niedziela, 30 listopada 2014

Arnaldur Indriðason - Głos

Kryminału mi się zachciało. Nie byle jakiego, jak to ostatnio z włoskimi bywało, ale solidnego, wciągającego. Takie było dwie książki Arnaldura Indriðasona, które już kiedyś przeczytałam - a więc gwarancja sukcesu. I rzeczywiście! Głos mnie tak wciągnął, że zarwałam kawałek nocy, co NIGDY mi się nie zdarza (nie z braku chęci, jeno ze strachu przed migreną następnego dnia)!

Głos nabyłam razem z inną powieścią Jezioro tego islandzkiego autora kryminałów. Obie zostały wydane w serii LATO Z KRYMINAŁEM Polityki, a te regularnie pojawiają się w Taniej Jatce.


O autorze napisano"
A o książce na okładce zachwyty Cobena"

I nie bez kozery, bo warta tego. Ten schemat skandynawskich kryminałów, wydawałoby się oklepany, ciągle na jedno kopyto - ponure pejzaże, paskudna mroczna pogoda, nieuregulowane życie policjanta, problemy z dorosłymi dziećmi, narkotyki i alkohol, problemy z przeszłości - a jednak to zdaje egzamin.
Natomiast tych, którzy by się spodziewali egzotycznych realiów Reykjaviku, muszę rozczarować - cała akcja dzieje się praktycznie w hotelu, Erlendur nawet w nim zamieszkał na czas prowadzenia śledztwa.
Co mnie uderza, to bezceremonialność obywateli w stosunku do policji - tam widać, że jest to SŁUŻBA, a nie PAŃSTWO :)
Nic więcej nie piszę, żeby nie spoilerować i udaję się doglądać kurczaka w piecu:)

Początek:
i koniec:


Wyd. WAB Warszawa 2012, wyd.II, 337 stron
Tytuł oryginalny: Röddin
Przełożył: Jacek Godek
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce za 7 zł)
Przeczytałam 25 listopada 2014

NAJNOWSZE NABYTKI
Z tego tygodnia. Najpierw przyszły z allegro wspomnienia Lanckorońskiej z okresu II wojny światowej, nabyte za 12 zł:

A potem odwiedziłam Księgarnię Akademicką:
Niestety, nieco się rozczarowałam po pobieżnym przeglądzie - rzecz jest ściśle naukowa i zabrakło zwykłych ludzkich historii, za to nie brak wypisów z przepisów...


WSPOMNIEŃ CZAR
W niedzielne wyjątkowe ponure południe zajrzałam do starych kalendarzy... nie tak bardzo starych, bo z ostatnich pięciu lat, tych, które stoją przy łóżku. Interesowała mnie jedynie dzisiejsza data - 30 listopada. I tak dowiedziałam się, że w 2009 roku tego dnia kupiłam trzy cracoviana, z których jedno pozostaje jeszcze nie przeczytane - Żydzi w Krakowie. Studium o elicie miasta 1850-1918.

W 2010 roku był wtorek, bardzo pracowity dzień w robocie, więc żeby się pocieszyć, wpadłam do istniejącej wówczas jeszcze Księgarni Rosyjskiej przy ul. Św. Krzyża i kupiłam sobie mały prezent - Timura i jego drużynę w oryginale :) Wstąpiłam też do antykwariatu przy Szpitalnej (dziś również go już nie ma) i zakupiłam leksykon biograficzny Królowie elekcyjni. Był to błąd, jak się później okazało, bowiem pozycję tę już miałam, tylko w innym wydaniu, taka zmyłka. Dzień na tym się nie zakończył, bo był to wtorek, a we wtorki chodzi się na odczyty do Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Tego dnia "dawano" Edukację krakowskich Żydów w połowie XIX wieku. A po odczycie musiałam jeszcze pojechać do odległego sklepu meblowego - właśnie kupowałam nową kanapę i zawiadomili mnie, że nie będzie wybranego przeze mnie koloru obicia i trzeba się zjawić wybrać inny. Zanotowałam, że był "straszny mróz" - minus 10 stopni.

W 2011 roku nic ciekawego się nie wydarzyło, poza nabytymi trzema cracovianami w Krzysztoforach i trzema radzieckimi filmami na allegro, które pojechałam odebrać u sprzedawcy na ul. Pszona. Ech, ileż to jednak wspomnień wywołuje! Byłam ich stałą klientką i ciągle w środy jeździłam przed pracą (popołudniową) ucinać sobie pogawędki. Mam nadzieję, że interes tych miłych państwa nadal funkcjonuje :)

W roku 2012 odwiedził mnie miły kolega-przewodnik, z nieodłączną torbą śliwek w czekoladzie, które zawsze mi przynosi. Dziś dieta nie pozwala mi ich jeść, więc i tu zaszła zmiana... Za to popołudniu nadeszła przesyłka z wygraną z Qry - był taki wspaniały blog z zagadkami, gdzie nieraz udało mi się trafić w dziesiątkę. Tym razem otrzymałam nagrodę w postaci pięciu książeczek-miniaturek, między innymi z Piórkami Sztaudyngera. Tego samego dnia udałam się na pocztę, by wysłać dwa trójkątne listy - pisałam o nich tutaj - oba szczęśliwie dotarły do adresatek, a więc poczta nie zawiodła, mimo wcześniejszych obaw!

Natomiast w zeszłym roku 30 listopada to była sobota, nie ruszyłam się z domu, za to obejrzałam sobie po wielu latach ulubiony film z gangiem Olsena - Wielki skok gangu Olsena - ten z kaczuszkami, pamiętacie?
Kto nie zna charakterystycznego intro z całej serii:

Wieczorem czytałam Biednych bogaczy.

czwartek, 27 listopada 2014

Wasilij Szukszyn - Matka i syn

Co innego w tytule postu, a co innego na okładce książki? Wytłumaczenie jest proste, przeczytałam tylko jedno z zawartych w niej opowiadań. A było to tak: w zeszłym tygodniu obejrzałam film "z przydziału" Lubszinowego Wezwij mnie w świetlistą dal


Wiedziałam, że to rzecz Szukszynowska, że nie zdążył jej sam zrealizować... sięgnęłam na półkę po tom opowiadań, których wcześniej nie musnęło moje oko :) tak tylko, kontrolnie... a tu okazuje się, że jest to opowiadanie, pod zmienionym tytułem Matka i syn!



No to zabrałam się za czytanie i wiele w głowie mi się rozjaśniło, bo muszę przyznać, że zwłaszcza jak dziadek Naum mówił w filmie, to częściowo nie rozumiałam, niewyraźnie było. A tu wszystko podane na tacy!
Historia Gruszy, żyjącej z synem Witką po tym, jak mąż opuścił ją "dla szerokich dróg". Matce i synowi dobrze jest razem, ale gdy brat Gruszy namawia ją na zapoznanie się z ewentualnym kandydatek do żeniaczki, kobieta nie odmawia - chciałaby sobie ułożyć życie, samotnej kobiecie ciężko, a i chłopak bez męskiej reki nieco się rozpuścił. I oto wujek Władimir zaczyna bywać u Wiesiołowów, przychodzi regularnie z butelką szampana (sowietskoje igristoje), którą właściwie sam wypija, rozprawia z wielkim nabożeństwem o pogodzie i o tym, jak kiedyś nadużywał, ale od dwóch lat nie pije, chwali się kupowanymi do swego kawalerskiego mieszkania meblami, po czym żegna się, bo "pójdzie do domu, włączy telewizor, sztukę jakąś obejrzy". Witka nie zapałał gorącym uczuciem do fatyganta matki, zresztą oboje wyśmiewają się z jego długaśnego nosa - ale brat Gruszy postanawia zabrać chłopaka do siebie na jakiś czas - postara się podciągnąć go w szkole, a i matka będzie miała więcej czasu dla siebie i może jakoś się ułożą stosunki między nią a Władimirem... Gruszy jednak "nie ciągnie serce i już".

Piękna opowieść o miłości, o stosunkach między ludźmi, o tej głębokim porozumieniu, jakie może być między matką a synem, o zwykłych mieszkańcach głubinki.


Kiedyś już tomik opowiadań Szukszyna przeczytałam, nazywało się to Rozmowy przy jasnym księżycu - i zachwyciłam się. Okazuje się, że Nocne dumania część z tych opowiadań przedrukowują.


Początek:
i koniec:


Wyd. CZYTELNIK Warszawa - PROGRESS Moskwa - ale hm hm bez podania daty, roku wydania!!! ani nakładu ani drukarni, no nic! kompletna tajemnica!
Tytuł oryginalny: całego tomu - nie podany, tego konkretnego opowiadania - Pozowi mienia w dal swietłuju /Позови меня в даль светлую
Przełożyła: Irena Bajkowska
Z własnej półki
Przeczytałam 24 listopada 2014


wtorek, 25 listopada 2014

Antoni Czechow - Step

Szósty tom
Z powodów identycznych jak poprzednio - patrz Moje życie - czyli że wypadł mi do oglądania film według Czechowa, znowu przyszło sięgnąć na półkę z Dziełami. To, dosyć sporadyczne na razie, sięganie bardzo sobie chwalę, bo tak nienachalnie Czechow zagląda mi do serca.
Jedenaście tomów (minus jeden, ale może uda się odkupić ten brakujący) - o ho ho, to mi zapewni ucztę duchową na długie lata, a zważywszy, że cała masa czechowowskich opowiadań została przez Rosjan sfilmowana, to kulturalnej rozrywki mi nie zabraknie :)

A więc tym razem padło na Step. Znalazłam go w szóstym tomie Dzieł:

Opowiadanie nosi podtytuł Dzieje pewnej jazdy.
To historia kilku dni spędzonych w podróży przez step - mały Jegoruszka jedzie do szkół, do gimnazjum, zostawiając za sobą dotychczasowe życie w rodzinnym domu, z mamą-wdową. Zostanie umieszczony na stancji u dawnej przyjaciółki matki, a zająć się tym ma jego wuj, kupiec Iwan Iwanycz. Towarzyszy im w podróży ojciec Chryzostom - obaj mężczyźni mają przy tym, a raczej przede wszystkim, załatwić interesy, sprzedać wełnę. Jegoruszka po początkowym chlipaniu po rozstaniu z matką i wyjeździe w nieznane, zaczyna przyglądać się wszystkiemu, co go otacza podczas tej jazdy: przyrodzie, stepowym odmianom pogody, spotykanym w drodze ludziom, przysłuchuje się strasznym opowieściom o zbójcach i zarżniętych kupcach, spogląda z obawą na przydrożne krzyże, wysłuchuje nauk ojca Chryzostoma i filozoficznych bajań woźnicy Pantieleja, dostaje piernika od karczmarki Żydówki w obskurnym zajeździe i arbuza od staruszki w przydrożnej chacie podczas wielkiej burzy, przygląda się łowieniu raków i modłom w cerkwi, przy nocnym ognisku widzi rozświetloną szczęściem twarz młodego Konstantina, który niedawno się ożenił i z całym światem chciałby podzielić się tym szczęściem, w gorączkowych majakach marzy o pięknej Polce-hrabinie - a wszystko to w otoczeniu niesamowitej stepowej florze i faunie, którą Czechow potrafił w wielkim mistrzostwem odmalować na kartach opowiadania. Świetne obrazki obyczajowe pełnią funkcję przerywnika wobec tych opisów przyrody, a wszystko łączy postać małego Jegoruszki, do którego czytelnik przywiązuje się całym sercem i razem z nim zastanawia się na końcu: JAKIEŻ BĘDZIE TO NOWE NIEZNANE ŻYCIE, KTÓRE SIĘ DLA NIEGO WŁAŚNIE ZACZYNA?

Koniec:

Inne zawarte w tym tomie opowiadania to:

Gdybym zachciała kiedyś zapoznać się z oryginałem, to tu sobie zostawiam linka :)

Wyd. CZYTELNIK Warszawa 1958, wyd.I, 120 stron
Tytuł oryginalny: Stiep /Степь. ИСТОРИЯ ОДНОЙ ПОЕЗДКИ
Przełożył: Jarosław Iwaszkiewicz
Z własnej półki
Przeczytałam 23 listopada 2014 roku


Wiersz mi się automatycznie przypomniał, z lekcji rosyjskiego w szkole:

СТЕПЬ - Иван Суриков
1871

Едешь, едешь, - степь да небо,
Точно нет им края,
И стоит вверху, над степью,
Тишина немая.

Нестерпимою жарою
Воздух так и пышет;
Как шумит трава густая,
Только ухо слышит.

Едешь, едешь, - как шальные,
Кони мчатся степью;
Вдаль курганы, зеленея,
Убегают цепью.

Промелькнут перед глазами
Две-три старых ивы, -
И опять в траве волнами
Ветра переливы.

Едешь, едешь, - степь да небо, -
Степь, все степь, как море;
И взгрустнется поневоле
На таком просторе.


Film... film obejrzałam na odnom dychanii... i jest to jeden z nielicznych tytułów, jakie kojarzę z dzieciństwa - bowiem zapędzono zabrano nas na Step do kina ze szkoły. Co za dziki pomysł, jak niby głupim dzieciakom mogło przypaść do gustu coś takiego. No ale przecież nie chodziło o to, by się podobało, tylko żeby zrobić publikę na radzieckim filmie... Na widowni śmiechy, rozmowy, strzelanie z papierków od cukierków, od czasu do czasu uciszający głos nauczycielki - i ta bryczka tocząca się po ekranie, te nudne widoki - tyle pamiętam :) Dziś oczywiście odbieram film zupełnie inaczej i chłonę, chłonę, chłonę. Cóż za wspaniałe umiłowanie ojczystej przyrody, jakie wyraziste typy ludzkie, jakie wspaniałe role ( między innymi samego reżysera jako byłego śpiewaka cerkiewnego Jemieliana, który stracił głos, ale z utratą tą nie może się pogodzić)!

Step w reż. Siergieja Bondarczuka, 1977, w dwóch częściach:





W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
Oprócz wspomnianego wyżej Stepu jeszcze trzy filmy:
1/ polskie JASNE ŁANY, reż. Eugeniusz Cękalski, 1947
Na nieocenionym YT można cały obejrzeć:


Jest rok 1946. We wsi zjawia się młody nauczyciel, Stempkiewicz, który podejmuje zdecydowaną walkę z ciemnotą i zacofaniem. Doprowadza do założenia elektryczności, remontuje dwór, urządza w nim szkołę i świetlicę. Naraża się tym młynarzowi, który jest nie tylko bogaczem wyzyskującym chłopów, ale ponadto pędzi nielegalnie bimber....

2/ czeski TAJEMNICA ZAMKU W KARPATACH (Tajemství hradu v Karpatech), reż. Oldřich Lipský, 1981
Na YT w całości z hiszpańskimi napisami:


Śpiewak operowy - hrabia Teleke wyrusza w Karpaty w celu odnalezienia kobiety swego życia. Na swojej drodze napotyka tajemniczego barona i jego kompanów - szalonego naukowca i bezwzględnego mordercę zwanego Tomem Gluchonemcem, którzy w czeluściach Czarciego Zamku przetrzymują jego narzeczoną.

3/ wietnamski THE WHITE SILK DRESS (Ao lua ha dong), reż. Luu Huynh, 2006
Na YT z angielskimi napisami:


Epicka opowieść z czasów wojny o ubogiej rodzinie, która ledwie wiąże koniec z końcem, a matka robi co może, by zapewnić córkom obowiązkowe białe ubranie do szkoły.
Na IMDB jest taki właśnie opis:
Wartime epic involving a poverty-stricken family who struggle to make ends meet, and the mother who does the unthinkable to provide her daughters with the traditional silk dresses required to attend school.
Ale też drugi, obszerniejszy:
The love story of Dan (a beautiful young woman) and Gu (a humpback), servants from two separate households in Ha Dong, Vietnam who have suffered most of their lives at the hands of their cruel masters. The couple flee south soon after Gu presents Dan with a wedding gift - the precious white silk dress his mother had owned (his one valuable possession), while he promises her a proper marriage someday in the future. The couple arrive in the seaside town of Hoi An and build a new life, with Dan ultimately giving birth to 4 daughters. Despite struggling through immense poverty and hardships, the family is happy and fulfilled as long as they have each other, but the horrors of the encroaching war brings tragedy and threatens to tear them apart.
Film jest długi, ale na szczęście mam go z włoskimi napisami, więc lżej mi się będzie oglądało :)



niedziela, 23 listopada 2014

Irena Jurgielewiczowa - Ten obcy

Witam po kilkudniowej przerwie. W pracy roboty huk, a w domu nerw z powodu tej nagłej, a niespodziewanej diety i kombinowanie, jak by tu przeżyć, nie umiejąc praktycznie gotować... Ponieważ mówią, żeby nie jeść odgrzewanego, wyszło na to, że w pracy jakieś sałatki, a prawdziwy obiad po powrocie do domu. I tak w piątek postanowiłam - pierwszy raz w życiu (teraz często będę coś robić pierwszy raz) - ugotować rybkę na parze. Naczynia specjalnego na razie nie mam, więc położyłam durszlak na garnku z wodą, do niego rybkę posypaną przyprawami, nakryłam pokrywką i poszłyśmy z córką na piątkowe zakupy. Koleżanka w pracy powiedziała mi, że tak 45 minut ona robi. Dobrze. Wracamy po 15 minutach z pierwszego sklepu, żeby schować zakupy do lodówki, sprawdzam, a tu woda prawie całkiem wygotowana. Chyba za duży gaz czy co? Dobra, dolałam, poszłyśmy do drugiego sklepu. Wracamy, jest akurat 45 minut - rybą czuć już na klatce schodowej, a o mieszkaniu nie wspomnę. A w smaku kompletnie nijaka, choć dałam jakieś przyprawy. Ech, nie ma to jak smażona w panierce... Ciężkie czasy nastały. Córka rozważa powrót do stołowania się u babci, jak w szkole :)


No, ale skorzystałam z dużej ilości wolnego czasu w sobotę i wreszcie skończyłam kolejną Jurgielewiczową - Ten obcy. Naturalnie musiałam to czytać w szkole, skoro lekturą jest, ale kompletnie nie pamiętałam. W efekcie czytało się lepiej niż coś znanego od dawna.
Rzecz bardzo kształcąca - dla młodego czytelnika oczywiście. Historia Zenka, który uciekł z domu, od ojca pijaka i poszukiwał wujka, chcąc zamieszkać u niego, a w swojej wędrówce zatrzymał się na pewien czas na wyspie, będącej ulubionym i sekretnym miejscem zaprzyjaźnionej czwórki młodych ludzi, przebywających na wakacjach na wsi. Każde z nich ma inną sytuację życiową, inny charakter, więc czytelnik łatwo znajdzie pośród tej piątki bratnią duszę, której będzie kibicował i z którą się utożsami. To może być Ula, półsierota, nie mogąca znaleźć wspólnego języka z ojcem, odkąd odszedł do innej kobiety. Lub jej przyjaciółka Pestka, ładna i wygadana, przyzwyczajona do wodzenia prymu, która z bólem spostrzega, że to na Ulę właśnie ten obcy Zenek zwrócił uwagę, a nie na nią. To może też być Marian, poważny i odpowiedzialny, czuwający nad młodszym postrzelonym Julkiem, wciąż szukającym akceptacji starszych.


Na Wikipedii przeczytałam:
"Bohaterowie powieści pojawiają się także w innej książce autorki zatytułowanej Inna? (1975). Na jej podstawie zrealizowano film fabularny."
I głupia jestem: która powieść została sfilmowana: Ten obcy czy Inna?


Początek:
i koniec:


Wyd. NASZA KSIĘGARNIA Warszawa 1984, wyd.X, 281 stron
Ilustrowała: Leonia Janecka
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 22 listopada 2014 roku


NAJNOWSZE NABYTKI
Oznajmiłam ci ja światu, że znów przeczytałam Pana Tadeusza i oto na fali mego entuzjazmu nożyce się odezwały, a dokładniej Bernadeta z bloga Półeczka z książkami, która zaproponowała mi fantastyczny prezent w postaci gawędy-przewodnika PODRÓŻE Z PANEM TADEUSZEM autorstwa Andrzeja Kuźmińskiego, przepięknie ilustrowanego.
Piękność jego w całej ozdobie pokażę, gdy zabiorę się za czytanie :)
Ale na przewodniku nie koniec. Paczka nie zmieściła się w skrzynce, tak była wypchana - i listonosz zaniósł ją do "teściowej" (ja tak piszę w cudzysłowie, bo rozumiecie, za jej syna za mąż to do końca nie wyszłam). Cóż w niej jeszcze było? A oto:
Tak, panatadeuszowa mapa (czy ja kiedykolwiek wybiorę się do tej Wielkopolski?) i T-shirt z nadrukiem PODRÓŻE Z PANEM TADEUSZEM, przyjdzie mi reklamować w Krakowie Soplicowo i inne miejsca :)
Już się cieszę na lekturę!

wtorek, 18 listopada 2014

Konstanty Worobiow - ...i przyszedł olbrzym...

Tak mi ostatnio ciężko szło z czytaniem, a tu wzięłam do łóżka Olbrzyma i... oderwać się nie mogłam. Nawiasem mówiąc, zerknęłam na oryginalny tytuł, a tam Wot priszoł wielikan. Co za zaskoczenie! Wyobraźcie sobie, że mam dwa filmy radzieckie z tym wielikanem w tytule - i byłam święcie przekonana, że chodzi o... pelikana :) Nawet jakoś sobie myślałam, że te to już obejrzę na samym końcu, przyrodnicze jakieś :)

Książka co prawda z serii KIK, ale stoi w innym miejscu niż pozostałe, znalazła miejsce wśród literatury radzieckiej:


Myślałam sobie o poprzednim właścicielu (książka z allegro) - a może właścicielce. Najpierw przyozdobił okładkę datą - nabycia? przeczytania?
Ja też to w książce zapisuję, ale ołóweczkiem, w środku, a nie tak żywcem na froncie! A więc - nie przypuszczał ten ktoś, że kiedyś książkę sprzeda, że pójdzie ona w świat, stanie na cudzej półce... a może to sprzedał syn czy córka już po jego śmierci. Habent sua fata libelli, ale nie dowiem się już, jakie :)
Co się chwali, to że książka została przeczytana, o czym świadczy kolejny dopisek:
Nie, to chyba raczej jednak kobiecy charakter pisma, nie?
Na tylnej okładce przeczytamy:

I taka to jest historia. Stara jak świat: on, ona i ten trzeci, ślubny. Właściwie na przeszkodzie uczuciu stanął nie tyle mąż, co córka, którą mąż niewątpliwie by zabrał rozpustnej żonie. Czasy były inne i w przypadkach zdrady małżeńskiej interweniował zakład pracy, nie wspominając o komórce partyjnej (do partii nie każdy należał). Tak też zdarzyło się tym razem. Zdradzony mąż złożył na piśmie doniesienie do wydawnictwa, w którym pracowała para bohaterów i oto nad obojgiem ma się odbyć sąd. Od tego zaczyna swą opowieść o przeżytej miłości 30-letni Anton Kierżun, absolwent instytutu literatury, który potem zaciągnął się na statek jako marynarz, by zgromadzić środki potrzebne mu do utrzymania się w czasie, gdy będzie pisał swą powieść. Ta powieść - Dokąd lecą albatrosy - została właśnie ukończona, dzieje starań o jej publikację to jeden z wątków powieści - i jednocześnie przyczyna poznania przez Kierżuna Ireny (nawiasem mówiąc o polskich korzeniach). Dwoje wykształconych, kulturalnych, inteligentnych ludzi staje się solą w oku małych, zawistnych ludzików...

Worobiow (1919-1975) był uważany za najbardziej "amerykańskiego" spośród radzieckich pisarzy, kombinacją Hemingwaya i Capote'a - i coś w tym jest (poza zdjęciami Hemingwaya wożonymi w aucie przez Kierżuna) - jest tu i czułość i moc "Pożegnania z bronią", które bardzo lubię, no bo nie ma to jak romansik, prawda? A jeszcze gdy się nie kończy happy endem, to już w ogóle, ewentualnie nawet popłakać sobie można :)

Początek:
i koniec:

Wyd. PIW Warszawa 1973, wyd.I, 231 stron
Tytuł oryginalny: Wot priszoł wielikan... /Вот пришел великан…
Przełożyła: Marta Tywonek
Seria KIK
Z własnej półki (kupione na allegro 15 maja 2014 roku za 4 zł)
Przeczytałam 16 listopada 2014 roku

Inne tytuły serii KIK w 1973 roku:
Kiedyś widziałam na allegro tę "Łkającą małpę" węgierską, ale dopiero teraz, widząc dalszy ciąg tytułu - Kalwaria nieżyciowej rodziny - nabrałam chęci na jej przeczytanie. Ta druga węgierska powieść - Panna Jola - też może byłaby interesująca... mam dziwny sentyment do naszych bratanków :)



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ następny film radziecki ze Stanisławem Lubszinem - WEZWIJ MNIE W ŚWIETLISTĄ DAL (Позови меня в даль светлую), reż. Stanisław Lubszin, German Ławrow, 1976
Na YT w całości:


Film psychologiczno-obyczajowy oparty na prozie Wasilija Szukszyna. Rozwiedziona kobieta (Lidia Fiedosiejewa-Szukszyna) marzy o ponownym ułożeniu sobie życia, ale ewentualny kandydat budzi wątpliwości. Czystość uczuć i szczerość bohaterki zostaje skonfrontowane z małostkowością i egoizmem... Grand Prix MFF w Mannheim, w 1977 r.

2/ film polski OSTATNI ETAP, reż. Wanda Jakubowska, 1947
Na YT cały:


Na wpół dokumentalna, oparta na wspomnieniach opowieść o losach więźniarek hitlerowskiego obozu śmierci w Oświęcimiu - Birkenau. Obraz ludzkich cierpień i tragedii, ale także walki człowieka o swoją godność. Polska Żydówka, Marta, pełni w obozie funkcję tłumaczki, pomaga innym więźniarkom i działa w organizacji ruchu oporu. Po nieudanej próbie ucieczki ginie tuż przed wyzwoleniem obozu.

3/ film czesko-jugosłowiański GOŚCIE Z GALAKTYKI ARKANA (Gosti iz galaksije), reż. Dušan Vukotić, 1981
Na YT w całości z napisami angielskimi:


Robert, pisarz powieści SF odkrywa, że może materializować swoje myśli. Skutkiem tego jest przybycie na Ziemię grupy istot pozaziemskich, które Roberta uznają za ich pana, co się ani trochę nie podoba jego dziewczynie Bibi...
Takie pierdoły mnie kompletnie nie interesują, no ale oglądam wszystko czeskie co mam, więc...

4/ film wietnamski TRZY PORY ROKU (Three Seasons), reż. Tony Bui, 1999
Na YT z napisami polskimi!


Amerykanin szuka w mieście Ho Chi Minh córki, którą to spłodził podczas wojny. Poznaje Woody`ego, dziecko będące ulicznym sprzedawcą, a kiedy jego towar znika, uważa, że to żołnierz go zabrał. Woody szuka go. Hai, jedzie do Lan, hotelowej dziewczyny na telefon. Szybko zakochuje się w niej. Kien An, młoda kobieta, przyjmuje pracę przy lotosie u Nauczyciela Dao, który cierpi na trąd. Jej śpiewy wybawiają go z depresji, potem prosi ją, aby spisała jego poezje. Ścieżki każdego z tych bohaterów przetną się w filmie choć raz...

niedziela, 16 listopada 2014

Janina Osiecka-Dworzycka - Ta nasza młodość...




Nieprzyjemność mnie spotkała. W zeszły weekend - korzystając ze słońca - zrobiłam masę zdjęć "książkowych" na bloga, bo i poprzestawiałam trochę na półkach i pozmieniało się. W poniedziałek w pracy - tak, bo te książkowe zdjęcia trzymam w pracy - chcę je zładować, a tu ZONK - computer says no - że niby błąd karty pamięci. 2 GB pooooooszły :( Jeszcze się łudziłam, że w domu je odzyskam, ale gdzie tam, aparat też już tej karty nie czyta. To już dobra, mniejsza o zdjęcia, ale karty, KARTY szkoda!
Tak że tu dołączam te ze starych zapasów - dziś jest zbyt ponuro, by sfotografować regał w głębi pokoju :(


To w ogóle był kiepski tydzień, siła złego na jednego. W piątkowy wieczór chcę wyciągnąć pewien zeszyt, z którego się muszę nauczyć wszystkiego na za 2 tygodnie - a tu co? Oczywiście. Nie ma zeszytu. Już trzeci dzień myszkuję za nim po wszystkich kątach i nie rozumiem, co mogło się stać - przecież ŚWIADOMIE go nie mogłam wyrzucić? Jedyna pociecha, że kiedyś go zeskanowałam i ten skan w pracy POWINIEN ciągle być (przekonam się już jutro)... tyle że potem podopisywałam różne ciekawe rzeczy i to już jest stracone na amen.
A w sobotni poranek (żeby nie powiedzieć o świcie) udałam się na USG brzucha. Nic mi nie dolega, ale pani doktor Przychodniowa dała mi jeszcze w sierpniu skierowanie, bo wyniki badań świadczyły o jakimś stanie zapalnym. W międzyczasie byłam u ginekologa i stan zapalny wyleczyłam, ale skierowanie czekało do tej pory. Więc jadę. I jeszcze sobie tak myślę: niby formalność, ale jak mi coś wynajdą? I oczywiście. NIE CHODZI SIĘ BEZKARNIE PO LEKARZACH! Kamienie w pęcherzyku żółciowym. Nic mi to nie mówiło, bo się tematem nie interesowałam do tej pory, a i w najbliższej rodzinie przypadków nie było. No to się dowiedziałam: że do wycięcia, ale nie kamienie, tylko pęcherzyk od razu. W związku z brakiem pęcherzyka trzeba potem stosować dietę lekkostrawną, bo nie będzie już magazynu żółci, powiedział Dochtór. Ale!!! Ta cała operacja nie jest konieczna już dziś zaraz - dopiero jeśli się nasilą dolegliwości. Których na razie nie odczuwam. Jakaś kolka albo coś. Z drugiej strony "jest Pani jeszcze młoda, to lepiej wcześniej ją zrobić". Młoda, ha ha. Nic nie lepiej! Nigdzie nie idę i nic nie robię!
I tak oto nadciągnęła starość. Kamienie, diety, lekarze, badania. Wszystko przez Przychodniową! Zupełnie niepotrzebnie kazała mi te badania zrobić! Poszedł zdrowy człowiek po receptę na głupi łeb, a wyszła babcia chora na wszystko (bo może nie wspominałam, ale wtedy w sierpniu z analiz wyszło, że mam niedoczynność tarczycy i do końca życia mam brać tabletki). No tak się nie narzucałam służbie zdrowia, przez tyle lat, myślałam, że mi się odwdzięczą tym samym...

Dobrze, że w piątek skończyłam czytać książkę będącą na tapecie, bo nie wiem, czy bym się potem mogła skupić. Książka - wspomnienia z czasów studiów autorki w pierwszej połowie lat 60-tych w Krakowie.
Pierwszej części nie widziałam, nie słyszałam. Internet nic nie mówi na temat autorki, książka została zresztą wydana przez RADAMSĘ, a to wydawnictwo - śp. Jana Rogóża - nie posiadało nawet strony internetowej, tak że reklamy żadnej.


Autorka-bohaterka wspomnień przyjechała do Krakowa z Ziem Odzyskanych po szczęśliwie zdanej maturze w jakimś liceum pedagogicznym, o ile dobrze zrozumiałam - bo wspomina o tym, że przyszłość po maturze była dla niej jasna i prosta: dostanę pracę w jakiejś wiejskiej szkole, przydzielą mi jakieś służbowe mieszkanie i jakoś to będzie. Tak było z moją Mamą, gdy w latach 50-tych skończyła Liceum pedagogiczne w Ełku i dostała przydział pracy gdzieś na Białostocczyźnie.

W wypadku Janiny Dworzyckiej marzenia o studiach były, ale dyrektor szkoły wyraźnie oświadczył, że nikt nie może starać się na studia, bo wybudowano tysiąc szkół na tysiąclecie i brakuje nauczycieli. Jednakże po jakimś czasie decyzję zmieniono i pozwolono składać w sekretariacie dokumenty na studia. Autorka wybrała Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Krakowie i tak znalazła się na ulicy Podbrzezie, gdzie rozpoczęły się egzaminy wstępne. Zaraz sobie przypomniałam ten budynek - dziś mieści się tam Instytut Biologii tej uczelni, tyle że nosi ona inne miano - Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN. W jakiś czas po egzaminach - dłużył się on bardzo - do domu przyszedł list z pomyślnymi wieściami: zdała, dostała się, będzie mieszkać w akademiku i utrzymywać się ze stypendium. Od razu wróciły podobne chwile z mojego własnego życiorysu, tyle że późniejsze o 19 lat. Bo tak naprawdę zdublowałam życiorys autorki: liceum w małym mieście, egzamin na studia w Krakowie, akademik, stypendium... Tyle że w moich czasach stypendium było już symboliczne (albo ceny kosmiczne) i chyba nikt nie potrafiłby się z niego utrzymać, pomoc rodziców była nieodzowna. Tak więc przyglądałam się zmaganiom autorki z nową życiową sytuacją z uczuciem déjà vu.

Na szczęście nie musiałam mieszkać w 20-osobowej sali - tak tak, wyobraźcie to sobie, jak w jakichś koszarach - akademik przy ul. Bohaterów Stalingradu 13, pokój nr 20 i dziesięć piętrowych łóżek, kilka szaf na ubrania, stół do prasowania (sic!) i duże lustro na ścianie. Gwar, hałas, górne światło. Uczyć się w tych warunkach? Dało się. Po to były czytelnie w bibliotekach i ławki na Plantach tudzież w Parku Jordana. Powolne przystosowywanie się do nowych warunków, do innego systemu nauki, korzystanie z uroków wielkiego miasta, z jego propozycji kulturalnych. Piwnica pod Baranami, koncert kompletnie nieznanego Marka Grechuty z zespołem ANAWA, zachwyt głosem Ewy Demarczyk, bywanie w teatrze. Wszystko to przeplatane opisami rozmów z koleżankami, nieraz o trudnych, pokręconych życiorysach. Wspomnienia o uczelnianych profesorach. Strach przed egzaminami. Własna półsierocość. Okresowe wizyty w domu, wypełnione opowieściami ojca z czasów walk z Ukraińcami (rodzina autorki przeniosła się stamtąd na Ziemie Zachodnie - i obawiała się teraz powrotu Niemców, te nastroje niepewności były bardzo silne). Zainteresowanie tym, co działo się na świecie - powracający leitmotiv zamachu na Kennedy'ego. Wakacje spędzane - dla zarobku - na koloniach dla dzieci.

I powiem Wam, co mi się spodobało w tych wspomnieniach - brak martyrologii. Nie ma tam mowy o dysydentach, narzekań na socjalistyczne państwo, na ustrój i niedostatki zaopatrzenia. Jeśli autorka wydała cały swój miesięczny zarobek na modny płaszcz ortalionowy, nie żali się, że trudno dostać, że taki drogi - chciała mieć, to kupiła, choć ojcu nie chciało się to pomieścić w głowie. Wszystko jest - naturalne, również i to, że czasem brak pieniędzy na kotlet w stołówce i trzeba się obyć darmową zupą - kiedyś to sobie odbijemy, nastaną lepsze czasy. Dworzycka była jedną z tysięcy, którym umożliwiono awans społeczny. Rozstanie ze współlokatorką na piątym roku studiów kończy książkę i kończy ten szczęsny czas...

Jak potoczyły się dalsze losy autorki? Pewnie - skończywszy polonistykę - została nauczycielem, ale gdzie? Wróciła w rodzinne strony czy udało jej się zostać w Krakowie? I na to pytanie jednak znalazłam odpowiedź w internecie. Na stronie Zespołu Szkół Gastronomicznych nr 1 w Krakowie znalazłam taki passus:
Myślę także o gronie starszych ode mnie nauczycielek - polonistek - skrajnie różnych natur i żywiołów, z którymi przyszło mi się zetknąć. Los sprawił,że wszystkie musiały odejść ze szkoły. Wspomnę tutaj o pani Janinie Dworzyckiej , z którą łączyło mnie zaledwie kilka spotkań na szkolnym korytarzu. Sprawiała wrażenie osoby sumiennej, skrupulatnej i kompetentnej.


Przypomniałam sobie znamienny moment z książki. Koleżanka opowiada bohaterce, jak poznała ukochanego. Było to w teatrze Bagatela. Koleżanka miała swojego narzeczonego, ale tego dnia nie dostał przepustki z wojska i poszła sama do teatru. Obok siedział przystojny młody mężczyzna. I otóż: przyjechał on z Chrzanowa, gdzie pracował, odwiedzić chorą matkę w Krakowie, a ponieważ wieczorem nie miał co robić, wybrał się do teatru. Taaaaaa. Spróbujmy to sobie wyobrazić dziś. Bilet do Bagateli kosztuje 70 zł. Już to widzę, jak ktoś idzie do teatru ot tak sobie od niechcenia, "bo nie miał co robić"...

Początek:
i koniec:


Wyd. RADAMSA Kraków 2009, 175 stron
Z własnej półki (kupione 24 marca 2012 roku za 23 zł)
Przeczytałam 14 listopada 2014 roku

czwartek, 13 listopada 2014

Janusz Olczak - Jubileusz Marandy

No, moi drodzy, coraz mniej czytam! Poprzednią książkę skończyłam 2 listopada, a tę dopiero po 9 dniach! Jakiś kryzys (wieku średniego) czy co? I tak rozglądam się po półkach i jakoś nic mnie nie nęci specjalnie, na co nie spojrzę, to myślę A MOŻE, KIEDYŚ... I tego Marandę nieszczęsnego męczyłam tyle czasu. Jak kot do jeża podchodziłam, mimo że poprzedni tom z tego cyklu (Baśń o wielkim Marandzie) nawet mnie ubawił. Tym razem chyba nie miałam nastroju - ech, zima idzie.

Na półce Marandy stoją koło siebie - w ilości trzech sztuk (trzeci ten granatowy).
Oczywiście "nowy" regał:

Drugi tom traktujący o archeologu Marandzie i jego szkolnych kolegach, odnoszących mniejsze luba większe sukcesy w rozmaitych dziedzinach wydał mi się nudniejszy i bardziej taki - bez sensu. Nie znalazłam powodu, dla którego autor to napisał. Gierki słowne, które tak mi się podobały w pierwszym tomie, tutaj też co prawda występowały - to znak rozpoznawczy Olczaka - ale już tak nie fascynowały. Śledzenie losów bohaterów nie wciągnęło. Tak, wiem, narzekam, ale jedyne, co zapamiętałam z Jubileuszu Marandy to zdanie, które wreszcie przyniosło mi rozwiązanie osobistej zagadki - dlaczego nie chce mi się już nigdzie jeździć. Otóż staruszkowie słyną z niechęci do podróży, jak koty lubią swoje kąty. Nie ma to jak na starość zwalić :)


Gdy z ulgą w sumie zamknęłam książkę, pomyślałam, że długo nic nie przeczytam. Nie żeby Maranda był aż tak straszny - tylko nijaki. No ale natura nie znosi próżni, wyciągnęłam rękę na półkę obok i już coś tam międolę, więc może się jeszcze w tym tygodniu odezwę...

Początek:
i koniec:


Wyd. Wydawnictwo Lubelskie Lublin 1977, wyd.I, 245 stron
Z własnej półki (kupione na allegro 17 sierpnia 2014 roku za 3 zł)
Przeczytałam 11 listopada 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
Z okazji większej ilości wolnego niż zwykle :) zaplanowałam obejrzeć aż 6 filmów.
Zacznijmy od najstarszego czyli KINO POLSKIE. Projekt ambitny, bo chcę chronologicznie wszystko obejrzeć (wszystko co mam, a jest tego trochę). Więc może dwa polskie filmy tygodniowo będę oglądać... ale czy zniosę taką dawkę :)
1/ film ZAKAZANE PIOSENKI, reż. Leonard Buczkowski, 1946
Film na YT do obejrzenia w całości, ale w starej wersji, jak domniemywam po braku stabilności obrazu już na początku.

Info z Filmwebu, pełne błędów:
Akcja filmu rozgrywa się od września 1939 roku do wyzwolenia Warszawy w styczniu 1945 roku. Muzyk Roman Tokarski (Jerzy Duszyński) opowiada repatriantowi z Anglii swoje wojenne przeżycia. Po zajęciu Warszawy przez Niemców Roman założył uliczną orkiestrę. Wraz z siostrą Haliną należał do podziemnej organizacji, dla której przewoził broń i nielegalne wydawnictwa. W czasie jednej z nich zginął ukochany Haliny, Ryszard. Pierwszy polski powojenny film fabularny.

2/Jako że Zakazane piosenki były debiutem Danuty Szaflarskiej - miała pecha dziewczyna, skończyła szkołę teatralną w 1939 roku i właśnie dostała pierwszy angaż do Lwowa, gdy wybuchła wojna - postanowiłam sobie przypomnieć jeden z jej ostatnich filmów, a mianowicie PORA UMIERAĆ w reż. Doroty Kędzierzawskiej z 2007 roku
Na YT fragment:


Czarno-biały obraz mówiący o starszej kobiecie, Anieli Walter. Mieszkająca w starym domu, wywodząca się z rodziny szlacheckiej, osoba obdarzona jest dużym poczuciem humoru i swoistym dystansem do świata. Towarzyszem jej codziennych czynności jest suka, Filadelfia; od czasu do czasu odwiedza ją syn z wnuczką, czekający tylko na to by przejąć majątek po matce. Lecz starsza osoba widząc (następnie dosadnie doświadczając) zachowania syna zmienia stare plany.

3/ następny obraz z filmografii Stanisława Lubszina - SENTIMENTALNYJ ROMAN (Romans sentymentalny), reż. Igor Maslennikow, 1976
Na YT w całości:


Opis z Filmwebu:
Film na motywach powieści Wiery Panowej pod tym samym tytułem. Lata 20-te ub. wieku. Kraj żyje w łożysku "pokojowej» rewolucji" . Kipi młode życie, nie znające zmęczenia ani kompromisów. Każdy z czymś walczy i wszyscy nienawidzą mieszczaństwa. Tak samo żyje młody dziennikarz Szura Siewastjanow – żarłocznie, zachłannie. A ponieważ najbardziej typowy przejaw mieszczaństwa, odwracający uwagę od rewolucyjnych zadań, to miłość, Szura postanawia poświęcić się walce z tym burżuazyjnym przeżytkiem. Wszystko się komplikuje, kiedy Szura pojmuje, że jest zakochany w swoim "ideowym przeciwniku", ładnej i egocentrycznej dziewczynie marzącej o zupełnie innym życiu...
Film już oglądałam po przeczytaniu książki, ale bez szczególnego zwrócenia uwagi na mojego obecnego ulubieńca, więc przypomnę sobie.

4/ film czeski POSTRZYŻYNY (Postřižiny), reż. Jiří Menzel, 1980 czyli ekranizacja Hrabala
Na YT w całości, ale po czesku, moi państwo:


Opowieść o kobiecie, której włosy, obok zabytkowej studni, są największą ozdobą pewnego miasteczka. Kobieta jest niepokorna i nieobliczalna. Zbyt łapczywie pije piwo, fascynuje ją krew i oniryczne podróże do nieba. Pani Piwowarowa (akcja dzieje się w browarze w Nymburku) nie jest dobrą żoną. A Francik, mąż i zarządca browaru, nie ma wątpliwości, iż żonę i jego brata Pepina łączy podobne podejście do rzeczywistości.

5/ film wietnamsko-amerykański OWL AND THE SPARROW (Sowa i wróbel), reż. Stephane Gauger, 2007
Będę oglądać z napisami angielskimi, powoli się wprawiam, właśnie oglądam serial koreański w takiej wersji i ćwiczę szybkie czytanie :)


Splecione w intymną, ciepłą opowieść historie trójki bohaterów, osamotnionych we współczesnej wietnamskiej metropolii. Thuy - dziesięcioletnia uciekinierka z prowincji, piękna stewardesa Lan i pracujący w zoo Hai spotkają się na ulicach Sajgonu. Razem stworzą coś na kształt rodziny z wyboru.

6/ coś z nowości postanowiłam zobaczyć i padło na film IMIGRANTKA (The Immigrant) w reż. Jamesa Gray, 2013
Już obejrzałam i pożałowałam dwóch straconych godzin :(
Na YT w całości:


Jest rok 1921. Dwie młode Polki, siostry – Ewa i Magda wyruszają do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Zanim jednak spełni się ich amerykański sen muszą przejść selekcję na Ellis Island. Chora na gruźlicę Magda zostaje zatrzymana i poddana kwarantannie, a zdana tylko na siebie Ewa rozpoczyna zdobywanie Ameryki na własną rękę. Niestety szybko przekonuje się, że młoda Polka bez znajomości i referencji na Manhattanie nie może liczyć na zbyt wiele. Trafia na ulicę, gdzie jej przewodnikiem i opiekunem zostaje Bruno (Joaquin Phoenix), który wciąga ją w nowojorski półświatek brudnych interesów i prostytucji. Ewa przypadkowo poznaje również kuzyna Brunona – Orlando (Jeremy Renner), który swoimi obietnicami na nowo rozbudzi w dziewczynie marzenia i nadzieje.