł jak zwykle od czapy), jako czternasty odcinek cyklu o przygodach Wioli Tarakanowej.
Mój osobisty przyjaciel czyli (nieukończony) katalog księgozbioru podpowiada, że Doncowych mam w sumie - stan na dziś, przed ewentualną dosyłką pana Wiktora - dziewięćdziesiąt osiem. A jeszcze Marininy, jeszcze różne Ustinowy, Kulikowy, Abdułłajewy, Kalininy... oj, wystarczy mi do końca :)

A teraz z kronikarskiego obowiązku: Wiłka znów jest sama w domu, ma wkrótce dostarczyć rękopis nowego kryminału, a tu jak na złość nic nie przychodzi do głowy, za to pada propozycja nakręcenia serialu TV według jej poprzedniej książki i nawet Leninid dostaje tam jedną z głównych ról. Tymczasem do auta Wiłki, zaparkowanego koło metra, wsiada drobna dziewczynka i błaga, by szybko odjechać, bo uciekła od pedofila. Naiwna Wiłka wierzy jej oczywiście i zabiera Olę do domu. Potem jest świadkiem nagłej śmierci pewnego małżeństwa i w poszukiwaniu prawdy wędruje do klasztoru, słynnego z... ze zmartwychwstań! Oczywiście to, jak wszystko przebiegało w istocie, wyjaśni dopiero Oleg, wróciwszy z delegacji. Czyli wszystko tak kak wsiegda :)

Zerknęłam do pierwszego mojego tutaj wpisu i znalazłam tam listę lektur z poprzednich lat, okazuje się, że Keks czytałam w 2009 roku, a pierwszą moją rosyjską lekturą było Hobby gadkogo utionka w 2008. A więc to już siedem lat będzie na jesieni!


Początek:
i koniec:


Wyd. EKSMO Moskwa 2006, 380 stron
Tytuł oryginalny: Кекс в большом городе
Z własnej półki (kupione 3 lipca 2014 roku za 8,50 od zacnego pana Wiktora w ramach uzupełniania luk w zbiorach)
Przeczytałam 26 kwietnia 2015 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ zaczynam serial rosyjski CZECHOW I CO, 1998
Pierwotnie myślałam, że to taki długi, 10-odcinkowy, serial o samym Czechowie :) a tu okazuje się, że jest to ekranizacja jego 30 opowiadań, po 3 w każdym odcinku, zrealizowana w 1998 roku w stulecie teatru MCHAT im. Czechowa
Pierwszy odcinek zawiera nowele "Zabył", "Swiataja prostota" i "Gost". Obszukałam się po Dziełach Czechowa, a mimo to pierwszej nowelki nie znalazłam, przeczytam więc drugą i trzecią, a potem obejrzę film. No chyba, że tytuł polski tej pierwszej znacznie odbiega od oryginalnego (Zapomniałem)?
Na YT w całości:



2/ film polski POD GWIAZDĄ FRYGIJSKĄ, reż. Jerzy Kawalerowicz, 1954
W całości:


Dalszy ciąg CELULOZY. Na akcję składa się kilka epizodów walk komunistów z reżimem sanacyjnym, m. in. uruchomienie tajnej drukarni, zdemaskowanie prowokatora (którego samowolnie zabija Szczęsny) i wreszcie wielkie manifestacje uliczne zakończone starciem strajkujących robotników z atakującą brygady policją. Drugi równoległy wątek stanowią dzieje miłości Szczęsnego i działaczki partyjnej Madzi. Szczęsny, któremu grozi aresztowanie, wyjeżdża do Hiszpanii, by wziąć udział w wojnie domowej.


3/ film czeski DZIKA ELŻBIETA (Vánoce s Alžbětou), reż. Karel Kachyňa, 1968
Na YT fragment:


Znów muszę się posiłkować opisem z czeskiej bazy filmów:
Alzbětu Tomajdesovou (21) propustili na podmínku z nápravného zařízení. Ihned nastoupila do zaměstnání jako závoznice. Padesátiletý řidič, s nímř rozváží potravinářské zboží po venkovských prodejnách, dlouho hledá k uzavřené dívce osobnější vztah... Snímek vznikl jako náhrada za odložený společensky ožehavější projekt a nepatří ve filmografii režiséra Karla Kachyni k těm zásadním dílům.
Usiłuję to zrozumieć i wychodzi mi, że tytułowa Elżbieta została warunkowo zwolniona z zakładu karnego czy jakiegoś poprawczaka i pracuje jako pomocnik kierowcy, rozwożącego artykuły spożywcze do wiejskich sklepów. Tenże 50-letni szofer długo próbuje nawiązać z dziewczyną osobiste relacje.

4/ film japoński GDZIE SIĘ PODZIAŁY MARZENIA MŁODOŚCI (Seishun no yume imaizuko), reż. Yasujirô Ozu, 1932
Na YT w całości:


Przyjaźń czterech chłopców z bractwa studenckiego zostaje wystawiona na próbę, po tym jak jeden z nich, Horino (Ureo Egawa), odziedzicza rodzinny interes. Pozostała trójka ma trudności ze znalezieniem pracy, więc chłopak pomaga im oszukiwać na teście rekrutacyjnym. Sam przestaje zabiegać o względy kelnerki Shigeko (Kinuyo Tanaka), o której marzą pozostali studenci. Dziewczyna, myśląc, że nie jest odpowiednią partią dla Horino, zgadza się zostać żoną biedaka Saiki’ego (Tatsuo Saito). Ten jednak uważa, że nie zasługuje na jej uczucie.

5/ z płyty EDISON - INVENTION OF THE MOVIES - filmy tej wytwórni z lat 1909 i 1910, wśród nich ten:


6/ z nowości - włoski film SALVO.OCALONY, reż. Antonio Piazza, Fabio Grassadonia, 2013
Na YT trailer:


Samotny, pozbawiony uczuć i bezwzględny trzydziestolatek Salvo należy do sycylijskiej mafii. W akcie zemsty zakrada się do domu innego mafioza, który zorganizował na niego nieudany zamach. Przez przypadek spotyka tam jego siostrę Ritę – piękną, niewidomą dziewczynę, która mimowolnie jest świadkiem, jak Salvo zabija jej brata. Gdy ten z niewiadomych dla siebie przyczyn decyduje się ją porwać, w ich życiu zaczyna dziać się coś wyjątkowego – w Salvo nieoczekiwanie rodzi się miłość. "Salvo" to filmowy debiut reżyserskiego duetu dwóch włoskich reżyserów – Fabio Grassadonii i Antonio Piazzy, który okazuje się ciekawym połączeniem filmowego realizmu z kinem noir. Film otrzymał Grand Prix Międzynarodowego Tygodnia Krytyki na MFF Cannes 2013.



NAJNOWSZE NABYTKI
Dzięki Magdzie-podgórzance, która doniosła o sprzedaży ostatniego Nowaka w podgórskim domu kultury, udało się go nabyć.
Boh trojcu lubit, będę czytać. Czas pomyśleć, co w maju będzie na tapecie. Na pewno Czechow z serialu, na pewno Uczta Baltazara Brezy też do filmu i takoż Pokolenie Czeszki.

piątek, 24 kwietnia 2015

Andrzej Nowak - Listy podgórskie

Ludziska kochane, jak mi się nic nie chce! Od niedzieli czytam kolejną kniżkę pa ruski i pewnie dopiero w kolejną niedzielę ją skończę. Tylko bym spała. Ewentualnie jakiś film obejrzała. Choć gdy wczoraj przyszła kolej na rosyjski film historyczny o carewiczu Aleksieju, to słyszałam jakieś szepty, szumy, zlepy, ciągi, że niby może jutro albo kiedy indziej, że to straszne nudy będą, że lepiej się zdrzemnąć... za oknami (na polu, jak mówią w Krakowie) wiosna w pełnym rozkwicie, rano na lustrze w łazience znalazłam pierwszą muchę, a ja tu w sen zimowy zapadam... oznaka depresji, której jakoś specjalnie poza tym nie odczuwam...
Tak że do projekcji zmusiłam się właściwie (no, albo przemogłam) i nie pożałowałam, bo film świetny i jakiś tam kawałek historii Rosji poznałam (a niewiele o niej wiem), same DODATNIE plusy :) no ale rano znów walka z budzikiem, on dzwoni, ja go przesuwam o 15 minut, on dzwoni, ja go przesuwam... i tak się bawimy, aż jest wpół do ósmej i zgroza i najwyższy czas! W rezultacie nawet do pracy zdążam lub jak mawiają powszechnie - zdanżam :) Tu otrzeźwiam się kawą jako prawdziwa biurwa, ale to krótko działa i jeśli nie spadnie na mnie nagle huk roboty (a ostatnio nie spada), to znów przysypiam, łażę po internetach jak ta głupia, żeby żywcem głowy nie położyć na biurku i nie chrapnąć.
Wiecie, jaki mam feler? Nie umiem czytać w robocie. Wszystko mogę robić, kiedyś nawet film obejrzałam, ale skupić się na książce "niepracowniczej" nie potrafię. Ile się nieraz czasu marnuje! A tak go lubię (w pracy) optymalizować :)
Jeszcze parę lat temu miałam inny przydział obowiązków i z tychże nadmiaru nie mogłam sobie palcem trafić. Potem przejęłam dział koleżanki, która odeszła i na własnej skórze przekonałam się, jak to prawda była, to jej wieczne narzekanie na huk roboty, ha ha ha. Jeśli za rok z hakiem poszczęści mi się i przejmę jeszcze inny dział po koleżance, która odchodzi na emeryturę, to pewnie się znowu nie pozbieram, bo kolejne dyrekcje narzekają, że jest źle prowadzony i trzeba go będzie wyprowadzić na prostą. Ale póki co - leżę i kwiczę... z nudów, prawie bym napisała, gdyby nie to, że nigdy się nie nudzę :)
No, tośmy sobie pobałtali, jak mówią Rosjanie, a teraz do ad remu, jak mówili starożytni Rzymianie.
Oto półeczka z dziełem dzisiejszym. Od Sasa do lasa, no ale tam się udało upchać.
Regał, jak widać, szczelnie wypełniony i kurka wodna mam już trzy kupki w różnych miejscach, czas pomyśleć, co dalej.

Listy podgórskie są kontynuacją Tego podgórskiego ludwinowskiego tanga:
Czyli wspomnienia z dzieciństwa w latach 50-tych i 60-tych, spędzonego w Podgórzu. Andrzej Nowak napisał je w formie listów adresowanych do przyjaciół, z którymi niejako wspólnie przywraca pamięci dawno zapomniane historie, miejsca, ludzi, wydarzenia, smaki.
Tym razem wydawnictwo poświęciło autorowi notkę biograficzną:
i dzięki temu dowiedziałam się, że Andrzej Nowak to współtwórca serii prozy iberoamerykańskiej, brawo więc dla tego pana za kultowe książki w czasach mej młodości! Może kiedyś jeszcze przeczytam Grę w klasy...

Notkę z poprzedniej książeczki zakończyłam słowami:
Ech, chciałoby się jeszcze!
No to dostałam :) Zarówno konkretne sprawozdanie z powrotu w rodzinne strony (autor wyemigrował bowiem z Podgórza na Olszę), jak i migawki - próby smakowania tego nieuchwytnego czegoś, co towarzyszyło chłopackim wyprawom na Krzemionki: smaku? zapachu? smużki wspomnienia? nagrzewanych z wolna przez słońce desek w tyle balkonu, dotkniętych tuż przed niedzielnym wyjściem na szkolną mszę...
Nostalgiczna opowieść o czasach dzieciństwa z Podgórzem w tle, snuta w odcinkach, tak jak zwodnicza ludzka pamięć wynosi je na powierzchnię i często znów szybko chowa, trzeba je chwytać i ocalać zapisując.
Szkolne końce i początki roku z nieodzowną recytacją durnych propagandowych wierszyków; bilety tramwajowe kupowane u konduktora i dziurkowane; Głupi Wacek ze Smolki, twierdzący, że jest milicjantem; pośpiech w maglu przed godziną nadawania Matysiaków; wędrówki z wielkim cynkowym wiadrem do studzienki przy placu Serkowskiego, gdy Wisła została skażona fenolem; wędrówki karkołomną ścieżką na urwisku Krzemionek; pajda "nałęczowskiego" z pasztetówką na drugie śniadanie w szkole; opowieść Irka o spotkanym na Sokolskiej chłopaku z paromiesięcznym lwem, którego dalszych losów nie udało się już nigdy wyjaśnić; etymologia słowa krachla czyli oranżada (od slangowowiedeńskiego das Kracherl /lemoniada); meksykańskie i brazylijskie filmy w kinie "Wrzos"; tabory cygańskie koczujące pod Borkowską Górą; strachy wyłażące zza szafy w wielu postaciach :)
No to teraz powiem - szkoda, że już więcej nie ma!

Początek:
i koniec:


Wyd. Oficyna Konfraterni Poetów i Towarzystwo Słowaków w Krakowie, Kraków 2007, 201 stron
Z własnej półki (kupione w antykwariacie przy Stolarskiej 3 kwietnia 2014 roku za 10 zł)
Przeczytałam 19 kwietnia 2015 roku

Trafiłam (ciągle w ramach optymalizacji czasu pracy) na taki artykulik (do przeczytania tylko, jeśli jeszcze nie wykorzystaliście limitu Wybiórczej na ten miesiąc).

Ale o co chodzi. W komentarzach piszą, że po co książki wyrzucać na śmietnik, skoro je można oddać do biblioteki. Ha ha ha! Jak to widać, że ludzie w ogóle z tematem nie mają nic wspólnego, a chcą się pokazać jako kulturalni :) Do biblioteki! Stare rupiecie! Taaaa... biblioteki tylko na nie czekają. To ciekawe, skąd na allegro tyle książek po złotówce z pieczątkami bibliotecznymi...
Albo ten idiota (bo tu już trzeba użyć dosadnego słowa), który twierdzi, że po co papierowe książki, lepiej e-booki i że CAŁA BIBLIOTEKA PROF. MARKIEWICZA ZMIEŚCI SIĘ NA JEDNYM CZYTNIKU. Jak można się odzywać, skoro nie ma się zielonego pojęcia o niczym! Gość sobie wyobraża, że unikalne pozycje z byłego księgozbioru Profesora znajdzie na e-bookach :) To pewnie czytelnik "50 twarzy Greya"...

wtorek, 21 kwietnia 2015

Haruki Murakami - Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa

Już dość dawno oduczyłam się korzystania z bibliotek - w ramach własnego zobowiązania, że przeczytam SWOJE :) i wybieram się tam jedynie wówczas, gdy zmusi mnie do tego plan filmowy - tak to przynajmniej ostatnio wygląda. Ale udając się po Pamiątkę z Celulozy przypomniałam sobie dawne czasy, kiedy to wychodziło się z budynku na Rajskiej z całym naręczem książek, a to podchwyconych spośród nowości, a to z półek, gdzie panie bibliotekarki odkładają te najbardziej popularne, bez ustanku krążące wśród czytelników. I znów, jak niegdyś - przychwyciłam. Wśród przychwyconych był Murakami. Stosunek mój do tego autora jest... dwoisty. Z jednej strony podobała mi się Przygoda z owcą i Kronika ptaka nakręcacza, z drugiej... coś mi coraz bardziej pachnie szmirą. Kompletnym nieporozumieniem było O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, ale może to dlatego, że pojąć nie potrafię takiej pasji. Nie to, że wywalam gały na widok ludzi ubranych w obcisłe stroje i kursujących po ulicach... ale dorabiać do tego ideologię?

W każdym razie coś mnie naszło, wzięłam tego Bezbarwnego Tsukuru Tazaki.. wzięłam i nawet przeczytałam.
Tu będzie mała dygresja. Zna ktoś na tyle dobrze angielski, by mi potwierdzić lub zaprzeczyć? O co chodzi, już wyjaśniam. Moja włoska przyjaciółka opowiadała mi kiedyś historię jakiejś jej znajomej i jej chłopaka i nagle wyjechała z takim zdaniem:
- E lui ha preso ed e' uscito.
Czyli on wziął i wyszedł.
Uśmiałam się jak norka, bo nie przypuszczałam, że ten popularny w polszczyźnie zwrot funkcjonuje również w innych językach. Psiapsióła się mocno zasromała i szybko poprawiła, że tak się nie mówi :) Później trafiłam na coś takiego we francuskim i zdaje mi się, że w rosyjskim też. A jak tam angielski? Mówi się he took and came out?
Koniec dygresji.

Blurb z okładki:

Wszystko ładnie pięknie, brzmi odpowiednio tajemniczo, wzbudza ciekawość, intryguje. A tymczasem... wykonanie szwankuje. Ludziska, toż ja, w miarę lektury, miałam coraz silniejsze wrażenie, że oto czytam... Paulo Coelho! Którego znam tylko z jednej pozycji, nad którą kiedyś siadłam i zapłakałam, no ale wystarczyła mi ona za wszystkie! Te złote myśli, te życiowe aforyzmy, toż to wypisz wymaluj nasz Miszcz Banału i Pięknych Słówek, Idol Nastolatek. Coraz bardziej mnie zadziwia ludzka pomysłowość - są tacy, którzy domagają się Nobla dla Murakamiego. Znaj proporcją, mocium panie.
No chyba, że to taki chwilowy spadek formy. Nie czytałam poprzedniej 1Q84, więc nie wiem. Ale też i ochoty żadnej czytać nie mam. To już sobie wolę obejrzeć stary japoński film niemy :)

Początek:
i koniec:

Wyd. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2013, 349 stron
Tytuł oryginalny: Shikisai o motanai Tazaki Tsukuru to, kare no junrei no toshi
Przełożyła: Anna Zielińska-Elliott
Pożyczone z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 18 kwietnia 2015 roku



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ film rosyjski z dorobku aktorskiego Stanisława Liubszina CAREWICZ ALEKSIEJ (Царевич Алексей), reż. Witalij Mielnikow, 1997
Na YT:


Okazuje się, że to druga część trylogii carskiej. Liubszin gra tylko tutaj, w pozostałych częściach nie brał udziału, no ale wypada mi teraz obejrzeć całość.
Czyli najpierw CARSKAJA OCHOTA (Царская охота), reż. Witalij Mielnikow, 1990

a potem BIEDNYJ, BIEDNYJ PAWEŁ (Бедный, бедный Павел), reż. Witalij Mielnikow, 2003



2/ film polski NIEDALEKO WARSZAWY, reż. Jan Rybkowski, 1954, o bardzo złej opinii:

Na YT w całości:


Opowieść szpiegowska rozgrywająca się w hucie "Bielawa". Imperialistyczny sabotażysta próbuje zdezorganizować pracę kolektywu i doprowadzić do zamknięcia huty. Nikt nie podejrzewa, że nowy pracownik zakładu jest agentem angielskiego wywiadu...

Obejrzałam wczoraj i powiem Wam, że nie jest tak źle. Na pewno duży wpływ na moją ocenę ma fakt oglądania filmu na dużym ekranie - człek się bardziej wówczas wciąga w akcję :) a więc rozumiecie już, że zaangażowałam się podczas oglądania i z ciekawością śledziłam, co będzie dalej i do czego posunie się imperialistyczny szpieg :) nawiasem mówiąc świetna rola Ludwika Benoit. Objawieniem dla mnie była też młodziutka Urszula Modrzyńska w swej debiutanckiej roli dziewczyny-hutnika, prześliczna. Z jej filmografii wynika, że w najbliższym czasie będę ją kilkakrotnie oglądać. Oczywiście jest to jak najbardziej prymitywna propagandówka, ale dziś ogląda się te knowania amerykańskich szpiegów i wspaniałe warunki życia i pracy naszej klasy robotniczej śmiejąc się do rozpuku.

3/ film czeski NOC PANNY MŁODEJ (Noc nevěsty), reż. Karel Kachyňa, 1967
Na YT trailer:


Jesień i zima 1950 roku. Do czeskiego miasteczka Týnec po samobójstwie gospodarza Konvalinki wraca jego córka, była zakonnica. Głębokie uczucia religijne oraz sprzeciw wobec usilnej kolektywizacji prowadzą do tragicznych wydarzeń, które swoje apogeum osiągną w noc Bożego Narodzenia.

4/ film japoński URODZIŁEM SIĘ, ALE... (Otona no miru ehon - Umarete wa mita keredo), reż. Yasujirô Ozu, 1932
Na YT w całości:


W połowie lat trzydziestych na przedmieścia Tokio przeprowadza się małżeństwo wraz z dwójką dzieci. Z czasem chłopcy stają na czele dziecięcego gangu. Tymczasem ich ojciec usilnie próbuje schlebić swojemu szefowi, mieszkającemu w okolicy, aby otrzymać upragniony awans. Kiedy pewnej nocy chłopcy odkrywają poniżające zachowanie swojego ojca, tracą do niego cały szacunek. Ich bunt opiera się na wierze, że hierarchia społeczna powinna opierać się na umiejętnościach, a nie na statusie społecznym.

5/ z historii kina - z serii EDISON - INVENTION OF THE MOVIES - filmy tej wytwórni z roku 1908, wśród nich ten:



niedziela, 19 kwietnia 2015

Edmund Niziurski - Niewiarygodne przygody Marka Piegusa

To już jest Niziurski jak się patrzy! I co za piękne wydanie! Jestem zachwycona okładką, papierem, takim już zacnie pożółkłym, ilustracjami mistrza Butenki, ozdobnikami typograficznymi.
To druga powieść autora, po debiutanckiej Księdze urwisów, wydana w 1959 roku.


Z wielką werwą napisana historia kilku przychód pechowego Marka Piegusa, któremu zawsze coś przeszkodzi a to w odrobieniu lekcji a to w spełnieniu powinności dyżurnego a to wreszcie w najzwyklejszych, wydawałoby się, wagarach. Barwne postaci: sublokatora Anatola Surmy pracującego w kabarecie w charakterze Meksykanina, jego kolegi również muzyka pana Cedura, kolegów szkolnych Marka konstruujących bombę czy przynoszących probówkę z setką pracowicie wyłapanych wśród podwórkowych psów pcheł (przy pechu Marka wiadomo, co się z nimi stanie), szeregu przestępców o charakterystycznych nazwiskach - tu po raz pierwszy spotykamy Wieńczysława Nieszczególnego - no tak, bo Marek wplątuje się w kryminalną aferę szajki złodziei tornistrów, co doprowadzi do odkrycia podziemnej centrali świata przestępczego, zlokalizowanej w podziemiach kościoła :)

Kilka przykładów ilustracji Bohdana Butenki:




Początek:
i koniec:


Naturalnie nie obyło się bez obejrzenia 9-odcinkowego serialu w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego:
Serial ma swój urok, ale jest dość niespójny przez pomysł zrobienia z tytułowego bohatera sprytnego detektywa - a był on tylko smętnym pechowcem.

Za miesiąc - Awantura w Niekłaju!

Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1967, wyd. III, 274 strony
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 11 maja 1988 roku za 100 zł)
Przeczytałam 14 kwietnia 2015 roku

Plan filmowy wymaga zapoznania się z Ucztą Baltazara Brezy w niedługim czasie, powlokłam się więc na Rajską, żeby sobie zabezpieczyć to dzieło i tak jakoś mnie natchnęło, żeby przyjrzeć się półkom kinowym. I oto odkryłam dzieło o ludziach kina radzieckiego! Pewnikiem się za nim rozejrzę na allegro, ale na razie wzięłam do domu egzemplarz biblioteczny, żeby przejrzeć i przyjrzeć (mu się).


NAJNOWSZE NABYTKI
Ledwie dzień wcześniej, w środę, wracałam do domu i myślałam z dumą, że oto 15-ty, minęła połowa miesiąca, a ja nic nie kupiłam, jaka też jestem dzielna i ciekawe, ile wytrzymam!
Wytrzymałam kilkanaście godzin. Oto w czwartek udałam się na wystawę Gottlieba, a po drodze - wstąpił do piekieł, po drodze mu było - wdepnęłam do Krzysztoforów. No i tam czekali na mnie Krakowianie, tom III, trzeba było brać!

czwartek, 16 kwietnia 2015

Giovanni Verga - Rodzina Malavogliów

Oj, nie wiem, czy bym tak z własnej i nieprzymuszonej woli sięgnęła po to, gdyby nie film, który był w planie, a został nakręcony na podstawie tej XIX-wiecznej powieści, choć przeniósł akcję w czasy nam współczesne. Kiedyś może tak... w jakiejś bardziej odległej przyszłości :) W sumie cieszę się, że się zmotywowałam, bo poznałam wreszcie to słynne dzieło włoskiego weryzmu i nawet, muszę Wam powiedzieć, jest dość czytable.
Wygrzebałam je spośród innych włoskich książek, stojących w tylnym rzędzie:
Rząd z przodu zawiera mniejsze formaty, włoskie, ale też i serie różne inne:
Na misz-maszowym regale:

Skrzętnie zanotowałam, gdzie i kiedy kupione...
To było jeszcze w tym pierwotnym antykwariacie na Brackiej, z dwoma długimi pomieszczeniami w amfiladzie (cracoviana były w pierwszej sali). A' propos, znalazłam na You Tube taką impresyjkę o krakowskich antykwariatach:


Powieść Vergi to jedno ze sztandarowych dzieł literatury włoskiej, oczywiście lektura szkolna. na początku mnie nieco znudziła, ale w trakcie czytania wciągnęły mnie losy rodziny Malavogliów, zwłaszcza po uświadomieniu sobie, że halo! przecież to książka o rodzinie, mój ulubiony temat. I jak to często bywa, o upadku rodziny. Stary Ntoni Malavoglia, rybak z Aci Trezza na Sycylii, patriarcha rodziny, która od pokoleń zajmuje się połowem ryb na łodzi zwanej "Opatrzność", stara się utrzymać w ryzach wybuchowego wnuka o tym samym imieniu i jest punktem odniesienia dla całej rodziny: syn, synowa, dwóch wnuków i dwie wnuczki. Mieszkają wszyscy we własnym domu Pod Nieszpułką, trudnią się rybołówstwem, kobiety prowadzą dom i gospodarstwo i życie toczy się przy zabiegach o utrzymanie się na powierzchni do momentu, gdy Ntoni przystaje na propozycję zakupu ładunku łubinu, który trzeba było przetransportować morzem i - rzekomo - korzystnie sprzedać. Wraz z ładunkiem łubinu ginie na morzu syn Bastianazzo - zostaje olbrzymi dług (łubin został wzięty na kredyt od miejscowego bogacza) do spłacenia i zniszczona łódź wyciągnięta z morza. Wszyscy zabierają się za dorywczą pracę, ale jedyny ratunek widzą w odremontowaniu łodzi i ponownym ruszeniu w morze. Trzeba zaciągnąć kolejny dług i liczyć na Opatrzność. Opatrzność jednak nie jest łaskawa dla Malavogliów - nie będę tu wyliczać kolejnych nieszczęść, które na nich spadają - po prostu stopniowa degradacja, z pozbawieniem łodzi i domu włącznie.

Rzecz dzieje się w latach po zjednoczeniu Włoch, ale zjednoczenie to nic nie dało biednym ludziom, walczącym z losem, z żywiołem. Sprawy polityczne są dla nich odległe o lata świetlne i sprowadzają się jedynie do kolejnych podatków nakładanych przez władze. Stosunki społeczne skazują tych zwyczajnych, prostych ludzi na zagładę, a ojciec Ntoni jawi się niczym postać z antycznej tragedii, powalana kolejnymi klęskami. Bohaterowie powieści żyją wyłącznie sprawami wsi i sąsiadów, nie istnieje dla nich coś takiego jak kraj, państwo Włochy, liczy się jedynie ich mała wioska. Spory polityczne mogą toczyć "wyższe sfery" tej wioski, aptekarz czy proboszcz. Oni też jako jedyni czytają gazety i może nawet chcieliby uświadamiać ciemny lud, choćby w zakresie lepszego wykonywania gospodarskich zajęć, ale lud odrzuca wszystko, co niezgodne z tradycją - moja babka tak nastawiała kury i ja tak będę robić. Tradycja właśnie jest jedyną wartością, jak biedakom pozostaje, a młody Ntoni, który szuka szczęścia w świecie, bo nie może się pogodzić z nędznym życiem, ponosi dotkliwą klęskę.

Styl Vergi jest z jednej strony suchy, beznamiętny, ale z powieści emanuje ludzkie ciepło i czytelnik chcąc nie chcąc przywiązuje się do bohaterów i współczuje im. Czytam teraz o włoskim weryźmie - odmianie francuskiego naturalizmu i okazuje się, że jestem niezła gapa, bo zawsze myślałam, że ten weryzm pochodzi właśnie od nazwiska Vergi, najwybitniejszego przedstawiciela kierunku, a tymczasem chodzi o łaciński wyraz verus czyli prawdziwy. Okazuje się też, że nawet Halka Moniuszki jest przykładem weryzmu... w muzyce operowej. Następna lektura z tego cyklu - Mastro Don Gesualdo. Za jakiś czas. I tu jeszcze na zdjęciu u góry widzę Don Candeloro i jego trupa, to nowele, Boh trojcu lubit, też przeczytam. Na razie jednak zmieniam klimaty i wyruszam do Japonii. Też mogłoby być o rybołówstwie,a le jest o konstruktorze dworców kolejowych :)

Film MALAVOGLIA, choć przedstawia dzisiejsze losy rybackiej rodziny w równie czarnych barwach, jednak kończy się happy endem, którego w powieści zabrakło.



Początek:
i koniec:

Wyd. Czytelnik Warszawa 1955, wyd. I, 293 strony
Tytuł oryginalny: I Malavoglia
Przełożyła: Barbara Sieroszewska
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 1 września 1982 roku za 40 zł)
Przeczytałam 12 kwietnia 2015 roku

Powieść można przeczytać w oryginale tutaj.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Maciej A. Brzozowski - Włosi. Życie to teatr

Strasznie mnie namawiała jedna znajoma na tę pozycję, że naprawdę świetna, że ciężko dostać, więc z dużym apetytem się za nią zabrałam. A jeszcze zajawkę przeczytałam (i wycięłam) w Polityce, którą zdarza mi się przeglądać, gdy jestem u Rodziców - Ojczasty jest jej wierny od wielu wielu lat, jeszcze gdy taką wielką płachtą była.
No i co? I pstro. Jakoś mnie nie zachwyciło.

To na pewno przez to, że nie od dziś w temacie siedzę i niełatwo mnie zaskoczyć. A dodatkowo - użyjmy delikatnego słowa - z lekka mnie irytuje pisanina o kuchni. Z drugiej strony - jak tu opowiadać o Włoszech, a zwłaszcza o Włochach, omijając temat najważniejszy w życiu statystycznego makaroniarza?


O autorze wcześniej nie słyszałam. "Twojego Stylu" i "Pani" nie czytuję, w Fiacie nie pracuję, więc ten tego :)

Na okładce i skrzydełku same zachwyty:

Tymczasem książkę przede mną przeczytała przyjaciółka, znawczyni Włoch, choć nie z wykształcenia, ale za to z wielokrotnych podróży - wyjeżdża tam kilka razy w roku, na miesiąc zazwyczaj - i też nie była zachwycona. Najwyraźniej pozycja jest dla świeżych amatorów, takich, co to dopiero wgryzają się w temat - tym książka Brzozowskiego dostarczy niewątpliwie wielu cennych informacji, historii, anegdot.
Dla tych właśnie nowych wielbicieli Włoch, którzy ewentualnie tu trafią, zamieszczam spis treści. I nic więcej pisać mi się nie chce. Coś zły dzień :) W takich chwilach myślę z ulgą o tym, że nie współpracuję z żadnym wydawnictwem i nie mam obowiązku zamieścić RECENZJI, mogę sobie za to nieprofesjonalnie powiedzieć eee, średnio mi się podobało i na tym skończyć :) Przechodzę nad tym do porządku i życie toczy się dalej. Może następna lektura da mi więcej satysfakcji...



Początek:
i koniec:


Wyd. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2014, 254 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 9 kwietnia 2015 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ w filmografii Stanisława Liubszina następny film-spektakl - MISZIN JUBILEJ (Jubileusz Miszy - Мишин юбилей), reż. Oleg Jefremow, 1994
Muszę się przyznać do klęski, jaka mnie spotkała w zeszłym tygodniu, gdy uparłam się obejrzeć sfilmowane przedstawienie teatralne wg sztuki niemieckiego autora - po rosyjsku. Otóż znalazłam ci się ja nagle na tureckim kazaniu. Bardzo mało rozumiałam i wygląda na to, że teatr rosyjski w oryginale to nie dla mnie rozrywka, no chyba że się zna treść sztuki, jak by to był jakiś Czechow byłoby łatwiej. A tymczasem nędza z bidą. Publika się śmieje, a ja jak tabaka w rogu. Ale nie poddaję się i w tym tygodniu biorę się za bary z następną sztuką, licząc na to, że jednak więcej zrozumiem.
Na YT w dwóch częściach:



Gorący sierpień 1991 roku. W hotelowym pokoju w Moskwie zebrała się cała kompania, by świętować 60-te urodziny Miszy. Są wśród nich dwie jego byłe żony, aktualna narzeczona i wiele innych osób, które nigdy nie powinny się były spotkać...

2/ w filmie polskim zaczynam rok 1954. Będzie tych filmów siedem:
- AUTOBUS ODJEŻDŻA 6.20
- NIEDALEKO WARSZAWY
- POD GWIAZDĄ FRYGIJSKĄ
- UCZTA BALTAZARA - tu wypada książkę przeczytać
- POKOLENIE - tu niby też
- KARIERA
- OPOWIEŚĆ ATLANTYCKA

Na początek AUTOBUS ODJEŻDŻA 6:20, reż. Jan Rybkowski
Na YT w całości:


Dramat psychologiczno - obyczajowy, podejmujący problem awansu społecznego kobiet. Krystyna, przekonawszy się, że mąż nie tylko jej nie rozumie, ale i ją oszukuje, opuszcza go i wyjeżdża z małego miasteczka na Śląsk. Chce żyć samodzielnie. Nie mając kwalifikacji musi pracować jako sprzątaczka.

3/ film czeski NOCNE SPOTKANIA (Dnes večer všechno skončí), reż. Karel Kachyňa, 1954
Na stronie czeskiej kinematografii znalazłam taki opis:
Nový barevný český film, který vypráví dobrodružní příběh mladého vojáka, svobodníka Milana Pazdery. Na večírku se zamiluje do krásné mladé dívky, která o sobě tvrdí, že je na venkově na zdravotní dovolené. Jak se pozná, je to nebezpečná špionka, která se snaží pomocí Milana, který je písařem na velitelství vojenského tábora, získat hovorové tabulky. Zásluhou nadporučíka Lišky a zásluhou Milanových kamarádů, kterým se Milan svěří, je celý případ odhalen. Helena - špionka Irena Vágnerová - i její spojka Krejza jsou zatčeni.
Wszystko rozumiemy, prawda? To ci szpiegowska historia!

4/ film japoński CO Z TEGO, ŻE OBLAŁEM (Rakudai wa shitakeredo), reż. Yasujirô Ozu, 1930
Oglądać będę na You Tube, gdzie jest w kawałkach, ale za to z napisami po włosku:


Grupa studentów zamiast przygotowywać się do egzaminów, woli spędzać czas w pobliskiej kawiarni i flirtować z piękną kelnerką. Jeden z nich, Takahasi, przygotowuje się do egzaminu, robiąc sobie ściągi na koszulce. Przez pomyłkę jego gospodyni zabiera ją do pralni i chłopak nie zdaje, tak samo jak czwórka jego najbliższych przyjaciół.

5/ trzecia płyta z serii EDISON - INVENTION OF THE MOVIES - filmy tej wytwórni z roku 1907, wśród nich ten:


6/ z nowszego kina film włoski MALAVOGLIA z 2010 roku, z której to okazji wzięłam nawet do czytania pierwowzór literacki czyli powieść "Rodzina Malavogliów" Giovanniego Vergi.


Film przenosi akcję z lat 60-tych XIX wieku do czasów współczesnych, ale to ciągle Sycylia i biedna rodzina rybaka Ntoniego, ledwo wiążąca koniec z końcem i w celu polepszenia losu ważąca się na ryzykowne przedsięwzięcia. A przecież wiadomo, że jak coś może źle pójść, to na pewno pójdzie.