sobota, 29 maja 2021

Axel Munthe - Księga z San Michele

Z tą Księgą z San Michele to była taka sprawa, że czytałam ją we wczesnej młodości jakiejś i ona wtedy jawiła się jako coś wręcz magicznego!

Nie wiem, czy mieliśmy ją w domu (może?) czy z biblioteki była... Po latach natknęłam się na nią na allegro i kupiłam - ale to jest inne, wcześniejsze wydanie.

Rok 1946, a oni piszą ósme wydanie. Chyba kontynuują jakąś przedwojenną numerację? Tym bardziej, że tłumaczenie jest bardzo przedwojenne i nie chodzi tylko o inną pisownię pewnych wyrazów, inną od dzisiejszej, ale na przykład są pewne tytuły książek nie podane po polsku, z czego wnoszę, że wówczas nie były jeszcze przetłumaczone. A Boy te francuskie knigi trzepał przecież regularnie i namiętnie. Nie mam więc pojęcia, kiedy dokładnie powstało to tłumaczenie, zwłaszcza, że o tłumaczce, Zofii Petersowej, nic mi się nie udało znaleźć. Książka po szwedzku wyszła po raz pierwszy w 1929 roku.

Nie wiem też, czy znaczna ilość błędów przy cytatach z włoskiego pochodziła z oryginału. Niby autor spędził we Włoszech wiele lat... 

Właśnie, autor. Kto o Księdze z San Michele do tej pory nie słyszał, nie wie, o co i o kogo chodzi. Axel Munthe (1857-1949) był szwedzkim lekarzem, studiował medycynę i pracował w Paryżu, a potem przeniósł się do Włoch, gdzie jeszcze jako student odkrył Anacapri i przysiągł sobie, że tam zamieszka. Jako neurolog miał praktykę głównie wśród arystokratycznych kobiet, mnóstwo zarabiał, ale też poświęcał się bezpłatnemu leczeniu ubogich. Niósł też pomoc w czasie epidemii cholery w Neapolu i po słynnym trzęsieniu ziemi w Messynie. O tym wszystkim, a także o tym, jak budował swą siedzibę na Anacapri na ruinach pałacu cesarza Tyberiusza, opowiada w Księdze...

Tyle że czytana po blisko 40 latach nie robi ona już wrażenia. Albo - często robi przykre wrażenie. Po pierwsze, autor strasznie fantazjuje. Po drugie, jest jakimś okropnym mizoginem. Charakterystyczne, że ANI SŁOWEM - pisząc autobiografię - nie wspomniał, że był dwa razy żonaty. Po trzecie, ma co najmniej dziwne uwagi na temat pieniądza, zważywszy na swój majątek. Po czwarte, kończy tak straszliwym kiczem i czystą grafomanią, że głowa mała. Po piąte, często podkreśla swoją skromność, a przy tym chwali się dobrymi uczynkami.

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, co takiego MAGICZNEGO wtedy, dawno temu, widziałam w tej książce 😏 Ale nie żałuję, że ją znów przeczytałam, bo mimo wszystko ciekawe są wspomnienia sprzed prawie półtora wieku ówczesnego życia, poglądów i trochę też historii medycyny.

Przede mną właścicielem tego egzemplarza był lekarz - i to nie dziwi. Kazał książkę oprawić, a na wierzchu wkleić pierwotną obwolutę. Ta, którą czytałam w młodości, była już inna.

Kilka fragmentów.

Wiwat cierpienie, któremu można ulżyć, ale po co, skoro Panu Bogu się ono podoba? Richtig matka Teresa.


 To zaledwie pierwsza uwaga o kobietach... Potem było znacznie gorzej. Wszystkie histeryczki, nie potrafiące znaleźć celu w życiu.


No tak, tatuś ostrzegał 😁 A' propos, autor bardzo często rozmawia, jak nie z krasnoludkami, to z szatanem, psami, małpą i z kim tylko, a na końcu to już ze wszystkimi świętymi czy tam Panem Bogiem...


Co należy zrobić z pieniędzmi, zaleca gość, który zdobył majątek i część przeputał, a część zużył na wybudowanie siedziby na włoskiej wyspie, gdzie ściany skromnie ozdobił włoskimi gotyckimi prymitywami, na stołach poustawiał renesansowe majoliki etc. Ale jeśli chodzi o pieniądze innych, zaleca dać je biednym albo wyrzucić do rynsztoka. Są niepotrzebne, dzieło Szatana, wiecie.

Jedna z fantazji: sto lirów za łodzie i sieci, a dwieście za łóżko i kilka krzeseł oraz ubranie do ślubu. Ja przecież zdaję sobie sprawę, że meble dopiero w czasach przemysłowych stały się tanie, ale znaj umiar, człowieku!

No takie pitolenie to lubię jak cholera 😬

Początek:

Koniec:


Półka. Nic nie widać prawie, bo to na ścianie okiennej pod samym sufitem. Księga z San Michele jest ostatnia po prawej, z czerwonym grzbietem, a obok niej Rachunek dla dorosłego (może kiedyś przeczytam?), Dom o siedmiu szczytach, potem dwa tomy to widać, jeden tom Boccaccia (nikt nie wie, co się stało z drugim), a potem to już Dickens leci. Patrzcie, w jakim stanie!


Wyd.Galster, Lauter i Rutkowski, Warszawa 1946, 516 stron

Tytuł oryginalny: The Story of San Michele (wersja szwedzka: Boken om San Michele)

Autoryzowany przekład: Zofii Petersowej

Z własnej półki

Przeczytałam 29 maja 2021 roku

 

Nie zraziłam się nieudanym bieganiem i przeszłam na szybkie chodzenie, tylko że to głupio brzmi:

- Gdzie idziesz?

- Idę chodzić.

Wobec tego mówię, że idę biegać. I już 😀 Jest to dopiero tydzień z hakiem, ale powiem Wam, że ZACZYNAM SIĘ WCIĄGAĆ!!!

I nie chodzę już po ciemku (zwłaszcza, że raz się przestraszyłam, gdy ktoś za mną szedł, choć nie wiem, czego - ukraść nie miałby co, przecież nie idę z torebką biegać, a gwałcić to już musiałby być doprawdy zboczeniec). Okazuje się, że mieszkam w dobrym miejscu, bo jest mnóstwo kierunków, w które można pójść (żeby się nie znudziło). Czasem z góry planuję, gdzie pójdę, ale częściej wychodzę i dopiero czekając na światłach dumam: w stronę Swanna? w stronę Guermantes?

Wybrawszy ostatnio Bronowice pożałowałam, że byłam bez aparatu. Najpierw na tablicy ogłoszeniowej znalazłam nekrolog Wiesława Wójcika, aktora - zmarł 4 kwietnia, ale kompletnie mi to umknęło. Wyciągnęłam logiczny chyba wniosek, że widać mieszkał w Bronowicach. A nieco dalej natknęłam się na pewien dom, który pamiętałam z dawnych spacerów. I uparłam się, że to właśnie musiał być jego.

Zdjęcie, jak widać, z google maps 😂

Czy uwierzycie, że zaczepiłam TRZY SZTUKI lokalsów i nikt nic nie wiedział?

Przestałam się dziwić, gdy zobaczyłam tak w ogóle, co się w tych Bronowicach dzieje - jakie apartamentowce już powstały i jakie są w budowie. Koszmar. 

No nic, w każdym razie internety po powrocie do domu potwierdziły moje przypuszczenia. Wójcik tam kiedyś nawet restaurację założył, ale nie żarło. A teraz jacyś młodzi ludzie wynosili z wyraźnie zaniedbanej willi worki śmieci...

Przy okazji znalazłam relację z bronowickiego spaceru na tym blogu - polecam zajrzeć. 

Po spacerze bronowickim (mają tam przy placu zabaw dziesięć urządzeń do ćwiczeń, a nie marnych cztery, jak u nas - i to opisane) uznałam, że jednak przydałoby się zabierać ze sobą torebeckę, na aparat. Córka odkryła w szafie to takie coś, co się na biodrach nosi, zapakowałam więc na drugi dzień także chusteczki na wsiakij pożarnyj, kartę płatniczą i na tramwaj - i to mnie zgubiło. Bowiem dotarłam na ulicę Królewską, gdzie wlazłam do sklepu z bielizną i zanabyłam biustehalte (skoro miałam kartę). No, a nie na tym szybki spacer polega, żeby zatrzymywać się przed wystawą, a potem mierzyć cyckonosze, prawda? Nadrobiłam co prawda, drałując jeszcze dalej, ale miałam niejasne uczucie, że się SPRZENIEWIERZAM 😂 A potem to już musiałam wrócić tramwajem, czułam się doprawdy zmęczoną

Ale że miałam aparat to dobrze 😍 czego rezultat, oprócz zdjęcia poniżej, w następnej relacji.  

Tymczasem jeszcze donoszę, że przytrafiło mi się nieszczęście. Włączam sobie kolejną historyjkę o morderstwie z czeskiego radia, nagraną na płytce, a tu:

Zepsował się odtwarzacz, co to go mam przy łóżku 😖 wczoraj grało, dziś już nie - śnieży jak w ruskim telewizorze i to wszystko. A ja nie mam nic innego. Przecież nie będę ciągle przed kompem siedziała...

W dodatku tego rodzaju odtwarzacze nic a nic nie potaniały od czasów niepamiętnych, gdy go kupowałam - wręcz przeciwnie. A właśnie dostałam ze skarbówki zwrot podatku (co mi się zdarzyło po raz pierwszy od nie-wiem-jak-dawna, z powodu pandemii) i już miałam zaplanowane, że sobie kupię za to buty zimowe. To masz! 

Poszłabym gdzieś najpierw sprawdzić, czy się nie da naprawić, ale GDZIE?

poniedziałek, 24 maja 2021

Jarosław Iwaszkiewicz - Brzezina

 


Tych Opowiadań szukałam zawzięcie kilka lat temu, gdy przed spotkaniem klubu dyskusyjnego chciałam przeczytać Panny z Wilka. Nie znalazłam i musiałam z biblioteki pożyczyć czy wręcz przeczytać w komputerze, nie pamiętam. A one sobie były, stały spokojnie, tyle że gdzieś przyczajone. Przy okazji zeszłorocznych porządków zostały odnalezione i nawet wywędrowały do pierwszego rzędu! No bo w końcu co, Iwaszkiewicz przecież!


Iwaszkiewicz, Iwaszkiewicz, ale już na przykład Wiersze czy Sława i chwała są gdzie indziej - możecie się śmiać, ale pasowały do innej półki, bo... kolorem 😂 A Podróże do Polski tudzież Podróże do Włoch jeszcze gdzie indziej, bo to seria Podróży Hertza. Ojczasty miał Iwaszkiewicza mnóstwo (znaczy dalej ma, oprócz tych, które ja mu zaiwaniłam), muszę go zainterpelować w tej kwestii - dlaczego? Co go w Iwaszkiewiczu pociągało, że aż tyle nakupował? 

Odnalazłszy te dwa tomy, obiecałam sobie, że będę powolutku czytać, po jednym opowiadaniu co jakiś czas. No matko, nie przeczytam przecież NA RAZ tylu opowiadań! Więc w sobotę zabrałam się za Brzezinę.

I nawet się zachwyciłam od razu.  Że to mistrz nastroju. Kilka pierwszych stron i już wszystko wiemy, już jest i choroba i śmierć i mogiła i fortepian jak trumna i suchoty i odległe Davos i bezsens i brak celu i apatia i godzenie się z przemijaniem... Mistrzowsko stworzona atmosfera. 

A teraz czeka mnie - film. I boję się. Czy to możliwe stworzyć filmowy ekwiwalent dzieła literackiego na tyle przekonująco, by nie stracić nic z tego klimatu? W dodatku okazało się, że nie mam tej wajdowskiej Brzeziny i muszę obejrzeć online, co mnie średnio cieszy.  Pewnie tam będą reklamy co chwilę 😐

Początek:


Koniec:


Półka jest koszmarna. W sensie, że część książek taka zniszczona. Pierwsze cztery pochodzą z domu, ze zbiorów Ojczastego. A te dwie kolejne, Wyspiański w oczach współczesnych, z allegro. Kupione osobno i bez świadomości, że obwoluta pierwszego tomu jest cała pociapkana jakaś, a drugi tom w ogóle jej nie ma. Fuj. A Krajewski z prawej strony to chyba jedyny, jakiego mam, swego czasu czytałam sporo, ale zdaje się z biblioteki.

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1954, str. 173-259

Z własnej półki

Przeczytałam 22 maja 2021 roku


Obejrzałam film dokumentalny I TAK UPŁYNĄŁ WIECZÓR I PORANEK, 2017. Że niby polski, ale włoskiego reżysera, po włosku i we Włoszech nakręcony. Bo ten człowiek, niejaki Giovanni Pierangeli, przyjechał na studia filmowe do Łodzi.

Zainteresował mnie opis, bo rzecz o starych ludziach w domu opieki. Jak zachować resztki godności osobistej, kiedy każda najmniejsza czynność staje się wyzwaniem?

Szukałam na YT choćby zajawki, żeby ją tu udostępnić, ale nie ma. Jest na VOD do obejrzenia (tylko pół godzinki i są polskie napisy). Za to się dowiedziałam szukając, że tytuł jest cytatem z Biblii, i to z samego początku, więc powinnam przecież znać! Ech, skleroza.

Gdyby ktoś z Was się skusił na obejrzenie i miał jakieś doświadczenie z polskimi domami opieki, byłabym bardzo ciekawa, czy wygląda to podobnie jak w tym włoskim. Bo z tego, co się słyszy, to nie bardzo 🤔A tutaj personel jest taki przyjazny, pomocny, ba! nawet całuje pensjonariuszkę na dobranoc...


Jojczyłam ostatnio na los, że niepewna moja przyszłość pracownicza, a tu dziś proszę, jaka mnie spotkała niespodzianka. Szef (który najwyraźniej nie umie myśleć pięć minut do przodu i dopiero co podjął decyzję, że w lipcu i w sierpniu nie jestem potrzebna) nagle stwierdza, że tak, że ktoś musi ogarniać ten sekretariat również latem (co za odkrycie) i oto pracuję w lipcu. Nawet w sierpniu bym mogła, gdybym była do dyspozycji, no ale ja do Pragi przecież. Pewnie, że przeżyłabym te dwa miesiące z oszczędności, ale lepiej dostać kasę, prawda? 😜 

 

A poza tym dostałam maila. Jakiś miły człowiek informuje mnie, że zyskał dostęp do mojego komputera i że:
Gdy zbierałem o Tobie informacje, odkryłem, że jesteś wielkim fanem stron dla dorosłych.
Naprawdę kochasz odwiedzanie stron porno i oglądanie ekscytujących filmów, otrzymując przy tym ogromną ilość przyjemności.
No cóż, udało mi się nagrać parę sprośnych scen z tobą i zmontowałem parę filmów, które pokazują, jak się do nich masturbujesz i osiągasz orgazmy.

No i teraz chce 1250 ojrosów (w bitcoinach) za to, że tych filmików nie pośle do moich znajomych. Jejejej 😂😂😂😂😂


sobota, 22 maja 2021

Wacław Krupiński - Głowy piwniczne

Tego ostatniego Macdonalda tłumaczył Michał Ronikier. Wiadomo, kojarzy się (i to dość niesławnie, po rewelacjach IPN) z Piwnicą pod Baranami, więc sięgnęłam po jeden z tomów traktujących o słynnym krakowskim kabarecie.

Nie oceniam, sprawy zresztą bliżej nie znam, a i daleka jestem od wydawania wyroków, skoro tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono

Sama Piwnica ma już dość sporą bibliografię, i to mówię tylko o tej w moim posiadaniu. Nawet chciałam wyszukać na półkach, zebrać i zrobić zdjęcie, ale ciemno jest, jakiś ponury dzień wstaje, nie chce mi się, może następnym razem 😄

W Piwnicy byłam raz jeden jedyny, jeszcze za czasów Skrzyneckiego z dzwoneczkiem. To kompletnie nie miejsce dla mnie - w dymie papierosowym można było zawiesić siekierę. Żadna rozrywka nie jest w stanie tego zrównoważyć dla mnie 😞 No, teraz, jak się właśnie dowiedziałam z książki, już się nie pali. Ale teraz to już nie jest ta Piwnica i tego nic nie zmieni. 

A jej najlepsze czasy i tak były wtedy, kiedy mnie tu nie było. Za Dymnego, który zmarł w 1978 roku. O którym się tu w pewnym miejscu wręcz mówi, że to był (bywał) ZAKAPIOR 😉 Zaprzyjaźniony z Piwnicą konsul francuski przestał przychodzić, bo Dymny uznał, że przystawia się do jego żony i obiecał go zabić.

Nawiasem mówiąc, mam gdzieś jakiś jego tom (nieczytany) i chyba powinnam go poszukać. 

Na Piwniczne głowy składają się teksty drukowane niegdyś w Dzienniku Polskim (Krupiński jest znanym krakowskim dziennikarzem zajmującym się kulturą), a poświęcone 25 artystom związanym z Piwnicą. Rozmowy z nimi, wspomnienia, anegdotki, rozważania, jak było kiedyś, a jak jest dzisiaj i czy ma sens kontynuowanie działalności w nowych czasach i przede wszystkim bez Skrzyneckiego.

A' propos tych ostatnich. Piwnica dostała się na audiencję u JPII. Tenże powiedział do Skrzyneckiego:

- Pamiętam pana z Krakowa, bardzo mi miło. 

A Skrzynecki w tym całym rozentuzjazmowaniu (którego ja nie rozumiem, ale swego czasu zdaje się wszyscy uważali spotkanie z papieżem za najważniejsze wydarzenie w swoim życiu):

- Ja też pana pamiętam z Krakowa. 

Po czym zabrał się za przedstawianie "swoich" artystów i szeptem zwrócił się do Anny Szałapak:

- Jak ty się nazywasz?

Bardziej jednak mnie bawi historyjka z tego samego pobytu we Włoszech. Po długiej podróży pociągiem dotarli do Arezzo i poszli spać do hotelu. Ale nie wszyscy. Oto na ulicach miasta ukazał się pochód, na którego czele kroczył Dymny, a za nim Włosi, skandujący za nim:

- Niente niente pierdolniente.

Ten potrafił porwać za sobą wszystkich 😂😂😂😂😂

A Jacek Wójcicki opowiada, że za pracę na planie Listy Schindlera (30 dni zdjęciowych) kupił sobie mieszkanie. No proszę proszę, jak to się w tym filmie jednak zarabia (hamerykańskim)!

A Miki Obłoński, okazuje się, jest z Dżendżejowa!

Półka

Ha ha - chciał Hebius w pionie, jest w pionie. Na życzenie raz można! Na tym regale akurat książki są nieraz przetykane filmami, które gdzie indziej się nie mieszczą. Ot, porządeczki  😏 No to co, znamy coś? Cokolwiek? Wybór niewielki.

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, 296 stron

Z własnej półki (kupione w Bonito 19 kwietnia 2016 roku za 29,93 zł)

Przeczytałam 21 maja 2021 roku


Więc tak. Najpierw z frontu biegania. No udało się jak cholera. Założyłam czarne getry, różowy (a co!) polarek i wio. Wyszłam z klatki, do końca bloku podeszłam, bo jeszcze było widno i co ma ktoś widzieć, jak się wygłupiam. Za rogiem skręciłam i rozpoczęłam truchcik.

Udało się minąć następny blok i skręciwszy wzdłuż kolejnego dobiec do jego połowy.

Dalej już nie szło.

Raz, że serce mi chciało wyskoczyć z piersi... a dwa - te piersi właśnie.

Otóż - jakoś wcześniej nie przyszło mi to do głowy - nie da się biegać z cyckami. Nie da się też zostawić ich w domu.

Tak że wiecie - jakieś sto metrów może osiągnęłam (mniejsza o czas). I to by było na tyle.

Wstydziłam się wrócić od razu do domu, bo córka umrze ze śmiechu... więc poszłam na spacer, taki szybkim krokiem, żeby cokolwiek 😏 Wtedy okazało się, że w moim stroju trochę chłodno, nawet jak ten krok niby szybki. Pół godziny i już byłam w domu, ze śpikiem pod nosem.

Ale nie poddaję się. Następnego wieczora znów ruszyłam na pół godzinki - no bo chociaż spróbuję chodzić, tak? - tyle, że zaopatrzona w kurtkę. To znowu trochę za ciepło. Ech. Ale na końcu zbadałam sprawę: tak mi się wydawało, że na osiedlu są te takie sprzęty do ćwiczeń na świeżym powietrzu, no i faktycznie są, cztery sztuki, wszystkie wypróbowałam, jedno nawet dłużej (takie kółko, które człowiekiem kręci w prawo i w lewo), na pozostałych się siada i ciągnie za uchwyty (mam wrażenie, że to ma mi wyrobić mięśnie rąk, a tego wcale nie chcę - ale pewnie się mylę, nie ma żadnych opisów).

O, przypomniało mi się. Zdjęcie z czasów zarówno mojej bytności w Piwnicy, jak i BEZ CYCKÓW (ze 20 kilo mniej) 😂 Ulica w centrum miasta, pora obiadowa. Patrzcie tylko, jaki ruch samochodowy 😂


No. To biegać nie będę, ale może mi się uda zmusić do tych spacerów? Zważyłam się, punkt wyjściowy znam, wyznaczam sobie dwa miesiące na... no właśnie: na ile kilo? Też dwa? To mi różnicy wielkiej nie zrobi 😟 Derechcja na Fabryce namawia na kijki. E no, kijki! Kijki to za 10 lat!

A skoro już jesteśmy przy Fabryce. Sytuacja jest taka, że od listopada zastępuję koleżankę z sekretariatu, która przeszła na emeryturę. I dzięki temu mam normalne zarobki (siódmy miesiąc). Bo gdyby nie to, diabli wiedzą, przez pandemię oczywiście. Jeszcze w październiku byłam na granicy utrzymania się, no bo mój dział właściwie prawie zamknięty, nie mieli mi za co płacić (a ZUS chce swoje). Na miejsce koleżanki rozpisano konkurs, ale ciągle się nie odbywał, no bo wiadomo, korona. Ja się cieszyłam, bo mam pracę, prawda?

A tu grom z jasnego nieba - będzie w czerwcu!

Oczywiście zależy jeszcze, czy osoba, która go wygra, może od razu przystąpić do pracy, czy też musi gdzieś się zwolnić, odczekać. A i samo załatwienie formalności z przyjęciem do nas gdzieś tam na górze potrwa. Ale kto wie, może od września już będzie pracować?

W związku z tym trochę się martwię, co ze mną. W lipcu i sierpniu i tak nie pracuję, uważają, że sobie dadzą radę sami w wakacje . Ale czy będę miała do czego wrócić we wrześniu? Czy sytuacja pandemiczna się na tyle unormuje, że mój dział znów zacznie funkcjonować? Jedni mówią, że będzie kolejna fala. Inni, że to już końcówka pandemii. Na dwoje babka wróżyła. Wpływu na to wszystko nie mam żadnego i powinnam o tym po prostu nie myśleć, co będzie to będzie - ale da się to tak, nie myśleć?

Tymczasem nasz pan z ochrony dał mi torebeczkę z nasionami, że niby ŁĄKA KWIETNA (rozdawali). Wysiałam. Na razie jest taka. Ale czy ja dobrze rozumiem, że łąka kwietna oznacza kwiatki? Tu coś jeszcze będzie czy tylko zielone?

Zielistka z tyłu to taki eksperyment - czy się utrzyma na zewnątrz. No nie wybujała póki co.

czwartek, 20 maja 2021

Ross Macdonald - Błękitny młoteczek

Słowo daję, że uwielbiam tego Macdonalda! Aż mi żal, że gdy skończę czytam ponownie wszystkie jego kryminały, które mam, będę znów musiała odczekać ładnych parę lat, żeby do nich wrócić. Z drugiej strony - coraz gorzej z moją pamięcią, to może już za rok wszystko mi z głowy wyleci, cała akcja?

Dzisiaj jest jakiś strasznie długi dzień, po pracy byłam w dwóch sklepach (zakupy na weekend), coś tam przekąsiłam, a potem położyłam się z książką - skończyłam czytać - teraz piszę, a jeszcze siódmej nie ma. Czyżby dlatego, że obiadu nie robiłam (o czym niżej)?

Jutro za to będzie dzień krótki, bo już mi zapowiedziano, że na Fabryce trzeba będzie dłużej zostać, ale o tym następnym razem (to jest zresztą coś, co mnie zaczyna gryźć, muszę to z siebie wyrzucić).

Teraz jeszcze tylko dla pamięci:

- akcja kręci się wokół pewnego skradzionego obrazu i modelki, która do niego nie pozowała

- malarz przed 25 laty dosłownie zniknął (zostawiwszy list pożegnalny)

- postaci, wokół których chodzi prywatny detektyw Lew Archer, mieszkają w Kalifornii, ale wszystkie tropy prowadzą też do Arizony

- jedni są właścicielami kopalni miedzi, inni żyją w nędzy - ale wszystkim ciężko się dogadać z własnymi dziećmi

- za 4 dolary można się ogolić u fryzjera i zjeść porządne amerykańskie śniadanie w barze (jest rok 1976)

- Archer robi coraz więcej aluzji do swej niewesołej przeszłości

- błękitny młoteczek na skroni Betty pulsuje rytmicznie (czy coś z tej historii wyniknie?)  

Nie wiem, czy powieść nie została przez przypadek sfilmowana - ale nawet gdyby, nie chciałabym tego filmu oglądać. Klimat Macdonaldowskich kryminałów jest zdecydowanie najlepszy.

Początek:
Koniec:
Półkę znów daję w dwóch wielkościach, ale to chyba jest bez sensu. Bądźcie tak łaskawi i powiedzcie, czy mogę sobie darować mniejsze zdjęcie. W sensie - czy to większe jakoś nie przeszkadza specjalnie, że tam gdzieś z boku wystaje. Czy Wy w ogóle czytacie na telefonie czy na komputerze?

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1980, 319 stron

Tytuł oryginalny: The Blue Hammer

Przełożył: Michał Ronikier

Z własnej półki (kupione w antykwariacie 19 maja 1987 roku za 200 zł)

Przeczytałam 20 maja 2021 roku

 

Z okazji odnowionego abonamentu na DAFilms obejrzałam czeski dokument Ztracená dovolená, reż. Lucie Králová, 2007

Jest to zabawna historia o tym, jak pewien Czech znalazł w kontenerze na śmieci w Szwecji walizkę, a w niej reklamówkę zawierającą 22 negatywy. Po wywołaniu okazało się, że zawierały one 756 zdjęć szóstki Azjatów, wykonanych w Szwecji, ale nie tylko, bo też we Frankfurcie. Ekipa reżyserki postanawia odnaleźć tych turystów i zwrócić im stracone filmy. Na początku próbują ustalić, jakiej narodowości są ci Azjaci, wygląda na to, że to Chińczycy i wśród 1 300 000 000 Chińczyków na świecie nasi dzielni Czesi stawiają sobie za cel odnaleźć sześciu 😉 W końcu żyjemy w czasach globalnej wioski, więc chyba da się?

 

Pewien sinolog, z którym się skontaktowała ta filmowa jednostka detektywistyczna, opowiada taką anegdotkę (wiem, to suchar, ale moi koledzy w pracy się uśmiali, więc Wam też opowiem). Pewna kobieta ma czwórkę dzieci. Przyjaciółka dopytuje się, kiedy będzie piąte. Nie, piątego nie będzie.

- Ale dlaczego, jak już macie czwórkę, to i piąte wychowacie.

- Nie, dlatego, bo czytałam, że co piąty człowiek na świecie to Chińczyk.  

A do końca filmu i tak się nie dowiadujemy, czego ów Czech szukał w kontenerze na śmieci w Szwecji i dlaczego.

 

Wczoraj wracając z pracy jakaś taka zmęczona myślałam o tym, że ledwo przekroczywszy próg trzeba będzie się zabrać za obiad... i nagle sobie uświadomiłam, że przecież NIE MA TAKIEGO OBOWIĄZKU. Bo niby robię proste i szybkie dania, ale jednak jakiś wysiłek to jest, prawda? To może nie robić? Albo może gotować co drugi dzień? 

Więc zjadłyśmy to spaghetti - a teraz nie wiem, kiedy będzie następne 😏 Mam co prawda zawsze mówiła, że musi być gorący posiłek, ale musi to na Rusi. Może jakieś sałaty albo co? Z kluchami na pewno powinnam skończyć ⛔

A jeszcze dziś rano całkiem niechcący spojrzałam na siebie w lustrze przed wejściem pod prysznic. To było dość straszne. Od razu sobie obiecałam, że wieczorem pójdę... pobiegać.

Jest to pomysł, jak na mnie, absurdalny, ale spróbuję. Na początek wybieram się dopiero, gdy się ściemni (lepiej, żeby mnie nikt nie widział). Z drugiej strony trochę się boję tych okropnych wielkich ślimaków - że po ciemku na takiego trafię i jeszcze może się poślizgnę i wyłożę jak długa. No sama nie wiem.

wtorek, 18 maja 2021

Blanka Kovaříková - Nové příběhy domů slavných

W zeszłym miesiącu czytałam pierwszą część tej trylogii i opisywałam przy okazji, jak to poznałam przy zakupie panią, która - ponieważ świat jest mały - miała pewne powiązania z Polską. Klik.

A teraz sobie pomyślałam, że może tyrknę do tej księgarni, zapytam, co słychać i jak tam w czasach korony, tym bardziej, że pani mi opowiadała wówczas o córce, która mieszka w Izraelu, no a takie niepokojące wieści dochodzą stamtąd, więc się o wszystko wypytam.

Wykręciłam więc, a tu odebrał pan. Już mnie to skonfundowało. Ale na pytanie, czy pani Blanka jeszcze tam pracuje, odpowiedział, że owszem, tylko momentalně jej nie ma. Aha, to zadzwonię kiedy indziej... Okazało się jednak, że jest chora, a wróci z chorobowego chyba w okolicach wakacji. Do wakacji jeszcze daleko, więc nie jest to zwykłe przeziębienie 😕 

Chyba skrobnę maila do niej...


A tymczasem donoszę, że drugi tom o różnych znanych mieszkańcach Pragi i ich domach przeczytałam prawie jednym tchem i już się cieszę na ostatni (ale to za miesiąc dopiero). Te książki są bogato ilustrowane, a na końcu jest jeszcze spis źródeł i literatury - tam się wręcz boję zaglądać, bo jeszcze mi się zachce je wszystkie mieć 😎 Na razie postanowienie jest takie, że do sierpnia już nic nie kupię, a co się będzie działo pod tym względem w Pradze - zobaczymy.
Zaraz na początku jest miejsce niesamowite - pałac Colloredo-Mansfeldský, o którym właściwie wstyd powiedzieć, że do tej pory nie byłam (bo tak blisko z hotelu), to jest miejsce ogólnie znane, bo zaraz za nim zaczyna się most Karola. Tym razem już na pewno pójdę. A taki widok z okna miała w dzieciństwie jedna z czeskich śpiewaczek - tam samochody i tramwaje przejeżdżają pod łukiem, a wyżej były mieszkania (dziś już nie). Kto ciekaw, może zerknąć tutaj.
Na końcu książki znalazło się kilka rozdziałów o miejscowościach poza Pragą, w tym o hrabalowym Kersku.
Półka kompletnie Was nie interesująca 😉więc zdjęcie tylko dla porządku.

Wyd. Nakladatelství Brána, Praha 2014, 295 stron 

Z własnej półki (kupione 24 maja 2018 roku za 399 Kč w księgarni Trávníček przy szpitalu Thomayerova nemocnice w Pradze)

Przeczytałam 18 maja 2021 roku

 

 

Dziś udzielę Wam instrukcji 

JAK ZROBIĆ Z SIEBIE GŁUPKA NA SKALĘ MIĘDZYNARODOWĄ  w czterech prostych krokach

Punkt 1. Dowiadujemy się, że dzielnica Praga 3 z okazji jubileuszu uruchomiła ścieżkę edukacyjną. Ściągamy sobie mapkę i drukujemy ją na A3, żeby w sierpniu, a jakże, ruszyć w drogę. Poniżej mapki są odnośniki do poszczególnych przystanków czyli miejsc, gdzie w realu umieszczono panele z tekstami i fotografiami.

Punkt 2. Jednakże po kliknięciu na pierwszy z odnośników (a także na wszystkie kolejne) żadnego opisu nie widzimy - dostajemy z powrotem tę samą mapkę.

Punkt 3. Odnajdujemy adres mailowy osoby podpisanej pod informacją i piszemy list żebraczy, czy by przez przypadek nie mogła przysłać PDF-ów tych paneli, coby się z nimi zapoznać jeszcze przed wyjazdem.

Punkt 4. Dostajemy odpowiedź - żeby sobie kliknąć na...

...

...

...

No oczywiście na którąś z flag u góry, w zależności od tego, w jakim języku chcemy przeczytać opisy. W tym po polsku 😲 Córka mówi, że powinnam (gdy już mam te pomysły) zawsze napisać na początku, że ja pierwszy raz w internetach.

 

Dobra, zajmijmy się lepiej kuchnią. W piątek po fajrancie obcyndalałam się znów parówkowo.

W sobotę obiadu nie było z powodu globusa, a w niedzielę spróbowałam nowego przepisu. Były to RUSKIE KLUSKI. Trzeci przepis z pewnego bloga - i po raz trzeci mały niewypał, więc nawet nie podaję linka. W tym wypadku niewypał polegał na tym, że kluski mało mi się nie rozeszły w garnku (bo w smaku całkiem dobre). Nie wiem, czego należy dodać, żeby się zabezpieczyć przed takim wypadkiem.
W poniedziałek kotleciki Szu Szu (bo ciągle jeszcze wykańczam zapasy z zamrażalnika).
A dziś znów eksperyment czyli placki cukiniowe, ale nie ucierana ta cukinia (ile przy tym roboty!), tylko zblendowana. Przepis znowu wzięłam z You Tube. I zamierzam do niego wracać.

  

 

niedziela, 16 maja 2021

Hannu Mäkelä - Pan Huczek

Znacie Pana Huczka? Ja kupiłam onegdaj, bo gdziesik przeczytałam, że to kultowe. A potem sobie stało na półce jako wyrzut sumienia: takie kultowe, a ciągle nieprzeczytane. W końcu zaliczyłam i teraz nie wiem, czy ono jest lub kiedykolwiek było kultowe u nas, w Polsce, czy tylko w Finlandii, gdzie niewątpliwie Pan Huczek jest bardzo popularny.

Zajrzałam na kilka wersji językowych Wikipedii, dowiedziałam się, że autor jest bardzo płodny i ma na swoim koncie ponad 100 książek, że zajmuje się problematyką ścierania się silnej jednostki ze zinstytucjonalizowanymi mechanizmami społecznymi, które ograniczają jej osobistą wolność. 

I tu mi się przypomniało, że gdy szłam ostatnio do sklepu, na murku przed nim wysiadywali jacyś młodzi ludzie, a przed nimi stał człowiek tak mnie więcej 25-30 lat z siatką w ręku i popisywał się swoją filozofią życiową. Dobiegło mnie zdanie:

- Nie, nie pracuję, nie jestem niewolnikiem.

Miałam silne przeświadczenie, że w siatce ma włoszczyznę na zupę, po którą posłała go matka-rencistka i że właśnie z jej renty oboje żyją. Wolny człowiek z gatunku szlachta nie pracuje.

Nie no, ja sama często przecież narzekam, że jako człowiek pracy jestem w pewnym sensie niewolnikiem, bo nie mogę wstać o poranku i ruszyć przed siebie, ale jednak. Filozof nie doszedł jeszcze do tego, że praca bywa różna i są nawet takie, które można lubić. 

Wróćmy jednak do Pana Huczka. Strasznie go wydano. Całkiem nie jak książkę dla dzieci. Wiem, to były ciężkie lata 80-te. Nie mam pojęcia, czy były kolejne wydania, to jest naprawdę zniechęcające. Właściwie Dwie Siostry powinny się teraz za to zabrać. Bo sama treść jest dość atrakcyjna: ten mały Pan Huczek, który powinien straszyć po nocach dzieci, ale coraz bardziej mu się nie chce i w dodatku zapomniał większość tego, czego go nauczył dziadek, więc czary wychodzą słabo.

Początek:
Koniec:

Półka: co znacie? Nie pytam przy tym o Rozmówki holenderskie 😂 Niestety połowa książek nie ma tytułu na grzbiecie, jako wielbicielka porządku uważam, że to nie w porządku ze strony wydawnictw...
Duże zdjęcie wiadomo dla kogo 😀

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1984, 141 stron

Tytuł oryginalny: Herra Huu (czyż nie pięknie?)

Przełożyła: Joanna Trzcińska-Mejor

Z własnej półki

Przeczytałam 13 maja 2021 roku


Kiepsko za ostatni tydzień wypada podsumowanie filmowe. Z nerwów, gdy córka się źle czuła po szczepieniu, nie obejrzałam swojej dawki. Potem spotkała mnie niemiła niespodzianka. Włączam piętnasty, ostatni odcinek serialu Matki, żony i kochanki, a tu kończy się, a wątki zawieszone w powietrzu. Co jest grane? Proszę córkę, która miała włączony komputer, o sprawdzenie na Filmwebie - a tam 22 odcinki! Nosz! Tak się cieszyłam, że już koniec i wreszcie przejdę do czegoś nowego, tymczasem jeszcze siedem sztuk do zaliczenia 😏

No, a potem jeszcze tak: z DAFilms (co to wykupiłam abonament na miesiąc jeszcze w zimie, po czym zrezygnowałam z kolejnego, żeby oglądać "normalne" filmy, a nie tylko dokumenty) najpierw napisali, że mi proponują zniżkę 70% na nowy miesiąc, a potem, że cały rok za 125 zł. Tu już się złamałam i kupiłam 😂 Tak że pewnie znów będą się tu pojawiać zajawki do dokumentów - ale nie codziennie!

Jedyne, co zrobiłam zgodnie z założeniem, to obejrzałam film rosyjski Два друга czyli ekranizację Witii Malejewa w szkole i w domu. Dość sympatyczne, choć oczywiście okrojone wątki.

  

Kiepsko to widać, ale w pokoju obowiązkowo portret Stalina, jak w każdej porządnej radzieckiej rodzinie 😀 Z drugiej strony można by się przyczepić, dlaczego mniejszy i gorzej eksponowany niż jakaś tam martwa natura! Do łagru z nimi!

I oczywiście obowiązkowe dywany na ścianach 😏

 

Mój przewoźnik do Pragi czyli Leo Express bombarduje mnie mailami, że zaraz mi wygasną jakoweś ichnie bonusy, jeśli natychmiast nie kupię biletu. Ja bardzo chętnie - tylko, że nie ma 😒 Jeżdżę zawsze połączeniem: autobus do Bohumina - przesiadka na pociąg do Pragi. Wyjazd po 9.00. A oni mi ciągle proponują pociung Kraków - Praga o godz. 5.00 i to nawet nie w dzień mojej rezerwacji, tylko następny. Ćwicząc się w cierpliwości postanawiam czekać - jak się rozkręci turystyka wakacyjna, to może wróci autobus... No, ale byłabym spokojniejsza, gdybym ten bilet już miała.

Tymczasem zakładając zeszyt na tę sierpniową Pragę zorientowałam się, że skończyły mi się cienkie kajeciki, więc udałam się do papierniczego. Jak ja kocham te sklepy (a raczej towar w nich sprzedawany)! Jakie tam mają na przykład piękne pudełeczka rozmaite! Z wielkim trudem oderwałam się od półek i nabyłam tylko to, po co poszłam 😏

Poza tym - tradycyjny sobotni globus. Czasem na drugi dzień wstaję jak nowo narodzona, a czasem słaba jak kocię (po czesku koťátko). Co jest dzisiejszym przypadkiem. A lista rzeczy do zrobienia czeka, tak? Wszystko z soboty przeszło na niedzielę. Boję się nawet do niej zajrzeć.

Ale spokojnie. Znalazłam na jakimś blogu i ukradłam 7 zasad zen. Oto one:

1. Rób jedną rzecz na raz; robienie jednej rzeczy naraz wbrew pozorom jest trudne.

2. Wykonuj wszystkie czynności powoli i z ochotą, choć robienie jednej rzeczy bez pośpiechu też nie należy do łatwych.

3. Zakończ to, co zacząłeś, by nie karmić się niepotrzebnym niepokojem.

4. Zatrzymaj się pomiędzy jednym a następnym zadaniem, czyli innymi słowy pamiętaj o odpoczynku.

5. Kultywuj rytuały; warto kultywować własne rytuały gdyż predysponują one nasz umysł i ducha do pozytywnego rozwoju,  także pomagają dostrzec nadzwyczajne w zwyczajnym.

6. Rób mniej, czyli wyeliminuj niepotrzebne czynności.

7. Uśmiechaj się i pomagaj innym, czyli zdobywaj świat uśmiechem i dobrocią swego serca.

 

EDIT

Ponieważ Ikroopka pokazała, jak wstawiać emotikony do komentarzy, nie mogę się doczekać zastosowania! Więc piszcie!