sobota, 30 marca 2024

Zdenka Hadrbolcová - Parasol pani Czernej

To jeden z tych czterech kryminałów, które przywiozłam niedawno ze Śmieciarki, wszystkie z jamnikiem albo z kluczykiem, te najfajniejsze. One były tak skromnie w PRL-u wydawane pewnie dlatego, że to pośledniej jakości literatura 😁 W nowszych czasach kryminały najwyraźniej awansowały, więc wychodzą w większym formacie i są o wiele obszerniejsze, bo przecież trzeba dokładnie opisać problemy alkoholowe i rodzinne policjanta prowadzące śledztwo. Poza tym trochę mnie zniechęcają szczegółowe opisy różnych makabrycznych zbrodni, jakoś dawniej było lepiej 🤣 No, ale ponieważ jedna sprawa to narzekać, a druga przynosić do domu kolejne, to właśnie zgarnęłam przedwczoraj trzy sztuki z nowszych czasów (ale ogarnęło mnie takie lenistwo, że nie chce mi się ich nawet sfotografować; po wykąpaniu Ojczastego leżę i leniwie kartkuję przepisy na Wielkanoc - z których oczywiście ani myślę skorzystać, ot tak sobie, sztuka dla sztuki; gdyby nie to, że jutro przyjedzie brat, to w ogóle bym sobie głowy jedzeniem nie zaprzątała 😉)

Z książką pani Zdenki miałam ten problemik, że nie umiałam wykoncypować, kiedy akcja się toczy. Niby mi się wydawało, że po II wojnie, ale momentami, że dziwna jakaś ta socjalistyczna Czechosłowacja... Trzeba też pamiętać, że wiele miejsc/ulic nie zmieniało nazw od Austro-Węgier, więc to nie ułatwiało. Na przykład siedziba policji jest w tym samym miejscu od niepamiętnych czasów (jako że mieszkam w Pradze o rzut beretem, chodziłam oglądać - no ale do środka to się nie dostałam - chyba dobrze). W pewnym momencie jest mowa o jakiejś arystokratce z Austrii, która urodziła się w 1848 roku, więc jeśli jeszcze żyje, to jest już bardzo leciwa. Że ke? Chyba dopiero w połowie dotarło do mnie, że to jednak jest po I wojnie 😂

A gdy wrzuciłam do wyszukiwarki nazwisko autorki, to nie wychodziła Zdenka, tylko Zdena - aktorka, więc w ogóle nie brałam jej pod uwagę. A jednak! Z tym, że ona tylko dała nazwisko, prawdziwym autorem był Josef Kostohryz, który w 1952 roku został skazany na dożywocie za zdradę stanu w sfabrykowanym procesie intelektualistów katolickich, którzy rzekomo zawiązali spisek w celu dokonania przewrotu. Co prawda wypuszczono go w 1963, ale rehabilitacji doczekał się dopiero w 1990, więc pewnie wcześniej nie mógł być publikowany.

Sam kryminał ciekawy, dlatego rzuciłam się do poszukiwań innych tej autorki, no i oczywiście nie znalazłam. 

Początek:

Koniec:

No właśnie, o Wajnerach była mowa w poprzednim poście, a tu ich Beczka śmierci. Może kiedyś znajdę. Tymczasem tę Sekułę muszę kiedy przeczytać.

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1982, 269 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: Paraple paní Černé

Przełożyła: Agnieszka Dębska

Z własnej półki

Przeczytałam 23 marca 2024 roku 

 

Ten mebelek był zamówiony, gdy przyjeżdżał Ojczasty - żeby w nim trzymać telewizor. Z czasem okazało się, że mi się nie chce go wyjmować, a potem wkładać z powrotem. Za to upchało się tam książki i filmy ze Śmieciarki 😂

Ciekawe, jak to będzie wyglądać jutro, bo jest gryplan, że po obiedzie pojedziemy do Szyszkodara po kolejne trzy torby książek, już się skończyły te, co kiedyś przywiózł i moje knihobudky stoją puste. Więc diabli wiedzą, czy i dla siebie czegoś nie wybiorę 🤣

czwartek, 28 marca 2024

Ałła Demidowa - Mój Wysocki

Zafasowane ze Śmieciarki (słynne wyprawy do Mistrzejowic 😁).

Mam jeszcze Wysocki czyli przerwany lot, napisany przez żonę. A nawet czytałam 😂 Z tym, że jakieś 35 lat temu...

Lektura taka sobie, bo dużo tam było opowieści o poszczególnych spektaklach, w których Wysocki grał. Wydaje mi się, że to może być interesujące tylko dla tych, którzy je widzieli i teraz sobie mogą przypomnieć różne detale. 

Ja natomiast zapragnęłam obejrzeć najbardziej znany film z jego udziałem czyli Место встречи изменить нельзя (polski tytuł Gdzie jest czarny kot czy jakoś tak). I jak to na nic w życiu nie można liczyć! Swego czasu, gdy tak zapadłam na rusofilię, kupiłam kilka filmów na allegro od dziewczyny, która jeździła do Rosji, więc potem już kontaktowałyśmy się bezpośrednio (tak jak - równolegle - z chłopakiem od kryminałów Doncowej), ona mi pisała, kiedy się wybiera, a ja jej robiłam listę, co ma mi przywieźć. No i z takich właśnie zakupów pochodzi moje dvd Miesto wstrieczi izmienit nielzia. Wyciągam zadowolona, odkrywam, że składa się z pięciu części... i że odtwarzacz dvd mówi, że WRONG REGION. Próbuję na drugim - ten od razu wysuwa z powrotem tackę z płytką, nic nie mówiąc. Do laptopa nie mogę włożyć, bo od jakiegoś czasu w ogóle nie wysuwa się jego tacka, tylko buczy. Zabieram do pracy, a tam mi komputer pozwala jedynie przejrzeć zawartość płytki z plikami VOB czy cóś w ten deseń. Mogę w teorii klikać na kolejne te pliki...

No i tak. Ruskie mnie wykołowały. Obejrzałam w rezultacie na You Tube 😂 A oryginalne dvd mogę sobie dalej trzymać dumnie na półce. I niech mi ktoś powie, czemu jedna tak, a drugie nie. Całkiem niedawno oglądałam na przykład Ja szagaju po Moskwie i żadnych problemów z regionem nie było.

 

Film opowiada o młodym oficerze Szarapowie, który właśnie wrócił z wojny i wstąpił w szeregi milicji, do oddziału walki z bandytyzmem. Tam rej wodzi stary wyga (grany właśnie przez Wysockiego), który niekoniecznie przejmuje się jakimiś kwestiami etycznymi (trzeba zwalczać bandytów i tyle, cel uświęca środki), a młodzieniec pełen ideałów wręcz przeciwnie, więc raz jest pełen uwielbienia, a potem nienawiści do swego mentora. Ciekawe skądinąd, że Szarapow po kilku latach na froncie ciągle jeszcze ma jakieś ideały. Nie zorientował się, jak to jego państwo działa... 

Scenariusz powstał na podstawie powieści braci Wajnerów, zajrzałam do katalogu, bo myślałam, że coś tam ich mam, ale okazuje się, że nie.

Początek:


Koniec:

Wyd. Bellona, Warszawa 2018, 272 strony

Tytuł oryginalny: Мой Высоцкий

Przełożył: Jan Cichocki

Z własnej półki

Przeczytałam 19 marca 2024 roku

 

Dziś dobry dzień! Nie dość, że wstałam bez migreny (co w wolny dzień jest rzadkie), to jeszcze spotkałam przed blokiem tego sąsiada, który sobie tak pięknie oporządził piwnicę - i zgodził się zrobić moją 😍 Aktualnie jest na L4 z powodu jakiegoś tam ścięgna, więc po świętach się za to zabierze. Hura hura! Przez tydzień czy ile to jeszcze zdzierżę ten nowy rower córki w mieszkaniu 😉

PS. Zastanawiam się, co będzie kosztować mniej: zanieść laptop do serwisu, żeby mi wymienili napęd dvd czy też kupić taki zewnętrzny, na USB. Bo już mnie wkurza, że nic nie mogę zrobić.

wtorek, 26 marca 2024

Erle Stanley Gardner - Perry Mason & paličatá slečna

Z Gardnerem jest tak, że mam cztery sztuki po polsku, ale okazuje się, że odkąd prowadzę bloga, żadnej nie czytałam. Dawno temu tak. Z tym, że nie jest to mój najulubieńszy autor kryminalny, a to dlatego, że to są kryminały adwokackie. Owszem, Perry Mason ma żyłkę detektywistyczną, a przy tym wspomaga się jednym prywatnym detektywem, ale jednak - z tego, co pamiętam - rozwiązanie zagadki następuje na sali sądowej i właściwie czytelnik guzik wie, o co kaman aż do końca.

No nic, w sierpniu zeszłego roku przywiozłam dwa dodatkowe Perry Masony z Pragi, no bo mniejsza o to, że nie do końca uwielbiam, ale przecież kryminał i po czesku to jest coś niezbędnie mi potrzebnego, prawda?

Do adwokata zgłasza się panna Fran Celane, która jest bogatą dziedziczką, ale pod warunkiem, że do 25 roku życia nie wyjdzie za mąż. Ona tymczasem przebiera nogami, żeby poślubić pewnego młodego człowieka, więc Perry Mason miałby znaleźć wyjście z tej sytuacji, jakiś kruczek prawny. Panna Fran łże jak pies, bo Mason szybko się dowiaduje, że jest już zamężna, a w dodatku ktoś ją szantażuje. 

Ta powieść chyba nie została wydana w Polsce (nie znalazłam na Wikipedii), więc mogłabym szybciutko powiedzieć, kto w końcu zabił 🤣 Ale nie, bo być może sama kiedyś do niej wrócę, jak mi zabraknie czytania po czesku!

Na co się nie zanosi, bo katalog mi mówi, że mam 602 sztuki w tym języku, więc wiecie 😂 Stawiam, że w tym roku przywiozę ze 30 następnych, co? Tak sobie patrzę tu na blogu, ile mam zaznaczonych przeczytanych w jakim języku:

  • czeski już króluje - 97, 
  • potem rosyjski 76 (ach, miałam kiedyś szmergla na tym punkcie), 
  • potem francuski 45 (najwięcej czytałam, gdy jeszcze nie miałam tego bloga) 
  • i na szarym końcu włoski - 25.

Chciałabym kiedyś móc dołożyć jeszcze choć jeden język, ale się na to nie zanosi. A' propos - przywlokłam wczoraj z półki w Jordanówce Love story w oryginale 😁

PS. Nie wiedziałam, co znaczy słowo paličatá, w końcu sięgnęłam po słownik, który mi powiedział, że UPARTA. Ja znałam upartą jako tvrdohlavá, czyli poznałam nowe słówko. Ale znowu słownik angielski twierdzi, że sulky z oryginalnego tytułu oznacza nadąsana. Zwariować!

Początek:

Koniec:


Wyd. Naše vojsko, Praha1994, 156 stron

Tytuł oryginalny: Perry Mason solves the case of the sulky girl

Przełożył na czeski: Otakar Bartl

Z własnej półki (kupione za 19 koron w Ulubionym Antykwariacie 4 sierpnia 2023 roku)

Przeczytałam 18 marca 2024 roku


Kupiłam dziś rano Ojczastemu do śniadania pączek z nadzieniem wieloowocowym. Nadzienie wygląda tak:

🤣🤣🤣

Ale jest poważniejsza sprawa. Pojechałam odebrać ze Śmieciarki zatyczki do uszu. Dziewczyna oferowała dużą ilość. Zapytała:

- Ile pani chce? 10, 20?

E no, dziesięć wystarczy, nie bądźmy pazerni, zostawmy coś dla innych 😁

Przynoszę do domu torebeczkę, zaglądam - a tam pudełeczka z taką zawartością.

Jezus Maria! Ja naprawdę mam to włożyć do uszu? A potem położyć się na boku i wbić sobie to ustrojstwo do mózgu?


sobota, 23 marca 2024

Santo Versace - Fratelli. Prawdziwa włoska rodzina

Przypadkiem przeczytana. W sensie sama  bym nie wpadła na to, żeby szukać książki o Versace, bo nie moje klimaty, ale jakoś tak się złożyło no i wzięłam przeczytać - na co wystarczyło sobotnie przedpołudnie w łóżku 😁

W ogóle muszę powiedzieć, że fakt, iż kanapa (na której aktualnie śpię; z racji Ojczastego oczywiście) stoi pośrodku "mojego" pokoju, pozwala mi czytać w wolne dni przy dziennym świetle, ba! korzystam wreszcie ze słońca. Dawniej, na moim prawdziwym łóżku, gdzie teraz śpi córka, musiałam czytać zawsze przy sztucznym świetle, bo to daleko od okna. Toteż nieraz nie chce mi się wstawać stamtąd i zabierać się za obiad, żeby nie tracić słonecznych godzin 🤣 Dziś na przykład namówiłam córkę, żeby ona zrobiła jakiś makaron, a ja skończyłam czytać kolejną książkę (mam tu jeszcze trzy do omówienia, a czas goni, za chwilę koniec miesiąca przecież, muszę się sprężyć; kiedy to tak zleciało).

Sama książka autorstwa brata słynnego Versace denna. Nie ma tam nic ciekawego, a jakoś myślę sobie, że za to można znaleźć trochę kłamstw, trochę wyolbrzymień lub odwrotnie - pomniejszeń, trochę koloryzowania, trochę snobizmu. I tyle. 

Jedyny zysk to ten, że obejrzałam znów Cztery wesela i pogrzeb, bo się tam (w książce) wspominało o sukni zaprojektowanej przez Versace na premierę (pisałam tutaj) 🤣

Miałam się jeszcze przyczepić do jakichś błędów w tłumaczeniu, ale zapomniałam, co to było.

Początek:

Koniec:

Wyd. Znak Koncept, Kraków 2024, 199 stron

Tytuł oryginalny: Fratelli. Una famiglia italiana

Przełożyła: Justyna Kuklan

Pożyczone

Przeczytałam 16 marca 2024 roku


Zadzwoniłyśmy przedwczoraj w sprawie ogłoszenia o sprzedaży używanego roweru, pan nam powiedział, że ma umówioną panią na piątek o 16.00, więc żeby dzwonić ponownie pod wieczór, już będzie wiedział, czy aktualne. Okazało się, że pani nie przyjechała ani nie dała znać - a córka już przebierała nogami do tego roweru 😂, no i zaraz pojechała tramwajem, a wróciła na nowym rumaku. Znaczy używanym. Zapłaciła 350 zł i jest przeszczęśliwa, dzisiaj wybrała się na przejażdżkę i mówi, że rower sam jedzie.

Tyle, że co z nim teraz zrobić? Była mowa o piwnicy, ale to by trzeba znowu robić tam porządki, żeby się zmieścił. Na razie stoi w przedpokoju i blokuje wejście/wyjście. Krucafuks.

Obiecuje jeszcze, że pójdzie z moim rowerem Szymborskiej, który ma flaka, do serwisu.

Chodzi jej pewnie o to, żebym broń Boże na jej nie jeździła 🤣

No i tak myślałam, myślałam i wymyśliłam. Otóż pewien młody sąsiad urządzał niedawno piwnicę naprzeciwko mojej i mi pokazał. Dał podłogę z desek (u nas tam wszędzie goły beton) i na trzech ścianach regały, bo żona wynosi również sezonowe ubrania  w jakichś tam szczelnych pudłach czy czymś, a jest ich czworo.

Więc gdyby mnie też zrobił? Regał na ścianie naprzeciw wejścia (między innymi na choinkę i jakieś bambetle), a na bocznych ścianach haki, żeby można zawieszać rowery?

Oczywiście nie mam zielonego pojęcia, czy się zgodzi, bo co innego robić dla siebie. Może też nie potrzebować ekstra pieniędzy...

No, ale zapaliłam się do pomysłu, tyle że przed świętami w ogóle nie będę mu zawracać głowy. Potem, potem. Będę dłużej żyła nadzieją 😁

Muszę tutaj wyjaśnić pewne kwestie - finansowe. Przecież wiecie, że mam dziadowską emeryturę, do której trzeba dokładać. Tyle że teraz, gdy zamieszkał z nami Ojczasty, sytuacja wygląda zupełnie inaczej 😂 Z mojej emerytury z konta opłacam rachunki, a z jego żyjemy 😁 Pieniądze przynosi mu listonosz, toteż przestałam w ogóle płacić gdziekolwiek kartą, tylko gotówka w obrocie. I tej gotówki zawsze zostaje, zwłaszcza teraz, gdy już skończyliśmy spłacanie rat za aparaty słuchowe (durny, kompletnie niepotrzebny zakup, bo nic mu nie dają). Toteż przemyśliwam, co by tu jeszcze udoskonalić w domu i zagrodzie 🤣

No, a to co zarobię w pracy, wszystko leci na oszczędnościowe, z którego się będzie potem dokładać. Tak wygląda sytuacja i ktoś mógłby powiedzieć, że wzbogaciłam się na Ojczastym 😁 Ale między Bogiem a prawdą - wolałabym dalej dokładać, niż mieć takie pieskie, uwiązane życie jak teraz...

środa, 20 marca 2024

F. Scott Fitzgerald - Wielki Gatsby

Kurczę blade, mówię sobie - kiedy ja ostatni raz czytałam Gatsby'ego? No, w 2013 roku, to już można na nowo, w końcu jakaś przyjemność mi się od życia należy, nie 😂

A jak już tam zajrzałam na notkę sprzed dekady, okazało się, że czekają na mnie gdzieś pochowane z tyłu nowe nabytki - nowe wtedy - a to ruskie onuce Trzy wiosny i Przebudzenie o zmierzchu. Dodałam do listy, a co.

Gatsby'ego kończyłam czytać w tramwaju, wracając z nieudanej wyprawy (ściszony domofon) do Mistrzejowic po książki ze Śmieciarki. Wyprawę odbyłam ponownie w poniedziałek po fajrancie, tym razem z sukcesem: przywiozłam nie tylko te rzeczy, które kiedyś tam zamówiłam, ale jeszcze zostałam zachęcona do pogrzebania w stosach w przedpokoju, właśnie przyniesionych z piwnicy do wydania, i tam chapsnęłam nie tylko cztery kryminały (jeden czeski!), ale i na przykład Brylla gruby tom wierszy, co normalnie nie przyszłoby mi do głowy, ale tak jakoś, pod wpływem wiadomości o jego śmierci...

Początek:

Koniec:


Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1982, 237 stron

Tytuł oryginalny: The Great Gatsby

Przełożyła: Ariadna Demkowska-Bohdziewicz

Z własnej półki (kupione za 48 zł w antykwariacie w Warszawie 6 lipca 1983 roku)

To była seria z kolibrem, cóż, takie wydanie się mi napatoczyło, ale podają tu, że copyright by Czytelnik 1962 i tak sobie myślę, że może to było pierwotnie wydane w serii Nike i że wolałabym oczywiście takie mieć, ale stało się. Miałabym dwie z tych najukochańszych koło siebie (druga to Śniadanie u Tiffany'ego).

Przeczytałam 15 marca 2024 roku


Wczoraj córka wróciła do domu we łzach. Ukradli jej rower. W ręku trzymała przeciętą linkę.

Sytuacja rowerowa w rodzinie wygląda następująco: rower Szymborskiej czyli mój (stary dziad, w dodatku bardzo po amatorsku przez córkę przemalowany) + składak z PRL-u, który sobie córka zażyczyła kiedyś pod choinkę od wujka + góral, który stał w piwnicy, ale wyciągnęła go niedawno i stwierdziła, że jednak przerzutki to jest to.

No i właśnie tego górala ukradli. Wszystkie trzy zimują (i letniują) przypięte koło sklepu, bo tam jest zadaszenie. Pewnie w niedzielę, bo nikogo tam wtedy nie ma, można działać...

Pozostałe dwa mają zresztą aktualnie flaki i czeka się na wiosnę, żeby je doprowadzić do porządku.

Poradziłam jej, żeby od razu leciała do ojca z płaczem 😂 Kupił tamten, może kupi nowy? I znów ukradną. Twierdzi, że teraz już będzie zawsze trzymać w piwnicy. Taaaa.

Ale ogólnie - żeby mu łapy uschły, temu złodziejowi!

niedziela, 17 marca 2024

Pedro Almodóvar - Volver

Oczywiście obejrzałam ponownie film, a córka pytała mnie, po co i dlaczego, przecież Almodóvar to taki kicz. Kicz, ale podniesiony do rangi sztuki. Tak to już jest z hiszpańskim reżyserem, że albo się go lubi (kocha) albo nie cierpi (nienawidzi). I już. Zbiera do kupy tradycje kulturowe swego kraju, tę zmysłowość, splendor, KOLORY! No lubię to i już 😍

Nawet wczoraj myślałam, żeby wrócić do Kiki, bo akurat przeczytałam, że Versace projektował do tego filmu kostiumy (o książce Versace będzie za dwa posty), ale tam też dowiedziałam się, że tenże Versace był autorem jakiejś słynnej sukni, w której pojawiła się szerzej wówczas nieznana aktorka Elizabeth Hurley na premierze Czterech wesel i pogrzebu i zawojowała świat; córka (którą pytałam, czy zna tę suknię z agrafkami) przegłosowała, że dziś oglądamy znów Hugh Granta 😂

Początek:

Koniec:


Wyd. Znak, Kraków 2006, 222 strony

Z własnej półki (zabrane z Klubu Książki na Kazimierzu 5 lutego 2024 roku)

Przeczytałam 10 marca 2024 roku

 

 

Taka ciekawostka.

Odkąd jest Ojczasty to już prawie przestałam spać (bo mnie każdy szelest budzi). Brat mi doradził w pewnym momencie, gdy już bliska byłam załamania - zatyczki do uszu. Jakoś mi same nie przyszły do głowy.

Ale same wyszły. Którejś nocy - tak czy siak budzę się wiele razy - zorientowałam się, że ich nie mam w uszach. Szukam na poduszce, w końcu zapalam światło, przychodzi z kuchni córka (ona kładzie się dopiero nad ranem), razem przegrzebujemy pościel - nic.

Rano sprawdziłam jeszcze naokoło kanapy, no wszystko. Ni ma, wsiąkły.

Aż mój wzrok padł na pudełeczko, w którym je trzymam, na stoliku koło łóżka. Są tam.

I niech mi ktoś powie, jak to się stało. 

Zakładałam je przed zgaszeniem światła na 100%, to już rytuał. 

Poza tym normalka, w wolne dni boli mnie łeb, żebym broń Boże nie zrealizowała poczynionych planów. Bo już mam z powrotem wolne dni, skończył się ten kociokwik lutowy. We wtorki i czwartki NIE ROBIĘ. Na ostatnie czwartkowe popołudnie umówiłam się znów na odbiór książek ze Śmieciarki w Mistrzejowicach, bo czekają tam na mnie od miesiąca. No to musiałam przełożyć na piątek po pracy.

Melduję się w piątek pod klatką, dzwonię domofonem, nic. Hm. Wyciągam kapownik z adresem zapisanym na wszelki wypadek, choć byłam tam już czwarty czy piąty raz. Numer mieszkania się zgadza. Dzwonię ponownie, nic. Może wyskoczyła do sklepu? Poczekam chwilę. Obejrzałam przyczepę kempingową stojącą opodal, ozdobioną naklejkami w rodzaju Pandemia to ściema, Śmierć Ukraińcom za Wołyń oraz Stop 447. Idiotów nie brakuje. Po 10 minutach dzwonię ponownie, bo może u sąsiadki akurat była. Nic.

No to zabrałam dupę w troki i pojechałam do jednej z filii bibliotecznych, gdzie mają cały regał do wzięcia. Przecież nie mogłam wrócić do domu bez niczego!

A wieczorem się okazało. Na FB dziewczyna pisze:

- To co, dzisiaj już pani nie przyjedzie?

- Ale ja byłam (tu cała historia).

Chwila milczenia, widać jakieś konsultacje rodzinne.

A potem:

- Okazało się, że mąż wyciszył domofon 🤣🤣🤣

No, my takich cudów nie mamy, żeby wyciszać domofon. 

Możemy jedynie odwiesić słuchawkę - ale czy wtedy ktoś przy bramie nie słyszy wszystkiego, co się u nas mówi? Muszę zrobić eksperyment!

niedziela, 10 marca 2024

Julius Margolin - Podróż do krainy zeków

Długie było moje milczenie, bo sporo czasu zabrała mi ta lektura. Kupiłam kiedyś w Taniej Jatce i tak sobie czekała wśród innych publikacji Czarnego, aż się doczekała. Generalnie, jak już nieraz wspominałam, unikam od dawna grubych książek, ale czasem wypada wyjść ze strefy komfortu 😉 W podwójnym, a nawet potrójnym znaczeniu, bo tak ciężka lektura nie wywołuje uśmiechu, a dodatkowo sporo waży w torebce. Ale ostatnio jeżdżę z plecaczkiem, więc nie mogę się skarżyć, że obciążam jedno ramię.

Jeśli nie czytało się wcześniej czy to Sołżenicyna czy  innych autorów spisujących osobiste relacje z wywczasów w radzieckich łagrach, to Podróż do krainy zeków będzie wstrząsającą lekturą. I taką właśnie była zaraz po II wojnie światowej, bo postępowy Zachód nie chciał w to wszystko uwierzyć, panował przecież pewien rodzaj wdzięczności dla ZSRR, że tak walnie przyczynił się do zwycięstwa i tak wielkie poniósł straty w ludziach (czytam teraz, że prawie 42 miliony). Tak się jednak składało, że nikt na Zachodzie nie wiedział/nie uznawał śmierci milionów więźniów, zsyłanych do łagrów każdego roku. I gdy Margolin, który uznał za swój obowiązek wobec współwięźniów, tych co umarli i tych, którzy zostawali w obozach, gdy on wreszcie doczekał się uwolnienia po 5 latach, opisanie swych doświadczeń i przeżyć - właściwie nikt nie chciał tego słuchać i czytać. Odmawiano mu publikacji i dopiero w 1949 roku wyszła okrojona wersja książki we Francji. 

Skala tego procederu czyli zsyłania radzieckich i nie tylko radzieckich obywateli (po prostu każdego, kto wpadł w łapy NKWD) do obozów, gdzie w masakrycznych warunkach zmuszano ludzi do katorżniczej pracy, a za byle 'przewinienie' dodawano do wyroku kolejne 5 czy 10 lat, była nieprawdopodobna.

Aleksander Sołżenicyn w książce Archipelag GUŁag szacuje, że w obozach tego systemu uśmiercono od początku rewolucji do roku 1956 ok. 60 milionów ludzi. Przed otwarciem archiwów zachodni historycy debatowali intensywnie nad liczbą zatrzymań i ofiar. Spór ten był częścią fundamentalnego konfliktu w interpretacji sowieckiego systemu władzy - przedstawicieli teorii totalitaryzmu i przedstawicieli „szkoły rewizjonistycznej”. Robert Conquest podał w wydanej w 1968 r. książce Wielki Terror liczbę 42 milionów ludzi, którzy zginęli bezpośrednio w obozach (ich zgony zostały oficjalnie „zaksięgowane” przez służby obozowe), oraz trudną do oszacowania (od 10 do nawet 30 milionów) liczbę ludzi, którzy nie zmarli w samych obozach, lecz w trakcie transportu oraz na skutek chorób i wycieńczenia już po wypuszczeniu z obozów. 

[Wikipedia]

A tak w ogóle to ja chyba nie czytałam Innego świata, więc i za to kiedyś się wezmę. Na razie jednak rozglądam się za czymś, co nie będzie świadczyć o bestialskiej naturze człowieka...






Wyd. Czarne, Wołowiec 2013, 701 stron

Tytuł oryginalny: Путешествие в страну зэ-ка

Przełożył: Jerzy Czech

Z własnej półki (kupione 24 lipca 2019 roku za 15 zł - cena okładkowa 49,90 zł)

Przeczytałam 9 marca 2024 roku

 

Wczoraj spełniałam swój noworoczno-cotygodniowy obowiązek czyli oglądanie czeskiego filmu i dla polepszenia humoru wybrałam bajkę. Popatrzcie, od ośmiu lat tkwię w Czechach i czeszczyźnie, a nie zajarzyłam, że nasz Gustaw nazywał się Gołąbek 🤣