czwartek, 30 listopada 2023

Stanisław Stanuch - Sceny z życia mężczyzn w wieku średnim

Wiem na pewno, że to seria taka była, publikowana przez Wydawnictwo Literackie - ale jak się mogła nazywać? Chyba coś w Dżendżejowie było i ogólnie kojarzy mi się ze współczesną polską literaturą. W studenckich czasach, gdy zaczęłam kupować książki dla siebie na potęgę, widywałam tę serię, ale kojarzyłam ją raczej jako coś dla polonistów 😀

Pan Stanuch już od dawna nie żyje (zmarł w 2005 roku). Doczytałam się, że i jego syn, o tym samym imieniu) został dziennikarzem, a gdy wyświetliły mi się obok siebie zdjęcia ojca i syna, to dosłownie skóra zdjęta.

Czy na wspomnianej polonistyce wspomina się o pisarstwie Stanucha? Kto wie? Jeśli nie, to czy słusznie? Trudno wyrokować po jednym tomiku opowiadań. Bardziej mnie tu zainteresowały krakowskie realia, a ściślej nowohuckie i okazuje się, że autor był nawet radnym w Nowej Hucie. Jest tam takie opowiadanie Pies, gdzie na Osiedlu pojawia się wielkie psisko i zamieszkuje obok śmietnika, a wszystkim się zdaje, że jest bardzo podobne do blokowego (co za nazwa funkcji, prawda? jak z obozu koncentracyjnego - i rzeczywiście tego mężczyznę nazywano za plecami Blockführerem) i właściwie przejmuje część jego zadań. Blokowy po pewnym czasie znika bez śladu, a mieszkańcy zadają sobie pytanie, czy nie awansował w uznaniu zasług i nie szlifuje teraz stołecznych bruków.

Nieraz podkreślałam, że w czytaniu tym, co mnie najbardziej interesuje, są ludzkie historie. I gdy czytam taki początek innego opowiadania: Adam Rurkowski, starszy referent i zastępca naczelnika w stołecznym biurze - zastanawiam się, na ile nas określa nasz zawód czy praca. W końcu poświęcamy jej jedną trzecią życia, a tak naprawdę właściwie połowę, bo snu nie ma co w życie wliczać (sen brat śmierci) 😉 Czy ludzie nas postrzegają właśnie jako księgową lub sprzedawczynię w kiosku Ruchu, mimo że tak naprawdę wcale się z tym może nie identyfikujemy, to tylko sposób zarabiania na życie, a widzimy się jako pasjonat teatru albo znakomita pani domu? Co byście chcieli, żeby napisać na Waszym grobie? Niedawno natknęłam się gdzieś na krytykę zamieszczania informacji na nagrobku, typu mgr inż. czy inne, bardziej rozbudowane. Ale smutniejsze przecież jest, gdy pozostaje tylko imię i nazwisko i przechodzień zatrzyma się jedynie, gdy to nazwisko jest mu znajome, prawda? Dlaczego nie napisać kochał zwierzęta i podróże? Albo zginęła tragicznie, przywalona pięcioma tysiącami książek? Kolekcjonował figurki kotów? Całe życie marzyła o skoku spadochronowym, ale nigdy się nie odważyła?

😂😂😂

Początek. To otwierające opowiadanie jest mocne: bohater przywołuje w pamięci Wielkanoc sprzed lat, gdy okoliczni mieszkańcy zgromadzeni w kościele słyszą krzyki torturowanego przez Niemców małżeństwa dentystów (Żydów - chodzi o wydanie zgromadzonego ponoć bogactwa) dobiegające z kamienicy obok i w żaden sposób nie reagują. Tak samo bierni jak nasi przodkowie przed dwoma tysiącami lat.

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982, 158 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 28 listopada 2023 roku

 

Znów globusowo. Gdyby to było jeszcze pół roku temu to bym sobie spędziła dzień w łóżku, niczym się nie przejmując. Teraz jednakże skończyło się babci sranie i trzeba wstawać i zapierniczać koło Ojczastego... Z drugiej strony jeszcze pół roku temu musiałabym być o tej porze na Fabryce, więc jak nie kijem go, to pałką.

Mianowicie ze względu na Ojczastego umówiłam się w pracy, że będę przychodzić tylko trzy razy w tygodniu (poza gorącym okresem zapisów). I jakoś tak się dzieje, że co mam wolny wtorek albo czwartek - to mnie łeb boli. Przedwczoraj był luzik, bo miałam jeszcze dla niego zupę, ale dziś muszę gotować kolejną, bo nawet gdybym opędziła dziś obiad czymkolwiek, nie byłoby mu jutro czego odgrzać, gdy będę w pracy.

Bardzo możliwe, że te ostatnie globusy wynikają z napięcia, w jakim żyję. Owszem, po tych sześciu miesiącach jest już pewien rodzaj rutyny, ale nie zmienia to faktu, że mnie cała ta sytuacja stresuje niemożebnie. Dzień dzisiejszy, a zwłaszcza nieprzewidywalna przyszłość. 

Brat właśnie dzwonił, że dziś przekazuje dżendżejowskie mieszkanie nowemu właścicielowi i czy coś stamtąd jeszcze chcę. Cóż mogę chcieć... skoro moje mieszkanie już dokumentnie zagracone (pomyśleć, że dużo gadałam na temat minimalizmu)... Córka jest zdegustowana, bo tym nowym właścicielem będzie jej koleżka z czasów, gdy tam jeździła na wakacje, mieszkał trzy bloki dalej i razem się bawili. Jak to, mówi, on w tym mieszkaniu teraz? No tak to 🤣 Opróżniać je będzie we własnym zakresie. Ja się tylko modlę, żeby gdzieś tam, choćby wśród tysiąca książek, nie było już żadnych prywatnych papiórów 😁 Na przykład jakiegoś pamiętniczka ze szkolnych czasów 😂

Ciekawa też jestem, czy będzie się bawił w pucowanie i sprzedaż pozostałych w mieszkaniu przydasiów, włocławków, kryształów, porcyneli, obrazków, drewnianych i gipsowych głów wawelskich - czy choćby właśnie tych pozostałych tam książek. Czy też wypierniczy wszystko do śmieci?

Co po nas zostaje, ludzie kochane? Ech. Imię i nazwisko na nagrobku?


wtorek, 28 listopada 2023

Daria Doncowa - Nocznaja żizń mojej swiekrowi

Dawno nie czytałam po rosyjsku, a tu tyle Doncowej odłogiem leży. No to dawaj! Zdjęłam pierwszą z brzegu, luknęłam na okładkę, pust budiet.

Co prawda w środku napisane, że to 29-ta z kolei w serii. Przecież na pewno wszystkich poprzednich jeszcze nie przeczytałam?

Ale jest tu taki problemik. Po remoncie wrzucałam na nowe regały książki jak leci. Znaczna część tych rosyjskich w wydaniu kieszonkowym znalazła się pod sufitem (jak to zresztą było z góry przewidziane - niskie półki). Bez żadnego układania chronologicznie czy seriami, nie było wtedy na to czasu przecież. I przez kolejne pięć miesięcy też 😂 

/tak, to już w sumie rok od Nowej Kuchni, ale zleciało/

A teraz co się okazuje? Przez łóżko Ojczastego, które stanęło tam w czerwcu, nie ma do nich dostępu. Żeby sięgnąć do tych najwyższych półek trzeba stanąć na taborecie - a taboret między regałem a łóżkiem się nie mieści. To dotyczy tego regału nad tiwiszem właśnie. Jest tam zostawione tylko wąskie przejście, żeby było się jak dostać do okna. No i ani porządku w najbliższym przewidywalnym czasie z tymi Doncowymi nie zrobię ani nawet nie sięgnę po cokolwiek. W teorii można odsunąć łóżko, ale bardziej w teorii, ciężkie jak cholera, Ojczastego by trzeba na ten czas wyekspediować na fotel do kuchni, spod łóżka wyciągnąć bambetle (m.in. taki ikeowski pojemnik, kupiony na jego rzeczy)... Nieeee, to nie na moje siły 😁 Chyba, jak będę chciała znowu poczytać po rosyjsku, zabiorę się za Marininę, która jest bardziej dostępna. Tylko do działu Humor i satyra za nic nie pasuje!


No więc nic, czytam sobie ten dwudziesty dziewiąty tom z serii Jewłampia Romanowa. Śledztwo prowadzi amator i czytam i czytam, a jest tego trochę, ponad 400 stron - i w najmniejszym stopniu nie spodziewam się tego, co objawiło się mym oczom na samym końcu: mianowicie zapiska ołóweczkiem, że przeczytane 29 czerwca 2012 roku 🤣🤣🤣 Pewnie czasem się Wam zdarza, że coś czytacie i wydaje się trochę znajome? Otóż do końca mi się nie wydawało 🤣

Nie, naprawdę, ja z moim księgozbiorem będę miała uciechę do końca życia, nawet gdybym miała przed sobą drugie sześćdziesiąt lat! I nawet, gdybym się pozbyła połowy książek! Nawet trzech czwartych!

A tu drobny fragmencik, jak trójka wspólników-lekarzy zakładała w latach 90-tych prywatną klinikę. Naród był jeszcze przyzwyczajony, że trzeba o szóstej rano stanąć w kolejce po numerek przed przychodnią, a tu nagle kiedy przyjdziesz, to cię przyjmą, więc sukces niebywały.

 Tylko że u nas tak zostało z numerkami i kolejkami po nie - do dziś. Ale przypuszczam, że i u nich też, jak kogoś nie stać na prywatną wizytę.

Początek:


Koniec:

Wyd. EKSMO, Moskwa 2010, 412 stron

Tytuł oryginalny: Ночная жизнь моей свекрови

Z własnej półki (kupione na allegro 6 lipca 2011 roku)

Przeczytałam 24 listopada 2023 roku


Wot szto!

A teraz idę grzać ogórkową Ojczastemu.

Aha, jeszcze muszę się pochwalić, że wczoraj byłam po raz drugi na Klubie Książki* i dowiedziałam się o mnóstwie ciekawych pozycji - ale wszystko to nowości, a ja przecież rezygnuję na razie z bibliotek. Może jednak jedną z nich zawinszuję sobie pod choinkę? To by była Głusza. Inna wydająca się ciekawa to Andromeda, z tą jednak poczekam, aż wrócę do bibliotek. Głuszę mi już wcześniej polecała pani od rehabilitacji Ojczastego, ale o niej zapomniałam.

* czy z tego powodu boli mnie dziś łeb? chyba jednak nie, to pewnie dlatego, że wieczorem zeżarłam paczkę herbatników Maltańskich w czekoladzie, stara a głupia, przecież wiem, że mi to szkodzi!

sobota, 25 listopada 2023

Maria Kowalewska - Mały to ja

Gdy przyniosłam tę książeczkę z którejś knihobudki, byłam święcie przekonana, że ilustracje do niej wykonał ten sam człowiek, co do Dzieci z Bullerbyn. A tu zmyłka - tam była pani Hanna Czajkowska. Skąd więc znam kreskę pana Juliusza Makowskiego? Ha! Z Timura, panie i panowie!

Książeczka taka sobie, ani specjalnie wciągająca ani zbyt nudna. Mały dzieli pokój ze starszym bratem, a brat złamał nogę, więc cała rodzina (czyli mama, tata i babcia) cackają się z nim, a biedny Mały czuje się zaniedbany i gorszy. Szkolne i domowe perypetie kończą się tym, że chłopiec postanawia wyruszyć w świat. I ta wyprawa zajmuje połowę książki. Plan był oczywiście zakraść się na statek 😁 ale Mały nawet nie wydostał się z Warszawy. Dla warszawiaków może być sympatyczne śledzenie jego wędrówki. 

Początek:


Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1978, 197 stron

Ilustracje: Juliusz Makowski

Z własnej półki

Przeczytałam 16 listopada 2023 roku

 

Którejś niedzieli upiekłam chleb. I nawet myślałam, że to po raz pierwszy, odkąd jest Nowa Kuchnia, ale szukając czegoś na blogu odkryłam, że już go piekłam po remoncie (ach, kochany pamiętniczku). I to mnie dość zdziwiło, bo teraz, gdy powzięłam plan, musiałam jeszcze skoczyć do Pepco po keksówki, jako że te stare, trochę już przyrdzewiałe, wyrzuciłam przed remontem. No to niby w czym piekłam wtedy? Życie jest pełne niespodzianek, doprawdy 🤣

Niespodziankę miałam też na Fabryce. Przyjmowałam otóż zapisy na egzamin i pewna osoba przysłała formularz z masą byków, kilkakrotnie się do niej zwracałam (mailowo) o poprawki. A nie były to skomplikowane rzeczy, bo gdy masz rubryki dotyczące zamieszkania:

- kraj

- miasto

- kod pocztowy

- ulica

to chyba trudno tu coś pomieszać, prawda? A jednak DA SIĘ 🤣

No, ale dobrze, wyprostowaliśmy wszystko, a w tydzień później wpisuję dane z tego formularza do systemu i odkrywam, że daty urodzenia panna w ogóle nie wpisała (przeoczyłam ten brak). Piszę więc na cito maila, bo mi zaraz cały wpis dotychczasowy z systemu spadnie i na nowo robota. Dlaczego na Boga nie wpisała Pani daty urodzenia, proszę szybciutko podać. Odpisuje, że rzeczywiście jej błąd, życzy mi spokojnego dnia, przesyła buźki... po czym kwadrans później dostaję maila od Derechcji z pytaniem ta czego chce? Taa, napisała donos na mnie, bardzo inteligentnie PO POLSKU, którego Derechcja przecież nie zna (dodam, że egzamin ma zdawać właśnie z języka Derechcji) 🤣 

Niepokojące tendencje. Zmartwiona sposobem,  w jaki przebiega kontakt z pracownikami. Nie życzy sobie przyjmować cudzych frustracji. Prosi o zwrócenie uwagi.

No takie tam. Derechcja musiała odpowiedzieć, więc po zasięgnięciu u mnie informacji, o co chodzi, odpisała, że no tak, w pośpiechu i że przepraszamy, wiadomo.

Ale nie w tym rzecz, bo każdy z nas popełnia błędy, a ja mam rzeczywiście tendencję do (nad)używania kolokwialnego języka - precz z biurokratycznym żargonem, staram się brać przykład z Czechów 😂

Jednakże co mnie zabolało. Młoda dziewczyna, a człowiek sowiecki* par excellence. W oczy przepraszam i uśmieszki, za plecami donos. Dziewczyny w pracy natychmiast zaczęły rozbierać sytuację i przytaczać przykłady na taką mentalność u naszych wschodnich sąsiadów. Że nieraz się z tym zetknęły. Że to chyba jakiś kompleks niższości przemawia. 

Jeśli piszę, że zabolało, to nie w sensie, że mogła mi zaszkodzić, ja jestem dla Derechcji ważniejsza przecież 😉 Nie żebym była niezastąpiona... ale póki co chciałam przecież zrezygnować i nikogo na moje miejsce nie było... ja jestem wygodna dla Fabryki, bo nie muszę już płacić ZUS-u jako emerytka, tylko zdrowotne, ale gdyby ktoś przyszedł na moje miejsce i próbował się utrzymać na działalności gospodarczej za te pieniądze, które Fabryka oferuje, to marnie to widzę... 

Zabolało, że homo sovieticus ciągle żywy.

Żartowałyśmy sobie z dziewczynami, że przed egzaminem podejdę do niej serdecznie się przywitać, podać rękę, powiedzieć, że bardzo się cieszę, że wreszcie poznaję ją osobiście i na końcu przedstawić się imieniem i nazwiskiem, żeby się pokakała (to w kontekście tego, co pisała, że ma nadzieję, że się to nie odbije w żaden sposób na jej egzaminie) - ale oczywiście to tylko żarty były, nic takiego nie odwaliłam, tylko podeszłam chwilkę, ale cichaczem, posłuchać, jak jej idzie ustny (marnie) 😂
No nic, było minęło. Tylko niesmak pozostał.

* to osoba zza wschodniej granicy

środa, 22 listopada 2023

Maj Sjöwall, Per Wahlöö - Säffleská bestie

Przypadkiem szukając innej książki odkryłam, że mam nawet polskie wydanie, nazywa się to Człowiek z Säffle , to jeszcze z dawnych czasów, a potem wyszło pod nowym tytułem Twardziel z Säffle. I w dodatku ja tego Człowieka z Säffle czytałam, w 2010 roku 😂 ale żebym tak pamiętała, to nieeeeeee.

No i bardzo dobrze, teraz przeczytałam po czesku jak nową 😂 

To smutna historia (ale wszystkie historie tej szwedzkiej pary są smutne) o tym, jak jedno zło pociąga za sobą kolejne i schodzi cała lawina nieszczęść. Kto winny? Okoliczności się tak złożyły, ale na początku zawsze jest jakiś parszywy drań. W tym kryminale parszywym draniem jest policjant, więc i na policji się skrupia. 

Na polskiej Wikipedii jest hasło poświęcone tej książce i można tam przeczytać, że:

Powieść należy do najbardziej poczytnych dzieł Sjöwall i Wahlöö. Do 1976 została przetłumaczona na dziesięć języków.

Utwór został osadzony w realiach Szwecji lat sześćdziesiątych XX wieku, ukazując w sposób krytyczny obraz i przemiany w ówczesnej szwedzkiej policji. Główny bohater, Martin Beck, rozmyśla m.in. o poprawie jakości działania funkcjonariuszy w latach pięćdziesiątych, a potem o gwałtownym rozkładzie: Pierwsza połowa lat sześćdziesiątych to był okres sprzyjający w historii sztokholmskiej  policji [...] Wszystko zdawało się rozwijać i zmieniać ku lepszemu, rozsądek był na drodze do zwycięstwa nad skostnieniem i kumoterstwem, baza rekrutacji została rozszerzona, nawet stosunek do społeczeństwa uległ zmianie. Lecz upaństwowienie w roku 1965 przerwało pozytywny układ. Od tego czasu wszelkie nadzieje zawiodły, a dobre zasady odłożono ad acta.

Treścią powieści jest dochodzenie w sprawie komisarza Stiga Nymana (ur. 1911 w Säffle), starego, znanego z brutalności policjanta, który został zabity nożem w szpitalnym łóżku. Śledczy z komisarzem Beckiem szukają osób, które miały powód do zemsty na Nymanie.

W 1976 na podstawie powieści nakręcono szwedzki thriller kryminalny zatytułowany Człowiek na dachu w reżyserii Bo Widerberga.

 

Początek:

Koniec:


Wyd. Nakladatelstvi Svoboda, seria OMNIA, Praha 1978, 182 strony

Tytuł oryginalny: Den vedervärdige mannen från Säffle

Przełożyła ze szwedzkiego na czeski: Dagmar Černohorská

Z własnej półki (przywiezione z Pragi w maju 2023)

Przeczytałam 14 listopada 2023 roku

 

Wracając jeszcze do poprzedniego postu i do Timura. Sięgam ci ja po filmy, a tu - nie sięgam. Otóż szuflady pod łóżkiem nie da rady wysunąć do końca z powodu kanapy, która stoi na środku pokoju (z powodu z kolei, że taż kanapa została wysiudana z drugiego pokoju, coby zrobić miejsce dla łóżka Ojczastego). Musiałyśmy pracować na cztery ręce z córką i wyciągać płyty z wcześniejszych rzędów, żeby się dostać do litery T. Zabawa głupiego, więc chyba przez czas jakiś (hm hm) nie będę oglądać nic, co jest w głębi 😂

A teraz tak - nabytki. Poprosiłam brata, żeby mi przywiózł z Dżendżejowa taki opiekacz, cośmy go kiedyś mamie pod choinkę kupili czy jakoś tak. Bo wiecie, na tych azjatyckich You Tube'ach to dziewczyny sobie w czymś tego rodzaju robią tosty  z serem etc. No to ja też chciałam i to w ramach zero waste. Ale nie mogę tego doczyścić tak do końca, ma różne zakamarki, gdzie się nie mogę dostać, na przykład tam na dole otwieranej szybki z przodu. Więc na razie mnie to jeszcze trochę zbrzydza i nie używałam (zresztą muszę kupić pieczywo tostowe) - ale! na wierzchu opiekacz stał tylko trzy dni, a dziś rano znalazłam dla niego miejsce w szafce, więc przynajmniej tu sukces 🤣

No, a wczoraj zaszłam do Lidla tylko po mleko i bułki, a tam oczywiście ozdóbki świąteczne i kurczę - dałam się CHYCIĆ! Ten krasnal jest LEDOWY w tym sensie, że jak prztykniesz przełącznik, to mu się nochal świeci 😂 Pooglądałyśmy z córką ze wszystkich stron i zdecydowały, że zatrzymujemy, więc jest odpakowany i wypróbowany, w przeciwieństwie jeszcze do filcowej choinki wysokości 1,10m (też z ledowym łańcuchem), którą myślimy powiesić na drzwiach wejściowych, ale jeszcze parę dni nad tym podumamy, więc nie ruszamy 😂 Tak więc, jak widać, dopadł mnie bożonarodzeniowy marketing, stara a głupia. Śmiałam się z sąsiadki, która poszła do elektrycznego sklepu po żarówkę, a wróciła z wielkim świecącym Mikołajem na przyssawkę, a sama proszę co wyprawiam!

Aha, jest tam jeszcze pudełko z ozdobami na choinkę, mam już całe lata podobne, tylko w czerwieni, a teraz były złote, to jeszcze dokupiłam.

No. Tylko choinki nie mam. Znaczy nie chcę już tej starej, a na nową - jak je oglądam różne takie - nie mogę się zdecydować. Kiedyś było lepiej )czyli bez wyboru) 🤣

W nocy spadło trochę pierwszego śniegu. A ja nie mam butów na zimę, bo mi się w starych zepsuł suwak. I nie wiem, co robić, bo do żadnego sklepu (czytaj: galerii) za cholerę nie pojadę, o nie!


sobota, 18 listopada 2023

Arkady Gajdar - Timur i jego drużyna

Agata ostatnio pisała, że nabyła Timura i od razu mnie naszła ochota znów przeczytać 😁 Ale chciałam najpierw sprawdzić, kiedy to było ostatni raz. Że niby na pewno całkiem niedawno. A tu co się okazuje?

W 2008! W 2008 ostatni raz czytałam! Piętnaście lat temu! Tak to wyglądają moje częste powroty 😂 Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że w międzyczasie kupiłam rosyjskie wydanie i czytałam je dwa razy, w 2011 i 2014, więc w sumie mam statystycznie rzecz biorąc raz na pięć lat ponowną lekturę jednej z najukochańszych książek dzieciństwa.

Niestety nie wiem, kiedy zanabyłam to polskie wydanie, nie pochodzi z domu, co widać po podpisie poprzedniego właściciela (nie mam żadnego Ptaka w rodzinie) (ale wśród sąsiadów był Bocian), najprawdopodobniej kupiłam kiedyś na allegro, bo gdyby w antykwariacie, to by była cena z tyłu, a tu nie ma nic. W katalogu zapisałam dopiero w 2020 roku, kiedy w pandemii i lockdownie uporządkowałam całą bibliotekę.

Gdy dojechałam do końca, zdumiała mnie ta data powstania książki - 1940 rok. Jak to? Przecież II wojna zaczęła się dla ZSRR dopiero w 1941 roku? Faktem jest, że nigdy tutaj nie używa autor słowa Niemcy, zawszy tylko enigmatyczny wróg. Ale byłam do tej pory święcie przekonana, że to się dzieje właśnie podczas II wojny... Jeszcze się zaczęłam zastanawiać, kiedy ewakuowano Moskwę i dlaczego Żenia i Olga sobie beztrosko jeżdżą na letnisko. Inna sprawa, komu tę daczę wcześniej władza zabrała, żeby przydzielić ich ojcu pułkownikowi, nie?

No, ale to jest czepianie się detali. Na rosyjskiej Wikipedii napisano, że akcja Timura dzieje się w lecie 1939 roku. Czyli w czasie, gdy jeszcze żadnej wojny nie było ani u nas ani tym bardziej u nich. Gajdar antycypował 🤣

Oczywiście oglądałam kiedyś film, właściwie powstały dwa i teraz nie pamiętam, czy oba widziałam, ale jeśli tylko zdołam w ten weekend coś obejrzeć, to zamierzę się na oba. Teraz jest sobotnie przedpołudnie i powinnam zabierać się za kąpanie Ojczastego, ale tak mi się nie chce...* Jednak lepiej nie odkładać na jutro, bo przyjedzie brat. Jak to się teraz odwróciły role, wcześniej ja jeździłam do Dżendżejowa co drugi weekend, a teraz on przyjeżdża do Krakowa 😉 Nawiasem mówiąc, ostatnio wracając wieczorem z pracy usłyszałam gwizd pociągu i z wielką ulgą pomyślałam, że dawniej właśnie szłabym na przykład z pociągu z Krakowa i przede mną byłby ten weekend tam brrrrrrr! a teraz nigdzie nie muszę jeździć... przynajmniej tyle dobrego...

Początek:

Koniec:


Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1961 (wydanie IX), 111 stron

Tytuł oryginalny: Тимур и его команда

Przełożył: Aleksander Wat

Z własnej półki

Przeczytałam 12 listopada 2023 roku


* W sumie już na tyle to mam wypracowane, że trwa to kwadrans, więcej jest potem sprzątania i czekania, aż wyschnie zalana podłoga w łazience, żeby móc z kolei nastawić pranie z jego rzeczami. Ale jak tylko pomyślę o kąpaniu, ogarnia mnie taki leń i taka niechęć...

Obejrzałam tę pierwszą wersję, z 1940 roku. Straszne szumy. Zajrzałam teraz na YT w nadziei, że tam jest jakiś oczyszczony film, ale widzę (słyszę), że to dokładnie to samo, co mam na płycie 😁

 

 

Obejrzałam też drugą wersję, z 1976 roku, już kolorową. I dłuższą, bo bardziej rozbudowaną. Timur był przystojniejszy w starszym filmie, miał bardziej inteligencką twarz 😉 A tu z kolei Kwakin inteligentniej wygląda niż w tamtej wersji.

 

środa, 15 listopada 2023

Robert Makłowicz - Smak Węgier. Podróże kulinarne Roberta Makłowicza

To jest ta książka ze Śmieciarki odebrana w Nowej Hucie, od bardzo miłej dziewczyny z białym pieskiem (to był znak rozpoznawczy). Zaraz się zabrałam za czytanie.

No i co się okazało? Nie wiem, czy kiedykolwiek zrobię klasyczny węgierski paprykarz, albowiem podstawa (w ogóle węgierskiej kuchni) to smalec - niby wiadomo - ale nie chodzi o smalec w kostkach, który może kupić w naszych sklepach, o nie. Jest on tłoczony na zimno, a nie wytapiany, i smakuje beznadziejnie. Lepszy będzie własnoręcznie wytopiony tłuszcz z wędzonej lub świeżej słoniny. Hm. Kurka wodna. Z drugiej strony - czemuż by nie kupić słoniny i nie wytapiać?

/takie snuję projekty ha ha/

Książkę - jak to Makłowicza - czyta się dobrze, bo lubię jego poczucie humoru (nawet kompletny laik myślący, że Strefa Gazy to sala operacyjna). I tak, przeczytałam wszystkie przepisy 😂

Znalazłam też przepis, którym walnęłam w pysk moją córkę. Ona bowiem zawzięcie trzyma się zdania, że ziemniaki to dodatek do drugiego dania - ja wolę opcję, że to warzywo jak każde inne. I na przykład dawno temu robiłam makaron z ziemniakami (no według włoskiego przepisu), a ona, że nie i nie. No to proszę bardzo! To są ZIEMNIAKI Z PAPRYKĄ. Z czym je podajemy? Z RYŻEM!!!

Oprócz tego zainteresowały mnie dwa poniższe przepisy na dodatki do zup. Przy czym oczywiście trzeba by zobaczyć na You Tube, jak dokładnie te odszczypywane kluseczki mają wyglądać.


Wyd. ZNAK, Kraków 2006, 149 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 11 listopada 2023 roku


No, to skoro już jesteśmy przy Śmieciarce... Przedwczoraj widzę, że są do wzięcia różne książki kulinarne, wybieram sobie dwie i piszę do właścicielki, kiedy by można odebrać. Oczywiście ustalenie terminu to nie jest taka prosta sprawa w związku z moimi obowiązkami (Ojczasty). Więc coś tam sobie piszemy i nagle:

- Czy ma pani bloga "to przeczytałam"? Głupie pytanie 🙂 ale jakoś tak mi się coś kojarzy 🙂

No ludzie!!!!!!

Wierna czytelniczka!!!!

Pytam, jakim sposobem rozpoznała.

- Bo ja zapamiętuję różne szczegóły i one złożyły mi się w całość. Posty z opisem potraw, mieszkanie na Widoku, opieka nad ojcem, i te trzy rzeczy już mi się mocno skojarzyły, a potem ta praca na Grodzkiej 2x w tygodniu złożyły się w całość.

No patrzcie tylko, jaki świat jest mały 🤣 

PS. Jeszcześmy się z Martą nie domówiły, teraz to ja już nie wiem, czy chcę - tak oko w oko z czytelniczką??? 😉



sobota, 11 listopada 2023

Shulamit Lapid - Gazeta lokalna


 Po folii, w którą obłożono książkę, poznać, że pochodzi ona z filii na Królewskiej 😢 Historia jej pożyczenia była taka, że wpadłam skontrolować, czy nie ma czegoś ciekawego na stoliku do wzięcia, ale głupio mi było - już mnie tak chyba rozpoznają - więc dla niepoznaki podeszłam najpierw do jakiegokolwiek regału. A tam - dwa kryminały izraelskiej autorki, o której oczywiście w życiu nie słyszałam. Zaciekawiło mnie.


I z buzi sympatyczna. No to wzięłam (miesiąc temu). I bardzo dobrze zrobiłam, bo naprawdę fajna książka. Mniejsza o kryminalną intrygę, ale sprawnie napisana, dowcipnie, i wiecie co? Z wątkiem romansowym, takim bardzo w moim stylu, co mi najwyraźniej dobrze zrobiło 😁 Oj tam, od czasu do czasu można. Niedawno na półce w Jordanówce była do wzięcia cała seria Mniszkówny eee to była chyba Rodziewiczówna, skoro już o romansach mowa, ale ta mnie nie kręci, wybaczcie.

Aż żałuję trochę, że postanowiłam nie mieć do czynienia z bibliotekami w najbliższym czasie, bo gdyby nie to, pożyczyłabym tę drugą wydaną w Polsce Lizzi Badihi. Ja to tak sobie lubię coś narzucić nie wiadomo po co i się męczyć 🤣


Koniec:

Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2000, 233 strony

Tytuł oryginalny: מקומון (i nie wiecie, ile czasu mnie kosztowało ustalenie tego 🤣)

Przełożyła: Magdalena Sommer

Z biblioteki

Przeczytałam 10 listopada 2023 roku 


Jedyną moją pozadomową rozrywką aktualnie są wycieczki ze Śmieciarki 😂 Jeśli trafię na coś, co mnie zainteresuje i w dodatku załapię się jako pierwsza, to umawiam się i jadę. Traktuję to jako wyrwanie się z domu choć na chwilę, a jednocześnie jako wycieczki krajoznawcze 😍 No, co prawda jesień za oknem, ale jeśli tylko nie pada, to można uciekać... O czym zawsze jednak zapominam, to aparat. Widać podświadomie wcale nie chcę uwieczniać tych chwil 😉

We wtorek (wolne) byłam w Nowej Hucie po książkę (o której będzie następnym razem, bo ją dziś już przeczytałam) - jak tam jest ładnie, w tej starej części Nowej Huty! Wiecie, że mieszkałam prawie dwa lata - wynajmowaliśmy pierwsze mieszkanie - na os. Kalinowym, które do starej NH nie należy i które miało fatalną opinię (jak zresztą cała NH wówczas, przed 35 laty). Ale zamiast skorzystać z okazji i dogłębnie poznać okolice, to poruszaliśmy się jedynie na trasie Kraków - NH... jak do kina, to w Krakowie, jak do księgarni, to w Krakowie, jak na spacer, też w Krakowie...

Dziś byłam bliżej, kilka przystanków tramwajowych od siebie, a pretekstem była czarka na sake prosto z Japonii 😁 

Co prawda sake nie pijam, ale może wymyślę dla niej jakąś użyteczność? Mogłabym w niej trzymać złote pierścionki (gdybym takowe miała)...

wtorek, 7 listopada 2023

Dan Hrubý - Pražské příběhy 3 - Z Malostranských zákoutí až do Jiného Světa

Pewnie bym nie wiedziała, za co się teraz zabrać, w obliczu odzyskanej wolności (od bibliotek*), gdyby mnie nie zelektryzowała informacja na FB, że właśnie wychodzi czwarty tom praskich historii. Czyli w maju go sobie przywiozę, ale trzeba by wcześniej przeczytać poprzednie. Sprawdziłam tutaj na blogu, jak to z nimi było i wyszło, że tylko ten trzeci leży jeszcze odłogiem, więc do dzieła. 

/na zdjęciu jest pięć, ale te dwa ostatnie to osobna seria o różnych praskich krynminaliach sprzed I i II wojny; nieprzeczytana, ale tu mi nie grozi trzeci tom, bom kupując dopytała małżonki szanownego autora, czy jest w planie ciąg dalszy i było mi wyjaśnione, że nie, bo okresu powojennego pan Hrubý nemá rád/


/widać po grzbietach, które przeczytane 😁/

Trochę czasu to zabrało, bo nie w kij dmuchał - ponad 500 stron tekstu, na szczęście gęsto przetykanego starymi fotografiami.

I jak zwykle robię stary błąd - zamiast od razu sobie wynotowywać miejsca, które mnie zainteresują (żeby potem wiedzieć, gdzie iść), to nie! Niby że sobie potem/kiedyś przejrzę, no ha ha ha. Ale dobrze, na razie przeczytałam, wróciłam do historii już znanych, odkryłam nowe, przywitałam stare kąty (bo zawsze się chwalę, że znam Marketę, która mieszka na Nowym Świecie na Hradczanech i która oczywiście mi opowiadała o pani Mayerowej, od której wynajmują mieszkanie, pani Mayerowej, co to mieszka na zamku - matko jedyna, jak to na zamku - więc tym razem autor opowiada właśnie historię Mayerów), no ogólnie fajna to lektura i z gatunku tych, do których się wraca. Nieznośna lekkość bytu Czechów...

Początek:


Wyd. Nakladatelství Pražské příběhy, Praha 2018, 506 stron

Z własnej półki (kupione 22 maja 2019 roku za 300 koron, pamiętam jeszcze ten moment, gdy stałam przed kamienicą w jednej z dejvickich ulic i czekałam, aż zejdzie na dół z książką właśnie szanowna małżonka autora, robiłam zdjęcie nazwiska na domofonie i złośliwie zaczął padać deszcz; no taka vzpomínka)

Przeczytałam 6 listopada 2023 roku

 

W sobotę odwiedziła nas Grażynka, która przychodziła do Ojczastego, gdy był jeszcze w Dżendżejowie. Jest to bardzo miła osoba i szkoda, że tutaj nie mieszka, bo chętnie bym się z nią przyjaźniła. Nawet moja córka, która nie lubi obcych, od razu poczuła feeling - jakby ją znała od zawsze.


Ojczasty zadowolony z wizyty, przy takich okazjach widzę, jak brakuje mu kontaktu z ludźmi.

 

* odzyskanej albo i nie, zabrałam się jeszcze za izraelski kryminał biblioteczny