wtorek, 31 grudnia 2013

Natalia Rolleczek - Choinka z Monte Bello

Idealna lektura na świąteczny czas. Nam, dorosłym może przypomnieć lub uświadomić, jak ważne to są święta dla dzieci, jak nie należy ich lekceważyć, póki dzieci są małe i na Boże Narodzenie czekają z wielkim utęsknieniem - nie, nie tylko na prezenty pod choinką, ale na samo drzewko, na wigilijną kolację tak różną od wszystkich innych w roku, na atmosferę i klimat, którym nie ma podobnych. Tak właśnie czeka na święta mały Kuba, znany nam już z Morza Emskiego, i gdy babcia oznajmia, że świąt w tym roku nie będzie, bo trzeba oszczędzać, Kuba jest dosłownie zdruzgotany. Na szczęście przychodzi telegram od dziadkowego brata, którego losy wojenne zagnały aż do Szkocji, z zawiadomieniem o przyjeździe. No, skoro tak, to święta muszą być prawdziwie staropolskie: i karpie (co najmniej 15 kg - mamma mia!) i szynka z Limanowej (wystarczy taka do 8 kg), indyki ze wsi lepsze niż z garmażerni, skrzynka jabłek z Sącza (bo tam przechowują owoce w owsianej słomie, stąd mają delikacyjny smak) i mak z placu (żeby nie był płony, ale pory, bo wtedy dobrze narasta i masa się nie rozsypuje) i drzewko od leśniczego z Rdzawki. Zaczyna się gorący okres przygotowań, a Kuba zostaje włączony w cały szereg wyjazdów dla zaopatrzenia spiżarni - lekko nie będzie. Przy okazji ciotka Wacława wróci duchem i ciałem do wsi, z której dawno wyjechała, a kiedyś była tam młodziutką nauczycielką i zostawiła serca, które o niej ciągle pamiętają; ulubiona przez Kubę ciocia Ala spotka chyba swą prawdziwą miłość... natomiast wuj Henryk w wielkiej tajemnicy przed całą rodziną zmajstruje swoją pierwszą szopkę i weźmie udział w konkursie.

Autorką ilustracji była ponownie:
Ta jest dla mnie magiczna:
I ta poniżej też :)


Początek:
i koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1970, 178 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 26 grudnia 2013

Oto mój stosik książek dla młodzieży Natalii Rolleczek:

Nowy Rok najwyraźniej spędzę z Marininą, choć może przestudiuję też jakiś krakowski album, żeby godnie zacząć ten 2014 :)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Georges Simenon - Une confidence de Maigret

Miałam wczoraj napisać o ostatnim przeczytanym Maigrecie, ale niespodziewanie zrobiła się gorąca niedziela: zadzwoniły dwie ciotki-emerytki, że chcą przyjechać do Krakowa i zostać przeze mnie oprowadzone po mieście, z zaznaczeniem, że byle nie po Wawelu :) spacer się nieco przeciągnął, objął i Kleparz i Stare Miasto i Kazimierz, nogi weszły mi do ... - a ciotki niezmożone :) więc wróciwszy do domu wspomniane nogi znały tylko jeden kierunek - łóżko, a nie tam jakieś biurka i komputery. Nawet czytać nie miałam siły, włączyłam sobie pewien francuski film zrealizowany na nucie nostalgii za dzieciństwem spędzonym w prowincjonalnej kafejce prowadzonej przez rodziców, a potem tak mnie naszło na francuskie klimaty, że słuchałam Aznavoura i innych cały wieczór. Z planów nadrobienia zaległości w lekturze Marininy wyszły nici - jestem dopiero na setnej stronie (z prawie pięciuset), a czytam już od kilku dni teoretycznie. Najwyraźniej nieprędko się spotkamy po Nowym Roku :)
Jutro jeszcze będzie relacja ze świątecznej Rolleczek i szlus.

O samym Maigrecie niewiele Wam powiem, bo i tak go czytać nie będziecie :) Natomiast dla własnej pamięci notuję tu, że tym razem komisarz, będąc w gościach u doktora Pardon wspomina po latach sprawę Josseta. Wieloma ciosami noża została zamordowana we własnej sypialni bogata kobieta, a o czyn ten został oskarżony jej mąż-dorobkiewicz. Wszystko zdawało się świadczyć przeciwko niemu, ale Maigret od początku ma pewne wątpliwości, mimo że zawsze stara się nie wyrabiać sobie subiektywnego zdania, tylko zbierać poszlaki i dowody. W momencie gdy sprawę przejmuje prokuratura, niewiele już może zdziałać na własną rękę. I tak rozprawa sądowa kończy się skazaniem Josseta. Tymczasem po latach...

Tym razem mnie Simenon nie wciągnął i książkę domęczyłam właściwie do końca. Chyba w ogóle mam mały kryzys czytelniczy :( i tak w tym roku przeczytałam o wiele mniej niż w poprzednim, to drugie półrocze się tak nałożyło, remont łazienki, zwolnione mocno tempo czytania, a potem wręcz przewartościowanie wszystkiego, brak tego pędu na oślep, że już muszę to przeczytać i to i tamto i plan czeka na zrealizowanie... teraz langsam, nic nie muszę, żaden plan nie czeka :)

Początek:
i koniec:

Wyd. Presses de la Cité Paris 1967, 188 stron
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 10 sierpnia 1988 roku za 600 zł)
Przeczytałam 26 grudnia 2013


Miesięcznik KRAKÓW
Skorzystałam ze świąt, by spokojnie przeczytać od deski do deski grudniowy numer miesięcznika KRAKÓW:
Okładkowy nowy pomnik Matejki miałam okazję obejrzeć po raz pierwszy wczoraj podczas spaceru z ciotkami. Wrażenia? Ciotek - dobre, że to niby taki popularny trend ławeczkowy. Moje - nie widzi mi się ten trzepak, biedny Matejko pod nim siedzi i bezsilnie duma, jak on tam dywan zarzuci... dłońmi kurczowo wpija się w oparcie fotela...


Gdybania o tym, jak by to było fajnie, gdyby włączyć Kraków w "autostradową" sieć wodną.

Okazuje się, że gdzieś w międzyczasie wyszły Opowieści polskich dworów Bogny Wernichowskiej. A ja nie mam! Ale krytykują, że szmatławo wydane.

O wystawie Szyszko-Bohusza w Muzeum Narodowym. Ja tradycyjnie pod koniec roku nadrabiam zaległości muzealne i w zeszły piątek wystawę wreszcie obejrzałam.

Artykuł wspomnieniowy o prof. Henryku Markiewiczu, napisany przez jego wieloletniego współpracownika Andrzeja Romanowskiego. Skrzydlate słowa, mówi Wam to coś?

Tym razem Jan Rogóż pisze o Dworcu Głównym i jego okolicach. Jak zwykle bogaty materiał ikonograficzny.

O kościele św. Mikołaja przy ul. Kopernika, ale nie tylko.

Na czasie.

Ciąg dalszy artykułu o teatrze Słowackiego.

Każdy Krakus zna rondo Matecznego (zwane nieraz rondem Matecznym), ale nie każdy słyszał o pobliskim zakładzie wodoleczniczym, otwartym przez Antoniego Matecznego w 1905 roku.

O nowej książce Stanisława Dziedzica Portrety niepospolitych. Jest to chyba wbrew interesom autora, ale ja liczę na to, że pojawi się w Taniej Jatce i wtedy ją kupię - parę pozycji z tej serii tamże widziałam :)

Na przeczytanie, swoją drogą, czeka cała książka o Antonim Matecznym i jego zakładzie:

piątek, 27 grudnia 2013

Anna Marszałek, Mariusz Bembenek - Wokół placu Inwalidów

Trzy i pół roku czekała ta cienka książeczka na swój czas, aż niewiarygodne. W międzyczasie mogło wyjść co najmniej kilka innych z tej serii... tymczasem dobyła zaledwie jedna - Wokół ulicy Lipowej czyli przewodnik po Zabłociu, industrialnej dzielnicy Krakowa - którą postaram się szybciutko przeczytać.
Autor przedmowy wyraża nadzieję, że w następnych latach Muzeum Historyczne zrealizuje kolejne projekty wydawnicze, przybliżające historyczne dzielnice Wielkiego Krakowa (Wielki Kraków w tym przypadku to nie megalomania, tylko popularna nazwa projektu włączenia do miasta kilkunastu wsi podkrakowskich, zrealizowany przez prezydenta Leo w 1910 roku - powierzchnia miasta zwiększyła się wówczas siedmiokrotnie). Szkoda więc, że się to ślimaczy - brak kasy, brak tekstów? Chciałoby się dostać naprawdę całą serię na te tematy i móc się bliżej zapoznać a to z Borkiem Fałęckim a to z Prądnikiem itd. Liczę na to, że za mojego życia jeszcze coś się ukaże :)

Tymczasem przeczytałam teksty i wyoglądałam materiał ikonograficzny dotyczący placu Inwalidów i jego okolic. Nie był to temat całkiem mi nieznany, ale zdarzyło się kilkakrotnie, że mruczałam pod nosem a to ci dopiero, na przykład dowiadując się, że ta okolica nazywała się niegdyś ulicą Ruską (a ktoś mnie kiedyś zagiął na ten temat, to znaczy zadał pytanie, a odpowiedzi nie zdradził - teraz już wiem).
Autorzy najpierw skreślili rys historyczny tych okolic, składających się z dwóch dawnych wsi: Nowej Wsi i Czarnej Wsi, słynących z "dobroci" wszelakich warzyw i owoców, w które zaopatrywały cały Kraków - ziemia tu była niezwykle urodzajna, pozwalająca kilkakrotnie w ciągu roku zbierać plony. Potem była Twierdza Kraków, plan regulacyjny i budowa Alei Trzech Wieszczów i wreszcie okupacja niemiecka i czasy PRL-u. Z tego ostatniego okresu pochodzą arcyciekawe niemieckie schrony przeciwlotnicze (pamiętam emocjonującą wyprawę do tego pod placem Inwalidów podczas jednej z Nocy Muzeów) i pomnik Wdzięczności, który niby to pamiętam z czasów studiów, ale jakoś nie tak wysokim jak na reprodukowanym w książce zdjęciu. Ciekawostka: podczas demontażu pomnika w 1991 roku znaleziono w jego szczycie wmurowaną butelkę po winie jugosłowiańskim, w której znajdowała się lista firm i kamieniarzy - wykonawców obelisku :)

Osobny rozdział poświęcono Parkowi Krakowskiemu, który dziś jest już tylko okrojoną resztką tego, co było kiedyś: ze stawem z łódkami, własnym teatrem ogródkowym, menażerią, licznymi festynami i zabawami. Moją uwagę zwrócił napis na kapliczce stojącej obok wejścia do parku z placu:
Wołasz Boga - on często
schodzi po kryjomu
i puka do drzwi twoich
aleś rzadko w domu.

To tekst Mickiewicza, okazuje się.

Niespodzianką była też dla mnie informacja, że zakład fotograficzny Foto-Bielec, założony w 1938 roku i znany przede wszystkim z wystawionego w witrynie zdjęcia młodego Karola Wojtyły - studenta, ma swą siedzibę w kamienicy przy placu Inwalidów 6 dopiero od lat 90-tych XX wieku, a wcześniej znajdował się przy Karmelickiej. Ja naiwnie myślałam, że był przy placu od zawsze. Moje wątpliwości natomiast budzi zdanie dotyczące osiedla willowego za palcem Axentowicza, otóż autorzy piszą, że w latach 1920-1927 wzniesiono tam piętnaście bliźniaczych drewnianych domów o charakterze dworkowym. DREWNIANYCH?

Poza tym polecam gorąco: niedługo wiosna :) brać w łapę przewodnik i ruszać w plener, na oglądanie okolic placu Inwalidów!


Wyd. Muzeum Historyczne Miasta Krakowa Kraków 2009, 55 stron
Z własnej półki (kupione w sklepiku Krzysztoforów 6 lipca 2010 roku za 18 zł)
Przeczytałam 25 grudnia 2013


NAJNOWSZE NABYTKI
Nic z książek pod choinkę nie dostałam - raczej nigdy nie dostaję, tak to już jest :) za to pojawiło się parę filmów:
Nie obeszłoby się bez radzieckiego/rosyjskiego akcentu czyli boxu filmów Aleksieja Germana :) bardzo się też cieszę z 13 odcinków "Chłopów". Może mnie zdopingują do przeczytania powieści, bo w szkole przeleciałam po łebkach w stylu "na jutro zadane", a potem już nie wróciłam nigdy. Trochę mnie kusi, a trochę przestrasza :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Maria Stengert - Ancymony, wiatraki i drab

Szukałam Choinki z Monte Bello Natalii Rolleczek. Szukałam i szukałam i znaleźć nie mogłam, mimo że miałam w oczach okładkę. Tymczasem wpadły mi w ręce Ancymony i aż się zdziwiłam, że tak przyjemnie zapowiadającej się książki dla dzieci do tej pory nie przeczytałam i zaraz zabrałam do łóżka. Więc szukanie na coś się przydało :)

Wieczór był po ciężkim dniu, choć sobotnim, ale obfitującym w wysiłek umysłowy (prawie jak egzamin) - toteż chciało się odpocząć przy czymś lekkim. Ancymony, wiatraki i drab odpoczynek ten jak najbardziej zapewniły. Mimo że nie zabrakło tam smrodku dydaktycznego :)
Historia jest taka: mamie proponują w pracy trzymiesięczny wyjazd za granicę - i jak tu zostawić dom, tatę, który wiecznie zajęty jest pomaganiem innym, ancymonka Janka (zdaje się 10-letniego) i chodzącą jeszcze do przedszkola Ewę? Na szczęście stara znajoma, "przyszywana" ciocia Pola, podejmuje się opieki nad dziećmi i domem - tak, bez taty, bo tata korzystając z okazji daje dyla... to znaczy też wyjeżdża służbowo. Ciocia Pola obejmuje rząd dusz zarówno w domu jak i na podwórku przy ulicy Wiatracznej, a tam dzieje się, bo podwórkowiczów mnóstwo, w różnym wieku, a tu jeszcze dochodzą nieporozumienia z "płytowcami" czyli mieszkańcami pobliskich bloków z wielkiej płyty, jak się wydaje samymi chuliganami. Z czasem okazuje się, że i z nimi można dojść do porozumienia, zwłaszcza gdy młodzi ludzie, z lekka tylko nakręcani przez ciocię Polę, organizują różne akcje typu DRAB czyli Duża Rozrywkowa Akcja Podwórkowa, nie wspominając o KARP-iu (Koleżeńskiej Akcji Ratowania Płytowców) czy akcji LEW (Liga Ewentualnych Wynalazców). Po drodze niejako wspomagając akcję KOT czy BARAN. Przygód więc moc, a przy okazji dzieciaki uczą się pokojowego współżycia.

Jedyne, co mi zgrzytało, to słownictwo małej Ewy. Na przykład ciocia Pola proponuje podać bigos w kamionce, powstaje pytanie co to ta kamionka, pada podpowiedź w czym mama parzy kawę, i wtedy Ewa:
- W glinianym, polewanym dzbanku.
Dziecko z przedszkola? o polewanym dzbanku?
Pomijam pomysł parzenia kawy w czymś takim :) osobiście się nie spotkałam.
Albo opowiada, jak to raz nie udał się wypiek i komentuje:
- Rozpłynęły się na blasze, bo było za dużo margaryny, a za mało mąki i ziemniaków. Bo Janek był akurat chory, jak przerabiali na matematyce o wagach. Nie nauczył się, jak się zamienia dekagramy na gramy i paluszki się nie udały.
No ja naprawdę nie uwierzę, że tak mówi kilkuletnie dziecko...


Spis treści:

Książkę ilustrował mój ulubieniec czyli Bohdan Butenko:


Początek:
i koniec:

Jakoś nie wpadło mi do głowy poszukać czegoś o autorce, a tymczasem okazuje się, że pani Stengert jeszcze żyje (w przyszłym roku ukończy 90 lat!), a swego czasu pracowała w Telewizji, wyjaśniła się więc scena z odwiedzinami tamże młodych bohaterów książki :)
Trochę informacji jest też tutaj.



Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1973, wyd.I, 198 stron
Z własnej półki (kupione w antykwariacie za 5 zł)
Przeczytałam 21 grudnia 2013

A Choinka z Monte Bello się znalazła, będzie więc wkrótce czytana.